Star Wars Fanonpedia

CZYTAJ WIĘCEJ

Star Wars Fanonpedia
Advertisement
Stacked Story
Rozdziały 123456789101112131415
10292 bajty • Około 16 minut czytania

Chleb w postaci okrągłych płatów już się smażył, skłaniając Giennę do sięgnięcia po szpachelkę celem ich obrócenia. Z każdym pryśnięciem tłuszczu pozyskanego ze zboża rosnącego na Kashmarr'k staruszka coraz bardziej przymierzała się do usunięcia strawy z niewielkiej patelenki, by zawołać Diego i Braw Necka na skromny posiłek. Nikt spośród trojga uciekinierów nie jadł nic od parunastu godzin, włączając w to sześć ostatnich spędzonych na Zuomiarrze, planecie stanowiącej wysypisko śmieci pochodzenia mechanicznego.

Diego tymczasem wysunął język i momentalnie poczuł pot spływający z włosów ku jego górnej wardze. Był brudny, zmęczony i wyczerpany fizycznie, jednak pocieszające było to, iż została mu zaledwie jedna śrubka do dokręcenia, by ostatecznie uszczelnić naprawiony silnik, zestrzelony w czasie ucieczki przed Imperium.

Braw Neck tymczasem oddawał się medytacji, przyjmując klasyczną pozycję z dłońmi rozpostartymi odpowiednio po prawej po lewej stronie. Był skupiony tak, że nawet doskwierający skwar i promienie słoneczne docierające do pomarańczowej gleby spoczywającej na planecie nie przeszkadzały mu w sięganiu w coraz to dalsze obszary jego własnego umysły.

Diego zeskoczył na dół, pokonując tym samym wysokość ok. 3 metrów. Kiedy wstał, podszedł do Braw Necka i uśmiechnął się do niego, nieco go rozpraszając, jednak kiedy nie otrzymał reakcji ze strony mistrza Jedi, postanowił udać się do wnętrza statku, by posilić się i obmyć, pozostawiając ocalałego z rozkazu 66 samego.

Neck otworzył oczy. Promienie słoneczne początkowo uniemożliwiały mu prawidłowe widzenie, zwłaszcza że od ponad godziny jego źrenice pozostawały przykryte przez powieki. Przetarł więc twarz. Widział, że za jego przebudzenie nie odpowiada żaden naturalistyczny czynnik, a bardziej przeczucie emanujące z zewnątrz jego samego: uczucie innego osobnika silnego Mocą.

Mężczyzna wstał i obejrzał się. Brak obecności Gienny czy Diego w zasięgu jego wzroku nieco spacyfikował jego lęki. Spojrzał teraz na wrak jednej z maszyn, zapewne tej, z której dawny separatysta pozyskał elementy niezbędne do rekonstrukcji ich własnego frachtowca Sepich. Wyczuwał, że zaraz czyjaś sylwetka za moment pojawi się przed jego obliczem. Nie mylił się. Zza powalonego kadłuba wyszła wysoka, gruba, pomarańczowoskóra i czerwonooka osobowość. Jedi chwycił za miecz świetlny, jako że ta ostatnia cecha nie wskazywała na pozytywne zamiary nowo przybyłego.

Mi How

Mi How

Mi How nie należał do wylewnych osób. Za zbędny uważał dialog prowadzony przed walką. Inkwizytor zapalił swój miecz świetlny, aktywując obie z jego kling, co spotkało się z identycznym gestem Braw Necka.

Wysłannik Imperium ruszył na Jedi. Braw Neck jednak, wykorzystując swoje akrobatyczne umiejętności, niemalże z baletową zwinnością wymijał ruchy przeciwnika, do minimum ograniczając liczbę uderzeń kling o klingę. W czasie całego pojedynku, który nie nie był najdłuższy, użytkownicy Mocy parokrotnie zamienili się pozycjami oraz wymienili spojrzeniami. Chłód bijący z serca inkwizytora nie umknął uwadze mistrza Jedi, który – paradoksalnie wykorzystując moment jego głębokiego skupienia – zadał ostateczny cios w obrotową rękojeść broni przeciwnika, powodując jej rozpad i upadek samego właściciela. Neck przyłożył swój niebieskoklingowy miecz pod gardło leżącego na ziemi Mi Howa. Zatrzymał się jednak. Nie, nie mógł go zabić.

– Puścisz mnie wolno, jak go dostaniesz? – Neck nie odwrócił się, jednak doskonale zdawał sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się znalazł. Równocześnie z pewnym siebie głosem Diego usłyszał dźwięk załadowywanego blastera. Mi How skinięciem głowy przystał na propozycję. – Spokojnie – dodał chłopak. – Jest nastawiony na „ogłusz”.

Jedi postanowił przerwać swoje trwające od paru godzin milczenie.

– Nie możesz tego zrobić – powiedział do dawnego separatysty, mimo że nadal wpatrywał się w oczy nabierającego pewności Mi Howa. – Nie możesz tak po prostu…

– Ależ mogę – zaśmiał się Diego. – Przecież to twoje pryncypium, mistrzu Jedi. To samo chciałeś zrobić na Kashmarr'k, nie pamiętasz? Oddać się w ręce Imperium i poświęcić swoje życie, żeby mieszkańcy przeżyli, a ja i Gienna mogli spokojnie uciec.

– Chłopcze… – Jedi kontynuował, nadal nie spoglądając w stronę niebieskookiego blondyna – nie wiesz, co on zrobi, jeśli dobijesz z nim targu…

– Tak samo jak ty nie wiedziałeś, co klony zrobią nam i mieszkańcom, jak się im sprzedasz! – separatysta podniósł głos, utwierdzając Jedi w przekonaniu co do jego złych zamiarów. Ale czy na pewno złych? – Zależy ci na tym, by był żywy lub martwy? – chłopak zapytał Mi Howa.

– Nie – odparł inkwizytor niskim głosem. – Nie zależy mi na niczym innym jak na jego śmierci.

– Dobra – uznał separatysta równocześnie z dźwiękiem resetowanego blastera. – W takim razie mogę przestawić broń.

Braw Neck posmutniał, jednak cały czas patrzył na Mi Howa, obecnie śmiejącego się złowieszczo. Nadal trzymał miecz wyciągnięty w stronę imperialnego aktywisty, mimo że stracił już nadzieję na przeżycie. Diego powoli nacisnął na spust, co mistrz Jedi był w stanie wyczuć. Neck poczuł ogromny ból głowy, a jego oczy mimowolnie zamknęły się, jak gdyby miał opaść na ziemię.

Otworzył je i zobaczył postrzeloną głowę Mi Howa padającą na ziemię wraz z całym grubym cielskiem. Jedi odwrócił się w stronę separatysty, wciąż trzymającego inkwizytora na muszce, mimo że ten z pewnością już nie żył. Braw momentalnie odwrócił się zdezorientowany w stronę chłopaka.

– Rezerwuję jego miecz świetlny – zaśmiał się, obracając pistolet na palcu, po czym chowając go w kieszeni. – A teraz chodź, pora stąd spadać. Statek jest gotowy.

Border

Chinn spadł na posadzkę gwiezdnego niszczyciela. Uczucie satysfakcji połączone z dźwiękiem strzału blastera, w pewien mistyczny sposób docierającego do jego uszu, jak gdyby wybawił go z głębokiego stanu medytacji i zakończył lewitację. Jedno było pewne: Mi How nie żył, a Braw Neck znajdował się na Zuomiarrze. Wreszcie udało mu się go osiągnąć.

Ten stan jednak nie będzie utrzymywał się wiecznie, pomyślał. Wiedział bowiem, że na planecie jak ta ciężko o zasięg, a – co ważniejsze – How prowadził misję indywidualną, więc szanse na obstawienie orbity były nikłe.

Wstał i podszedł do poidła, po czym napił się wody. Nie, nie mógł o tym powiedzieć nikomu. Zabicie Necka miało być jego osobistym sukcesem, nieprzypisanym żadnej flocie ani tym samym Barr Teckowi. Kto wie, może po awansie od Vadera Chinn będzie mógł pozwolić sobie na zabicie tego oficera bez żadnych konsekwencji?

Marr wrócił do medytacji. Nie miał zamiaru jej przerwać, dopóki po raz kolejny nie będzie w stanie połączyć się z mistrzem, nawet gdyby miało to kosztować go całą sprawność fizyczną jego organizmu.

Border

Neck pogrążony był w stanie głębokiej medytacji celem zreperowania kryształu kyber z miecza Mi Howa, tak by wybielić go dla Diego. Tylko w ten sposób mógł odwdzięczyć się separatyście za uratowanie mu życia oraz rzucenie nowego światła na jego poglądy etyczne. To drugie jednak wprawiło go w konfuzję, na rozwiązanie której chciał poświęcić bardzo dużo czasu. Ale nie teraz – później.

Poczuł to znowu. Obecność użytkownika ciemnej strony. Tym razem jednak bardziej znajomą – tę samą, którą wyczuł w czasie ucieczki z Kashmarr'k. Podniósł głowę i wstał momentalnie.

– Co ty tu robisz? Przybyłeś z Mi Howem? – zapytał stojącego przed nim Marr Chinna, równie zmieszanego jak on.

– Nie, pytanie brzmi: co ty tu robisz – odparł blondyn. – Wszedłeś na pokład imperialnego niszczyciela, nawet nie wiedząc jak?

Inkwizytor zapalił jedno ostrze swojego miecza świetlnego i ruszył na Jedi. Ten, choć zaczął zdawać sobie sprawę z fenomenu, jaki właśnie miał miejsce, odparł ciosy przeciwnika i odepchnął go.

– Co ty zrobiłeś? – wyszeptał w stronę dawnego ucznia, trzymając miecz wyciągnięty w jego kierunku. – Wykorzystałeś naszą więź, by wpuścić mnie do swojego umysłu?… – zawahał się. – I wejść w mój…

Jedi wpatrywał się w oczy dawnego przyjaciela.

– Nie – uznał. – Ty tego nie chciałeś… To by cię zabiło.

– O czym ty bredzisz! – uczeń Vadera podniósł głos.

– Zobacz – Jedi zgasił miecz i rzucił nim na bok. – Nie widzisz go, prawda? To wizja. Mnie nie ma na twoim statku, ciebie – na moim. To złudzenie. To efekt naszej więzi.

Chinn sapnął zdziwiony.

– Podaj mi dłoń – Braw wyciągnął swą prawą rękę przed siebie – muszę coś sprawdzić.

Marr zawahał się, jednak zrobił to. Wyciągnął przed siebie kończynę, jak nalegał dawny mistrz. Jednak tylko po to, by podać sobie swój miecz świetlny z drugiej dłoni, a następnie ruszyć na Jedi. Ten otrzymał bolesny cios w rękę po czym upadł i głową uderzył w drzwi prowadzące do niewielkiej skrytki. Kiedy ocknął się w ciągu ułamków sekund, Chinna już nie było. Była za to krew cieknąca znad potylicy.

Julie

„Toż to Julie Taa, przywódczyni Koła Gospodyń Wiejskich!”

– Co tu się stało?! – powiedziała Gienna, wchodząc do pomieszczenia, w którym Neck miał medytować.

Natomiast drzwi schowka, na skutek uderzenia Jedi, także się otworzyły.

– Toż to Julie Taa, przywódczyni Koła Gospodyń Wiejskich! – zdziwiła się staruszka. – Co wy tu robita?

Neck delikatnie podniósł się na nadgarstkach. Jego oczom ukazała się gruba brunetka mniej więcej w jego wieku, odziana w niebieską koszulę z kołnierzykiem. Jej obwite kształty idealnie wpasowały się w gust Jedi, jednak relacje romantyczne były mu zakazane.

Advertisement