Impreza urodzinowa Kylorenka nie wyszła do końca tak, jak życzyli sobie tego jego rodzice. Han całe pięć lat obmyślał scenariusz tego ekscytującego wydarzenia. Był zły na Shmi, że wybrała nieodpowiedni moment na atak. Luke z kolei walczył z gniewem, jaki go ogarniał. Tak żałował, że nie spotkał się ze swoją babcią osobiście, że nie stoczył z nią pojedynku… że jej nie pokonał. Skywalker wiedział, że kiedy Imperium wycofało się z walki przed sześcioma laty, mogło przyjść mu walczyć z o wiele większym wrogiem. Nie przypuszczał jednak, że przeciwko niemu stanie jego rodzona babcia, która już od dawna powinna nie żyć.
Teraz Luke, Han, Leia Organa, Chewbacca, Kylorenek i Lanever Villecham, który niedawno stał się nowym kanclerzem po śmierci Mon Mothmy, przechadzali się wąskimi uliczkami Chandrili. Wiedzieli, że pokój nie będzie trwał długo, jeżeli nie dołożą wszelkich starań, aby go zachować. Shmi była nieobliczalna i można było wszystkiego się po niej spodziewać.
Luke jednak był pewien, że byłby w stanie się z nią zmierzyć. Był pewien, że jest lepiej wyszkolony szermierczo. W jego mniemaniu pokonanie prawie stuletniej staruszki nie mogło stanowić problemu. Ale czy się nie mylił?
– Leio Organo – zatrzymał Han swoją żonę. – Poczekaj, zobacz, tam jest loteria! I kupony są tylko za dwa kredyty!
– Ale, Han, naprawdę nie uważam, abyś… – Leia nie dokończyła, gdyż jej męża już przy niej nie było.
Han pospiesznie udał się do kiosku i kupił dwie zdrapki, po czym wrócił do rodziny.
– I co, wygrałeś coś, Hanie Solo? – zapytał Kylorenek swojego tatę.
– Nie… zdaje się… że nie… – wymamrotał mężczyzna.
Kylorenek tymczasem wybuchł śmiechem.
– Ha, jesteś słaby i naiwny! – powtarzał chłopiec.
Do rozmowy postanowiła jednak wtrącić się Leia.
– Synku, jesteś tak samo słaby naiwny jak twój ojciec.
I to chyba „zgasiło” Kylorenka, gdyż odszedł ze spuszczoną głową.
Han chciał coś powiedzieć, zapewne skrytykować metody wychowawcze Lei, jednak nie był to odpowiedni czas. Nagle całą planetę zasłonił gigantyczny cień i zrobiło się ciemno. Wszyscy mieszkańcy wpatrywali się w niebo. Co mogło spowodować ten mrok?
– Oko Shmi – powiedziała Leia Organa. – To główny statek dowodzenia naszej babci, Luke.
– Musimy ewakuować planetę – powiedział Lanever Villecham. – I to szybko.
Luke usiadł na ziemi. Po raz kolejny nie wiedział, co powinien zrobić.
– Han Solo – powiedział zaniepokojony Kylorenek.
Tymczasem Oko Shmi rozpoczęło ostrzał. Budynki zawalały się jeden po drugim. Lanever Villecham miał rację: trzeba było działać szybko.
– Wiem! – krzyknął w końcu. – Luke’u, Leio, zwołajcie mieszkańców. Niech wszyscy udadzą się do budynku Senatu. A ty, Hanie Solo, podlecisz Sokołem i zawieziesz budowlę z dala stąd.
Wszyscy odetchnęli z ulgą. Zapomnieli jednak, że był jeden problem: nie było już Sokoła.
– Masz ci los – powiedział Lanever Villecham. – A masz jakiś inny statek?
Kiedy Han wytłumaczył Laneverowi Villechamowi, że ma tylko mały V-wing, ten ucieszył się.
– Słyszałem od jednego Gunganina, że dobrze się nimi lata – mrugnął porozumiewawczo. – A teraz wszyscy do Senatu!
Po półgodzinie wszyscy mieszkańcy Chandrili znaleźli się już w budynku parlamentu. Han, Luke, Leia, Kylorenek, Chewbacca i Lanever Villecham przebywali natomiast na pokładzie niewielkiego V-winga, który liną przymocowany był do konstrukcji.
– Nie daję rady! Nie udźwignę tej budowli! – krzyknął Han, próbując przechylić wajchę do wznoszenia się w górę.
– Zrobimy to razem – powiedział Luke i po chwili wszyscy ciągnęli już dźwignię.
Niestety dźwignia się zerwała… nie no, żartuję. To by było zbyt oczywiste. W każdym razie, chwilę później budynek Senatu uniósł się nad ziemię. Teraz było pewne, że mieszkańcy są już bezpieczni.
Buch! Planeta wybuchła. Koniec.