Star Wars Fanonpedia

CZYTAJ WIĘCEJ

Star Wars Fanonpedia
Advertisement


Emblem Imperium
Cień Imperium - Rozdział 3

Frectiser

Casian Ordo szedł prosto korytarzem, szerokim, zapełnionym szturmowcami prowadzącymi więźniów do celi. Wyglądali na Rebeliantów, łowca spoglądał na nich z pogardą starając się ignorować tutejszy motłoch. W końcu opuścił miejsce, w którym tłum się zebrał, nieopodal były cele więzienne i sala sądowa, Mando jednak się kierował w stronę biura Kora Feryi'ego, którego mógł nazywać "szefem". Dotarł do celu a właściwie przed niego, gdyż adiutant admirała poinformował, że dowódcy tu nie ma. "Pewnie jest na mostku..." pomyślał Ordo, który nie spytał o jego dokładną lokalizację. Przechodzą przez kolejne korytarze zwracał uwagę oficerów, którzy spoglądali na niego podejrzliwie. To dość niecodzienne, aby jakiś łowca włóczył się po szesnasto kilometrowym pancerniku, który jest jedną z przeważających sił Imperium. Gdy już dochodził do mostku niszczyciela oficer w stopniu komandora zwrócił mu uwagę:

– Czego pan tutaj szuka? – zapytał spokojnym tonem stojąc z piersiami mocno wypchniętymi do przodu i głową pochyloną ku górze.

– Gdzie admirał Feryi? – odpowiedział niechętnie łowca.

– Admirał Feryi jest w sekcji medycznej, po co chcesz się do niego udać?

Ordo nie chciał marnować czasu, odepchnął lekko oficera i poszedł w stronę podanego miejsca. Ten jednak nie chciał odpuścić, jak i podejrzewał, że Casian chce zamordować dowódcę okrętu.

– Łowco, czego tu szukasz? – rzucił agresywnie.

– Mam sprawę do twojego dowódcy, nie wtrącaj się.

– Rozmawiasz z imperialnym oficerem, poniesiesz odpowiednie konsekwencje za lekceważenie mojej rangi, jak i próbę morderstwa admirała – komandor czuł się jak ktoś wielki, miał zaledwie 27 lat i udało mi się w bardzo szybkim tempie awansować na dość wysoką rangę, przed nim jednak wciąż jest bardzo długa droga.

– Co? To kpina, skontaktuj się z nim – odparł lekceważąco.

Komandor spoglądał na Mando z całkowitą pogardą, miał ochotę go tu, na miejscu zabić, wiedział jednak, że nie skończy się to dla niego dobrze. Siłą woli wyciągnął komlink próbując dostać potwierdzenie wizyty od Feryi'ego, jak się okazało, Ordo miał rację.

– Możesz iść... Ale Biuro Bezpieczeństwa ma cię na oku, szumowino – zakończył imperialny obracając się na pięcie i wracając do swoich obowiązków na pokładzie pancernika.

Casian oczywiście udał się do owej sekcji medycznej, w której zastał leżącego na łóżku w prywatnym pomieszczeniu zleceniodawcę.

– Co się stało? Nie było mnie raptem jeden dzień – powiedział Ordo wchodząc do pokoiku.

– Nieistotne. Czego się dowiedziałeś? – odparł niechętnie kosmita.

– Mało, ale bardzo pożyteczne informacje. Z mandaloriańskimi buntownikami prawdopodobnie współpracował niejaki Urkan, uciekinier z Kessel, a sam Jedi szuka jakiegoś kryształu Ruusan, zapisał to w datapadzie – rzekłszy to, wręczył Tokkas'si dwa datapady z informacjami o celu – poinformował łowca, jego to za bardzo nie interesowało, chciał nagrody.

– Kryształ Ruusan? Przecież to bezużyteczny artefakt, którego praktycznie nikt nie chciał szukać od pięciu tysięcy lat. Tiell nie jest głupi, wie co z nim zrobić – zdziwił się Feryi. – No cóż łowco, dobrze się spisałeś, dostajesz zaliczkowe 100.000 kredytów, jak dowiemy się więcej dostaniesz 200.000 – podwyższył zapłatę.

– Umawialiśmy się na mniejszą kwotę.

– Nie narzekaj, możesz iść.

Mando jedynie niechętnie odchrząknął i odszedł. Wsiadł do kokpitu myśliwca, po czym odpowiednio włączył wszystkie systemy. Poleciał w stronę Mandalory, szukał czegoś do roboty.


D'jos

Piękna tropikalna planeta, ogromny luksusowy kurort i mafijne centrum systemu Athin. Oficjalnie planeta należała do imperialnych terytoriów, jednak posiadała własne wojsko i flotę, oczywiście finansowaną z zasobów hegemona.

Feendar oraz Kirk Vizla wędrowali alejami ośrodka Lanet'te w stronę sklepu z częściami do statków Wilana. Wylądowali na tej planecie z przypadku – ich frachtowiec doznał nagłej awarii silników i hipernapędu, a Moc zadecydowała, że zmuszeni będą zatrzymać się tutaj. Od jakiegoś czasu doszukiwali się informacji, gdzie jest jakiś sklep z częściami do statków, a wszyscy, którzy coś wiedzieli mówili właśnie o Wilanie. W końcu do niego dotarli, gdzie zapytali o cenę odpowiednich komponentów.

– W sumie to będzie 70.000 kredytów – podał cenę części Wilan, który okazał się być Huttem. Co mógł Hutt robić jako sprzedawca metalu?

– Co? Nikt normalny by tyle nie zapłacił! Te części na oko są warte 30.000! – kłócił się Vizla.

– To jest D'jos, ścierwo. Nie masz pieniędzy, nie masz po co tu przybywać.

– Tak się złożyło, że zepsuł nam się statek, nie mamy jak odlecieć – Wilan na to jedynie się zaśmiał.

– Jaka szkoda, biedni łowcy się zgubili – śmiał się dalej.

– Ty gruby śmieciu. Sprzedasz nam te części za darmo albo zginiesz – krzyknął Kirk przykłądając lufę pistoletu pod brodę obślizgłej istoty.

Hutt się zaśmiał, głośno i nierówno, dźwięk z jego krtani był niezwykle nieprzyjemny dla ucha. Wilan brzmiał znacznie gorzej, niż inni przedstawiciele jego rasy, niegdyś spotkała go podobna sytuacja, jak teraz, aczkolwiek zachował się idiotycznie – spróbował wyrwać z dłoni agresora broń. Nie wyszło, ale czegoś go to nauczyło.

– Durnie! Ha ha, durnie! Możecie wykonać dla mnie kilka zleconek, to może zarobicie na tanie części – śmiał się ślimak.

– A czego chcesz? – zapytał Vizla odsuwając blaster spod brody stworzenia.

– Chętnie przedstawie ci moją ofertę, ale nie tutaj, w składziku.

Hutt się prześlizgał do kolejnego pomieszczenia, gdzie znajdował się magazyn dla starszych, niepotrzebnych już dla większości osób części oraz skrzyń z kredytami w materialnej formie.

– Dam wam trzy skrzynie po dwadzieścia pięć kafli za zabójstwo Vel'kriego. Na pewno go znacie, przywódca Czarnego Słońca. Opłaca się wam...

– Nie przyjmujemy zlecenia – przerwał Feendar.

– Och, szkoda... Zdaje się, że nic innego za normalną sumę nie mam.

– Dobra, kurw...! Bierzemy to – przełamał się Kirk, któremu ciężko było się ostatecznie zdecydować. – Jakieś dokładniejsze dane?

– Jest gdzieś tutaj, na D'jos i sobie odpoczywa. Tyle – poinformował złośliwie Hutt.

– A więc dawaj pięć skrzyń – odparł Mando.

– Mogę wam dać co najwyżej cztery.

– Zgoda, ale jedna z góry.

Wilan pokiwał tym, co można było nazwać głową wręczając skrzynię łowcom, którzy zanieśli ją na swój transportowiec i zabrali się do pracy.


Despardia, 15 godzin temu

– Skąd ty to masz? – zapytał Feryi rzucając karty na stół po przegranym meczu Gwinta.

– Kontakty, poza tym gram w Gwinta znacznie częściej, niż ty. Kiedyś w Gwinta wygrałem kasyno. Wszyscy mówią, jaki to Sabak jest wspaniały, ale Gwint... Gwint to jest gra, a nie Sabak. W Sabaka wszyscy kantują, w Gwincie nie ma jak, bo każdy ma swoją talię – wywodził Tilis.

Do apartamentu wchodzi szturmowiec cienia ubrany w zbroję, na której widniały świeże ślady walki.

– Żołnierzu, melduj – powiedział Tilis wstając od stołu, na którym prowadzona była rozgrywka.

Moffie, rebelianci zaatakowali znienacka, atak udało się powstrzymać, IBB bada sprawę... Lecą prosto w nas wbiją się w budynek! – blefował szturmowiec, aby odwrócić uwagę imperialnych. Udało mu się, wykorzystał sytuację i obu postrzelił w ramię, po czym zrzucił z siebie hełm. – Nie złapiecie mnie – rzekłszy to intruz wyskoczył przez balkon spadając na ulice miasta uprzednio zabierając starożytne wibroostrze, zapewne miał dla niego jakieś wykorzystanie, niż tylko bycie eksponatem w mieszkaniu imperialnego urzędnika. Do miejsca incydentu przybiegli zwykli szturmowcy i kilku agentów Biura Bezpieczeństwa, którzy natychmiast wezwali medyków. Tilis okropnie jęczał z bólu, natomiast Feryi jedynie leżał ze skrzywioną miną na twarzy przykrywając ranę rękoma.

– Wysłać patrole na miasto! Badać dokładnie każdy odlatujący statek, nawet imperialne! – krzyknął do agentów moff.

Obaj zostali przeniesieni do szpitala, gdzie opatrzono rany. Dla Tokkas'siego nie podawano bacty, stosowano inne preparaty lecznicze, choć i tak ich nie potrzebował, rasa ta bowiem szybko się regenerowała, aczkolwiek miała słabą odporność krwi.

– Co on tam robił? – spytał Darik.

– Szukał czegoś, musimy go schwytać, jak najszybciej. Nie wiem czego on chce, ale stanowi zagrożenie dla Galaktyki – odparł admirał.

– Pieprzony zdrajca.

– Jedi nie zdradzili, oni zniszczyli sami siebie, to było konieczne, aby uznać ich za przestępców.

9169 bajtów • Około 14 minut czytania ┃ ← Poprzedni • Następny →
Advertisement