
Napisy Początkowe
Wojna! Konfederacja Niezależnych Systemów odłączyła się od Republiki i prowadzi działania wojenne w całej galaktyce na szeroką skalę. Przedstawiciele Republiki starają się w tym czasie bronić zaatakowanej ludności.
Na szlaku handlowym Lorta – Cerea trwają liczne walki. Do obrony planety Caprinn został wysłany MI HOW, dzielny Jedi, który bez wątpienia jest niedoceniany przez radę. Jego zdolności z pewnością pozwolą zażegnać okupację.
W tym momencie Pluton pod dowództwem MI HOWA i Porucznika STRAIGHTA atakuje niezdobytą warownię Separatystów w pobliżu niewielkiej wioski – Międzydębie.
Dhome (Jaskinia) 19 BBY

Pomieszczenie w większości spowite było ciemnością. Jedyne, blade światło delikatnie sączyło się ze świecy stojącej na czymś w rodzaju stolika. Na skalnych ścianach o barwie karmazynu w niektórych miejscach wisiały potargane szmatki o różnych kolorach. W centrum budynku znajdowała się zaś prycza wyglądająca na co najmniej dwustuletnią.
W rogu obok stolika, w miejscu, gdzie światło ze świecy jeszcze sięgało, przysiadł humanoid w rozdartych łachmanach. Wyglądał na co najmniej czterdziestoletnią osobę wykończoną latami pracy na słońcu. Dopiero z odległości metra szło określić, iż był on człowiekiem. Dzięki blademu światłu dało się dostrzec, że jest zaniedbany. Jego czarne włosy leżały na głowie powykręcane i skołtunione, pełne łupieżu. Zarost był co najmniej kilkudniowy, jednak nie był to wynik braku brzytwy, która leżała na gołej skale tuż obok człowieka.
Mamrotał on coś pod nosem, biorąc w rękę świecę. W drugiej dłoni trzymał glinianą tabliczkę z nieznanym mu pismem. Ze znużeniem i rezygnacją odłożył świecę na swoje miejsce, a sam (odkładając przy okazji tabliczkę) sięgnął po starą książkę na której zapisany w języku Basic tytuł głosił : Podstawy galaktycznych języków. Człowiek ponownie wziął w rękę świecę i tym razem nie odkładał jej przez ponad pół godziny. Dopiero, gdy dotarł do języka Kaleeshańskiego uniósł tryumfalnie dłoń. Gdy zakończył świętowanie udał się do pieczary zaraz za tą w której obecnie się znajdował. Był tam specyficzny rodzaj palnika zasilanego węglem Kora’e. Wsypał część zawartości do środka i po kilku sekundach blacha zaczęła się nagrzewać. Wlał na nią trochę oleju importowanego z Kashmarr’ku. Następnie, wyrobiony z mąki i innych składników placek położył na palniku i zaczął delikatnie obracać.
Gdy zakończył swoją pracę, z racucha wyszło coś na kształt Płatu Chlebowego znanego w większości Zewnętrznych Rubieży, jednak przyrządzanego głównie na Kashmarr’k. Patrząc na swoje zapasy jedzenia i wody, zorientował się, że zostało mu zapasów tylko na kilka dni, więc będzie musiał się udać do Maverry. Na Dhome, czyli planecie na której się znajdował, nie było wody w postaci ciekłej, co wiązało się z koniecznością importu. Zmęczony wziął w ręce efekt swojej kuchni i zaczął jeść. Szybko skończyło mu się zajęcie, więc bez wahania rozchylił drzwi i ujrzał ją.
Była to niezwykle osobliwa planeta. Nie miała nic wspólnego z takimi rajami jak Naboo czy Gambl – 55, jednak była ona dużo lepszym miejscem do życia niż Mustafar. Surowy górski krajobraz dominował omijając nieliczne pola, które tworzyły się głównie w kraterach. Metanowe gejzery wystrzeliwały gazowe pyłki w przestrzeń, która umożliwiała oddychanie ludziom, jednak była nieprzystosowana chociażby dla Skakoan, dla których atmosfera tlenowa była trująca. W jednym z podobnych kraterów znajdowało się Dhome City, czyli miasto – stolica tej planety.
Sama osoba przysiadła na skale patrząc na zachodzące słońca. W ręce wciąż trzymał resztki swojego wyrobu kuchennego, ale nie miał zamiaru ich jeść. Właśnie w tym momencie można było dostrzec, jak mocno napięte są wszystkie zbudowane mięśnie mężczyzny. Jego ubiór stanowił obecnie problem, gdyż na Dhome nie doświadczysz pogody powyżej piętnastu stopni standardowych. Człowiek zerknął na swój zepsuty komlink i zdecydował się go naprawić, jednak po drodze do swej jaskini stanął i patrząc na dwa słońca rzekł.
- Żegnaj przepiękny Dhome. Roo Pert mówi ci, że twe sekrety w końcu zostaną odkryte. -

Dhome, planeta na której przebywa Roo Pert
Caprinn, Międzydębie 19 BBY

Caprinn, miejsce działań wojennych
Blade światło słoneczne, ledwo co przebiło się przez gęste, tropikalne paprocie planety Caprinn, roztaczając wokół siebie leniwą, wieczorną atmosferę. Niedużo czasu trzeba było czekać, aby sceneria została zaburzona, gdyż zewsząd agresywnie wyfrunęły strzały w odcieniu krwistego karmazynu, a całe pole spłynęło czerwienią. Zza paproci wybiegały klony w lekko zabrudzonych tygodniami w terenie pancerzach, oraz pojedyncze maszyny, przez nich kierowane. Skutery BARC wolnym tempem dewastowały poszczególne partie roślinności, wjeżdżając na piaszczysty odpowiednik polanki.
Zza drzew tymczasem wyłonił się Mi How, Jedi ubrany w jasną tunikę, które opasała jego całkiem tęgie cielsko. Pomarańczowa skóra wyróżniała go znacznie spośród jednakowo umundurowanych Żołnierzy-Klonów, którzy jako główna siła Wielkiej Armii Republiki, w większości dowodzili szerzej pojętym natarciem.
Równocześnie, na polankę wbiegł klon, który wyróżniał się wśród innych, formą oznaczenia na piersi, był to porucznik oddziału, Straight, znany również pod kodem CT-27-6200.
- Generale, pierwsza drużyna usadowiła się bezpiecznie na pozycji Teta i prowadzą ostrzał w kierunku droidów broniących warowni. Siły zmotoryzowane, poruszają się plażą, aby zaatakować od boku. - zameldował Straight, po czym zasalutował Howowi, aby oddalić się w celu dalszej koordynacji i przegrupowania oddziałów. Sam pomysł rozdzielenia się i prowadzenia ognia krzyżowego był pomysłem Jedi, co miałoby docelowo skupić obronę Konfederatów w jednym miejscu i danie okazji BARC-om na przeprowadzenie natarcia od tyłu.
Wspomniana wcześniej warownia Konfederacji Niezależnych Systemów, znajdowała się wewnątrz dżunglowego pasa Caprinnu, który jako planeta miał właśnie taką budowę. W pobliżu równika, mieścił się spory, kontynentalny pas terenu porośniętego dzikimi, niezwiedzonymi dżunglami, pełnymi gorących źródeł i dzikich stworzeń. Na skraju owego pasa mieściło się Międzydębie, czyli wioseczka w pobliżu której toczyła się obecna ofensywa wojowników wolności. Na południe i północ, w kierunku przysłowiowych zwrotników ciągnęły się bezkresne oceany z sielskimi wysepkami rodem z najpiękniejszych kurortów, to właśnie na jednej z nich znajdowała się stolica planety, prężnie rozwijające się Musfarr, czyli swojego rodzaju metropolia łącząca ze sobą parę archipelagów, ciągnąc się kilometrami nad wodą, jak i na powierzchni. Od zwrotników w kierunkach biegunów, z niewiadomych przyczyn niezwiązanych z rodzimą gwiazdą Układu Caprinn, klimat gwałtownie się ochładzał, tak, że sam kraniec był pokryty wiecznym mrozem i zmarzliną, a tereny wokół niego, były na tyle wychłodzone, aby w zasadzie nie nadawały się do jakiegokolwiek ekonomicznego użytku.
Wracając jednak do sytuacji na froncie, oddziały Republiki kończyły się przygotowywać, jednocześnie, gdy wysunięte oddziały ostrzeliwały już umocnienia blaszaków. Cały plan opierał się na idealnej synchronizacji poszczególnych działań w czasie, a szturm miał się rozpocząć niewiele przed wyruszeniem skuterów do akcji. Mi How był tutaj autorytetem, dyrygował rozkazywał i pokrzepiał, cechując się niepodzielną charyzmą, co czyniło z niego na ten moment idealną osobę do piastowania tego stanowiska. Prowadził aktualnie przemowę mającą na celu ostatecznie wzbudzić w żołnierzach ducha walki.
- Ruszamy, pokażemy Radzie Jedi, iż nasz oddział jest warty więcej niż sobie myślą. Caprinn będzie nasz, i to już za kilka chwil! - krzyknął, po czym w momencie ostatecznego dozbrajania się, zanurzył się ostatni raz w swoich myślach. Krzepił ich słowami prosto z własnych dwóch serc, toteż zawarł w nich coś, co jego najbardziej napędzało i zarazem bolało, albowiem był okropnie niedoceniany przez Mace’a Windu i spółkę. Była to jego piąta bitwa od początku Wojen klonów, mimo że Jedi byli potrzebni niemalże wszędzie. Nikt jednocześnie nie miał zamiaru, aby wyjawić mu w zasadzie co jest przyczyną, acz młody Jedi zadecydował zgodnie z kodeksem, nie żywić wobec nich urazy i przekuć ją w dodatkową motywację do działania, która okazjonalnie, wbrew jego woli przeradzała się w gniew.
Szturm się rozpoczął. Mi How zwinnie umknął przed kolejnym pociskiem, a następnie za pomocą swojego żółtego miecza świetlnego powstrzymał laserowe wiązki przed przysmażeniem towarzyszy z frontu. Zżył się z nimi wszystkimi, mimo niewielkiej liczby godzin w terenie, dbał o życie każdego. Aczkolwiek sam ten szturm już w tym momencie zakrawał o bezsensowność, gdyż do najbliższego punktu przegrupowania zostało im około 100 metrów, a z każdym kolejnym, następni żołnierze padali bez życia na piaszczyste podłoże. Droidy były bardzo dobrze wyposażone, a w obronie terenu przed warownią wystawione zostały nie tylko standardowe B1, ale i B2 oraz BX, co powodowało iż faktyczna przewaga klonów stosunkowo malała.
Mi How miał tego serdecznie dość, ale nie do końca miał co z tym zrobić.
- Kiedy przylecą te głupie kanonierki?! - wykrzyknął Straight po czym nie mogąc nawet złapać tchu, skoczył do ziemi w ucieczce przed frunącym poprzez powietrze detonatorem termicznym. Sytuacja miała się coraz gorzej, ale z każdym krokiem Republikanie zbliżali się do zapory wzniesionej przez drużynę zwiadowców, którzy skutecznie odwracali część uwagi blaszaków.
How skupił się, chciał pokazać swoim żołnierzom, że wie co robi. Od celu dzieliło ich może kilkanaście metrów, skupił w sobei moc i solidnym pchnięciem sprawił, że zarówno komandosi, jak i standardowi szeregowi w służbie Konfederatów odlecieli kilka metrów. Działanie to dało czas drużynie na schowanie się za zaporą.
- To bez sensu! - krzyknął Straight, gdy wszyscy mogli już odetchnąć. Co prawda droidy bez ustanku ostrzeliwały poszczególne pozycje, ale aktualnie nie przynosiło im to żadnej korzyści taktycznej.
- Przykro mi to mówić, poruczniku, ale nietypowo dla siebie wykazałeś się niepojętnością. To część planu. Musimy jedynie zdobyć kolejną zaporę, aby rozpocząć ogień krzyżowy. Zepchniemy ich do jednego miejsca, ażeby nasi zmotoryzowani mogli zniszczyć ich armię. Następnie przedostajemy się do łączenia wykonanego z cieńszej warstwy Ferrabetonu, ironicznie słabego punktu konstrukcji, wchodzimy do środka, wyłączamy droidy, komunikujemy się z Teckiem i lecimy do stolicy zaprowadzić pokój. Proste. - odrzekł Mi How, jednocześnie przypominając żołnierzom o wszelkich szczegółach planu działania.
- Generale, zanim zdobędziemy tą zaporę zginą kolejni ludzie. Już Malborck kosztował nas wielokrotnie większe straty, niż te na które moglibyśmy sobie pozwolić. - kontrargumentował Straight, choć ku jego rozczarowaniu mina Rycerza Jedi nie zmieniła się w jakikolwiek sposób i wciąż przejawiała spokojne opanowania, tak charakterystyczne dlań.
- Poruczniku, walczymy na wojnie. Każda bitwa kieruje się swoimi prawami. Wojną w żadnym wypadku nie kierują sentymenty i choć wypowiadam to z żalem, naszym nadrzędnym celem jest zwycięstwo. Może i tego nie widać, ale i tak dobrałem najbezpieczniejszą dla was strategię, zależy mi na życiu każdego z nas, gdyż walczymy za Republikę, ale nie mogę sobie pozwolić, aby mój osąd był zakłócany przez uczucia. - wyszeptał z kamienną twarzą Mi How.
Ziarno strachu, ale i dominacji zostało zasiane wśród serc żołnierzy, ale nie poddali się. W końcu aktualnie czekały ich kolejne fazy natarcia. Musieli zdobyć następną barykadę, aby przejść wprzód i ostatecznie przynieść Caprinn wyzwolenie.
- Ruszamy! - wykrzyknął z zacięciem w głosie Straight, po czym wraz z drużyną wyskoczyli zza barykady, w biegu prowadząc ostrzał droidów, które dzięki dobrze okopanym pozycjom były dosyć trudnymi celami do trafienia. Straight zaryzykował i użył jednego z Detonatorów Termicznych, którego rzucił w kierunku bliższego okopu, aby następnie przewrotem uniknąć paru stosunkowo celnych pocisków. Granat gwałtownie wybuchł rozdzierając sporą liczbę droidów, których części rozleciały się po polu bitwy. Dym unoszący się z pocisku dał czas na przegrupowanie się. Straight przesunął się na powrót wprzód grupy, aby osłaniać pozostałych. Zostało 50 metrów do docelowej barykady zajmowanej przez tuzin droidów bojowych. Jednocześnie sytuacja ta dała szansę, aby Mi How wraz ze snajperami opuścili posterunek, ay włączyć się do Straighta.
Kurz powoli opadał ukazując sytuację na polu bitwy. Republikanie byli otoczeni niemalże półokręgiem, jednakże za sprawą dynamiki biegu oraz ciągłego oddawania strzałów w kierunku stojących tam droidów. Metr za metrem przemierzali przestrzeń. Straight wiedział, iż niecelność droidów też ma swoje granice. 10 metrów przed celem, na ziemię z głuchym odgłosem opadł CT-14-2114, na zawsze kończąc swój żywot. Jednakże życie to było z perspektywy Mi Howa niewielką ceną za osiągnięcie umocnienia.
Jego aktualne motywacje zakrawały o surrealistyczny brak szacunku do ludzkiego życia, jednakże w rzeczywistości wszelkie słowa i czyny podyktowane były u niego presją. Rada Jedi zachowywała się w stosunku do niego dramatycznie i w zasadzie nie mógł on myśleć o postępie w obecnych czasach, gdyż nie dawano mu szans. Po raz kolejny czuł nadmierną potrzebę wykazania się i bycia dostrzeżonym, co przekładało się dosyć negatywnie na odbiór poczynań przez podkomendnych.
- Powinniśmy rozpocząć ogień. - odezwał się Mi How. - Zakomunikuję BARC-om, że mogą zaczynać. -
- Dobrze, sir. Rozumiem, że nie opuszczamy posterunku. - odrzekł, pytając się zarazem CT-27-6200.
- O ile nie będzie wymagała tego od nas sytuacja, wykonać! - krzyknął energetycznie Mi How, tchnąc część ducha walki w żołnierzy. W końcu wkraczali w decydującą fazę natarcia.
Cisza nie należała do długotrwałych momentów na froncie. I ta nie przyniosła żadnej ze stron ukojenia, pozwalającego choć na moment odpłynąć w melancholii i błogości takiego stanu rzeczy. Teraz, cisza zasiewała jedynie niepokój, a żniwa strachu zbierała od razu, bez oczekiwania na plony tych emocji.
Wszyscy wiedzieli, że za chwilę rozpocznie się piekło. Zarówno Mi How, który medytował za barykadą, jednocześnie dając odpocząć swojemu tęgiemu cielsku, jak i Droid Taktyczny w spokoju patrzący na sytuację z górnych pięter warowni.
- Są gotowi, poruczniku. Możemy zaczynać. - stwierdził Mi How po dłuższej rozmowie, aby następnie zmienić pozycje w okopie.
- Wszyscy! Stosujemy ogień krzyżowy! - krzyknął tymczasem Straighti wraz z podkomendnymi wychylił blaster zza umocnień i rozpoczął ostrzał. Rozpętało się dosłowne piekło. Snajperzy, którzy zostali z tyłu dołączyli do ognia, tak że armia Separatystów musiała bronić się przed natarciem z trzech stron. Droidy padały na ziemię, jak gałązki smagane silnym wiatrem, czystka się dokonywała, gdy B1 powoli wycofywały się wśród gąszczu strzałów w kierunku warowni, co było częścią planu.
Mi How dosyć podle uśmiechnął się pod nosem. Wszystko wychodziło, tak jak chcieli. Dokładnie w tym momencie zza pleców wycofujących się droidów wyjechały republikańskie skutery ostatecznie dokonując czystki. Pierwsza faza bitwy zakończyła się sukcesem.
Mi How odetchnął głęboko pod nosem. Może tym razem Rada Jedi doceni niewątpliwy sukces. Wspólnie opracowana strategia była powodem sukcesu i nic nie mogło tego w prostym mniemaniu rycerza zmienić.
Tymczasem, gdy Konfederaci stracili trzon swoich sił, a jedynie resztki pozostały skryte w fortecy nie przejawiając jakichkolwiek przesłanek o potencjalnym ataku. Republika rozpoczynała się przegrupowywać. Straight dyrygował poszczególnymi żołnierzami, gdy układane były kolejne zespoły szturmowe, będące gotowe zanieść pokój tej planecie. Mi How przypatrywał się temu wszystkiemu z uśmieszkiem. Sam miał zamiar dowodzić natarciem, aby jego podkomendni nie pozwolili sobie na cokolwiek w rodzaju porażki.
Zespół 36 klonów pod dowództwem Straighta był gotowy do rozpoczęcia natarcia. Wszyscy wyposażeni byli w blastery i detonatory termiczne, ale i determinację popychającą ich do podjęcia ostatecznego działania. Pozostali skupili się w jednym miejscu i zajęli się opatrywaniem rannych oraz pilnowaniem tych opatrujących. Reszta zaś byłą gotowa rozpocząć atak.
Mi How ruszył. Złość przekuwał w determinację i siłę do prowadzenia dalszej operacji.
- Poruczniku? - zapytał, wyraźnie sugerując zarazem swoje zamiary.
- Tak jest, sir. - odpowiedział Straight. - Drużyna? Do Boju! Za Republikę! - wrzasnął akcentując każdą pojedynczą sylabę dawką charyzmy.
Oddział wyruszył. Klony w biegu przecinały pole najkrótszą trasą wprost w kierunku łączenia obu prostopadłych ścian. Wedle danych wywiadu była ona wykonana z cieńszej warstwy Ferrabetonu, umożliwiając tym samym podłożenia pod nią ładunków wybuchowych.
Zagrożenie ze strony droidów już na tym etapie było zminimalizowane, acz Mi How pozostał uważny do końca przemykając przez pole z włączonym mieczem świetlnym. Przezorność była w tym przypadku dosyć opłacalna, gdyż zwiadowcy rzeczywiście posłali pojedyncze strzały w w kierunku grupy, co How skutecznie zablokował zwinnym ruchem klingi. Dotarli do ściany bez przeszkód. Grupa ponownie się przegrupowała. Straight wraz ze swoją drużyną ustawił się na przodzie. CT-1918 ze swoją pośrodku, a Mi How grzał tyły, co chwile biorąc poprawkę na ryzyko ataku od tyłu. Gdy granaty wybuchły, odsłaniając wejście; rzucił jedynie ostatnie spojrzenie na rannych i osoby ich opatrujące, aby następnie zdecydowanym krokiem zagłębić się w czeluści fortecy. Wiedzieli, iż droidy mają wciąż jakieś zapasy sił do obrony warowni, toteż ich głównym celem był panel obsługi droidów, gdzie oficer techniczny oddziału, Clliiffyy, miał dezaktywować ewentualne posiłki.
Wbrew obawom Jedi, który nie chciał utracić tak ważnego zwycięstwa z głupich potyczek. Jak się okazało, forteca obstawiona była co najwyżej słabo. Co prawda dwóch żołnierzy poniosło niesprawiedliwą śmierć, ale wszystko było nieskoordynowane i niepewne, jakby Droid Taktyczny dowodzący placówką nie był wcale przekonany o sile swojej armii.
Tymczasem dotarli na miejsce. Był to długi, przeszklony korytarz z widokiem na pole bitwy, które rozciągało się po prawej stronie. Z tej perspektywy wyglądało to zupełnie inaczej. Wszędzie leżały porozrzucane truchła zarówno droidów, jak i klonów. Na skraju pola bitwy rozłożeni byli ranni, opatrywani przez pozostawionych tam żołnierzy.
Nagle i niespodziewanie w miejscu, gdzie uprzednio rozłożonych było około 300 żołnierzy ziała pustka. Ogień rozpanoszył wszędzie swoje podłe ramiona, paląc każdy skrawek ziemi na swojej drodze. Czarny, buchający dym otoczył obozowisko.
Mi How nie zastanawiał się nawet co właśnie zaszło. Przyparł jedynie dłonie do szkła i z niedowierzaniem obserwował, jak setki ludzi zginęło w jednym miejscu. Jedyną osobą nie zdającą sobie sprawy z tego co zaszło był Clliiffyy ciągle majsterkujący przy kontrolkach.
- To pułapka! - krzyknął nagle Straight. Mi How oderwał wzrok od kataklizmu i rozejrzał się w dwie strony. Od początku byli jedynie zachęcani do wejścia tu. Z obu drzwi wyszły masy droidów, od standardowych B1, do BX-ów będących elitarnymi komandosami w siłach Separatystów. Byli skończeni. Wszyscy momentalnie ustawili blastery w gotowość broniąc siebie nawzajem, choć wiedzieli, że to się nie uda. Na jedyne szczęście Republikan, do tej pory nie ujrzeli Clliiffyy’ego majstrującego w ciemnej wnęce. Zbliżały się one z każdym krokiem, powolnym tempem unosząc blastery, gdy stał się cud. Fotoreceptory zgasły, a wszystkie droidy upadły gwałtownie na kolana. Bitwa została wygrana.
- Gratulacje, sir. Od początku nie byłem przekonany do pańskiej strategii, acz okazało się, że niewłaściwie. Łączność wąskopasmowa otworzona, proponuję z Wii Teckiem i Ladohnem Laze’em skontaktować się już na kanonierce. Pora podbić Musfarr! - Krzyknął, a żołnierze zawtórowali mu głośnymi brawami.
Caprinn, Stolica 19 BBY

Musfarr było stolicą Caprinn od wieków
Wii Teck rzeczywiście był przyrodnim bratem sławnego Barr Tecka, jednak w tym momencie, ani nigdy od kiedy powikłania rodzinne pozbawiły go radości z dzieciństwa o tym nie myślał, gdyż był świadkiem prawdziwej rzezi. Na pobliskich wyspach znajdowały się wyrzutnie rakiet Separatystów, jak i Republiki, a jako że Konfederacja była dużo mniej litościwa, od dłuższego czasu ostrzeliwano miasto. Ludność żyła w ciągłym strachu i głodzie. Wiele dorosłych, starszych, a nawet dzieci zginęło już podczas krwiożerczej walki o tą planetę i sam Teck czasami się zastanawiał, czy aby na pewno jest sens tu walczyć, jednak Republika go wybrała i wojnę uznał za swój obowiązek. Potężny cios rakietą otrzymało akurat pobliskie kasyno. Dzielni żołnierze-klony utrzymywali front, jednak nikt nie wiedział jak długo uda im się wytrzymać, a posiłki z Międzydębia nie docierały co mogło sugerować jedno – porażkę Rycerza Jedi Mi Howa.
Otrząsając się z rozmyślań sięgnął po swój blaster i wystrzelił kilka wiązek w stronę zbliżających się droidów. Cztery z nich padły, jednak ich bracia nie podzielili marnego losu i przy okazji rozpoczęły ostrzał na Tecka. Wąsaty mężczyzna schował się za budynkiem, zostawiając walkę Klonom. Dodatkowo nie miał pojęcia gdzie zniknął Laze co napawało go niepokojem. Najwyraźniej nie wytrzymał presji i uciekł. Z samym oficerem łączyły go całkiem bliskie stosunki, w końcu lata na froncie spędzone razem budowały relacje. Jedną z takich bitew była Wielka Bitwa o Qarbonnar o której teraz nie miał czasu rozmyślać. Wiedział w końcu, że powinien porozumieć się z dowódcą klonów na temat postępów.
Gdy Teck upewnił się, że jest bezpieczny, ruszył w stronę Centrum dowodzenia sił operacyjnych Republiki Galaktycznej, które znajdowało się na starej zniszczonej kanonierce. Zagwizdał pod nosem i idąc, zaczął rozmyślać o wynagrodzeniu, jakie dostałby jeśli udałoby mu się wygrać walkę. Przeznaczyłby je na rozwój BiblioTecki, którą tworzył na trudno dostępnej planecie Dhome. Znajdowały się tam zbiory słynnych dzieł sztuki, ksiąg i płyt. Pokazywała historię wielu krain w tym Gambl - 55, czy Kashmarr’k. Póki co udało mu się zebrać sporą część historii Sektora Guoadarr’k i okolicznego Sektora Portual’ak, jednak projekt pochłaniał całą jego majętność. Chętnie zgłosiłby się do swojego brata przyrodniego Barr Tecka, któego nie widział od lat, więc z pewnością nie zgodziłby wydać swoich pieniędzy na projekt zapomnianego brata przyrodniego. Tym bardziej, że zdecydowanie poróżniły ich wszystkie chwile wspólnie spędzone na Alphanor. Dla Wii Tecka, ten pan był ojcem, zaś dla Barr Tecka ojczymem, co odbiło się na ich relacjach.
Zajęty rozmyślaniami nie dostrzegł rakiety, która uderzyła w budynek za którym się znajdował. Potężny huk rozbił Ferrobetononową konstrukcję odrzucając oficera o kilka metrów. Wii Teck nie mógł już patrzeć na to co się dzieje. Podjął pochopną decyzję. Otworzył kanał łączności wąskopasmowej i skierował sygnał do artylerzysty wyrzutni Bomb Termobarycznych.
- Artylerzysto proszę zbombardować wrogie stanowiska artylerii. Będą miały osłony, ale bomby to bomby, więc nie będą się ich spodziewali. Na mój znak. Raz… dwa… trzy! - Przekazał Teck i począł obserwować jak pociski fruną nad miastem w kierunku wrogich wyrzutni..
Zaaferowany swym rozkazem nie dostrzegł droida-komandosa z wibroostrzem. Dopiero w ostatnim momencie uchylił się i sięgnął po swoją pałkę. Droid kontynuował natarcie swym ostrzem uderzając to od lewej, to od prawej, jednak przeszkolony w walce kijem Teck nic sobie z tego nie robił. W końcu, gdy sparował kolejny z ciosów wyciągnął swój blaster i kilka razy strzelił w fotoreceptor droida, który po chwili upadł z głuchym dźwiękiem na ziemię.
Caprinn, Przestrzeń Powietrzna, 19 BBY
Mi How stał wewnątrz kanonierki wraz z kilkoma klonami. Reszta pod dowództwem Straighta znajdowała się w drugiej. Lecieli właśnie nad bezkresnym oceanem z prędkością ponad tysiąca kilometrów na godzinę.
- Trzy sępy na naszym ogonie – zawołał Klon-pilot z kokpitu.
Delikatny stres pojawił się w sercu Mi Howa. Co prawda pokładał w swoich żołnierzach bezgraniczną wiarę, ale przyznał, że wcale nie był pewny, czy w tym momencie nie stracą wszystkiego co osiągnęli na froncie do tej pory.
Klon przy sterach manewrował, jak mógł, unikając pocisków, jednak część laserowych salw musiała trafić cel. Na całe szczęście dla nich wszystkich osłony elektrostatyczne wytrzymały; po kolei udawało im się eliminować kolejne sępy, aż w końcu bez stresu mogli siedzieć w przedziale nie będąc niepokojeni przez siły powietrzne Konfederacji.
Nagle spostrzegli stolicę i działa Republiki, które właśnie wystrzeliwały Rakiety Termobaryczne.
- Głupi Teck! Mieliśmy nie ujawniać naszej nowej broni! Potrzebna będzie zupełna anihilacja wroga. - wściekł się How patrząc gniewnie na Klony. Robił źle wyładowując swój gniew na nich, jednak zatrzymanie go w sobie mogłoby doprowadzić go na ścieżkę Ciemnej Strony Mocy.
- Generale Laze! Halo? Generale Laze! - Próbował nawiązać łączność Jedi, jednak i ta persona była w tym momencie niedostępna, o czym świadczyła głucha cisza dobiegająca z urządzenia. Pulchny mężczyzna już wiedział, że po powrocie czeka ich długa rozmowa na temat kompetencji.
Chwilę później potężne wybuchy wstrząsnęły wyspami separatystów. Eksplozja utrzymywała się długo, a rycerz Mi mógł odetchnąć z ulgą. Ich kanonierka zmieniła kierunek lotu na w stronę stolicy, gdy ponownie otrzymali potężny cios. Pilot wykonując rozkazy, delikatnie zawinął w stronę podłoża, aby How w końcu mógł wyskoczyć i odpalić swój miecz świetlny. Wylądował w jakiejś bocznej uliczce po której przechodziły dwa blaszaki, jednak jedno gładkie cięcie mieczem świetnym i już było po wszystkim. Niespodziewanie z głównej ulicy dobiegły go dźwięki uderzeń laserów, a już po chwili ujrzał separatystyczne czołgi, jednak bez problemu zablokował ich działa, unieruchamiając główną broń Separatystów i już w tym momencie wiedział, że bitwa jest wygrana.
Dhome, Dhome City, 19 BBY

Niezidentyfikowany weequayski taksówkarz uprzejmie skrócił drogę Roo Pertowi
Roo Pert po nie najłatwiejszym procesie naprawczym, w końcu mógł użyć komunikatora, a więc nie zwlekał i zamówił najtańszą możliwą taksówkę. Leciał nią właśnie do Dhome City, stolicy planety, która była w zasadzie jedynym miejscem godnym uwagi w kwestii chociażby zaopatrzenia. Udało mu się złapać ją, jakieś 30 Kilometrów od jego lepianki, więc nawet sama podróż do kiepsko rozporządzanej linii taksówek była wymagająca, jednak jego badania nad mocą i jego wrażliwością bardzo mu pomogły, umiał teraz wspierać swoją kondycję tą mistyczną siłą. Przelot kosztował go ponad 120 kredytów Republikańskich, jednak ten pieniądz taniał w czasie wojny, więc nie był tyle warty co kiedyś. Gdy zakończyli podróż podał zapłatę sędziwemu Weequayowi i odszedł. Miał około 700 kredytów, aby zrobić zapasy na najbliższy czas, jednak wiedział, że podwędzi co nieco. Gdy dotarł, ruszył bocznymi uliczkami w stronę głównej. Sama konstrukcja miasta była podobna do asteroidy Kaiwocker, czy choćby Stolicy Planety Daiyu. Dotarł do tej najbardziej szemranej części miasta, gdzie w beczkach leżały niestrzeżone alkohole i różne inne substancje. Szerzyła się bieda, co widoczne było również po stanie przedmieść. Na głównej ulicy było już dużo lepiej. Świetliste neony wisiały na budynkach oznaczając markety i podobne budowle. Grała wesoła muzyczka, a równie radosne rozmowy tylko poprawiały atmosferę. Zszedł nieco w bok i dojrzał plakat najnowszej płyty Budki Huttów.
- Chuba Bantha poodoo, boska pateesa! - zanucił sobie pod nosem dawny przebój, który słyszał ostatnio na ulicy. Nie był wielkim fanem muzyki, ale nie ukrywał, że lubił sobie zanucić po godzinach studiowania archaicznych pism. Miał ochotę zatrzymać się w mieście przez dłuższy czas, jednak był przyzwyczajony do bycia pustelnikiem, a poza tym wielkie skupisko mocy na Dhome nie mogło czekać. Czuł, że kiedyś to miejsce zostało odkryte, jednak teraz to on chciał dowiedzieć się więcej o tajemnicy skutej skałami powierzchni planety.
Miał przy sobie blaster, pieniądze, jaki i komunikator, co niestety było większością jego obecnego dobytku. Pieniądz nie leżał na podłodze, a zwierzyny na Dhome było tyle co nic, tak więc znaczną większość swojego majątku poświęcał na jedzenie i wodę.
Po chwili zastanowienia skierował się ponownie w boczną uliczkę, kierującą ruch na plac targowy. Wiedział, że będzie problem zapłacić tam kredytami, gdyż okoliczni tubylcy woleli płacić Pegattami lub Druggatami, jednakże blaster też był sposobem negocjacji. Dotarł do targu, przy którym głównie ludzie, jednak i Pertillianie sprzedawali swoje towary.
Roo nie miał zamiaru targować się z wieśniakami, więc chciał zwyczajnie ich oszukać. Był człowiekiem honorowym i uczciwym, jednak miejscowa ludność była dość mało rozumna.
- Czuba! Kuuna t'czuta? - zaczepił go przypadkowy wieśniak, który szył ubrania, jednak Pert nie miał ochoty wdawać się w dyskusje.
- Kava cze kopah? - powiedział wskazując na worek mąki z Kashmarr’ku.
- Dżudżumon! - powiedziała mu kobieta wskazując na worki.
Wściekły Roo zastanawiał się co powiedzieć.
- Iis hoppoda noupa! Hai czankii fa guuta? - spytał się starając zachować spokój.
- Dżudżomon pa Dopa! - powiedziała Fertiliańska sprzedawczyni również mając dość Perta. Wysypał jej na ladę 10 kredytów, a sam złapał worki i włożył je do swojego plecaka.
Nagle dwóch okolicznych milicjantów, którzy służyli Imperium na mniej ważnych planetach bądź stacjach bez wiedzy mężczyzny ruszyło za nim.
- Hagua duupii! Kii hasa dou piuniuu! - zawołali, gdy Pert znalazł się w ślepej uliczce.
Roo obrócił się. Dopiero w tym momencie dostrzegł niebezpieczeństwo obrócił się i wbrew poleceniu Milicji wyciągnął broń, jednak oni do niego celowali. Mógł zasięgnąć po moc, jednak uznał, że byłoby to zbyt ryzykowne, gdyż wciąż nie był pewny swoich umiejętności.

Niezidentyfikowany Milicjant poniósł śmierć w wąskiej uliczce.
- Ap-xmasi kiipiuna! - powiedział ten wyższy, jednak Roo nie przejął się. Wiedział, że będzie musiał jeszcze zrobić zakupy, jednak pokonanie dwóch członków milicji mogłoby być problemem. Mimo to bez zastanowienia wystrzelił w niższego i pospiesznie zanurkował za śmietnik, a sekundę później miejsce w którym był przeszyły strzały. Jęk milicjanta był doniosły, jednak nie na ich bólu skupiał się Pert. Zaczerpnął po moc, aby wykryć lokalizację wroga, gdy już zobaczył czołgającego się ku niemu dowódcę grupy, wiedział, że nie ma wyboru. Wyjrzał zza śmietnika i oddał strzał w stronę głowy milicjanta, która po kilku sekundach upadła na ziemię, a z rany postrzałowej ulatywał dym, zupełnie jak tlące się niedopałki po pożarze, lub podobnym wydarzeniu.
Orbita Caprinn, Gwiezdny Niszczyciel typu Venator, 19 BBY
Mi How stał dumny z siebie na mostku gwiezdnego niszczyciela typu Venator. Bitwa, po wszelkich staraniach Republiki została wygrana, więc młody Jedi niecierpliwie czekał, aż z wyniosłością będzie mógł złożyć szczegółowy raport radzie, która pochwali jego poczynania na planecie. W jego mniemaniu istniało coś takiego, jak chęć udowodnienia swojej przydatności i właśnie to uczucie oddziaływało w tym momencie na jego myśli i przyszłe czyny. Nie ukrywał, że ciężko mu było w tej atmosferze. Generał Ladohn Laze, zaginął w czasie bitwy, a więc prawdopodobnie zginął. Po latach wyczynów, jak wspólny plan Bitwy o Malborck, obaj panowie mieli do siebie bliżej, niż inni oficerowie, a łączyło ich coś w rodzaju nici porozumienia
- Sir. Silniki się nagrzewają. Do mobilności brakuje nam około trzech godzin standardowych. - zameldował jeden z oficerów.
Pomarańczowoskóry mężczyzna dbał o relacje i pewne poczucie… bycia w rodzinie na statku, więc starał się poświęcić każdemu członkowi załogi mniej, bądź więcej czasu. Kiwnął głową na znak, że zrozumiał, po czym opuścił mostek, aby udać się do swojej niewielkiej kajuty i wyciszyć się przed długą podróżą.
Mi How nade wszystko cenił sobie spokój, jednakże pewne miejsce w jego sercu zajmowało schludne urządzenie przestrzeni. Tak więc jego osobista kajuta spełniała oba te wymogi bez zarzutu. Tym razem, jednak mimo wyciszenia i idealnego urządzenia układu mebli w pomieszczeniu, obcy nie mógł się skupić na tym co tu i teraz. Co chwila coś go wyrywało z medytacyjnego spokoju. Nie był on w stanie wykonywać czynności, jakie wykonywał zawsze.
Ból – przeszył go nagle. Delikatnie, lecz zarazem dojmująco i głęboko. Nie wiedząc co począć, założył tunikę z powrotem i wstał, aby przejść kilkadziesiąt metrów na mostek, gdzie Teck, bądź Straight zdadzą mu raport z działań wojennych; tak jak zawsze. Albo i nie. Teck w końcu udał się na tygodniową rekonwalescencję na pokładzie Consulara. No cóż... zamiast Laze'a pozostał mu klon.
Jedi ponownie tego dnia stanął na mostku Venatora. Wydał rozkazy, aby przygotować gwiezdny niszczyciel do skoku, gdyż do naładowania silników zostało jedynie pół godziny. Czekał i się doczekał… gdy tylko na mostek wszedł Porucznik Straight, pomarańczowoskóry osobnik obrócił się patrząc prosto w oczy sierżantowi. Ze względu na zbroję nie mógł wyczytać czegokolwiek ze wzroku, bądź mowy ciała przełożonego, więc zwyczajnie zdał się na swój słuch.
- Sir! Działania wojenne na planecie zakończyły się sukcesem, co pewnie pan już wie. Zdobycie Warowni Międzydębie kosztowało nas trzynastu żołnierzy, jednak wszystkie straty zostały dopuszczone jedynie w imię zwycięstwa… - tu urwał spoglądając na swój komunikator.
Ten sam ból subtelnie wstrząsnął Mi Howem. Zdezorientowany obejrzał się po mostku, jednak po chwili znów stanął prosto. Skupił się teraz na Straighcie, który odbierał komunikat.
- Wykonać rozkaz 66. - rozległ się przerażający, chrypiący i poruszający serce głos.
Porucznik Straight powoli odwrócił się w stronę Jedi, gdy nagle chwycił za blaster i pospiesznie wyciągnął go z kabury.
Podwójna wizja: Dwa strzały lecą w kierunku klatki piersiowej Howa.
Mi odbił salwy czym prędzej, po czym w odruchu obronnym ciął mieczem w przód. Byłby to manewr skuteczny, gdyby nie to, że klon zdołał umknąć i był teraz na idealnie osłoniętej pozycji.
Podwójna wizja: Strzał oddany w kierunku, jego nogi, jak i głowy.
W tym przypadku, Jedi uniknął pierwszego pocisku, a drugi skierował z powrotem w stronę nadawcy, który skryty za skrzynią uniknął bolesnych konsekwencji.
- Bracie! Zdradziłeś mnie! Czemu mnie atakujesz?! Tyle czasu razem spędziliśmy! Straight… błagam. - pod wpływem emocji i dezorientacji How nie miał pojęcia co czuć, ani co powiedzieć. Ból – tylko tyle odczuwał i nie wiedział co dokładnie ma z tym począć.
- Dobry żołnierz wypełnia rozkazy generale. Zostałeś posądzony o zdradę, a moją powinnością jest pełna anihilacja zdrajców. - odrzekł Straight bez jakichkolwiek emocji. Pozbawiony był wspomnień wielu walk, jakie stoczyli razem.
How nie był w stanie ciągnąć tego dłużej. Zaczerpnął swego połączenia z mocą i odepchnął porucznika na kilka metrów, po czym ku osłupieniu załogi, która była złożona z ludzi, opuścił on mostek i zaczął biec do kapsuł. Dezorientacja, jaką odczuwał w tym momencie była nie do opisania. Nie miał pojęcia co dokładnie się wydarzyło i dlaczego Straight go ostrzelał. Moc podpowiadała mu jednak, aby czym prędzej uciekał na powierzchnię Caprinnau. Mógł tam się skryć i postarać się połączyć fakty. Jeśli okaże się, że podobnie postąpiono z innymi Jedi, kto wie czy Mi po prostu nie przeżyje reszty swojego długiego życia na odludziu.
Mijał korytarze techniczne, gdy nagle zza ściany wyskoczyło dwóch żołnierzy klonów.
Podwójna wizja: Cztery strzały z obu stron.

Straight był dobrym żołnierzem, gdyż wykonywał rozkazy
Nie wiedząc co zrobić, How rozpaczliwie się rozpłaszczył licząc, że żaden pocisk go nie trafi, po czym, gdy jego przypuszczenia okazały się słuszne; odepchnął dwóch klonów, tak aby na dłuższą metę ich nie zranić. Nie chciał walczyć ze swoimi byłymi sojusznikami, aczkolwiek nie za bardzo miał wybór. Sprawdził czy nikt nie nadchodzi, po czym ponownie ruszył w kierunku kapsuł.
Orbita Caprinn, Kapsuła ratunkowa, 19 BBY
Uczucia szarpiące wtedy Mi Howem były niepojęte dla każdego kto nie przeżył owej czystki. Jedi nie miał pojęcia co dokładnie się stało, tak samo jak każdy z innych członków zakonu.
Mi How spoczywał w kapsule, dając swojemu tęgiemu cielsku odpocząć po krótkich walkach. Nie chciał tego przyznać, ale w głębi serca widział, że sama walka wyczerpała go bardziej psychicznie aniżeli fizycznie, jednak starał się przed sobą ukryć ten fakt, aby ponownie nie pogrążyć się w rozmyślaniach na moralne tematy zabijania klonów. Zdziwiło go, że nikt nie próbował zestrzelić kapsuły ratunkowej samotnie podążającej w kierunku powierzchni planety. Widocznie ludzcy operatorzy Ventora nie otrzymali tajemniczego rozkazu 66. How złapał za kontrolki sterujące, po czym delikatnie zawinął wchodząc w atmosferę gorącej planety. Jako że znajdował się nad dżunglowym regionem planety, zdecydował się udać tam, gdzie już był – do Międzydębia.
Orbita Caprinn, Gwiezdny Niszczyciel typu Venator, 19 BBY
Porucznik Staright cicho przemknął przez korytarz gwiezdnego niszczyciela. Minęły dwa dni od ucieczki Mi Howa, a oni dalej nie poczynili nic, aby odnaleźć tęgiego Jedi. Straight skontaktował się uprzednio z Admirałem Wullfem Yularenem, który zaś nakazał mu porozmawiać z niejakim Wielkim Inkwizytorem, który za to miał się zajmować tropieniem takich Jedi, a w zasadzie już zbiegów.
Straight nie lubił zwlekać zbyt długo z wykonywanie poleconych mu powinności. Jego moralność mówiła prosto, rozkaz trzeba wykonać, tak więc mimo strachu przed ewentualnymi konsekwencjami, uznał że nie ma po co zwlekać i natychmiast rozpoczął połączenie.
- Wielki Inkwizytorze. - powiedział z uległością Porucznik Straight, wpatrując się w przerażające oblicze mężczyzny przestawiającego rasę Pau’an.
- Poruczniku Straight. Słyszałem od Admirała Yularena, że masz dla mnie… interesującą informację. - To rzekłszy, Wielki Inkwizytor skłonił głowę, w wyrazie szacunku, jednak CT-27-6200 miał wątpliwości, czy aby nie jest to zwykła kpina z jego osoby.
- To zaprawdę nietypowy przypadek. Przykro mi mówić, że Jedi – Mi How uciekł nam, co wiąże się z niewykonaniem rozkazu 66. - odpowiedział Straight siląc się na grzeczny ton, po wyśmianiu się z jego osobistości.
- Mi How… rzeczywiście ciekawe. Zajmijcie się dywersją – udajcie się tam gdzie Jedi prowadził szturm, jestem pewny, że tam właśnie się udał. Zajmę się analizą jego osoby i niezwłocznie przybędę na Caprinn, jednak ostrzegam, że musicie mi kupić co najmniej tydzień czasu. Czeka mnie spotkanie... - powiedział Pau’anin i urwał połączenie, a u Straighta pozostał niedosyt.
Caprinn, Międzydębie, 19 BBY

Szare domki rozpościerały się przez około kilkaset metrów tworząc wioskę zwaną Międzydębiem. Wyglądała na bardzo zapuszczoną, o czym świadczyła chociażby roślinność porastająca okna, czy brak obecności mieszkańców.
Aby się nie wyróżniać, Mi ubrał zwykłe tubylcze ubranie, jakie kupił w niewielkim sklepiku za kilkadziesiąt kredytów, które miał w starej tunice. Przemieszczał się teraz patrząc okazjonalnie na jakiegoś obcego siedzącego w bocznej uliczce w stanie upojenia alkoholowego. Bolało go to, jak Republika traktowała niektóre rejony, jednak niewiele mógł na to poradzić, obecnie jego powinnością było walczyć po jej stronie z Konfederatami, choć ostatnie wydarzenia sprawiły, że stracił poczucie słuszności sprawy, o którą walczył. Po swojej prawej stronie dojrzał wyjątkowo oblegane miejsce, jak na to wioskę, czyli Bar pod Wilgotną Paprocią. Nacisnął przycisk na datakarcie zamontowanej wewnątrz ściany i wkroczył do wnętrza.
Był to zacieniony, brudny i obskurny budynek oświetlony kilkoma światłami rzucającymi blade, ciepłe światło na co poniektóre stoliki. Menu oferowało kilka rodzajów trunków, Meiloorunowy Szał i Sok Joganowy. Ten ostatni zamówił How rzucając na blachę dwadzieścia kredytów. Łypiąc spode łba na barman zagarnął brudną szklanką wypełnioną sokiem, gdy nagle barman złapał go za obojczyk.
- Kwikhla? - zapytał się w jakimś lokalnym dialekcie, jednak gdy Mi pokazał mu, że nie mówi w owym języku, ten z ciężkim akcentem wymówił.
- Nowy? -
- Tak jakby. Nie zostaję na dłużej, aczkolwiek kilkukrotnie jeszcze mnie zobaczysz. - odrzekł How, po czym niepotrzebnie nie przedłużając rozmowy z obcym ruszył do stolika, gdy do sali weszła zakapturzona, niska, kobieca postać z blasterem w ręku. Jedi tymczasem usiadł i bez emocji przypatrywał się wydarzeniom w kantynie.
- Co dla pani? - spytał się roztrzęsionym głosem Barman mówiąc łamanym Basiciem, aby nie ryzykować niesnasek takich, jak te poprzednie z Mi Howem.
- Chłodna garść informacji i kubek Soku Joganowego. - odrzekła ta dalej mierząc z blastera w kierunku niewinnego właściciela baru.
- Tak jest. - odpowiedział ten i wydał kubek, po czym na chwilę odesłał nowo przybyłą. Ta co ciekawe, zamiast skierować się do jednego z wolnych stolików; udała się w kierunku Mi Howa, a następnie przysiadła naprzeciw Jedi.
- Witam. Jestem Marr Yola i chętnie poznaję nowych ludzi… mam nadzieję, że ma pan coś ciekawego do powiedzenia. - mówiąc swą kwestię odrzuciła szalik i uśmiechnęła się patrząc na tęgiego mężczyznę.
Gdy ten wytrwale milczał, nowa osoba w kantynie zaśmiała się jedynie.
- No dobrze panie gbur. Mogę zacząć! Mówią na mnie Marr Yola, jestem wędrowną osobą zajmującą się co chwila czymś innym. Zwiedzam galaktykę, poznaję nowych ludzi i zarabiam na kolejną podróż. Przyzwyczaiłam się do tego. - powiedziała oczekując na odpowiedź, jednak jej nie otrzymała. Pewna była, iż towarzysz jest niezbyt rozmowny dopiero gdy ten wstał od stołu i odszedł opuszczając kantynę.
Mi How nie miał pojęcia co właśnie stało się w barze, jednak nie zaprzątał sobie tym głowy. W miarę blisko widział całkiem wysokie góry, w których mógł sobie rozbić obóz i przeczekać najbliższy czas.
Nagle zza niewielkiej chacjenty wyskoczyła czwórka żołnierzy klonów.
Podwójna wizja: cztery salwy w klatkę piersiową, jedna w brzuch i jedna w głowę.
How odbił cztery pociski lecące w kierunku jego klatki, zablokował ten lecący w brzuch i skierował ostatni w kierunku żołnierza klona, który niestety padł martwy. Zewsząd dobiegały go strzały, więc ciężko przychodziło mu skupienie się na istocie mocy i użycie jej w walce. Mógł jednak wyczuć, że zza jego pleców wyskoczyła kolejna szóstka pod dowództwem Porucznika Straight’a.
- Znowu się widzimy Generale. Możesz przyszykować się na schwytanie. - krzyknął Straight. Następnie pokazał reszcie klonów, jakiś symbol, którego jednak nie zdążył dokończyć, ze względu na Mi Howa, który go odepchnął i wskoczył na pobliski dach. Ze smutkiem musiał stwierdzić, że nie ma gdzie uciekać. Zza jego pleców w uliczce czekało kolejne dziesięć klonów. W pewien sposób był w pułapce.
Niespodziewanie z Baru wyszła zakapturzona postać z blasterem.
- Mój przyjaciel ma kłopoty… - powiedziała, po czym bez wahania rozpoczęła strzelaninę. Krzyki rozległy się zewsząd, gdy klony w chaosie próbowały schować się za ścianą budynku, jednak jak się przekonały nie było to łatwe w ogniu. How obserwował jeszcze jak Straight wstaje i wystrzeliwuje dwie salwy w kierunku nieoczekiwanej sojuszniczki ściganego. Mi wysilił się i zatrzymał oba strzały za pomocą mocy, jednakże trud jaki w to włożył był zaprawdę zaskakujący.
- Uciekaj głuptasie! - usłyszał głos i nie mając sił pojedynkować się z byłymi przełożonymi, co już wielokrotnie odczuwał, posłuchał polecenia i przeskoczył nad uliczką, gdzie wcześniej czekał oddział klonów. Ruszył biegiem prosto do dżungli starając się zadbać, aby nikt już nigdy go nie zobaczył. Obława trwała.
Orbita Dhome, Pokład Rekonwalescenta, 19 BBY, Dzień Katastrofy

Szara, skalista planeta o metanowej atmosferze przepięknie zdobiła widok z mostka Awiza typu Consular. Na mostku „Rekonwalescenta” Komandor Teck ukradkiem zerkał w stronę jednej z części planety na której znajdowała się BiblioTecka. Dokładniej w okolicy Dhome City, czyli niechlujnej stolicy tego mało uczęszczanego światu, na wzgórzu zwanym Wzgórzem Szkieletów. Znajdowały się w niej niesamowite zbiory, więc uznał, że z pewnością warto zabezpieczyć ją przed atakami, a więc postawił ją na obronnej pozycji oraz nie omieszkał przygotować, czegoś w rodzaju nieukończonego systemu maskującego. Gdy wojna dobiegała końca wreszcie mógł udać się, aby pomóc Tooby Lecowi z rasy Nosuche. Jako jedyny z jego gatunku, Tooby Lec był wysoko inteligentny. Potrafił czytać i pisać oraz uczył się komunikować w Basicu. Był wsparciem dla Wii'ego w rozbudowie BiblioTecki, której pilnował i doglądał podczas nieobecności Komandora.
W czasie gdy Teck siedział na fotelu pilota racząc się kafem i widokami zza iluminatora, na mostek wkroczył Sierżant Standart. Bez słowa rozpoczął ostrzeliwanie pilotów jak i Tecka. Wii nie wiedząc co robić bał się strasznie, jednak w naturalnym odruchu obronnym wyciągnął swój blaster i oddał kilka strzałów. Po chwili z pancerza klona począł unosić się dym, a on sam leżał martwy na podłodze. Wii Teck nie miał zgoła pojęcia co się stało, jednak chciał ratować własne życie, więc odpalił początkowe funkcje mostka. Jedną z nich było służenie jako kapsuła ratunkowa w wyniku zagrożenia. Pospiesznie ruszył korytarzem awaryjnym w stronę spiżarni po zapasy. Po drodze mogła stać dwójka klonów, jednak liczył na szczęście. Oczywiście mu się nie powiodło i klony dojrzały go szybciej niż on mógł je. Kilka strzałów uziemiło go we wgłębieniu na korytarzu.
- Stój, Komandorze Wii Tecku! Jesteś aresztowany za zdradę Imperium Galaktycznego nie stosując się do procedur! - warknęli zbliżając się.
- Jakiego Imperium?! - spytał się zaskoczony oficer patrząc na klony z blasterami.
- Tym bardziej dowiodłeś swej niekompetencji. - warknął jeden z żołnierzy.
Kilka sekund później było po sprawie; dwóch było nieżywych, a sam Teck dotykał delikatnie swojego muśniętego strzałem barku.
Minęło kilkanaście minut od momentu zdrady Sierżanta, a sam Wii był gotowy. Na mostku leżało wiele toreb mąki i innych rzeczy do jedzenia mających długą datę żywności. Znajdowały się tam też leki i wszystkie kredyty przechowywane na statku. Usłyszał dźwięki zwiastujące nadejście kolejnych klonów.
Nie czekając nacisnął przycisk do wystrzelenia mostka i po chwili frunął już w stronę powierzchni Dhome na której mieściła się BiblioTecka.
Poczuł, że w tym momencie brakuje mu Laze’a. Wszystkie misje wypełniali razem, a mądry Oficer niesamowicie chwalący Mi Howa mógłby mu pomóc w wypełnianiu obowiązków na Dhome.
Przy akompaniamencie tych niewątpliwie trudnych i niespodziewanych wydarzeń, popatrzył na siebie. Był niezbyt wysokim mężczyzną w szczycie wieku. Mimo to na jego twarzy był już wąs oraz pojawiały się zmarszczki. Pierwszy raz od dawna widział, że się starzeje. Ściągnął swoją oficerską czapkę w jasnoszarym kolorze i przysiadł na jednym z krzeseł. Obok niego leżały ciała pilotów, jak i wręcz porzucona skrzyneczka z zakupioną przez niego limitowaną edycją Gry w Cashao. Włączył niewielki silnik manewrowy i delikatnie zmienił kurs w stronę BiblioTecki. Klony pewnie zupełnie zaskoczone nie będą wiedziały gdzie go szukać, gdyż jego projekt był tajny i jedynie Tooby Lec i Wii Teck coś o nim wiedzieli. Podobno na czas jego nieobecności; uczący się Basica Lec miał nauczyć się na tyle dużo, że będą mogli się komunikować. Dzięki ich specjalnemu sposobowi komunikacji Teck wiedział również, że książki po Trandoshańsku zostały już posortowane, a szafki na gry wykute.
Około 30 minut zajęła mu podróż do górnych granic atmosfery Dhome. Według termometrów atmosferycznych na powierzchni planety było około -14 stopni standardowych, jednak była również pora nocy, więc nie był to, aż taki kataklizm. W oddali dostrzegł już kamienny budynek BiblioTecki. Był już ułożony stelaż pod nowe pomieszczenia, a dach został dokończony. Mostek był wyposażony w niewielkie lądowniki, więc Teck nie musiał się bać o lądowanie. Po kilku sekundach „Rekonwalescent” osiadł pełen wdzięku na niewielkiej polanie obok BiblioTecki.
Dhome, Maverra, 19 BBY
Roo złapał spory zapas piersi z Catchek i również wsadził do swojego plecaka. Kosztowało go to około 300 Kredytów, gdyż nie tak dawno temu liczna populacja Catchek zaczęła gwałtownie ginąć, stąd akcje ratunkowe choćby na Gambl – 55, czy Kaiwocker. Ceny rosły, a jakość mięsa się pogarszała, ale lepszej alternatywy nie było. Powoli zmierzając w stronę stacji z Taksówkami przypominał sobie powoli, że musi ubrać maskę filtrującą powietrze, gdyż poza miastem wyposażonym w liczne filtry na ulicach, było groźnie z powodu Metanu zawartego w Atmosferze, przy okazji pomyślał o tym, jak wiele przeszedł, aby trafić na Dhome i w ogóle znaleźć to skupisko mocy.
Gdy tylko dowiedział się, że jest wrażliwy na moc, jako górnika ciężko pracującego na Gorse zaczęła go fascynować ta mistyczna siła. Powoli zaczął rozwijać się w mocy, a już w 39 BBY udał się na Ilum, tajemną planetę Jedi na której poznawał metody zakonu. Wkrótce ruszył również na Ossus, gdzie znajdowało się archiwum Jedi. Dzięki swej wiedzy w mocy bez problemu mógł przesiadywać w archiwum nie narażając się na kontakt z rycerzami. Dotarł tam do wiadomości, jakoby na starożytnej planecie Sithów – Moraband mógł dowiedzieć się, jak używać jednocześnie Ciemnej Strony Mocy oraz zbudować Miecz Świetlny. Udał się tam i latami przesiadywał w Dolinie Mrocznych Lordów, gdzie nauczył się korzystać z potęgi Ciemnej Strony, jednak nie dać się jej zwieść. W końcu udało mu się opanować tą umiejętność. A w grobowcu Lorda San’tanae udało mu się znaleźć Wayfinder prowadzący na Dhome. Podobno czaiła się tam niesamowita potęga. Po drodze zatrzymał się na Gambl – 55, gdzie dowiedział się o wycieku badań Rose Forpa archiwisty Jedi dotyczące Kamiennej Maski na Koraband. Jego ciekawość tym bardziej wzrosła, jednak zdecydował się, że nie wie gdzie jest owa planeta, a na Dhome może czaić się jeszcze większa potęga. Niestety na skalisto-Metanowej planecie trwała akurat burza, przez którą jego statek się rozbił. Od tego czasu Pert na odludziu planował zbudować broń użytkowników mocy - miecz świetlny, jednak brakowało mu jednego elementu – Kryształu Kyber.
Za jego plecami rozległ się głośny trzask.
- Witaj obłąkańcu! Może na momencik byś się zatrzymał! - warknął nieznany mu osobnik.
- Przyjąłem – rzucił Pert i odwrócił się do Terelliańskiego skoczka Jango.
- A może byś tak się przedstawił? - zaproponował obcemu, którego twarz za kapturem wytwarzała pewną dozę tajemniczości.
- No cóż… Nie mam wyboru. Mów mi Miechko… Miechko I. -
Orbita Caprinn, Gwiezdny Niszcyciel typu Venator, 19 BBY,
Porucznik Straight rozmyślał. Zastanawiał się nad sensem istnienia, istocie klonowanie ludzi w celu posłania ich na śmierć. Były to tematy dla niego o tyle trudne, gdyż sam był efektem działań klonujących. Istniał dlatego, że został wyprodukowany na czyjeś polecenie. Istniał z łaski…
Płynnie jego myśli przeniosły się na Mi Howa. Pamiętał owszem wszelkie misje w których współpracowali i wzajemnie ryzykowali swoje życie, jednak jako żołnierz wiedział, że rozkazy to rozkazy i nie należy ich ignorować. Nie wiedział dlaczegóż Mi How miał okazać się zdrajcą, ale był pewien, iż najwyższe dowództwo nie popełniło błędu i próba anihilacji była całkowicie zasłużona.
Oczekiwał on teraz w hangarze na przybycie agenta, który będzie miał się zająć Mi Howem i ukarać go za wszelkie złe czyny jakich się dopuścił.
Wyszedł – dostojny i majestatyczny Pau’anin emanujący grozą, jak i pewnością siebie i swoich umiejętności. Straight mimo maski obawiał się, iż daje po sobie poznać, że wcale nie jest zadowolony z faktu czterogodzinnego oczekiwania na Inkwizytora.
- To nie czas na niezadowolenie, poruczniku. Jedi czeka. - powiedział Pau’anin tonem tak złowieszczym, że Straight poczuł, jak gula zbiera mu się w gardle, formując się na coraz większą i obszerniejszą kolistą formę uniemożliwiającą wydanie z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Jedynym plusem samej wizyty, był sam fakt, że ewidentnie Mi How nie będzie miał łatwego życia.
Caprinn, Puszcza, 19 BBY
Mi How odpuścił sobie rozpalanie ogniska, aby do minimum zmniejszyć ryzyku wykrycia. Był ciekaw co dokładnie kierowało Marr Yolą w chwili kiedy umożliwiła mu przeżycie, jednakże nie zaprzątał sobie tym głowy, gdyż wiedział, że jego wybawicielka albo jest martwa, albo nie żyje. Wyciągnął z tuniki kawałek suchara z racji żywnościowej i przegryzł go oczekując na to co miało się wydarzyć już niedługo.
Z płytkiego i niespokojnego snu wyrwały go liczne światła obiegające jego kryjówkę. Otóż na planetę przyleciał pojedynczy myśliwiec typu Eta-2 oświetlając zielone tereny Caprinnu. Nagle Mi Howem zatrzęsły wątpliwości. Nowo przybyły był użytkownikiem mocy.
- Witaj, Mi Hale. Jak widzę ciebie Rozkaz 66 nie dotyczy. - powiedział obcy, patrząc swymi żółtymi ślepiami. Mi How jak przez mgłę wyczuwał gniew i nienawiść tlące się w rozmówcy.
- Witam nieznajomego. Możesz mi raczyć wyjaśnić co tu się właściwie stało? - odpowiedział tęgi Jedi cały czas będąc gotowy odeprzeć ewentualny atak, acz nie wyciągając miecza świetlnego.
- Zakon Jedi zdradził. Strażnicy galaktyki, którzy poprzysięgli chronić jej mieszkańców choćby ceną własnego życia, nagle zapragnęli całą władzę zagarnąć dla siebie. Zorganizowali zamach na Imperatora Palpatine’a i chcieli zabić tych, których obiecali obronić. -
Przekonanie o tym, że gość mówi prawdę było dla Mi Howa najbardziej bolesne. Pau’anin wierzył, że to co mówi jest prawdą, przez co słowa te choć jeszcze się nie zakorzeniły, trafiły do serca Jedi w pewien sposób je zatruwając.
- Kłamiesz! - odkrzyknął Mi How, gdyż była to jedyna czynność na którą było go teraz stać i odpalił swoją niebieską klingę miecza świetlnego.
Z rykiem rzucił się na nieznajomego i zaczął silnie ciąć mieczem świetlnym w kierunku nieznajomego, jednak nie zapominając o pozycji obronnej i nie ryzykując przeszarżowania. Wróg tymczasem wyginał się jak pająk w coraz to dziwniejszych unikach nie dając się trafić, ani nie wyciągając własnej broni, którą How zaobserwował. Niestety pulchny Jedi zrobił o jeden krok za dużo i chwilowo stracił równowagę, co Pau’anin skrzętnie wykorzystał pchając mocą tęgiego wojownika.
- Widzę tutaj opanowaną do perfekcji formę piątą, zwaną również Shien, jednak nasz Mi How używa również rzadko używanej formy siódmej – Vaapad. - powiedział nieznajomy patrząc się z uporem w zażenowanego Mi Howa.
Nagle gniew wynikający z nienawiści, ale i bezsilności w związku z walką, jak i rzekomą zdradą Jedi. Natłok emocji stał się nie do wytrzymania, więc How rozpoczął bez opamiętania uderzać mieczem w wroga. W tym momencie Pau’anin również odpalił swoje świetliste ostrze. Kilka zwinnych uników i uderzeń, a było po sprawie.
Coruscant, Kwatera Główna Inkwizycji, Sala Tortur, 19 BBY
Mi How jak przez mgłę obserwował zbliżające się kolce elektromagnetyczne. Ktoś mądry niegdyś rzekł, że słowa powtarzane tysiąc razy stają się nieważne. To właśnie teraz odczuwał Mi słuchając prawd Jedi, jednocześnie co jakiś czas będąc torturowanym. Powoli dochodziło do wymazania idei, za jakimi How podążał całe swoje życie. Dotarło do niego, że Ci, którym zaufał zdradzili nie tylko jego osobę, ale i całą galaktykę. Jego ciało kolejny raz przeszył niewyobrażalny ból, gdy kolce się zbliżyły. Mi zapałał nienawiścią do Jedi za to, co mu zrobili, ale nie tylko jemu. Skrzywdzili zarówno Pau’anina, jak i zwykłych mieszkańców galaktyki, a szaroskóry obcy jako jedyny starał mu się wytłumaczyć prawdę. Ból i cierpienie owładnęły nim, a przypływie tej nienawiści do Jedi zaczerpnął mocy i zgniótł maszynę, zadającą mu ból. Do sali tymczasem wkroczyli dwaj Szturmowcy Czystki i zabrali wyczerpanego Jedi do Pau’anina.
Corsucant, Kwatera Główna Inkwizycji, 19 BBY
- Lordzie Vader. Raczę Ci przedstawić nowego członka Inkwizycji. Przeszedł tortury, a poza tym wykazał się niecodzienną akceptacją Ciemnej Strony Mocy. - Powiedział klęczący Pau’anin – A jak się okazało Wielki Inkwizytor – Przywódca organizacji gotowej zemścić się na Jedi za ich zdradę.
Mi poczuł się głęboko dotknięty, tym że ludzie którym ufał okazali się zdrajcami i był gotowy ćwiczyć, aby być gotowym na moment, gdy będzie mógł zemścić się na Jedi, jednak jego Ambicja mogła go przerosnąć.
- Uważasz, że potrzebni nam kolejni Inkwizytorzy?! Jesteście słabi, jesteście podrzędni. -
- Rozumiem Lordzie, jednak uważam, że warto umocnić naszą siatkę. - rozpoczął kontrę Inkwizytor, jednak Mi How już ich nie słuchał skupił się na swej nienawiści i starał się ją pielęgnować, aby być gotowym na zemstę. Wiedział, że kluczem jest chłodna głowa, gdyż marni Jedi, którzy zdradzili galaktykę nie mogli się równać z Potęgą Ciemnej Strony.
Orbita Axxilii, Pokład Carracka, 19 BBY

Mi How stał na pokładzie swego Carracka. Myśli wędrowały po ostatnim czasie. Trenował z samym Lordem Vaderem w fortecy i mierzył się z innymi Inkwizytorami. Musiał przed sobą przyznać, że radowało go to, iż jest dopuszczony do treningu, aby móc w końcu zemścić się na Jedi. Wszystko szło dobrze, a on sam przezwyciężał swoje dotychczasowe umiejętności, jednak on, Mi How, wciąż czekał na numer, który otrzymywało się dopiero po udowodnieniu swojej wartości Pau’aninowi. Jeśli między agentami istniały dobre relacje to te niewątpliwie były między Howem, a Piątym Bratem.
Wpatrywał się właśnie w iluminator za którym była widoczna Axxila - siedziba jednej z ostatnich części Separatystów. Za sobą Mi miał trzy kolejne Carracki i cztery Lancery gotowe, aby zniszczyć świeżego Providence’a jaki unosił się nad planetą. Minęły dwa miesiące od przyłączenia go w szeregi organizacji i od tego czasu wraz z innymi Inkwizytorami oprócz tropienia śladów ostatnich zdrajców zajmował się dowodzeniem operacjami mającymi na celu eliminowanie resztek Floty Konfederacji Niezależnych Systemów, która ewidentnie nie zamierzali się poddać.
- CT – 1918! Potwierdź gotowość. - Zawarczał Inkwizytor przez komlink.
- Ustawić się w szyku bojowym. Wysłać wcześniej przygotowaną wiadomość. Działa w gotowości. Systemy celownicze; ustawić na generatory osłon wroga. - powiedział How do pilotów. Od niedawna dopiero nabrali do niego szacunku. Gdy odpowiedź nie nadchodziła How, mając zaburzony ciemną stroną mocy osąd, przysiadł na fotelu i krzyknął.
- Ognia! -
Na komendę wszystkie okręty z wyjątkiem dwóch Lancerów rozpoczęły ostrzał Okrętu Separatystów, jednak takowy był zbyt daleko i tylko nieliczne salwy Turbolaserowe docierały do osłon nie mając żadnych szans ich przeciążyć.
- Droidy Sępy od prawej! Dwa Bataliony. - Zameldował oficer czujników.
- Przyjąłem. Skupić działa laserowe na wrogu. - odpowiedział Mi spokojnie, nie panikując. Wiedział, że jeśli spokojnie pomyśli i nie będzie ryzykował, jego podwładni przeżyją i będą mogli kontynuować atak.
- Zbliżamy się do Providence’a z prędkością 200 000 km/h. Dotarcie zajmie nam około 30 minut, jednak jesteśmy w stanie wystrzelić z Dział Jonowych. - Dodał oficer Techniczny.
- Więc zróbcie to – powiedział How spokojnie przyglądając się akcji. Wyciągnął zza pleców swój Inkwizytorski miecz. Nie chciał, aby sprawa się przedłużała, gdyż już za trzy standardowe dni odbędzie się spotkanie nowych inkwizytorów na Coruscant, a How najprawdopodobniej otrzyma numer. Blizny psychiczne po spotkaniu z Wielkim Inkwizytorem i Szóstym Bratem pozostały, a on sam był gotowy, aby tym razem udowodnić Lordowi Vaderowi, że jest coś wart..
3 godziny później…
Szykowało się zakończenie bitwy. Providence został zniszczony, a Gwiezdne Niszczyciele już przybyły, aby zbombardować bazy separatystów nową generacją Bomb Termobarycznych. Niestety nie obyło się bez strat, a jeden Lancer został paskudnie uszkodzony po ogniu z dział Droidów Sępów. Również jeden z Carracków nie najlepiej poradził sobie z maszynami, jednak tym razem nie było dużych strat. How wraz ze swym Carrackiem udał się w nadprzestrzeń zmierzając w stronę Nur – wodnego księżyca w systemie Mustafar, skąd mógłby już bezpośrednio udać się na Coruscant Drogą Hydiańską. Tuż obok znajdowała się sielsko zielona planeta Mufastar – 29 o łudząco podobnej nazwie do krwistej Mustafar. Podróż miała trwać około dziewięciu godzin, więc How udał się do kwater na spoczynek. Gdy już dotarł, zaczął ściągać swoją Inkwizytorską zbroję. Na szczęście nie zdążył, gdyż na holograficznej poświacie galaktyki zaczęło migać co oznaczało przychodzące połączenie. Odebrał i ukłonił się wiedząc kto zainicjował tą rozmowę.
- Witaj mój panie… Jakże długo się nie widzieliśmy! Udowodnię Ci, że zasługuje na numerację i zasługiwałem przed Trzecią Siostrą, Piątym Bratem i Dwunastą Siostrą. - Mówiąc to ostatnie oznaczenie wręcz splunął.
- Ależ How… Czyżbyś wymiękł przed Calistą?! No no… Ktoś tu chyba zasługuje na spotkanie z innymi Inkwizytorami i udowodnienie swojej pozycji…
Do roboty Mi. Nie zawiedź mnie, udowodnij, że moje przeczucie jest prawdziwe. Nie możesz zawieść Lorda Vadera. - Wycharczał Pau’anin i rozłączył się.
Z samej rozmowy nic nie wynikło, więc How nie zamierzył drążyć tematu i położył się.
Dhome, BiblioTecka, 19 BBY

Tooby Lec wykazywał ponadprzeciętny intelekt, jak na przedstawiciela swojej rasy
Wii Teck krzyknął z niezadowolenia. To niemożliwe, jednak tak się stało. Otóż Nosuche o imieniu Tooby Lec ograł go w Cashao. Wściekły Teck wstał z krzesła i tylko pokręcił głową w wyrazie wściekłości. To samo poczynił Nosuche, jednak on w konsternacji. BiblioTecka świetnie się rozwijała, jednak ze względu na strach przed Imperium Teck nie wychylał nosa z Dhome co skutkowało brakiem nowego towaru.
- Toobi! Tym razem dopraw te Steki! - zawołał za uciekającym towarzystwem Teck.
Wiedząc, że na nic się nie przyda, złapał wielką kamienną cegłę i ułożył na kolejnych. Następnie posmarował ją od góry cementem i powtórzył czynność. Byli właśnie w trakcie budowania, jednej z ostatnich nadziemnych części zbiorów. Właśnie tu miała się mieścić spiżarnia. Niespodziewanie Wii usłyszał brzęczenie komunikatora.
- Halo! Witam ponownie. Tutaj Mevon Drumn. -
Coruscant, Forteca Inkwizytorów, 19 BBY
Mi How przeszedł po trapie swojego statku i postawił pierwszy krok na planecie, a dokładniej na gładkiej ferrabetonowej płycie lądowiska. Głośne dźwięki śmigaczy i innych elementów życia codziennego zaburzały uporządkowany spokój w głowie, a jedyne co było mu potrzebne to chłodna głowa i nienawiść. Zerknął na wielką fortecę, stworzoną z ferrabetonu i ozdobnego, barwionego na czarno marmuru, której nienaganne kształty górowały nad równiną Coruscant.
Komitet powitalny składał się z oficer Claudii Con Evki i czterech szturmowców. Sama oficer zajmowała się dowodzeniem , gdy Inkwizytorzy byli poza Fortecą lub na konferencjach, a poza tym dowodziła "Nieuchwytnym", czyli okrętem flagowym Piątego brata.
Wystarczyło kilka minut, aby Mi przekonał się, że atmosfera rzeczywiście jest napięta. Na korytarzu mijał Szóstego Brata, ale ten rzucił mu tylko wściekłe spojrzenie oraz Trillę, której nastrój również był zły. How wiedział, że będzie się tu odbywać twarda walka o względy i pozycje w nieoficjalnej hierarchii, która była czymś w rodzaju kręgosłupa na którym opierała się cała Inkwizycja.
Dwa dni później – Początek konferencji
Mi powoli przysiadł na swoim krześle w obszernej sali obrad. Imperialne sztandary lśniły soczystym szkarłatem. Przeszklenia w których znajdowały się egzotyczne akwaria dodawały miejscu klimatu, jednak kontrastowały z czarnym umeblowaniem. Pośrodku pomieszczenia znajdował się stół wokół, którego były rozłożone fotele z litego, barwionego na czarno marmuru. Po jednej ze stron znajdowały się dwa większe i gładsze fotele na których mieli przysiąść przywódcy zgromadzenia. Jak How zauważył brakowało jeszcze Vadera, Wielkiego Inkwizytora, Drugiej Siostry, Piątego Brata i Dwunastej Siostry. Niedaleko Howa usiadł blond włos chłopiec na oko mizerniejszy niż Nuna, prawdopodobnie nowy członek. Po chwili drzwi się rozsunęły i do sali wkroczył Darth Vader. Mroczny Lord był ubrany w Czarny hełm z czarnymi soczewkami, a jego peleryna powiewała za nim niczym furkoczący płaszcz. Mimowolnie, How musiał się skrzywić. Postać mrocznego lorda była przerażająca, a na treningach, Mi widział do czego zdolny jest sith. U jego boku wszedł powolnym i pewnym siebie krokiem Wielki Inkwizytor – Lider grupy.
Szara skóra Pau’anina ponad żółtymi oczyma pokryta była czerwonymi tatuażami, a uszy były osłaniane już nie białymi, a Czarnymi zasłonkami. Szkarłat pojawił się również pod oczami tworząc osobę jeszcze bardziej przerażającą i budzącą podziw w poddanych.
Druga była bladoskóra inkwizytorka o czarnych włosach upiętych w wysoki kok, dzięki czemu włosy nie przeszkadzały jej w momentach walki czy rozmowach.
Piąty Brat za to był nieznajomej rasy, niebieskoskórym humanoidem. Jego białe oczy nie miały źrenic, a kły przystosowane do jedzenia surowego mięsa wyglądały, jak te u Pau’an. Preferował on dwa rodzaje ubrań; to do walki i to bardziej wyszukane do różnego rodzaju konferencji. Pojawił się w tym drugim, w którym wyglądał dużo bardziej przerażająco.
Forteca Inkwizytorów, Sala Treningowa, 19 BBY
Mi How wyciągnął zza pleców swój obrotowy miecz świetlny i odpalił jedną klingę. Wielki Inkwizytor, aby ukazać Mrocznemu Lordowi umiejętności Inkwizytorów począł robić między nimi sparingi. Czekała go walka z Trillą Suduri. Pau’anin dał im znak i rozpoczęli. How z nienawistnym spojrzeniem skoczył do przodu i zamachnął się mieczem, jednak sprytny unik Trilli spowodował wytrącenie Mi’ego z równowagi. Ich miecze skrzyżowały się i Inkwizytor mógł spojrzeć w oczy przeciwniczki. Widział w nich pewność siebie, która mogła okazać się dla niej zgubna. Zachował chłodną głowę i zaczął myśleć na temat tego co zrobić. Uznał, że atak siłowy będzie świetnym wyjściem, więc oderwał swój miecz i kilka razy uderzył w miecz przeciwniczki, jednak ta dzięki mocy odepchnęła go daleko od niej. Wyszczerzył zęby w sarkastycznym uśmiechu i zaczął dusić Rywalkę. Mimo zaskoczenia umiała się oprzeć i po sekundzie ich miecze ponownie się starły. How nie starał się przewidywać taktyki Trilli, a jedynie znaleźć swój najlepszy punkt, który może być wykorzystany, a była nim nienawiść. Przypomniał sobie, że Suduri była kiedyś Jedi i od razu wrócił do rzeczywistości. Ich miecze krzyżowały się sekunda po sekundzie, aż How stracił cierpliwość. Zaczerpnął po moc i spróbował odepchnąć Inkwizytorkę, jednak bezskutecznie. Włączył drugą klingę swojego Miecza Świetlnego, jednak ta odepchnęła go i bezwładnie wylądował na ścianie.
Forteca Inkwizytorów, Kwatera Mi Howa, 19 BBY
Zmęczony How ściągnął górną część zbroi, aby wypocząć. Wciąż czuł zmęczenie fizyczne, jak i psychiczne po walce z Trillą Suduri. Dowiedział się, że jest zbyt słaby, aby zemścić się na Jedi za ich okropną zdradę. Targały nim sprzeczne emocje, nienawiść osłabła ustępując miejsca wstydowi, jednak Mi How łatwo się nie poddawał i zamierzał to udowodnić Mrocznemu Lordowi Położył się na łożu, jednak jego sen nie potrwał długo, gdyż po Standardowej Półgodzinie zabrzęczał, jego komunikator. Ubrał ceremonialną szatę i odebrał połączenie.
- Witaj Mi Hale! Mamy komunikat z Qarbonarr. W placówce pojawiły się problemy dotyczące produkcji Bomb Termobarycznych i sam Imperator uznał, że Galen Panks jest na tyle zagrożony, że trzeba mu zapewnić ochronę. Chciałbym, abyś przyszedł do Sali Planowania Taktycznego. - powiedział Piąty Brat ze specyficznym akcentem, jaki jest codziennością u jego rasy.
- Tak jest Piąty Bracie. Zjawię się jak najprędzej. - odpowiedział Inkwizytor.
Kilka minut później szedł już surowym, szarym korytarzem. Pulchny, pomarańczowoskóry Inkwizytor był gotów do akcji, a jego oczy ponownie przybrały kolor żółci. Peleryna ciągnęła się za nim po ziemi na oznakę jego wyższości i majestatu.
- Cześć, Mi Hale! Zapraszamy. - powiedział, jak zawsze stonowany Pau’anin.
Oprócz Wielkiego Inkwizytora w sali znajdowali się : on, Piąty Brat oraz Dwunasta Siostra.
- Udacie się tam bez śledztw, na spokojnie i dopilnujecie, aby mógł spokojnie ewakuować się z placówki. - Rozkazał Wielki Inkwizytor, rozglądając się czujnym wzrokiem po pomieszczeniu.
- Uważam, że Wieczorem powinniśmy przedyskutować strategię. W końcu sami nie wiemy z czym się mierzymy? - Zaoponował Mi How, uśmiechając się kpiąco w stronę Calisty Tasnerk.
- Zgodzę się z Howem. Nie powinniśmy ryzykować niepowodzenia. - dodał Piąty Brat patrząc z wyczekiwaniem na Lidera grupy.
- Oczywiście, że możecie ustalić co tam się może dziać, jednak wieczorem odbywa się konferencja, więc jeśli tak wam na tym zależy możecie spotkać się wieczorem – odpowiedział Wielki Inkwizytor kończąc sprawę.
- Tak jest! - Przytaknęli wszyscy i powoli odeszli.
Forteca Inkwizytorów, Sala Konferencyjna, 19 BBY
.Mi How był stosunkowo prostą osobą, tak więc nie brakowało mu również ambicji, która była niezbędna w przypadku chęci na bycie "kimś" w szeregach Inkwizycji. Tak więc z niecierpliwością czekał na rozpoczęcie ceremonii. Siedział sobie właśnie na przeznaczonym mu do tego fotelu i mrużył oczy starając się wyczytać cokolwiek z twarzy kogokolwiek, co okazywało się być działaniem nieosiągalnym w żaden prosty sposób. Wszystko niby było dobrze, aczkolwiek gdzieś z tyłu głowy Inkwizytora czaił się potworny strach. Strach o swoją pozycję i strach dotyczący mrocznej persony Lorda Vadera. Cała ta aura otaczająca tą postać sprawiała, że każdy rozsądny miał zamiar w momencie opuścić pomieszczenie.
- Cisza! Rozpoczniemy konferencję... dwóch nowych Inkwizytorów zostanie poinformowanych o swoich numerach. Proste? - rozpoczął Pau'anin przerywając cichy gwar towarzyskich rozmów. Wszyscy momentalnie spoważnieli, a zmiana w rysach twarzy szczególnie zauważalna była u nienumerowanych, takich jak właśnie How, czy młodziutki Marr Chinn.
- Wy jesteście elitą. Powinniście prezentować przyzwoity poziom, którego nie prezentujecie aktualnie. W związku z tym zdecydowaliśmy się czterech z was pozostawić bez numeracji na którą nie zasłużyliście. Tak więc... Mirialanko powstań! Od teraz jesteś znana w naszych szeregach, jako Siódma Siostra. Bilu Valenie? Od teraz nazywasz się Szóstym Bratem. Obaj pokazaliście, że zasługujecie na nasze bezgraniczne zaufanie i że możemy wam powierzyć wam ważniejsze misje. Zaś wy! - tu urwał mrocznym tonem i wskazał na czwórkę. Mi How, Marr Chinn i dwójkę Inkwizytorów. Czerwonoskórą Inkwizytorkę i czarnoskórego Twi'leka.
- Jesteście zbyt słabi, a dobrze wiecie co może was za to czekać. W Inkwizycji nie ma miejsca na potknięcia, nie ma miejsca na porażki. Wszyscy macie sprawić, że zdrajcy zostaną pokarani. Zrozumiane?! - podniósł głos Lord Vader siejąc w umysłach jeszcze większą trwogę.
- Tak , Lordzie Vader. - rzekli wszyscy i ucichli momentalnie. Byli w zagrożeniu.
Dhome, BiblioTecka, 19 BBY
Od przybycia Mevona Drumna od razu zrobiło się raźniej. Był to jeden z podkomendnych Tecka za czasów Wojen Klonów. Okazało się, że Republika wygrała wojnę, jednak Jedi okazali się zdrajcami. Mevon podobno w to nie wierzył, więc zdezerterował, aby wieść normalne życie.
- Do której kategorii ułożyć jedną z pierwszych płyt Budki Huttów? Do B czy H? - spytał się łamanym Basiciem Lec, który przechodził nad Wiim.
- Lepiej do H. - odpowiedział mu Teck powoli udając się do spiżarni po porcję Croviego sera. Gdy zjadł odrobinę przysmaku wrócił do pracy.
- Momy Szczury pod Bibhioteką! - Wrzasnął akcentem Tooby Lec.
Wii Teck nie miał nic innego do roboty, jak wytępić szkodniki
Forteca Inkwizytorów, Sala Planowania Taktycznego, 19 BBY
- Problemy pojawiły się w Strefie konstrukcji. Mimo, że plany są dobre, ktoś celowo zakłóca mieszanki pierwiastków na etapie budowy. - Oznajmił Piąty Brat.
- Tyle udało mi się wywnioskować w wolnym czasie. - dodał po momencie patrząc z wyczekiwaniem.
- Wydaje mi się, że najmądrzejszym wyjściem byłoby, aby dwóch z nas pilnowało Galena, a w tym czasie moglibyśmy odgadnąć co stoi za zmianami w produkcji i czym prędzej je wyeliminować. - Powiedział Mi How zachowując stoicki spokój.
- Naszym zadaniem nie jest wyeliminowanie problemu, a przetransportowanie Banksa. Nie zamierzam zajmować się innymi rzeczami. Nie mam czasu na głupoty, a sama będę kontynuować śledztwo na Mon Cali! - Odparła Dwunasta Siostra.
- Więc ustalone. Ty zajmiesz się jego transportem, a ja razem z Mi Howem zbadamy co tam się dzieje. - odpowiedział Piąty Brat i powoli wyszedł z sali w swoim stroju.
Orbita Qarbonarr, 19 BBY

Bezkresna połać czerni nad Oceaniczną planetą Qarbonarr została przerwana przez Gwiezdny Niszczyciel Typu Imperial. „Nieuchwytny”, gdyż takim mianem określany było Okręt pod komendą Piątego Brata, powoli zbliżał się w stronę Ciała Niebieskiego. Z hangaru znajdującego się u spodu kadłuba wynurzyły się dwa statki. Prom typu Theta oraz Gozanti.
Obecnie na pokładzie tego drugiego trwała rozmowa.
- Wiesz co robić? - upewnił się po raz ostatni Piąty Brat szczerząc zęby w krzywym uśmiechu. Podchodzili do lądowania. Tymczasem 12 km, na wschód od stacji.
Tymczasem 12 km, na wschód od stacji.
Lśniący kokpit, zostawał raz na jakiś czas rozświetlany świetlną barwą, tworzoną przez błyski wyładowań atmosferycznych. Wzburzone morze i jego fale rozbijały się o pale, na których stacja była podtrzymywana. Z wnętrza myśliwca było widać, jak postać w pelerynie wychodzi z wnętrza pod eskortą Szturmowców Śmierci. Mimo, że pilot myśliwca miał ochotę wystrzelić z salw laserowych, to jednak musiał się powstrzymać i zawrócić zwinnym manewrem. Przeleciał płasko wzdłuż i wylądował na niewielkim głazie. Czym prędzej wysiadł ze swojej maszyny, po czym ubierając maskę ochronną ruszył przez głęboki ocean w stronę stacji.
Platforma lądownicza na stacji.
Trap się opuścił, ukazując Dwie postacie, eskortowane przez trzech Szturmowców Czystki. Dominujący był niebieskoskóry obcy z czymś w rodzaju kapelusza na głowie. Na jego barkach znajdowały się wymalowane na biało znaki Imperium Galaktycznego. Obok niego szedł średnio wysoki, łysy mężczyzna o dość tęgiej posturze. Trzymał on w dłoni czarny miecz świetlny o lśniącej rękojeści. U drugiego był on powieszony z tyłu zbroi. Z drugiego promu wysiadła za to wysoka kobieta w czarnej masce, z czarną peleryną dzierżąca Miecz Świetlny w ręce.
- Galen? Idziemy. Nie mamy co zwlekać, gdyż błąd w programie, bądź sabotażysta wciąż może być na jej terenie. Zostaniesz przetransportowany na Tessco, a następnie do punktu M – 16. - zameldowała postać, dziwnym, mechanicznym głosem, po czym objęła delikatnie kroczącego oficera i wraz z nim wróciła na pokład.
W międzyczasie obcy wraz z łysym mężczyzną nieznanej rasy weszli do wnętrza stacji i w eskorcie ruszyli przez wąskie korytarze oświetlane zielonymi panelami.
Linia produkcyjna, Stacja.
Czarna sylwetka w kapturze i masce przeciwgazowej dotarła do kontrolek przy linii produkcyjnej, a dokładniej w miejscu, gdzie mieszanina Trotylu i Gazów trafiała do wnętrza Bomb Termobarycznych Galena. Szybko wstukała Kod Bezpieczeństwa - ******. Po czym ujrzała na zielonym ekranie, jak kod produkcji się pojawia. Wystarczyło zmienić kilka zmiennych i zapisać, aby projekt się udał. Nagle usłyszała tupot stóp, więc nie czekając zapisała zmiany i niemal biegiem ruszyła przez ciemny korytarz.
Korytarze, Stacja.
- Obstawić Stację! Zamknąć wszystkie wyjścia sześciogwiazdkowym kodem bezpieczeństwa! - zawołał przez komlink Piąty Brat, który kroczył szybkim tempem w stronę linii produkcyjnej. Obcy czuł obecność sabotażysty i domyślał się, że to właśnie on stoi za zmianami na linii produkcyjnej. - Piąty Bracie… Czy czujesz? - zapytał się Mi How idący z boku towarzysza dzierżąc w ręku Miecz Świetlny oraz będąc gotów do akcji.
Gdy dotarli, Inkwizytor nie czekał i niemal z zamkniętymi oczami wpisał kod, po czym drzwi się rozwarły ukazując linię produkcyjną. U góry mieścił się zielony napis, na którym było napisane : Wstęp bez maski na własne ryzyko, w trzech najpopularniejszych, galaktycznych językach. Inkwizytorzy bez słowa ubrali maski i w końcu mogli dojrzeć linię.
Gigantyczne roboty przenosiły obudowy w niemal całkowitej ciemności. To tutaj wypełniano konstrukcje trotylem, a niedaleko stąd zapełniano ją również mieszanką Metanu i innych gazów. Całe pomieszczenie było oświetlane soczystą zielenią z led’owych lamp. Obcy powoli przekroczyli stanowisko, gdy niespodziewanie.
- Wyczuwam czyjąś obecność! - Wrzasnął Mi How i czym prędzej odpalił swój Miecz Świetlny, jednak Piąty Brat go powstrzymał.
- Ja się tym zajmę. Ty postaraj się ustabilizować mieszankę w Bombach. - rzekł Piąty Brat i się odwrócił, a tymczasem Mi How zaczął wpisywać kos i mieszać coś w Termobarycznej mieszance.
Wodna Sekcja, Stacja.
- Zamknąć wyjścia! Szczególnie w sekcji wodnej. - Wykrzyczał Piąty Bray do komlinku, zapalając swój Miecz Świetlny. Podążał nieustannie korytarzem obserwując jak za nim kolejno zamykają się drzwi, jednakże musiał przyznać, że brakuje mu odrobiny czasu. Drzwi zamknęły mu się przed nosem. Wyważył je mieczem świetlnym, po czym wybiegł na zewnątrz... było jednak za późno. Usłyszał potężny wybuch i zostawiając znikającą gdzieś postać udał się z powrotem na statek.
Orbita Oktalis, 19 BBY
„Nieuchwytny” rozdarł spokojną przestrzeń nad planetą Oktalis. Na jednym z dolnych pokładów mostkowych znajdowała się kwatera. W jej środku siedział spokojnie pewien pulchny, pomarańczowoskóry mężczyzna wraz z niebieskoskórym obcym.
- Uważacie, że wysadzenie całej stacji na Qarbonarr i ryzykowanie bezpieczeństwa Promu z Galenem można uznać za zwycięstwo?! - Zapytał się groźnym i szyderczym tonem Wielki Inkwizytor, po czym ze złością zakończył połączenie.
- Piąty Bracie? Mamy nowe połączenie z Mufastar – 29. Podobno Marr Chinn nie daje sobie rady z Rebeliantem. - przekazała Claudia Con Evka przez drzwi.
- Wyznaczyć kurs na Mufastar – 29… a na temat Wielkiego Inkwizytora porozmawiamy później. - Powiedział Piąty Brat, po czym „Nieuchwytny” skoczył w Nadprzestrzeń.