Star Wars Fanonpedia

CZYTAJ WIĘCEJ

Star Wars Fanonpedia
kanon
Świat rzeczywistyZłote Pióro VIIZłoty puchar (50 000+ bajtów)
Nie pamiętam, żebym miał droida… Bardzo ciekawe
Ten artykuł wykorzystuje elementy świata przedstawionego serii ICU, jednocześnie nie będąc z nią zgodnym.
245090 bajtów / 33792 słowa • Około 6 godzin czytania ┃ ← Poprzedni

Napisy początkowe

Misja na Qarbonarr została zakończona! Inkwizytorom udało się odnaleźć GALENA PANKSA i są gotowi odstawić go do wielkich placówek badawczych na Tessco – planecie na skraju Nieznanych Regionów. MI HOWA ciągle nurtuje tożsamość sabotażysty, który sprytnie zniszczył całą stację, ukrywając ślady swojego działania.

W międzyczasie otrzymują wiadomość z rozkazem udania się na planetę Mufastar-29, gdzie Inkwizytor MARR CHINN ma problemy z pokonaniem samotnego rebelianta CONN RADTA, ukrywającego się na tym właśnie świecie.

W tym samym momencie ROO PERT zostaje porwany przed Miechka I, który ewidentnie kryje jakąś tajemnicę...

Qarbonarr, Shtokholm, 21 BBY

Shtokholm1

Shtokholm został najechany przez separatystów już w pierwszej fazie wojny.

Silne fale sztormowe, z głośnym hukiem uderzały o wystające czarne skały, porośnięte jasnozielonymi mchami i porostami. Spienione czubki rozbryzgiwały się na bazaltowych progach, tworząc mglistą poświatę w której drobne kropelki wody unosiły się jako jedna całość. Wilgotność powietrza była wyjątkowa duża również ze względy na to, że nisko nad wodą zawisły ciemne, ciężkie chmury z których po kilku sekundach lunął deszcz. Wśród śliskich skał mieściła się niewielka portowa miejscowość. Jej tereny były zabudowane niewielkimi domostwami i blokami zarówno nad, jak i pod ziemią. Budyneczki były w kolorach różu, szarości i zieleni, jednakże ta jaskrawa mieszanina barw wcale nie odzwierciedlała atmosfery, jaką wokół siebie owa miejscowość wytwarzała. Jak na miasteczko było tam zdecydowanie zbyt pusto. Za to z drugiej strony ponurej miejscowości znajdował się port, w którym tak cicho już nie było.

Wii Teck uchylił się za kontener, aby wrogi ostrzał nie mógł go dosięgnąć. Panikował w kryzysowej sytuacji, gdy droidy wypychały ich już poza tereny niewielkiego miasteczka; takie niestety miał usposobienie. Obok niego przykucnął również jego przyjaciel Ladohn Laze. Był on uderzająco wysokim mężczyzną z czarnymi, lśniącymi włosami i kilkudniowym zarostem. Zazwyczaj ubierał mundur Oficera Republiki Galaktycznej, jednak na misje terenowe częściej przywdziewał jaskrawą, pomarańczową kamizelkę. Nie inaczej było również tym razem. Obu panów łączyły od dwóch lat, bardzo bliskie i przyjacielskie relacje; nawet na Coruscant rzadko się rozstawali.

- To walenie głową w mur! Co zdobędziemy, to tracimy. - Warknął Laze, wybudzając Tecka ze strategicznych i zarazem lekko panicznych rozmyślań.

- Rzeczywiście. Gdy tylko nasi Żołnierze przesuną linię dalej od Kwater będziemy mogli pomyśleć. Okoliczni nie wytrwają długo bez naszego wsparcia w kwestiach żywieniowych, ale Konfederacja kontynuuje blokadę. Nie mamy co liczyć na wsparcie - Odpowiedział w miarę spokojnym głosem, jednak w głębi siebie dalej panikował. Zawsze, gdy tylko pomyślał o porażce, nie wytrzymywał i poddawał się emocjom.

- Tylko że to oni przesuwają front w naszą stronę! Nie wiem jak ty, ale ja zamierzam tam iść i dołączyć do walk! Żołnierzom potrzebne jest każde wsparcie. Morale są kluczem do naszego przyszłego zwycięstwa. - odrzekł Ladohn. Teck tylko pokiwał głową, po czym obrócił się i wraz z współdowodzącym manewrami bitewnymi, począł dodawać sił walczącym.

Minęło kilka minut walk, gdy Porucznik Straight, przydzielony na czas tej misji pod ich komendę zameldował, że walczą z droidami na głównej ulicy portowej i powoli odpierają batalion B1.

- Straight! Przekaż im, aby nie posuwali się do przodu w stronę Rynku. Nie jesteśmy w stanie pozwolić sobie na straty w ludziach. Konfederacja wciąż ma blokadę nad planetą, musimy dać każdemu Klonowi, jak największą szansę na przeżycie. Możemy trochę powalczyć na wyczerpanie, gdyż z pewnością nie mają wystarczającej ilości droidów. Przy okazji, w miarę waszych możliwości, punktowo dostawajcie się do ludności i przekazujcie nasze paczki z żywnością. - Zameldował, po czym cofnął się za inny kontener, aby tym razem w lepszych warunkach skonsultować się z Laze’m

- Owszem, prawdopodobnie nie mają wojsk tutaj, ale sądzę, że na korwetach i fregatach mają ich więcej. Warto pamiętać o tym, że Mi How przybędzie nam z pomocą już niedługo i z jego wsparciem pokonamy wroga. – dodał od siebie Laze, jak zawsze bezgranicznie ufając Rycerzowi Jedi, który sprawował nad nimi patronat.

Tymczasem deszcz ustał i jedynie chłodne porywy wiatru smagały pozbawione roślinności zbocza gór. Wii przeczuwał, że bitwa o Qarbonarr jeszcze trochę potrwa, ale tym razem dał się przekonać Ladohnowi i wierzył, że koniec końców tęgi rycerz przybędzie i wybawi zarówno ich, jak i mieszkańców. Niemal tak, jak zazwyczaj w czasie podobnych misji.

Nagle usłyszał donośny świst, obrócił się i ujrzał nadciągające bombowce typu Hiena. Bez wahania, ani jakiegokolwiek zastanowienia zawołał :

- Włączyć pola ochronne! -

Mimo zdecydowania w swoim głosie nie był pewny czy zdążą, gdyż bombowce podążały z prędkością przekraczającą 800 km/h i rosły w oczach co sekundę.

- Pola naładowane w 60 procentach! - wrzasnął Oficer Techniczny i w tym momencie we wszystkich zapłonęła iskierka nadziei.

Rozpoczął się ostrzał. Najpierw z działek laserowych, które miały większy zasięg, ale nie było to zbyt pocieszające, gdyż do zrzutu pocisków pozostało około dziesięciu sekund.

- 80 procent – zameldował Yackeeb, gdyż takie dokładnie było imię oficera.

- Lecą pociski - krzyknął jeden ze wspólników.

Rozpętało się piekło. Dziesiątki pocisków uderzały w pola, które osłabione nie mogły długo wytrzymać naporu.

- 73 procent. Nasza ochrona nie wytrzyma długo! - zakrzyknął znowu Yackeeb, a Wii Teck z zaniepokojeniem przysiadł czekając na rozwój wydarzeń.

Nadprzestrzeń, Gwiezdny Niszczyciel „Nieuchwytny”, 19 BBY

Cyjanowe lampy otulały sterylnie czyste pomieszczenie zimnym światłem. W środku okrągłego pokoju mieścił się czarny, gładki fotel. Wokół nie dało się dostrzec żadnych szczególnych zdobień. Chłód i wyobcowanie dominowało również w aurze postaci, jaka przesiadywała aktualnie na fotelu. Jej oblicze było jednak wykrzywione delikatnym grymasem, ni to śmiechu, ni to złości. Sama osoba nagle otworzyła oczy, które błysnęły jadowitą żółcią, gdy tylko Mi How wpadł na pomysł. Wstał więc i nawet nie zakładając zbroi opuścił oddelegowaną mu kwaterę. Jego tymczasowy pokój mieścił się na jednym z górnych pokładów „Nieuchwytnego” Gwiezdnego Niszczyciela Typu Imperial, aby wyjątkowy gość miał blisko wszędzie. Tymczasem Mi How nie wykazując się zanadto cierpliwością i taktem, podniósł komunikator do ust i zainicjował połączenie z Piątym Bratem.

Nieuchwytny (bez oznaczeń)

Nieuchwytny był okrętem na którym przebywał Mi How

- Nie przeszkadzam? - zapytał się, siląc się na wręcz niepoprawną grzeczność, jednak nie kryjąc pewnego podekscytowania, jakie szerzyło się w dwóch sercach Inkwizytora.

- Jestem zmuszony przyznać ci rację. Nie przeszkadzasz. Przy okazji powinniśmy skonsultować się na temat naszej głównej misji, czyli odstawienia Galena Panksa na planetę Tessco. To około dziewiętnaście godzin nieprzerwanego lotu. - odrzekł Piąty Brat obojętnym tonem po czym zakończył połączenie. Mi How wywnioskował, że ma się udać do niewielkiej sali planowania taktycznego, będącej miniaturowym odpowiednikiem tej w Kwaterze Głównej Inkwizycji na Coruscant.

Mi How przyłożył datakartę do czytnika, po czym wstąpił do wnętrza niewielkiego pomieszczenia. Znajdowały się w nim liczne stoły i diody. Plansze holograficzne, które zamocowane były na stołach mieniły się LED-owymi kolorami i przedstawiały plany nieistniejącej już stacji produkcyjnej na oceanicznej Qarbonarr. Rozglądając się, tęgi użytkownik mocy zauważył Piątego Brata, który przesiadywał na czymś w rodzaju kanapy.

- Rozgość się. - zakomunikował byłemu Jedi, krótko, ponownie bez okazywania żadnych emocji

. - Przybyłem tu, aby przedstawić swoją teorię na temat wybuchu stacji. Podejrzewam… Sabotażystę. - rzekł Mi How z intonacją sugerującą pewność siebie, jak i przekonanie o swojej racji. Jednocześnie usiadł na kanapie, aby pocieszyć się miękkim podłożem pod plecami.

- Kontynuuj. - Krótko uciął drugi z Inkwizytorów. - Ktoś musiał zakłócać program produkcyjny, a sam wybuch stacji z pewnością był nieautoryzowany. Według Imperialnych procedur kamery w tak ważnym miejscu powinny co sekundę przesyłać obraz do mobilnych Datakart przenoszonych do prywatnego serwera Holonetu, więc w związku z tym powinniśmy mieć możliwość odczytania ich po zaaplikowaniu odpowiednich kodów. Dodatkowo wyczuliśmy czyjąś obecność. To chyba dość dowodów. - Wyartykułował Mi, dumny ze swojego wnioskowania.

- Gratuluję dedukcji, jednak domyślałem się tego już w momencie gdy tropiłem tą osobę. Przekażę Claudii Con Evce, aby zajęła się autoryzacją użycia tych kodów. Teraz powinniśmy zdecydować co robimy z Galenem. Mamy powinność dostarczenia go na Tessco bez zwłoki. Wszelkie opóźnienie będzie traktowane jako błąd. - powiedział Piąty Brat zmieniając temat ich długiego dialogu, który miał wnieść całkiem sporo do następnych wydarzeń.

Mi How chwilę się zastanawiał nad odpowiedzią, jednak po chwili odrzekł - Uważam, że musimy obarczyć tym zadaniem Calistę. Moglibyśmy oddelegować pojedynczego Carracka, aby jak najprędzej dostarczyć technika na Tessco. -

- A więc ustalone. Życzę miłego i spokojnego wieczoru. - Zakończył Piąty Brat po czym opuścił Salę Planowania Taktycznego.

4 godziny później…

- Gdy tylko dotrzemy na Orbitę Mufastar-29, oddelegujemy odpowiednią eskortę, a już po kilku godzinach Galen będzie w placówce. - powiedział Mi How, rozwiewając większość wątpliwości rozmówcy. Zakończył połączenie i opuścił salę w pośpiechu. Jedząc suchara przemieszczał się w stronę swojej kajuty, aby pogrążyć się w myślach. Jako Inkwizytor nie powinien mieć tego typu spostrzeżeń, ale z bólem przyznawał przed sobą, że brakuje mu towarzystwa byłych kompanów, którzy przecież tak samo jak on nie wiedzieli, że Jedi planują tak okropną zdradę zarówno stanu, jak i całej ludności, którą poprzysięgli chronić. Jego serce wypełniała wściekłość, nienawiść i zawiść. Do teraz ledwo do niego dochodziło to co wydarzyło się tej pamiętnej nocy, gdy Wielki Inkwizytor otworzył mu oczy na prawdziwy świat. Żałował, że mądry Pau’anin potrzebował użycia tortur do przekazania mu prawdy.

W tej drodze rozmyślał również o Marr Chinnie. Zastanawiał się co w zasadzie ten lekkomyślny blondyn pogrążony w nienawiści do swojego dawnego mistrza Braw Necka ciągle podejrzewał. Może że owy Jedi żyje mimo, tego iż wszystko inne stwierdzało zgoła odmienny fakt? Mi How uważał, że Charr Minn nie wnosi szczególnej wartości, ani bojowej, ani analitycznej, ani informacyjnej; w większym skrócie – był niepotrzebny. Zagłębiony w rozmyślaniach How płynnie przewędrował myślami do ojczystej planety Howliphanu. Nie pamiętał z niej zbyt wiele, w końcu opuścił ją już w wieku czterech lat.

Kończąc rozmyślania, Mi podszedł do łazienki i nasmarował swoją tłustą twarz olejkami. Nadmierne wysuszenie skóry u jego rasy powodowało długą i bolesną śmierć. Gdy zakończył tą czynność położył się na prowizorycznej koi stworzonej z plastoidu barwionego na czarny odcień i udał się na spoczynek, gdyż o piątej rano czasu standardowego mieli znaleźć się nad orbitą Mufastar-29.

Orbita Mufastar-29, 19 BBY

Calista

Calista Tasnerk została przydzielona do misji.

Calista Tasnerk obserwowała ze spokojem, jak Kapitan Claudia Con Evka przeprowadza na mostku standardowe procedury przy wyjściu z nadprzestrzeni. Około kilkanaście minut wcześniej, cykl świateł na statku został zaburzony, a więc Inkwizytor mogła wywnioskować kiedy należało udać się na mostek. Nie lubiła, gdy mija ją jedyna zabawa.

- Osłony meldują gotowość w razie wypadku. - zakomunikował jeden z oficerów.

- Łączność wąskopasmowa z krążownikiem Marr Chinna może zostać nawiązana w dowolnym momencie. - powiedział oficer łączności Vic Torr.

”Callie” prychnęła tylko patrząc, jak kolejna załoga wykonuje to samo to zawsze, jednak jej wzrok przykuł widok zza iluminatora. Jasnoniebieskie linie będące efektem poruszania się nadświetlną zaczęły się rozmywać, aż nagle przemieniły się w widok na Mufastar-29 i cały Układ Mustafar. Wodna planeta Nur była ledwo widoczną kropką gdzieś w oddali bezkresnej galaktyki.

Nagle na mostek wstąpili dwaj kolejni Inkwizytorzy. Piąty Brat i Mi How pewnym krokiem przemierzyli hol, szepcząc między sobą i kiwając powitalnie głową zapracowanym oficerom.

- Poruczniku Vic Torr! Proszę natychmiast nawiązać połączenie z Marr Chinnem. - wydał rozkaz Piąty Brat, płynnie przejmując dowodzenie. Postronny obserwator z pewnością by to docenił. Już po sekundzie na projektorze pojawiła się postać niskiego blondyna z tym charakterystycznym kpiącym uśmieszkiem.

- Marr Chinnie! Otrzymujesz rozkazy, aby w tym momencie wycofać swój okręt z orbity Mufastar-29! Następne wytyczne otrzymasz na Coruscant. Ja, wraz z Piątym Bratem przejmiemy kontrolę nad Operacją Rauros. - powiedział Mi How i nie dając młodemu Inkwizytorowi szansy na odpowiedź, zakończył połącznie.

- Zarządzić Blokadę szlaku nadprzestrzennego! Niech Carracki prowadzą kontrolę wszelkich statków chcących dostać się na powierzchnię planety. -

Calista przypatrywała się temu z boku. W czasach wojen klonów napatrzyła się na blokady planetarne wielokrotnie. Wyczuła, że nowe postacie na mostku mają jej coś do powiedzenia, więc używając mocy wyczytała ich zamiary.

- Piąty Bracie? Domyślam się, że mogę szykować się do wylotu? - powiedziała Calista z lekceważącym, uwodzicielskim uśmiechem, uprzedzając niebieskoskórego Inkwizytora.

Dhome, Maverra, 19 BBY

Miechko I

Miechko I był Terrelianinem i zaczepił Roo Perta w alejce.

W szarej, brudnej uliczce pełnej śmieci i innego rodzaju niepotrzebnych elementów, stało dwóch mężczyzn. Jeden z nich wyższy był Terelliańskim Skoczkiem Jango o niebieskim chciwym obliczu, częściowo przykrytym kapturem; drugi zaś był czarnowłosym człowiekiem, z twarzą poznaczoną bruzdami od pracy w niemiłosiernych promieniach słońca.

- No cóż.. Nie mam wyboru. Mów mi Miechko… Miechko I. - powiedział obcy niemal dziurawiąc spojrzeniem połechtane ubranie Roo Perta – człowieka stojącego po prawej stronie.

- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać, ale tak samo jak ty nie do końca mam wybór… Dlaczego zaczepiasz mnie w takiej bocznej uliczce? - rzekł Pert, uważnie studiując twarz nowo poznanej osoby, jednakże nie mógł z niej wyczytać nic przydatnego w obieraniu dalszego kierunku wypowiedzi.

- Bądźmy mili. Rzuć broń, jeśli takową masz i daj się skuć. Śledziłem cię już jakiś czas i muszę stwierdzić, iż otaczasz wokół siebie niesamowitą i jakże niecodzienną aurę. Jestem pewien, że mój mistrz Boleslau ucieszyłby się mając do badania, tak ciekawą osóbkę, jak ty. - zakończył wykład Terellianin używając nieprzyjemnych dla ucha przerw w intonacji i znaczącym gestem pokazał człowiekowi, aby ten rzucił broń i wykonał wszystkie czynności o jakie ten grzecznie go poprosił.

Roo jeszcze chwilę zastanawiał się czy aby nie walczyć, jednak zostawił swe niedokończone dzieło w lepiance, a poza tym nie miało ono ogniwa w postaci kryształu Kyber, ani emitera, którego budowa wciąż była zagadką dla Perta. Jego blaster mógł być przydatny, ale Miechko ubiegł go biorąc byłego górnika na przysłowiową muszkę. Po kilku sekundach dawny robotnik poddał się i rzucił broń; został pojmany.

Roo Pert wraz z Miechkiem opuścili Maverrę i przemieszczali się szerokimi i często, gęsto uczęszczanymi ulicami Altstatu, czyli starego miasta z którymi nie miało nawet wspólnej architektury nie mówiąc nawet o czymkolwiek na kształt historii. Idąc za ciemiężycielem, rozmyślał o kontrastach galaktyki, bodajże każde miasto różniło się historią, jak i architekturą, jednak takie różnice na terenie pojedynczego miasta były i są rzeczą okropnie abstrakcyjną nawet dla wieloletniego mieszkańca tych niesprawiedliwych systemów gwiezdnych. Sam Roo zdziwił się, że w zasadzie nikt nie zwracał uwagi na prowadzonego człowieka obarczonego brzemieniem elektromagnetycznych kajdan; taki był urok galaktyki. Jedyną inną reakcją było gwałtowne odsuwanie się; w końcu łowcy nagród w takim rejonie nie byli rzadko spotykani i nikt nie wiedział czy właśnie nie pojawiło się na niego zlecenie.

Po około trzydziestu minutach marszu, Roo został wyrwany z rozmyślań przez pojedyncze warknięcia. Zauważył przed sobą dwunastu dobrze uzbrojonych Terelliańskich wojowników. Każdy z nich był wyposażony w Karabin Blasterowy EC-112, cztery detonatory termiczne oraz cztery granaty dymne. Prawdopodobnie w szatach, którymi zakrywali swe ciało mieli poukrywane zapasowe blastery i noże, jednak tego na ten moment Pert nie wiedział. Gdy dotarli pod eskortę pozostałych Jango, Roo mógł już dojrzeć ich statek. Był to całkiem spory około osiemdziesięciometrowy frachtowiec uzbrojony w liczne samopowtarzalne działka laserowe i wyrzutnie torped. Od tego momentu człowiek wiedział, że nie będzie miał łatwo z brutalnymi porywaczami, którzy z niewiadomych powodów (nie mogła nim być aura) porwali go brutalnie...

Samopas”, Nadprzestrzeń, 18 BBY

Roo Pert splunął jedynie na marny posiłek, jaki przyniósł mu jeden ze strażników okolicznych cel, który sam prawdopodobnie nie wiedział czym to miało być. Co ciekawe, w ramach kary otrzymał jedynie nieznaczne uderzenie sugerujące, że nawet oni uważali te wysuszone korzonki za niegodny najgorszego więźnia posiłek, jednak sam Roo wiedział, że teraz nie był to czas, aby zajmować się jedzeniem, powinien raczej planować ucieczkę, jednak na to był zmuszony poczekać aż do lądowania na jakiejś sensownej planecie. Na całe swoje szczęście miał do dyspozycji mistyczną moc, przez zjednoczenie z którą starał się czym prędzej wymyślić jakikolwiek kreatywny sposób na wydostanie się z tej niewygodnej celi.

‘Człowiek jest tylko człowiekiem, a nie Twi’lekiem ani jakimkolwiek przedstawicielem innej rasy’ powiedział kiedyś mądry człowiek, jakim był niejaki Conn Radt, jednak niewiele później, bo dokładnie rok na tą samą sentencję bez jej poprzedniego usłyszenia wpadł Roo Pert, który siedząc w zapyziałym więzieniu nie miał wiele różnych rzeczy do roboty, a same filozoficzne myśli były dla niego całkiem ciekawym, a jakże nietypowym zajęciem, które jednocześnie nie zwracało na siebie zbyt dużo uwagi strażników. Rozmyślając. Co prawda to zdanie mogłoby nie mieć sensu, ale dysponując siłą Gen’dai z pewnością mógłby się stąd wyrwać nie czekając nawet na lądowanie.

Mijały godziny, a nic się nie zmieniało, zatem Roo miał na tyle odwagi, aby poprosić strażników o jakąkolwiek ciekawą książkę, żeby zabić czas w pewien sposób. Co interesujące nie oponowali i przynieśli mu Przypadki u Orbity Alphanor napisane przez Gieorgiego Ananphora, znanego pisarza w całych Środkowych Rubieżach. Czytając nie zauważył, jak mija czas i w końcu przybyli strażnicy, aby go wyprowadzić. Pozwolili mu iść bez kajdanek, jednak musiał przysiąc, że nie będzie sprawiał problemów, a jako że był człowiekiem honorowym, póki co nie zamierzał łamać słowa danego Terellianom.

Orbita Mufastar-29, „Nieuchwytny”, 18 BBY

Mi How stał spokojnie na mostku, gdy usłyszał komunikat od oficera Vic Torra.

- Sir! Na skanerach pojawił się lekko uzbrojony frachtowiec oznaczony jako Terelliańska jednostka. Zarejestrowano czternaście form życia przebywających obecnie na statku. -

- Przepuścić… Ale pod żadnym pozorem nie wypuszczać. Niech w końcu któryś ptaszek chętny wypuścić drugiego ptaszka sam wleci do klatki. - odpowiedział pomarańczowoskóry Inkwizytor.

Mufastar-29, Siedziba Gangu Terellian, 18 BBY

Warownia Terrelian na Mufastar-29

Roo Pert został skierowany do warowni.

Roo Pert mając za plecami dwóch uzbrojonych po zęby żołnierzy opuścił trap frachtowca delikatnie poruszając się po powierzchni planety.

To co zauważył zaparło mu dech w piersiach. Szerokie zielone tereny trawiaste i wystające ponad nie majestatyczne drzewa z których opadały szkarłatne i błękitne liany. Można było rzec, że cała planeta tętniła życiem. Patrząc na zachód, czyli stronę z której zbierały się wielkie i ciężkie burzowe chmury można było dojrzeć sporą metalową warownię prawdopodobnie wykonano z niewielkim użyciem Pequadraniuum, czyli cennego lokalnego surowca. Jego przeczucia się potwierdziły, gdy Miechko wskazał dłonią w którą stronę podążają. Pert nie protestując ruszył za konwojem wymieniając uwagi z ich przywódcą.

- Dlaczego zdecydowałeś się mnie porwać? Tak naprawdę musisz mieć inny powód niż tylko rzekoma aura, która mnie otacza. Poza tym mogłeś załatwić to po dobroci; nikt nie kazał ci mnie porywać. Wystarczyło się dogadać, a kto wie czy byśmy nie współpracowali. - zaargumentował Roo Pert licząc na jakąś ciekawą odpowiedź z której mógłby wywnioskować coś ciekawego na temat ciemiężyciela.

- Jestem pewien, że jesteś warty znacznie więcej niż ci się wydaje. Pamiętaj, że współpraca nie zawsze jest najlepszym wyjściem; nie mam gwarancji twoich umiejętności i wcale bym się nie zdziwił, gdyby moja obecna decyzja była tą dobrą. - odrzekł natomiast Miechko ucinając temat, gdyż gdy Roo chciał kontrargumentować, Terrelianin zwykłym gestem nakazał mu być cicho, a jako że był jego więźniem nie mógł nic zrobić, a jedynie usłuchać się niedorzecznego polecenia.

Reszta drogi minęła w milczeniu, po skanowaniu pewnego kodu jaki miał przy sobie Miechko weszli do środka i skierowali się do sali tronowej. Drzwi się rozwarły i Roo zobaczył tego, kto tak długo spowijał jego myśli, dowódcę gangu – Księcia Boleslaua.

Orbita Mufastar-29, „Nieuchwytny”, 18 BBY

Na mostku Gwiezdnego Niszczyciela typu Imperial panowała głucha cisza, ale również i pewnego rodzaju znudzenie. Raz na jakiś czas przepuszczali zabłąkanego kupca lub kogokolwiek na kształt takiej osoby na powierzchnię, aby nie utrudniać życia zwykłym obywatelom, jednak mimo tych pojedynczych stosunkowo ważnych momentów. Poszukiwaniami na powierzchni zajmowały się Klony z 14. Korpusu Zwiadowczego, więc jedynym zajęciem tęgiego osobnika były okazjonalne kontrole, aby być pewnym, że nikt nie wwozi niczego nielegalnego oraz nie zamierza wywieźć Conn Radta z Mufastar-29.

Sam How nabierał z czasem coraz większych wątpliwości czy ta akcja ma sens. Gdy ruch ustabilizował się do częstotliwości jednego statku na dwie standardowe godziny, Mi bez wahania opuścił mostek zostawiając jego powinności do wykonania Kapitan Claudii Con Evce, udał się z powrotem do Sali Planowania Taktycznego, aby w spokoju obejrzeć tam zapisy z monitoringu na Qarbonarr, który dzięki staraniom Vic Torra został bezzwłocznie odzyskany. Gdy poszukiwania Conn Radta stały w miejscu (już kilka tygodni ze względu na niepowodzenie Marr Chinna) wciąż nurtowało go, czy to aby na pewno sabotażysta dokonał tego co wydarzyło się w fabryce Bomb Termobarycznych.

Wchodząc do ciemnego pomieszczenia nie spodziewał się widoku Piątego Brata, analizującego ostatnie pozycje w jakich widoczny był Conn Radt.

- Witaj ponownie. - powiedział Mi How kierując w miarę przyjacielski uśmiech w stronę osobnika rasy mu nieznanej.

- Zakłócasz mój spokój, jednak ze smutkiem muszę stwierdzić, że miło mi cię widzieć. W razie jakiegokolwiek niepowodzenia powinniśmy być gotowi na potencjalne trasy ucieczki Conn Radta. Chętnie dowiedziałbym się co ty możesz osiągnąć na podstawie jego rzekomych ostatnich miejsc pobytu. - odpowiedział Piąty Brat, mierząc nieprzeniknionym wzrokiem pomarańczowoskórego Inkwizytora.

- Na podstawie zeznań świadków i analizy potencjalnych wektorów wejścia, jak i wyjścia do poszczególnych układów gwiezdnych jesteśmy w stanie sądzić, iż jego następnym celem będzie jedna z tych planet. - kontynuował Piąty Brat, biorąc do ręki datapad i za pomocą niewielkiej wtyczki przekonwertował dane z niewielkiego urządzenia na stół holograficzny.

- Jego prawdopodobnymi celami mogą być Sektor Anoat, Sektor Guoadarr’k, Sektor Lorta, bądź najmniej prawdopodobny kierunek, czyli Sektor Wazta. - oznajmił Piąty Brat uważnie patrząc na mimikę, jaką mógł dać po sobie poznać Mi. How właśnie zastanawiał się co o tym wszystkim sądzi.

- Nie powinniśmy zaprzątać sobie głowy porażką, gdyż ona nie nastąpi. Na razie sugeruję, abyśmy poczekali przy czymś do picia, aż Szturmowcy nie zgłoszą, że pojmali naszego rebelianta. W ewentualności jestem w stanie zaakceptować fakt, że będziemy zmuszeni osobiście udać się na powierzchnię planety, żeby zakończyć te poszukiwania raz na zawsze. Teraz zajmijmy się drugą ważną sprawą, czyli sabotażystą. Vic Torr odzyskał nagrania, które możemy przejrzeć. - tu zakończył swoją długą wypowiedź, ewidentnie czekając na wyrazy poparcia ze strony niebieskoskórego Inkwizytora.

- Zgadzam się z tobą w zupełności, bracie. Zajmijmy się więc tymi nagraniami. Ufam, że masz przy sobie datakartę… -

Ponad trzygodzinne poszukiwania nie dały im żadnych klarownych odpowiedzi. Co prawda potwierdziły się przeczucia Mi Howa, iż sabotażysta sabotował systemy stacji, doprowadzając do jej wybuchu, jednakże nie natrafili na żaden trop dotyczący jego tożsamości. Nagle do sali weszła Kapitan Claudia Con Evka i salutując przekazała dwóm agentom ciemnej strony informacje.

- Wielki Inkwizytor poprosił o zainicjowanie kontaktu z waszej strony, najlepiej bez szczególnej zwłoki. Dotyczy to dalszych rozkazów na temat poszukiwań Conn Radta, jak i waszych osobistych misji. Z tego co mi aktualnie wiadomo zostaną panowie oddelegowani na Coruscant w celu uczestnictwa w jakże niecodziennej uroczystości, jednakże są to tylko moje domysły, jak i strzępki informacji, więc powinni panowie sami się przekonać czy, aby mam rację. -

Mi How i Piąty Brat stosując polecenia niskiej oficer nawiązali połączenie z Wielkim Inkwizytorem…

Jak się okazało domysły Kapitan „Nieuchwytnego” były, jak najbardziej prawdziwe i obaj Inkwizytorzy razem przy kubku Meiloorunowego Szału przygotowywali się do nieuniknionego odlotu, zostawiając jednak niszczyciel na orbicie, aby w tym czasie Conn Radt im się nie wymknął.

Pokład Promu „Grzesznik”, 18 BBY

Calista wprowadziła Galena na swój osobisty niewielki i niewykrywalny prom nieznanej marki, czy chociażby modelu. Cichy naukowiec wytwarzający bomby Termobaryczne nawet się nie odezwał, gdy wprowadzała go na pokład, jednak była pewna, że koniec końców uda jej się dowiedzieć co nieco o pasażerze. Gdy byli już na pokładzie, bez słowa pokazała mu gestem fotel drugiego pilota, po czym sama zasiadła za sterami. W milczeniu włączyła kontrolki i za wykonaniem niezbędnych procedur, wyleciała z hangaru. Podążając już w kierunku tunelu nadprzestrzennego w stronę układu Terruk, spróbowała zacząć rozmowę, typowym dla siebie przesłodzonym tonem.

Steak from Scazz

Calista świetnie przygotowywała steki ze Scazza

- No mój drogi. Jak tyś tu do nas trafił? Źle Bozia pilnowała twojej malutkiej stacyjeczki? - powiedziała, wiedząc że jest zupełnie niemiła, jednakże nie zamartwiała się w tym momencie, w końcu litość dla takiego wypierdka była zupełnie niepotrzebna. Niestety jej staranie nie zostały nagrodzone, gdyż Galen nie zmieniając chociażby wyrazu twarzy, tkwił ciągle w tym samym cichym i nieśmiałym zamyśleniu.

Tasnerk wiedząc już, że nic w ten sposób nie osiągnie, udała się łagodnym wektorem w stronę początku szlaku, którym miała następnie podążać około trzy dni. Rozmyślała o upokorzeniu jakie spotkało ostatnie niejakich jej dwóch znajomych, Mi Howa i Marr Chinna i choć po analizie poczynań pierwszego zdecydowała się dać mu jeszcze szanse mimo okropnie męczącej osobowości, tak dla blondyna – zupełnego nieudacznika nie miała jej ani za grosz, gdyż była pewna, że ten prędzej czy później albo wpakuje się w jakąś głupotę, albo po prostu wybuchnie gdy usłyszy, że ten jego mistrzunio naprawdę został pokonany w czasie rozkazu 66. Z tymi myślami pociągnęła za metalową wajchę i weszła w nadprzestrzeń. Następnie udała się do małej kuchni na pokładzie frachtowca, gdzie poczęła przygotowywać sobie, jak i Galenowi, jakiegoś skromnego kotleta ze Scazza.

Orbita Coruscant, 18 BBY

Mi How stał na mostku niewielkiego promu typu Lambda obserwując imponującą hordę statków broniącą Coruscant. Wiele Venatorów, kilka Imperialów i Carracków, oraz dziesiątki Victory. Siła Imperium była bezwzględnie pokazywana nawet w stolicy galaktyki nie dając szans resztkom Konfederatów na ponowny, szaleńczy atak na miasto-planetę. Tak wyglądała teoretyczna blokada Coruscant i Mi mógł sam sobie zazdrościć będąc statkiem uprzywilejowanym, gdyż widział z tego miejsca kolejki liczące miliony małych frachtowców czekających, aż będą mogli wylądować na powierzchni miasta-planety. Tymczasem jego prom dowodzony przez Vic Torra mógł szybko przedostać się na powierzchnię planety w pobliże Pałacu Imperialnego, do Kwatery Głównej Inkwizycji, która górowała ponad szerokim pasem niezbyt wysokich budowli, jednocześnie nie będąc daleko od centrum wszelkich wydarzeń i placów takich, jak ten na szczycie Umate.

Pomarańczowoskóry Inkwizytor musiał przyznać, że mimo wielokrotnych wizyt tutaj, widok Coruscant zapierał dech w piersiach. Wysokie strzeliste budynki w tym Wieża 101, czy chociażby Monument Gankgab dawały do myślenia i przyćmiewały wszystko co można zobaczyć na prowincjonalnych światach z dala od centrum gigantycznej galaktyki. Lambda umiejętnie wymijała kolejne wieżowce w Dzielnicy Senackiej, przy okazji dając Mi Howowi do nacieszenia się wyglądem Miasta-Planety. Już po kilku minutach lotu mógł dojrzeć Pałac Imperialny, jak i miejsce do którego zmierzali. Potężną wieżę zbudowaną z Ferrabetonu, jak i ochronnej warstwy Doonium. Na jej szczycie znajdowały się dwa ostre ostrosłupy symbolizującego potęgę ich pana – Lorda Vadera. Nie minęło wiele czasu, gdy Lambda osiadła delikatnie na platformie lądowniczej.

Para wyprysnęła, gdy trap się rozchylał ukazując imperialnej delegacji ogrom panoramy. Przepięknie prezentowały się przede wszystkim wspomniane dwa ostrosłupy spomiędzy których wystawała strzelista sylwetka Monumentu Gankgab symbolizującego najwyższe szczyty. Vic Torr nie przedłużając oczekiwania wyszedł wraz ze swoim dowódcą na powierzchnię Coruscant, gdzie czekała już na nich eskorta złożona z dwóch Szturmowców Czystki, Ośmiu Szturmowców i nieznanej mu z imienia oficer, która gestem wskazała Howowi, którędy ma podążać. Sam Mi uważał, że niepotrzebnie jest wzywany na Coruscant z dalekiego sektora, tylko po to żeby uczestniczyć w uroczystości spopielenia mieczy zdrajców Imperium, jednakże nie mógł odmówić samemu wydarzeniu pewnego bagażu emocjonalnego, który odczuwał zarówno on, jak i każdy kto kiedyś otrzymał większe, bądź mniejsze krzywdy ze strony Zakonu Jedi.

Mi How wkroczył na teren Kwatery Głównej Inkwizycji. Był on teraz w długim, beżowym korytarzu pełnym zapewne bezwartościowych obrazów i innych dzieł sztuki, jednak całe miejsce było niezwykle puste; zarówno pod względem aury, jak i zwyczajnego braku wszelkich istot żywych za wyjątkiem tych podążających korytarzem oraz rybek żyjących w akwariach, co kazało Howowi sądzić, iż na razie są tu jedynymi gośćmi. Po chwili Inkwizytor był już we własnej kwaterze, położonej tuż obok tej, którą zajmował obecnie Vic Torr. Uznał, że w wolnym czasie skorzysta z okazji i omówi z pozostałymi Inkwizytorami sytuację na pograniczu Zewnętrznych i Środkowych Rubieży

Howem targały sprzeczne emocje. Widok tego miejsca, przebywanie tutaj powodowało ponowny ból, jak z dawnych rozdartych blizn. Przypominał sobie zdradę Jedi; to jak osoby, które go wychowywały zwyczajnie zdradziły, krzywdząc biliony niewinnych istnień w galaktyce. Starał się przekłuć to w nienawiść, jednak nie był w stanie. Nie wiedział czy brakowało mu siły, aby to zrobić, czy to miejsce powodowało po prostu zbyt wielki ból zarówno w jego sercu, jak i w duszy oraz wspomnieniach. To tutaj kilkastet metrów stąd wybudował swój pierwszy miecz świetlny i uczył się tajników mistycznej siły zwanej mocą. W tym miejscu wszystko się zaczęło, jednak nie wiadomo, czy aby na pewno miałoby się tu zakończyć; jedno było pewne – Mi How tego tak nie zostawi.

Uroczystość na Placu im. Sheeva Palpatine’a rozpoczęła się. Grały poważne dźwięki, mające pobudzać w zgromadzonych pamięć minionych wydarzeń. W międzyczasie do Mi Howa podjechał droid usługujący OT1S, podając mu karton Meiloorunowego Szału. Inkwizytor w oczekiwaniu na rozpoczęcie formalnej części wydarzenia, pozwolił sobie, na nalanie odrobiny napoju do szklanki i wypicie jej w równie szybkim tempie. Napój ten był zaprawdę niecodzienny, zarazem kwaśny i słodki, z lekką nutą goryczy był najlepszy w połączeniu z kostkami krystalicznego lodu. Jako Inkwizytor, How od czasu do czasu mógł sobie pozwolić na łyk tej cieczy. Zauważył z drugiej strony placu, kogoś kogo wypatrywał od dłuższego czasu – Piątego Brata. Nie zwlekając, Mi How wstał z siedziska i przeszedł przez tłum, aby ponownie w niedługim odstępie czasu skomunikować się z niebieskoskórym agentem.

- Witaj! Piąty Bracie. Czy poczyniłeś jakikolwiek progres w celu uzyskania informacji na temat tożsamości sabotażysty? - spytał się Mi How, nie patrząc w tym momencie na sytuację na scenie.

- Jestem zmuszony cię zmartwić. Moi ludzie głowili się nad tym przez bardzo długi okres, jednak nie uzyskaliśmy żadnych klarownych wyników. Wydaje mi się, że znam dwóch panów, którzy nawet o sobie nie wiedzą, ale z pewnością będą chętni pomóc nam w rozwiązaniu zagadki, jaką przywieźliśmy wraz z nami z powierzchni Qarbonarr. W zasadzie mamy od nich wyższą pozycję wojskową, więc możemy wydać im rozkaz. - odpowiedział Piąty Brat, po czym gestem zasugerował, aby How się odwrócił, dając mu do zrozumienia, że uroczystość się zaczęła. Na scenie pojawił się hologram ukazujący starszego, zmęczonego brzemieniem władzy, ale wciąż trzymającego się dobrze i bystrego człowieka – Imperatora.

- Witajcie przyjaciele! Jestem głęboko poruszony przybyciem tak licznej grupy, chętnej uhonorować dzielnych Żołnierzy-Klonów, którzy oczyścili nasz świat z plagi Jedi. Wiele żyć zostało straconych przez tych podłych zdrajców, którzy zatruwali galaktykę pod przykrywką chronienia was i waszych interesów. Tego dnia spalimy miecze należące do Jedi, aby oddać hołd naszym dawnym braciom, którzy stracili życie, lub chociażby poświęcili się, aby wyeliminować plagę galaktyki. - wyartykułował Imperator. Jego głos był okropny. Dało się odczuć pewność siebie i wyższość nad wszystkimi zebranymi wokół. Strach jaki roztaczał był odczuwalny wszędzie wśród ludności i nawet na Mi Hale odcisnęła piętno. Do stosu mieczy Jedi podszedł niezidentyfikowany Imperialny Agent pochodzący z Pałacu Imperialnego i rozpalił stos. Ogromny płomień wystrzelił w górę buchając gorącym powietrzem na przerażony tłum. Co poniektórzy zaczęli się wycofywać. Jedi zostali w pewien sposób ukarani za swe czyny; publika uważała ich za sprawców niedoli.

Coruscant, Kwatery Wojskowe, 18 BBY

Ralf Vanders

W spartańsko urządzonej kajucie niewiele było jakichkolwiek ozdób. Przy ścianie stało szerokie, szare biurko na którym leżały posegregowane sterty Datapadów. Nad nim oprócz dość modernistycznej lampy wisiał jedynie herb Imperium Galaktycznego, po drugiej stronie znajdowała się prowizoryczna koja, na której osoba mieszkająca w tej kwaterze mogła się przespać o ile, jak na oficera Imperialnego zaprzątała sobie głowę snem. Po lewej stronie od łoża znajdowały się drzwi za którymi mieściła się niewielkich rozmiarów kuchnia i stolik na którym mieszkaniec mógł skonsumować przygotowaną przez siebie potrawę. W środku znajdowała się jeszcze niewielka łazienka w której było tylko to co najważniejsze: Toaleta i prysznic.

Po kilku minutach, o dwudziestej pierwszej standardowej godzinie do apartamentu wkroczył milczący imperialny oficer. Wydawał się być usatysfakcjonowany, ale i zmęczony najwyraźniej całodzienną wymagającą ciągłego skupienia pracą. Był on człowiekiem niskim, o smukłej, kościstej twarzy i bystrym spojrzeniu. Starał się on przeniknąć otoczenie swym nieokiełznanym wzrokiem. Posiadał on również wąsy typu Chevron, jak i krótkie brązowe włosy; całkiem zadbane. Wszedł on do wnętrza swej kajuty i bezładnie rzucił torbę w pobliżu biurka. Widać było, że wciąż ma sporo do zrobienia mimo późnej pory, a był to Komandor Ralf Vanders. Najbardziej znany na Zewnętrznych Rubieżach w okolicach Sektora Guoadarr’k, gdzie zalazł za skórę resztkom Konfederacji Niezależnych Systemów, które prowadziły działania na szeroko zakrojoną skalę właśnie w tamtych regionach galaktyki. Jego szeroko rozbudowana siatka szpiegowska spowodowana wycieczkami w tamte rejony w czasie trwania Wojen klonów była znana nawet wśród szych i Moffów na najwyższych, prestiżowych poziomach Coruscant. Jego tak niski stopień był tajemnicą dal wielu uważnie śledzących jego karierę. Niektórzy sądzili, że sam blokuje swoją drogę w przód ze względu na przywiązanie do statku; inni zaś twierdzili, iż ma jakiegoś wysoko postawionego przeciwnika politycznego.

Komandor po odrzuceniu torby udał się do swojej mikroskopijnej łazienki i wziął szybki prysznic zmywając z siebie pot, jak i symbolicznie trudy dnia doczesnego. Gdy tylko zakończył tą jakże ludzką czynność, pospiesznie wysuszył włosy i przemył swoje zęby o które zwykł dobrze dbać, nawet w czasie misji terenowych. Gdy był już odświeżony udał się do kuchni, gdzie słuchając radiowych przebojów, przygotował makaron na słodko z serem i plasterkami Joganów, a następnie zaparzył sobie Moogańskiej herbaty, która co by nie powiedzieć była towarem dość luksusowym. Przysiadł więc przy stole i począł wykonywać czynność znaną nam jako jedzenie. Rozmyślał przy okazji o tropie grupy Kontradmirał Villebrazy, która wraz ze swoimi siłami umknęła kiedyś z pola Bitwy o Qarbonarr. Była spora szansa, iż ukrywają się teraz w pasie asteroid w systemie Lorta, co z chęcią sprawdziłby mając ze sobą Krążownik typu Victory „Lojalny” - Jego własną jednostkę. Winił się trochę za to, że jego myślenie tak późno osiągnęło na tyle wysoki stopień przygotowania, aby wydedukować, iż Villebraza będzie trzymała się w okolicach Lorty – jej ojczystej planety. Na szczęście tropy jakie zostawiła, jak i przesłuchania jej dawnych ludzi nie pozostawiły złudzeń i Vanders cieszył się, że w czasie swojej wizyty na Coruscant będzie mógł opracować taktykę na samą walkę, jak i poznać Kontradmirał dowodzącą wojskami Separatystów głębiej, niż wskazuje na to zwykła logika. Po skonsumowaniu makaronu udał się do biurka, aby wgrać na swój komputer dane z Datakarty, które jak się kilka sekund później okazało przedstawiały mapę Systemu Gwiezdnego Lorta. W ten sposób Ralf zaplanował dokładnie, jak wyglądałyby jego ruchy, gdyby mierzył się z typowym przeciwnikiem. Teraz zostało dostosować strategię do poczynań Villebrazy i Imperialni mają wygraną w kieszeni.

O poranku Ralf Vanders obudził się wcześnie i jasno mimo ślęczenia przed ekranem monitora do późnej godziny. Na Coruscant wstawał dziś wyjątkowo piękny dzień, tak że Komandor mógł docenić samą prostotę istnienia zarówno swego, jak i każdego innego mikroorganizmu w galaktyce. Już nie mógł się doczekać raportu, jaki złoży mu Ossc Ar, gdy tylko przybędzie do placówki. Na samą myśl o tym na jego ustach pojawił się uśmiech, więc nie zwlekając Vanders podniósł się i prędko ruszył przebrać swoją piżamę na schludny oliwkowy mundur wyposażony jedynie w jego Komandorskie insygnia oraz zestaw komunikatorów. Pełen radości nalał sobie wody do szklanki i zajął się przyrządzaniem płatu chlebowego, czyli dania kojarzącego mu się z dzieciństwem. Usmażył sporej wielkości placek, następnie zdjął go z głębokiego tłuszczu i nasmarował niebieskim serkiem z Banthy. Czym prędzej zjadł potrawę, spakował datakarty i z uśmiechem, który niestety rzadko pojawiał się na jego twarzy (był człowiekiem spokojnym, nie lubiącym okazywać swoich uczuć ani emocji).

Przemieszczał się po wysoko położonej kładce dla pieszych, przechodząc wzdłuż Imperialnych apartamentów. Miał jedynie nieco ponad trzy kilometry drogi do miejsca pracy, więc zdecydował się nie użyć do tego śmigacza i przejść się ciesząc się z pięknej pogody. Było niemal bezchmurnie, a jako że Ralf znajdował się wtedy w jednym z najbardziej widokowych miejsc na Coruscant, był w stanie dojrzeć nawet Dzielnicę Senacką i Pałac Imperialny. Minęło czterdzieści standardowych minut i Vanders wchodził już do swojego biura. Tak jak się spodziewał przywitał go Ossc Ar z kubkiem gorącej kawy oraz codziennym raportem.

- Sir. Pańskie przypuszczenia prawdopodobnie się potwierdziły. Według Imperialnych rachunków popyt na paliwo znacznie wzrósł od końca wojen klonów co sugeruje nam obecność w tamtym miejscu providence’a Villebrazy. Gratuluję geniuszu i ufam, że chciałby pan ogrzać się kilkoma łykami kawy. - tu Ossc Ar skłonił się i odsunął z oblicza wyższego stopniem oficera.

- Dziękuję Poruczniku. Chętnie napiję się kawy, a poza tym gratuluję wyciągnięcia poprawnych wniosków. Zdecydowanie muszę stwierdzić, że ma pan pewien nieuwolniony taktyczny potencjał. - tu Vanders teatralnie zatrzymał i biorąc w rękę kubek udał się w górę do swojego biura. Doceniał starania Ossc Ara i musiał przyznać, że nawet lubi tego chłopaka, dodatkowo nie każdy oficer floty imperialnej rozumiał plany, nawet gdy je tłumaczono, wbrew pozorom była to zaprawdę rzadka umiejętność którą młody Porucznik stale rozwijał pod czujnym okiem Ralfa. Idąc w górę odłożył kubek kawy i całe szczęście, gdyż prawdopodobnie by go upuścił, gdy tylko ujrzał Admirała Koro Sidiasa. Był on dość znaną i charakterystyczną postacią w marynarce imperialnej głównie ze względu na swoje zamiłowanie do waty cukrowej, zakrywanie części twarzy obszernym szlakiem, ale i ze względu na umiejętności, których również mu nie brakowało.

- Dobrze cię widzieć żywego. Słyszałem, że po tej porażce z kryminalistami niejakich maruderów królowej Q’anah zainteresował się tobą sam Imperator. - spróbował zagadać do dawnego towarzysza w pojedynczych akcjach Vanders, jednakże Sidias ewidentnie był nie w sosie co u niego było no cóż nie ma co ukrywać… rzadkością.

- Ihihihihi… rzeczywiście miło... ihihi, cię widzieć ihihi Komandorze. Nie ma to jak… ihihihihi… spotkanie po latach. Miło, że… ihihihi.. ktoś zainteresował się moją porażką pod ihihihihi… Suarbi. - tu zakończył Sidias i Vanders już wiedział, że coś jest nie tak i nawet domyślał się co takiego.

Qarbonarr, Shtokholm, 21 BBY

Shtokholm - mapa

- 73 procent. Nasza ochrona nie wytrzyma długo! - zakrzyknął znowu Yackeeb, meldując Wii Teckowi o sytuacji osłon. Imperialny Oficer zerknął na Laze’a, który ewidentnie również martwił się tym co właśnie oglądał.

- Żołnierze! Schować się do podziemnej części portu. Oddział Ceta, niech zostanie na pozycjach i odpiera atak droidów. Operatorzy! Strzelać z dział przeciwlotniczych bez rozkazu. - wydał polecenia Wii Teck, przejmując się życiem osób, którym rozkazał zostać na powierzchni, która już niedługo będzie zagrożona, gdy tylko Bombowce zniszczą osłony.

W osłony uderzył pocisk, niszcząc sporą część pozostałej energii.

- 43 Procent! - zawołał Yackeeb ze strachem. Mimo wysiłków artylerzystów, tylko dwa z bombowców uległy zniszczeniu, wskutek działań Republiki. Jeden kolejny rozbił się samoistnie o górę znajdującą się kilka kilometrów od miejsca w jakim się obecnie znajdowali. Pozostałych dziewięć myśliwców uformowało szyk bitewny i atakowało osłony w formie nalotów. Szansa Republikan na przeżycie była niewielka, więc Teck postanowił ostatecznie dogadać się z Laze’m, żeby ustalić jakąkolwiek sensowną strategię.

- Widzisz to? - zapytał się Laze, zwracając się do Wii’ego. Jako, że ten nie widział, a nie mieli zbyt wiele czasu nie czekał nawet na odpowiedź.

- Sępy z każdym przelotem są zaprogramowane na równomierne zmienianie pozycji o dwa punkty w skali Taffira. W związku z tym jesteśmy w stanie określić, gdzie następnie będą przelatywać. - powiedział podniecony Laze i czym prędzej za poleceniem Wii Tecka ruszył w stronę strzelających, aby dać im szansę na zestrzelenie wrogich myśliwców. Teck żałował, że większość genialnych planów, jakie opracowali była w głównej mierze zasługą uwagi Ladohna, a nie sposobem myślenia Wii’ego. Jednakże w kwestii długoterminowej oficer wiedział, że pokonanie tych bombowców nie zmieni zbyt wiele. Jeśli Mi How nie przybędzie na czas, to Shtokholm zostanie stracony.

Strategia kompana osiągnęła znaczny sukces i ostatni Bombowiec był zmuszony się wycofać, gdy osłony Republiki wynosiły zaledwie 14 Procent. Teraz gdy odparli atak powietrzny pozostała kwestia ataku naziemnego. Chcąc nie chcąc, aktualnie byli zablokowani w porcie, a brak działań aktywnych na fortyfikacjach mógł być przyczyną ostatecznej zguby i porażki. Zapoznali się z powietrzną mapą przedstawiającą fortyfikacje. Wii przygotował w porcie trzy linie obrony: Pierwszą, przygraniczną, gdzie trwały obecne walki. Drugą w okolicy stoczni, gdzie miałby się przesunąć front po porażce pierwszych umocnień, ze względu na dobrą obronność tego miejsca. A następnie do samego miejsca cumowania statków. Jeśli i to by zawiodło, wtedy Republika musiałaby przyznać, że przegrała Bitwę o Shtokholm. Z kolei umocnienia Separatystów były wszędzie, co niestety przez ich dobre obsadzenie czyniło je niemal zupełnie niepodatnymi na atak, ale Wii Teck miał pewien plan, aby pokonać wojska z głównej ulicy i przedostać się na rynek, żeby uczynić kapitulację dowódcy ich wojsk bardziej oczywistą.

Qarbonarr, Miejsce Narady Bitewnej, 21 BBY

- Zorganizujemy dywersję, poruszając się podziemnymi korytarzami, aż na plac Wilhelma, gdzie postaramy się, jak najdłużej utrzymać naszą pozycję, jednocześnie sprawiając wrażenie wysokiej liczebności naszych wojsk. Będziemy używali bomb dymnych, aby utrzymać ich w niepewności, żeby bezzwłocznie wysłali posiłki z wojsk broniących głównej ulicy i dostępu do rynku. W tym samym momencie identyczną dywersję przeprowadzi oddział pod dowództwem Sierżanta Standarda. W ten sposób nie będą mieli wyboru i będą zmuszeni wysłać więcej wojsk na jeden z frontów, a gdy tylko wyślą te posiłki, wtedy Laze wraz z Sierżantem Sealem i jego oddziałem przeprowadzą frontalny atak zdobywając tereny dochodzące pod sam rynek. Przebudują oni barykadę, tak aby chroniła w przyszłości nasze wojska; no więc… taki jest plan. Rozejść się i przygotować do działań; i pamiętajcie! Wszyscy jesteśmy Republiką Galaktyczną, obrońcami uciśnionych, bohaterami tych ludzi, jak i całych układów, to jest nasza misja, którą musimy wypełnić! Do boju! - Tak pokrzepieni słowami Wii Tecka, który nie ukrywajmy, miał nawet jakiś tam talent do przemów, ruszyli aby przygotować swoich żołnierzy na ostateczną próbę odzyskania Shtokholmu i pomocy ludziom znajdującym się piwnicach, czekającym w milczeniu i trwodze na nieuchronne wybawienie. I choć Wii’im targały wątpliwości, to nie mógł myśleć o nich tak po prostu. Wierzył, że im się uda, a wiara zawsze stanowiła pierwszy krok do pomocy innym.

Wszyscy byli gotowi. Wii Teck uzbroił się w osiem granatów dymnych, cztery detonatory termiczne i prosty szybkostrzelny blaster, którym miał wyeliminować część droidów, które będą pełnić straż na placu Wilhelma. Gestem pokazał dziesięciu żołnierzom, stojącym za nim, aby podążając za Teckiem weszli do tunelu. Sama konstrukcja tuneli była przestarzała o co najmniej kilka tysiącleci. Były to zwykłe długie dziury, oświetlone jakimiś starymi LED-ami, które ledwo co pozwalały na zobaczenie dwóch metrów przed sobą. W ten sposób oficer był zmuszony się przemieszczać wraz z klonami, które z tego faktu również zadowolone nie były, jednak żaden z nich nie wyraził sprzeciwu, gdyż wszyscy byli świadomi, że to dla nich jedna z ostatnich szans na zwycięstwo w tej przydługiej bitwie.

Wii Teck rzucił na plac Granat Dymny po czym wybiegł wraz z klonami na powierzchniową płytę. Gdy granat wybuchł Klony rozpoczęły ostrzał najbliższych pozycji blaszaków. Niestety ładunek wybuchowy działał dwuznacznie - republikanie również nic nie widzieli. Chwilę później jakiś strzał został chaotycznie oddany w jego stronę, na co Wii odpowiedział prędko podwójną salwą. Wiedział że trafił po szczęku upadających, metalicznych szczątków.

- Przejąłem barykadę. - rzekł przez komunikator, jednocześnie uchylając się od strzałów frunących w jego stronę. Sytuacja zaczęła się klarować. Z jednej strony on wraz z klonami przejęli południową część placu, jednak pozwolili droidom na przegrupowanie, dzięki któremu te przeprowadzały skoordynowane ataki na kordon Tecka. Liczne pociski trafiały w barykadę za którą oficer schował się wraz z dwoma przypisanymi mu klonami.

- Na razie nie ma strat w naszych szeregach. - rzekł jeden z nich w hałasie, jaki powodowały uderzenia. Teck nieznacznie wychylił się i zauważył cztery superdroidy bojowe kroczące w ich stronę, więc nie ryzykując śmierci użył Detonatora termicznego. Następnie rzucił kolejną dezorientującą bombę dymną.

- Sir! Wzywają posiłki! - usłyszał od jednego z Klonów i ucieszył się wiedząc, że ta część ich planu zadziałała; teraz pozostało przeżyć.

Qarbonarr, Shtokholm, 21 BBY

Seal

Seal dowodził natarciem w centrum Shtokholmu

Seal obrócił się czym prędzej do Boara, aby wydać mu rozkaz.

- Idź z Moolshowem na prawą flankę i niezauważeni ostrzeliwujcie Droidy atakujące nasz oddział i dwunastu innych klonów. - powiedział Seal i gestem pokazał Boarowi, aby ten się pospieszył i nie czekał, aż sytuacja się ustabilizuje. Seal musiał przyznać, iż jak na frontalny atak było ich horrendalnie mało, bowiem dwudziestu dwóch, jednakże dowódca klonów rozumiał sposób myślenia Wii Tecka i jako że udało im się wykurzyć stąd część droidów, sytuacja nie była, aż tak fatalna. Seal wiedział, że nie odbędzie się bez strat i miał pełną świadomość ryzyka, jakie podejmują jego żołnierze godząc się na ten atak, ale taka była wola Republiki i mieszkańców Shtokholmu, a dla Seala powinnością było ją spełnić.

Oddał strzał w kierunku droida skrytego za barykadą, aby następnie schować się za ich własne umocnienie. Minęło kilka minut walk i ze stratą dwóch Klonów Seal przesunął się o jedną pozycję wyżej wraz ze swoim oddziałem. Byli już tylko o dwa ważne punkty od osiągnięcia celu, jaki wyznaczył im Teck, a gdy Seal dojrzał, że droidów na ich drodze jest jedynie dwanaście, wiedział już, iż się udało.

Orbita Qarbonarr, pokład Providence’a, 21 BBY

Mostek Krążownika typu Providence pełny był różnego rodzaju wyświetlaczy i innych elektrycznych urządzeń. W zagłębieniach poniżej iluminatora, droidy-piloci dbali o to, aby sam statek był w stanie lecieć i kontynuować blokadę Qarbonarr. W centralnej części mostka mieścił się prosty fotel na którym siedziała dość wysoka kobieta z długimi, falowanymi, brązowymi lokami, ubrana w mundur floty Konfederacji Niezależnych Systemów. Po jej obu stronach ulokowane były Droidy typu Magnaguard, pilnujące, aby ich pani nic się nie stało. Wokół niej stało około czterech doradców, którzy zaaferowani patrzyli się na coś znajdującego się na niewielkimi ekranie.

Kontradmirał Villebraza z pewną dozą obaw patrzyła na wizualizację obecnej sytuacji na Qarbonarr, bodajże w niewielkiej, nadmorskiej miejscowości zwanej Shtokholmem. Republikańscy dowódcy mimo odcięcia od wszelkich posiłków, zdecydowali się przeprowadzić kontrofensywę na trzech frontach. Zarówno na placu Wilhelma, ulicy Portowej, jak i ulicy głównej prowadzone były ataki na pojedyncze garnizony wojsk Separatystów. Wszystko było bardzo dobrze skoordynowane, jednak każdy plan powinien mieć choć jeden słaby punkt. Analizowała sytuację ze swoimi doradcami, gdy nagle z nadprzestrzeni, wyskoczyły trzy Krążowniki typu Venator – oczywiście należące do Republiki.

- Moje procesory taktyczne proponują ucieczkę i przegrupowanie się. - powiedział Droid Taktyczny, który chwilę później nie posiadał głowy.

- Wszyscy na stanowiska! Walczymy! Niech Fregaty typu Munificent, ustawią się na pozycjach oskrzydlających. - wydała rozkazy Villebraza przypatrując się sytuacji przez iluminator okrętu. Co ciekawe Republika powtórzyła jej ruch i oskrzydliła pozycję głównego Venatora.

- Osłony! Pełna moc na przód! Piloci myśliwców mają być gotowi do startu! Żądam, aby nasze fregaty ustawiły się szerzej i rozpoczęły ostrzał boku głównego Venatora. Oni również ustawili osłony na przód i tego się nie będą spodziewać. - powiedziała pewna siebie Kontradmirał.

Tymczasem na drugim mostku, Mi How chłodno kalkulując ustawienie krążowników wroga, przejrzał ich plan i ustawił osłony na boki. Rozpoczął frontalny atak, jednakże był on nieskuteczny. W końcu Villebraza miała osłony z przodu.

- Wypuścić eksadry! - zażądał How obserwując wydarzenia przez iluminator. Pozostało czekać.

Dhome, BiblioTecka, 18 BBY

Jasne, złote światło wschodzących słońc oblało BiblioTeckę delikatnym rumieńcem. Chłodne cienie, utworzyły szare strefy do których światło nie padało. W ich wnętrzu delikatna, szmaragdowa trawa, jaka porastała okolice BiblioTecki wciąż była pokryta rosą.

Wii Teck wychodząc na świeże powietrze (z maską tlenową) odetchnął, racząc swe oczy widokiem wstającego poranka. Leniwie rozlewające się światło było ujmujące bardziej, niż niesamowite wieżowce Coruscant. Pojedyncze promienie zerkały już nawet, do widocznego stąd Dhome City, którego umiejscowienie w kraterze nie wpływało pozytywnie na stopień naświetlenia.. Z tej pozycji były oficer mógł ujrzeć startujący z lądowiska długi frachtowiec, który łagodnie niczym ptak uniósł się w powietrze rozdzierając chmury. Opuściwszy swój wzrok Teck ujrzał Mevona Drumna z którym chciał już jakiś czas porozmawiać.

- Czy wszystko dobrze Wii? Mimo tak pięknego dnia wyglądasz na smutnego? Może zamyślonego? - powiedział przybysz, co uciszyło Tecka, gdyż nie on chciał rozpoczynać tą rozmowę.

- Martwi mnie Imperium… Czemu właściwie klon mnie zaatakował. Przecież nie wykonałem nic złego. Zamierzałem odwiedzić BiblioTeckę przed powrotem na Corusant. Czym jest ten cały nowy twór… opowiedz mi! Ty przecież wiesz. - odpowiedział Wii. Nie przyznał się do tego, że drażnią go teraz okropne rozterki. Targały nim wówczas różne emocje i jedynie spokój i samotność pomagają mu jakoś od tego wszystkiego uciec.

- W zasadzie to sam nie wiem. Wiem tylko, że Imperium zastąpiło Republikę na polecenie Kanclerza Palpatine’a, który teraz jest Imperatorem. Czułem, że za tymi wszystkimi wydarzeniami kryło się coś więcej. Okazało się, iż Jedi zdradzili nas i zostali wyeksterminowani przez Klony. Jak dla mnie jest to upozorowane, więc odszedłem od służby pod przykrywką traumy wojennej. Dlatego jestem tutaj. Słyszałem o twoim zaginięciu, więc uwierz zdziwiło mnie, że nikt oprócz mnie nie próbował się do ciebie dobić. Chyba nikomu tam na nas nie zależy. - tu zakończył przydługą opowieść Mevon.

- Dziękuję. Wyjaśniłeś część moich wątpliwości, a teraz uważam, że powinniśmy posortować nową dostawę twórczości Georgiego Ananphora. - to powiedziawszy Teck ostatni raz zerknął z utęsknieniem na wschód, po czym udał się aby wykonać czynność o której sam wspomniał przed momentem. Boleścią było opuszczenie dworu w tak pięknych okolicznościach, jednakże całym życiem Tecka w tym momencie była BiblioTecka, dla której był w stanie poświęcić nawet tak cudowne dni. W końcu wiedza szerzona na świat powinna otrzymać światło dzienne, jak najszybciej.

Mufastar-29, Miasto Stołeczne, Okolice kantyny

Miasto stołeczne (Mufastar-29)

Niezidentyfikowany kyuozański łowca nagród przebywał w ponurych dzielnicach Miasta stołecznego

Niezidentyfikowany łowca nagród kroczył poprzez zacienioną i opustoszałą uliczkę. Jedyne światła pochodziły z przestarzałych niebieskich LED-ów, które oświetlały głównie reklamy miejsc znajdujących się w bardziej uczęszczanej części miasta. Łowca poruszał się cicho i szybko, jednocześnie biorąc poprawkę na ryzyko, jakim było przemieszczanie się po takiej dzielnicy. Sam łowca nie przepadał za rozpoznaniem, gdyż często był mylony z pewnym innym bardzo znanym zabójcą, więc ubierał szal zasłaniający znaczną część twarzy. Jedyne co dało się ujrzeć w ciemności, to jego świecące żółte oczy.

Najemnik przekroczył dwie uliczki, aby znaleźć się w miejscu spotkania. Lokalizator pokazywał właśnie to obskurne miejsca. Nie wiedząc czy jego niedoszły rozmówca jest w środku, łowca postanowił zaryzykować i wkroczył do wnętrza.

Było to miejsce doprawdy obskurne z brudnym, obdartym pokryciem ścian i brzydkimi, brudnymi stolikami. Tynki nie były do końca rozprowadzone, jednakże ta persona nie przejmował się tak błahymi sprawami, gdyż w tym momencie ujrzała swego rozmówcę – Talona Drumna.

Podszedł więc do lady, aby czym prędzej zamówić sobie coś na popitkę. Przyjrzał się barmanowi rasy Iktotchi, a następnie zerknął na kartę napojów.

- Raz Meiloorunowy Szał poproszę. Z kostkami lodu. - wyartykułował gość, patrząc wymownie na Talona, który czekał przy stoliczku dla dwojga. Jako że w kantynie nie było nikogo poza nimi, łowca nie czekał długo i już po kilkudziesięciu sekundach niósł swój napój. Położył go na stoliku i przysiadł zagarniając swoją pelerynę spod siedziska.

- Witaj! Miło mi cię widzieć, ponownie. - powiedział radosny Drumn uśmiechając się do łowcy. Sam Talon był starszym, siwiejącym mężczyzną po czterdziestce, choć lepszym stwierdzeniem byłoby jego zbliżanie się do pięćdziesiątki. Był on optymistą, a na jego poczciwym obliczu wiecznie gościł szeroki uśmiech.

- Witam. Odpocznijmy chwilę i przejdźmy do rzeczy. - odrzekł mu za to Najemnik popijając swój całkiem smaczny napój. Przygotowywany odpowiednio był najlepszym napitkiem w galaktyce, jednakże miał swoich przeciwników, którzy oskarżali producenta o wyciskanie soku z Jawów i dodawanie go do tego jakże smakowitego produktu.

- Znowu Meiloorunowy Szał? Nie możesz sobie pozwolić na jakiś przyjemny, procentowy trunek. - rzekł roześmiany Drumn, patrząc, jak łowca popija sok z owoców.

- Jestem Abstynentem, a ty bardzo dobrze o tym wiesz. Radzę ci nie lekceważyć mnie. Chyba pamiętasz co działo się parę lat temu na Mandalorze? - odpowiedział poirytowany, pozwalając aby do jego głosu wkradły się lekko gniewne tony.

- Już dobrze. Zatem przejdźmy do interesów. Co cię interesuje? - zapytał się Talon starając się chyba odłożyć niesnaski w niepamięć.

- Zlecenie. Musi być blisko, gdyż paliwo jest drogie i dobrze płatne. - rzekł najemnik popijając odrobinę napoju ze swojej szklanki. Uważnie lustrował wzrokiem towarzysza rozmowy, który bezzwłocznie wyciągnął z kieszeni płaszcza charakterystyczne dla licznych gildii krążki.

- Ochrona transportu Doonium. Odcinek między Mustafar, a Isde Nahą. Osiem tysięcy kredytów. - zaproponował Drumn, jednak łowca dał mu jasno znać swoim wzrokiem, że nie jest to jego szczyt marzeń.

- Conn Radt. Rebeliant, który sprzeciwie się rządom Imperialnych. Dwa zgłoszenia. Jedno od Imperialistów warte 70 000 kredytów, bądź drugie od… organizacji, która nie chce tracić anonimowości. 78 000 kredytów. - zaproponował ponownie Talon, jednakże z tą różnicą, iż teraz proponował rozsądną ofertę.

- Gdzie on jest? - zapytał się łowca biorąc głęboki wdech.

- Tutaj. Na Mufastar-29. -

Coruscant, Kwatera Główna Inkwizycji, 18 BBY

Mi Howa przebudziły poranne odgłosy Coruscant – trwał w końcu pierwszy, oficjalny Tydzień Wyniesienia, kiedy każdy cywil świętował cześć Imperium. Sam How miał zamiar skonsultować się z Piątym Bratem, gdyż niebieskoskóry Inkwizytor zaproponował zaangażowanie w śledztwo dwóch nieznanych Howowi oficerów floty. Nie czekając zbyt długo, Inkwizytor wstał i ponownie nasmarował swoją twarz olejkami, aby następnie nałożyć na siebie inkwizytorską zbroję. Zapiął Miecz Świetlny na plecy i udał się do Sali Konferencyjnej, gdzie był umówiony. Po drodze mijał akwaria, pełne egzotycznych rybek i innych cudów natury, będących idealną ozdobą Kwatery. Zszedł po schodach i skierował swoje kroki do owego pomieszczenia.

Piąty brat

Towarzyszem Howa w rozmowie był Piąty brat

Połączenie rozpoczęło się. Na szerokim hologramowym ekranie pojawił się niejaki Komandor Ralf Vanders, gładząc delikatnie swoje wąsy typu Chevron. Niebieskoskóry inkwizytor kiwnął mu głową na przywitanie i aby nie zwlekać, Piąty Brat rozpoczął konwersację.

- Witaj Komandorze! Musisz uwierzyć, że niesamowitą radością jest ujrzeć ciebie w dobrym stanie zdrowia, gotowego do wykonania naszych poleceń. -

- Zaprawdę wierzę Inkwizytorze. Ufam, że najwyższe dowództwo zaaprobowało wasze wydawanie mi poleceń. - odrzekł spokojnie, ale i chłodno Vanders przypatrując się Piątemu Bratu. W tym samym momencie Mi How uśmiechnął się pod nosem. Komandor nie miał pojęcia, że ktoś jeszcze przysłuchuje się tej rozmowie.

- No więc, nie owijajmy w bawełnę i przejdźmy do sedna sprawy. Zostaliśmy wysłani na Qarbonarr w celu ochrony Galena Panksa, który został zagrożony, poprzez zmianę programu produkcji Bomb Termobarycznych. W czasie naszej wizyty zauważyliśmy tam sabotażystę i mamy nagrania ukazujące jego osobę. Chcemy, abyś w miarę możliwości postarał się zidentyfikować ową personę i w razie otrzymania jakiegokolwiek tropu, udanie się nim, aby odkryć kim owy sabotażysta jest i dlaczego powierzono mu tę misję. - powiedział Piąty Brat, uważnie lustrując twarz rozmówcy, który nie okazywał nic poza bijącym od niego chłodem i spokojem.

- Skonsultuję się z Najwyższym Dowództwem i o ile nie będą mieli nic przeciwko, rozpocznę działania już niedługo, jednakże prawdopodobne, że poszukiwania resztek KNS’u na Środkowych i Zewnętrznych Rubieżach będą ważniejsze. W tym momencie niezwłocznie proszę o przesył plików o których pan wspomniał. - odpowiedział Vanders.

- Tak jest. Ostatnia rzecz Komandorze… Proszę natychmiast zacząć ubiegać się o kontakt z Porucznikiem Tessekiem, który będzie panu towarzyszył w misji. Ufam, że wasze wspólne umiejętności przyniosą wiele dobrego w postępie naszych działań. - zakończył Piąty Brat, zauważając że postawa rozmówcy sugerowała… zaciekawienie.

- Tak jest sir. Ku Chwale Imperium Galaktycznego. -

- Ku chwale Imperium Galaktycznego. - Tu połączenie zostało przerwane.


- Jakieś spostrzeżenia, How? - zapytał się Piąty Brat odwracając się od projektora.

- Nie cieszy się, że została powierzona mu ta misja, jednakże był bardzo zaciekawiony Porucznikiem Tessekiem, możliwe że kiedyś coś mu się obiło o uszy. - odpowiedział How, całkiem dumny ze swoich spostrzeżeń, mimo tego że były skąpsze, niż zawartość naturalnych składników w Kawie z Coruscant.

Coruscant, Obchody Tygodnia Wyniesienia, 18 BBY

Mi How poruszał się skrycie po podziemiu Coruscant. Nie dowierzał wpatrując się w brudne, obskurne uliczki i wątpliwą zaufania ludność. W tym momencie ucieszył się, że nie ubrał swojej zbroi, a postawił na bardziej subtelną szatę, która nie zwracała na siebie zbyt wiele uwagi. Inkwizytor musiał przed sobą przyznać, że żałuje, iż nie poleciał do celu śmigaczem, a skorzystał ze swoich własnych nóg, gdyż w drugiej opcji ubiegałby już o rozmowę z Vandersem, która do niczego by mu się nie przydała, jednakże mógłby wywnioskować więcej o samej postaci Komandora. Z archiwów dowiedział się, że dowodzi on aktualnie Krążownikiem typu Victory „Lojalny” i że wcześniej służył dla marynarki Republiki Galaktycznej.

- Niech żyje Imperium! - usłyszał wrzask jakiegoś obcego z kantyny i następnie na jego twarzy pojawił się uśmiech, gdy słyszał jak reszta się włącza do obchodów.

Coruscant, Pałac Imperialny, 18 BBY

Ból, tylko tyle wnosiło to miejsce w obecną percepcję Mi Howa. Jak Jedi mogli zdradzić? Do teraz ciężko było mu to wszystko poukładać w głowie, jednakże nie trudził się tym. Wolałby skupić się, aby całymi swoimi dwoma sercami nienawidzić tych, którzy mogli sprowadzić na niego zgubę.

Mimo całej przeszłości związanej z tym miejscem, Inkwizytor musiał przyznać że budowla robiła niesamowite wrażenie. Wszędzie misterne dywany, i niecodzienne dzieła sztuki, jak i bardzo… widowiskowy ogród. Ta cała otoczka Imperator była niesamowita. Po drodze na Centralne Zgromadzenie Najwyższego Dowództwa, Mi minął niejakiego Pułkownika Yularena, który ewidentnie zajęty był swymi sprawami. Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy Mi wkroczył na salę obrad – w charakterze obserwatora.

Grand Moff Tarkin

Wielki Moff Tarkin był obecny na spotkaniu

Na sali zgromadzeni byli chociażby Wielcy Moffowie tacy, jak Tarkin, czy Valco Pandion oraz Randd, jak i Lozen Tolruck, którzy o tą rangę się ubiegali. Znajdował się tam również Wielki Admirał Salmon Aiden. Oprócz Mi’ego obserwatorem był również młodziutki Komandor Gallius Rax, oraz Ralf Vanders, który miał się przysłuchiwać decyzji na jego temat.

- Witam wszystkich zgromadzonych na dzisiejszej konferencji. Omówimy liczne kwestie, takie jak awans Komandora Galliusa Raxa, wysłanie Komandora Ralfa Vandersa i Porucznika Tesseka na misje mającą na celu zdemaskowanie sprawcy incydentu na Qarbonarr oraz musimy obradzić się na temat dalszej części Operacji Luharrk…

Coruscant, Kwatera, 18 BBY

Tessek

Porucznik Tessek luksusowo urządził swoją kwaterę

Na szerokim, aczkolwiek niewielkim, białym biurku znajdowały się misterne zdobienia przedstawiające Węże Kayoli. Na samej powierzchni mebla mieściły się pojemniki w których przetrzymywane były przedmioty do pisania oraz sporych rozmiarów monitor. Samo biurko posiadało również liczne szafki wypełnione datakartami i innymi cennymi formami zbierania danych.

Wyposażenie to znajdowało się we wnętrzu ciekawego pokoiku. Był on niewielkich rozmiarów, jednakże ozdobiony niezwykle niecodziennie i dokładnie, ale i drogo. Naprzeciw biurka można było ujrzeć niezwykłą lampkę, przedstawiającą twarz Quarrena, nad nią zaś wisiał Herb Imperium Galaktycznego, jak i zapasowe insygnia Porucznika floty, składające się z dwóch niebieskich i jednego czerwonego kwadracika. Zerkając w prawo dało się zobaczyć plakaty Imperialne oraz szafkę, w której znajdowały się zapasowe mundury w oliwkowym kolorze. Z trzech stron, pomieszczenie otaczały drzwi. Jedne z nich prowadziły do sporych rozmiarów wodnego basenu, kolejne do kuchni i sypialni, a ostatnie były wejściem do kompleksu mieszkalnego.

W tym momencie do sali wkroczył niejaki Porucznik Tessek. W tym momencie miał on na sobie oliwkowoszary, schludny mundur floty, jak i podczepione komunikatory wraz z insygniami. Był z pewnością niewysoki, aczkolwiek nieniski i niezbyt korpulentny. Można wręcz stwierdzić, iż był on jednym z chudszych przedstawicieli swojej rasy, mimo że Quarrenów nie cechowała nazbyt wielka tężyzna. Minął on biurko i odrzucił niewielką torbę w pobliże szafki, po czym skierował się do basenu, aby zrzucić z siebie trudy życia codziennego…

- Proszę złożyć raport, podporuczniku. - rzekł spokojnie Tessek wysłuchując chaotycznych wypowiedzi oficera, pod jego komendą.

- Dobrze, sir. Został pan przydzielony do zadania wraz z niejakim Komandorem Ralfem Vandersem, Dowódcą Samodzielnej Grupy Vanders. Według naszych danych wsławił się on w tropieniu resztek Konfederacji Niezależnych Systemów na pograniczu Zewnętrznych i Środkowych Rubieży. Słynie również z posiadania bardzo szerokiego grona informatorów w Sektorze Guoadarr’k – na zupełnym odludziu. Ehh… Wracając do głównego tematu; na polecenie Inkwizytorów Mi Howa i Piątego Brata ma pan udać się tropem Sabotażysty, który doprowadził do Katastrofy na Qarbonarr w okolicy wspomnianego wcześniej sektora. - wyartykułował Dam Yann patrząc przez hologram na swojego przełożonego.

- Miło mi to słyszeć. Chciałbym, abyś wytłumaczył mi kim są owi Inkwizytorzy. Jakaś nowa grupa dowódców floty? Czy może coś innego? - zapytał się Porucznik uważnie lustrując twarz młodego podporucznika. W rzeczywistości miał niewielkie, acz jakiekolwiek pojęcie na temat tożsamości owych osób, jednakże chciał ujrzeć progres jaki poczynił składający raport od ostatniego czasu.

- Według naszej niepełnej bazy danych, jestem w stanie stwierdzić, iż jest to jakieś nowe zgrupowanie agentów. W jakim celu powstali, gdzie rezydują i co dokładnie robią… to wszystko są to nam nieznane wartości. - odpowiedział po chwili milczenia Yann z nadzieją w głosie. Nadzieją, iż taka odpowiedź wystarczy Tessekowi.

- Byłbym zapomniał! Obaj panowie ubiegają o prędką audiencję w twoich progach. - dopowiedział po chwili oficer, zaniepokojony patrząc na to jak zostanie potraktowana jego pomyłka.

- Spokojnie podporuczniku. Zapisz ich na jutrzejszy dzień. Z niecierpliwością czekam na spotkanie zleceniodawców. Ciekawe co uda mi się o nich dowiedzieć, gdy tylko wejdą do środka. - to rzekłszy, Tessek zakończył rozmowę i udał się na spoczynek, jednocześnie rozmyślając głęboko o sposobie lustrowania nowych gości w szeregach strukturalnych Imperium Galaktycznego.

Corucant, Kwatery, 18 BBY

Mi How pewnie kroczył u boku Piątego Brata. Poruszali się w budynku, którego gołe ściany przywodziły na myśl bardziej izolatkę, bądź więzienie niż kwatery mieszkalne imperialnych oficerów, jednakże How bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że byle jakiego Porucznika nie było stać na mieszkanie w prestiżowej dzielnicy, lub chociażby na jakiekolwiek zdobienia. Kontynuując rozmyślania poruszał się po schodach w górę, do apartamentu X-19b w którym mieli zostać przyjęci przez Tesseka. Szli na to spotkanie, aby poznać osobę której powierzają misję jak najlepiej. Piąty Brat rzekomo widział już tego oficera, ale ich spotkanie nie było zbyt długie. Inkwizytor spędził długie godziny próbując dowiedzieć się czegokolwiek o osobie z którą miał się spotkań, jednak okazało się to zbyt trudnym wyzwaniem. Jedyne dane w archiwach dotyczące Tesseka, opisywały jego zasługi dla niejakiego Projektu Świder na Zewnętrznych Rubieżach.

Drzwi się rozsunęły, ukazując sporych rozmiarów pokój. Na jego środku znajdował się teraz ciekawie ozdobiony stół. Uwagę przykuwała również lampa w kształcie głowy Quarrena. Poczekali kilka standardowych sekund, aż zza rogu wychylił się Quarren w oliwkowym mundurze. Szok, jaki w tym momencie przeżył How był doprawdy niecodzienny.

- Nie mówiłeś mi, że on jest Quarrenem! - syknął do ucha Piątego Brata, Mi starając się nie okazywać zaskoczenia, aby zachować choćby pozory grzeczności.

- Ja też nie jestem człowiekiem. - odszepnął Piąty Brat gestem sugerując zakończenie rozmowy na ten moment.

- Zapraszam panów. Proszę usadowić się przy stole… Coś do picia? Mogę zaproponować Coruscańską Kawę, Meiloorunowy Szał, lub Antalugh z dodatkiem wyciągu z rzadkiego drzewa Sandauowego. - powiedział na przywitanie oficer, zerkając ukradkiem na kuchnię, oczekując na złożenie zamówień.

- Meiloorunowy Szał i Kawa dla kolegi. - powiedział How, wyczuwając w mocy tak prostą rzecz, jak intencje partnera, który miał ochotę na mocniejszą Coruscańską kawę.

- Tak jest, sir. - odpowiedział mu po wojskowemu Tessek i kolejny raz wskazał im miejsca przy stole.

How przyglądał się pokojowi z zaciekawieniem. Widział, że cały sposób w jakim pomieszczenie zostało przyozdobione jest zarówno nietypowe, jak i symboliczne dla gospodarza, jednakże ciężko było wywnioskować dlaczego. Mogło to być zarówno dziedzictwo jego rasy, ale i również pamiątka po wrogu, którego udało mu się pokonać. Nic pewne nie było.

Porucznik podszedł do obu Inkwizytorów i podał im po kubku wybranych przez nich napojów, po czym sam nalał sobie kawę i usiadł naprzeciw Piątego Brata.

- Panowie chcieli się ze mną spotkać i porozmawiać, więc nie owijając w bawełnę oddaję głos, licząc na ciekawą rozmowę, która wniesie więcej do moich przygotowań. - zaczął Quarren wskazując swoją długą, pomarańczową dłonią na holoprojektor, na którym odpaliła się dokumentacja misji.

- Powtarzając się, powierzamy ci niezwykle ważną misję dotyczącą poznania tożsamości sabotażysty, który dopuścił się ataku na systemy stacji produkcyjnej na Qarbonarr. Dzięki starannie opracowanemu planowi Mi Howa i kompetencji oficerów Vic Torra i Claudii Con Evki, dysponujemy nagraniami z kamer ukazującymi całe wydarzenie. Mimo długich analiz, nie byliśmy w stanie dojrzeć na nich niczego ciekawego, jednakże mamy nadzieję, że umiejętności twoje, jak i Komandora Ralfa Vandersa umożliwią nam szersze spojrzenie na całą sytuację. - powiedział Piąty Brat.

- Ufam, że macie dla mnie datakartę. - odpowiedział Tessek, czekając na odpowiedź Inkwizytorów.

Mi How wyciągnął zza płaszcza przedmiot i podał go Quarrenowi, który cyknął swoimi zębami w podziwie i spojrzał jeszcze raz na obu panów.

- Zobaczę co da się zrobić… Kiedy mamy rozpocząć nasze poszukiwania? - zapytał się szykując się do wstania od stołu oficer.

- Proszę bezzwłocznie je rozpocząć. Są autoryzowane przez Najwyższe Dowództwo, więc nie powinno być szczególnych problemów. Gdy czegokolwiek się dowiecie, ruszajcie za tropem i nie traćcie czasu na informowanie nas. Ku chwale Imperium Galaktycznego! -

- Ku chwale Imperium Galaktycznego! -

Coruscant, Dzielnica Spacerowa, 18 BBY

- Ale, że Quarren! W szeregach floty! Kogo ty nam wynajdujesz do tych misji? - wybuchnął How po kilkunastu minutach ciszy. Nawet Klony pilnujące okolicy obróciły się widząc złość imperialnego przedstawiciela.

- Ty też nie jesteś człowiekiem, ja również. - zauważył Piąty Brat, mrużąc swoje oczy w oczekiwaniu na kontrargument Inkwizytora.

- My nie jesteśmy częścią floty. - odpowiedział Mi, czekając na to co jeszcze będzie miał do powiedzenia niebieskoskóry obcy.

- A jednak dowodzę Gwiezdnym Niszczycielem. - odrzekł drugi nie spuszczając ze spokojnego tonu.

- W każdym razie… wydaje się być sprytny, dociekliwy i myślący. To wcale nie musi być taka zła osoba, jednakże zdziwiło mnie gdy go zobaczyłem. Takie sytuacje w ogóle się zdarzają? - zmienił temat How licząc, że nie będzie zmuszony cofać się i bronić swych wcześniejszych opinii.

- Najwidoczniej. Jest świetnym strategiem, taktykiem i analitykiem, więc sądzę, iż wraz z Vandersem będą tworzyć zgrany zespół. - zakończył Piąty Brat i udał się do swojego zaparkowanego śmigacza.

Grzesznik”, Zewnętrzne Rubieże, Nadprzestrzeń, 18 BBY

Venator

Calista pociągnęła za wajchę utrzymywania systemów statku w normie, po czym z powrotem ruszyła na tyły pokładu. Podróżowali już ponad trzy dni, więc bez wątpienia powinni zbliżać się już do Tessco, jednakże rozumiała, iż poruszanie się poza znanymi Szlakami Nadprzestrzennymi może spowodować pewne opóźnienia. Podróż miała trwać dziewiętnaście standardowych godzin, jednakże dane, jakie otrzymała od pozostałych były zapewne nieprawdziwie, stare, lub sfałszowane. Nie miała, jak dociec prawdy, aczkolwiek nie miała też problemu z długą podróżą. Od Galena nie udało jej się zbyt wiele wyciągnąć. Dowiedziała się jedynie, że na Tessco również realizuje część swojego projektu Bomb Termobarycznych. Nic ciekawego.

Nagle zaświecił się alarm. Systemy statku poinformowały ją o wyciąganiu z Nadprzestrzeni.

- Co się dzieje? - rozległ się pierwszy raz od dawna, chrapliwy głos Galena Panksa.

- Nie wiem. Prawdopodobnie jakaś obca cywilizacja robi sobie test nowych technologii. - powiedziała lekko kpiąco, jednak przed sobą już musiała przyznać, że posiada znacznych rozmiarów gulę w gardle i nic nie mogło tego przerwać.

Gwiazdy powoli przestawały się rozmywać i zaczynały stać tam gdzie ich miejsce. W tym momencie Inkwizytor ujrzała przed sobą Gwiezdny Niszczyciel typu Venator wraz z Carrackami oraz po boku, niewielki okręt, który na pierwszy rzut oka wyglądał jak Krążownik Lotniczy i mierzył około 450 metrów długości. Na górze kadłuba znajdowała się okrągła wypustka, urządzenie typu Interdictor, o czym Calista jeszcze nie wiedziała.

- Załogo niezidentyfikowanego promu! Tutaj Komodor Cley Oshke. Informuję was, że zbliżacie się do imperialnej strefy wydzielonej Tessco. Wstęp jest niedozwolony. Podajcie swój identyfikator, imiona i cel wizyty. - powiedział pewnie oficer, a jego głos rozbrzmiał na „Grzeszniku”.

- Co robimy? Muszę się tam dostać! - zapytał się Galen, jednakże Tasnerk nie chcąc rozmawiać tylko pokazała mu, aby siedział cicho, gdyż sama była uspokojona obecnością swoich.

- Komodorze! Tutaj Prom C8I17, służący obecnie pod rozkazami Gwiezdnego Niszczyciela typu Imperial „Nieuchwytny”. Na jego pokładzie znajduję się ja, Calista Tasnerk i Galen Panks, imperialny naukowiec odpowiedzialny za produkcję Bomb Termobarycznych. Uprzednio na Qarbonarr. Obecnie, otrzymałam polecenie, aby eskortować go w drodze do punktu M – 16 na Tessco. - odpowiedziała Calista Komodorowi, czekając z wytchnieniem na odpowiedź.

- Twoja ranga w szeregach Imperium? - zapytał się ponownie Oshke używając lekko złowrogiego, gniewnego tonu, aby zapewne zwiększyć strach u osób, które opętywał swoimi działkami laserowymi.

- Inkwizytorka. Mianowana na Dwunastą Siostrę. - odrzekła Cley’owi. Ponownie zapadła cisza.

Coś szarpnęło Promem i po chwili ten samoistnie zaczął przemieszczać się w kierunku hangaru Venatora.

- Musimy zweryfikować waszą osobowość. Jeśli okaże się prawdziwa, zezwolimy wam na dalszy lot pod szczególną obserwacją sił Imperialnych. - powiedział Komodor i zakończył przydługie połączenie.

Przestrzeń Kosmiczna, Gwiezdny Niszczyciel typu Venator, 19 BBY

Calista wysiadła z pokładu statku z delikatną ulgą. Bała się szczerze, że trafili na jakąś obcą cywilizację, która zaczęłaby ich atakować, zanim Calista miałaby szansę cokolwiek powiedzieć, tak więc ucieszyła ją jedynie kolejna rutynowa kontrola. U boku miała przypięty swój Miecz Świetlny, który miał być jej główną gwarancją. Obok szedł Galen w swoim zwykłym szaro-białym mundurze z logiem jakiejś nieznanej grupy badawczej. To co Inkwizytor zobaczyła, było naprawdę nietypowe, gdyż witał ich cały cały pluton Klonów i dwóch oficerów floty w oliwkowych mundurach, a jak się okazało po insygniach, nawet sam Komodor we własnej osobie.

- Zapraszam. - rzekł Oshke i gestem pokazał im, aby szli za nim uprzednio zabierając im po blasterze, jednak zostawiając broń świetlną Calisty.

Oficer prowadził ich wąskim korytarzem, typowym dla Gwiezdnych Niszczycieli, jednak nie kierowali się na mostek, a w kierunku silników i… placówek medycznych. Inkwizytor, nie chcąc się kłócić po prostu oddała się pod władanie reszty, wiedząc w końcu, że skan twarzy udowodni ich tożsamość i pozwoli na dalszy lot. Tasnerk zastanawiała się, czym w zasadzie była ta strefa wydzielona i domyśliła się, że Tessco musi być naprawdę ważnym miejscem. W końcu Imperium walczące z niedobitkami Separatystów nie oddałoby bez sensu zdatnych Krążowników i nowej technologii wyciągającej statki z Nadprzestrzeni. Calista mimo że się tego wstydziła, musiała przyznać że zamierza tą tajemnicę dociągnąć do końca i odpowiedzieć sobie na rosnące pytania.


- Podejdźcie proszę do urządzenia i bez żadnych sztuczek przypatrzcie się kamerze. O ile jesteście imperialistami będziecie w rejestrze, zidentyfikujemy was i przepuścimy, o ile nie. No cóż… śmierć będzie dla was zbawieniem. - zagroził Cley i wskazał na Calistę, aby ta się przypatrzyła. „Callie” świdrowała więc wzrokiem czytnik, będący gotów do odczytania jej twarzy. Lampka zaświeciła się na zielono, sugerując, iż ktoś taki istnieje w rejestrze.

- No proszę, proszę. Ktoś tutaj jest szczery. Calista Tasnerk, Dwunasta Siostra, Inkwizytorka. Była Jedi, padawanka Agena Kolara… interesujące. Zaprawdę mało informacji o tobie mamy, młoda. - powiedział Oficer, a w Caliście zawrzało, jednak nie chciała tworzyć kłótni tam gdzie ich nie ma, więc odpuściła. Złość odpuścić nie zamierzała… na Jedi i swojego Mistrza, który okazał się knuć intrygi wraz z resztą Zakonu.

Odsunęła się tymczasem, dając miejsce Galenowi, aby to ten w tym momencie się przeskanował.

- Zapraszam. - dodał po chwili od siebie zniesmaczony brakiem chęci współpracy naukowca, Komodor.

Dopiero wtedy Galen, choć opornie udał się i stanął przed kamerą. Cisza i oczekiwanie trwało długo, zbyt długo, aż tu nagle zaświeciła się żółta lampka! Calista nie miała zielonego pojęcia co to ma znaczyć, jednak odpuściła zdając się na los, jednocześnie mocą delikatnie wpływając na nastawienie Oshki.

- Osoba ta figuruje w rejestrach, lecz są to dane ściśle tajne. Utajnione równo dwieście trzydzieści osiem dni temu przez Republikę i zostały podtrzymane przez… Jednostkę Tessco Black Nebula. -

Mufastar-29, Siedziba Gangu Terrelian, 19 BBY

Wnętrze warowni

Boleslau Khrobry czekał na Roo Perta w osobliwym miejscu

Wielkie kryształy w odcieniach Magenty i Indyga przytłaczały swym przepychem. Ich ostre kształty okuwały czarny, pełen przepychu tron obok którego wisiały proporce przedstawiające nieznany Pertowi symbol Na siedzeniu spoczywał przykryty Petraquadraniuumową maską Terrelianin. Nad jego głową wznosił się metalowy pióropusz. U jego boku zaś Ameba w zbudowanej z kryształu obroży.

Majestat sali zaskoczył byłego górnika niesamowicie, tym bardziej przez to, że „Samopas” sam w sobie oprócz swojej wielkości, wrażenia nie robił. Dodatkowo wpływ miała jego dawna nostalgia wobec kryształów kopanych na Gorse i okolicznym księżycu, tak więc Boleslau na sam start bez wątpienia miał dodatkowy jeden punkt w mniemaniu Roo Perta.

Podeszli jeszcze kilka kroków, po czym zakuci w zbroje z ozdobnymi dodatkami gwardziści, zatrzymali ich swoimi elektrycznymi halabardami. Warto w tym momencie nadmienić, że podobną miał przy sobie Boleslau. Miechko tymczasem skłonił się i nie patrząc w oblicze swego pana przemówił.

- O wielki panie światła, mój królu i władco! Z naszych zwiadów na Dhome, przyprowadziłem ci podarunek w ramach podziękowania za to, jak dbasz o nasze dobro i szczerze prowadzisz nas do światłości i ukojenia. Oto on. Wyczuwam wokół niego niecodzienną aurę i jestem pewny, że przyda ci się w przyszłości. - wymówił to z niesamowitym spokojem, majestatem, ale zarazem skruchą wobec odbiorcy komunikatu. Czuć było, że Boleslau jest dla nich liderem, który rozświetla mroki galaktyki.

- Dziękuję. Twe wyczyny zostaną nagrodzone. Przyjdź i ciesz się mą łaską, odpoczywając w dziedzicznym ogrodzie. A teraz… przybyszu! Racz się przestawić. - odpowiedział Dowódca Terrelian, bardzo głębokim i dominującym tonem, emanującym pewnością siebie.

- Roo Pert, były górnik, obecnie samotnik żyjący na Dhome. Pragnę wyrazić przed twoim majestatem, iż poraził mnie sposób, w jaki twoi ludzie schwytali mnie… stało się to podczas robienia zakupów i uważam to za bardzo niehonorowe. - Przedstawił się Roo, jednocześnie zmieniając delikatnie temat, aby uniknąć rozmów o sobie.

- Nie poinformowali mnie o tym. Co sądzisz o tym co powiedział mi Miechko? Czy uważasz, że jesteś niezwykły i przydatny? - spytał się Boleslau lustrując wzrokiem Perta, oczekując na odpowiedź. Samotnik po zastanowieniu się odrzekł :

- Niekoniecznie się z tym zgadzam. Co prawda uważam, że mimo prostactwa przeżyłem wiele ciekawych historii po opuszczeniu kopalni, jednakże nie uważam, abym był aż tak wyjątkowy. Wielu takich gości w galaktyce. -

- Nie jesteś ze mną do końca szczery. Poczułem się w tym momencie obrażony i przykro mi jest wtrącać cię do celi, gdzie przemyślisz wszystko na spokojnie i może zmienisz zdanie. Dla każdego jest szansa na zbawienie w dziedzicznym ogrodzie. - to rzekłszy Boleslau wskazał gwardzistom co mają robić, jednak Pert też był gotowy, wiedział że to ten moment.

Skupił się na swoim połączeniu z mocą i zaczerpnął do elektrycznej halabardy lidera gangu. Złapał ją i wbił w lukę wewnątrz zbroi przeciwnika, który porażony nie zdążył nawet krzyknąć, nim stracił świadomość. Roo odskoczył od strażników, a następnie jednego odepchnął mocą, gdyż jak głosiło stare przysłowie – co jedna głowa to nie dwie głowy. Uderzył swoimi kajdankami w broń przeciwnika. Tak jak przewidział doszło do przepięcia i pęta opadły w jednym momencie, czyniąc górnika wolnym.

Podwójna wizja : Dwie osoby wbiegają do sali i oddają strzały w kierunku jego klatki piersiowej.

Roo sprytnie uniknął strzałów, jednemu z oponentów wyrwał blaster i nie czekając na opamiętanie się i przeorganizowanie wroga wybiegł czym prędzej z sali. Natrafił na dwóch strażników, którzy nie byli dla niego szczególnym problemem. Miał opory przed zabijaniem, ale nie miał wyboru. W końcu nie mógł się narazić na ostrzał od pleców w czasie dwustumetrowej drogi prowadzącej do śmigaczy. Wystrzelił, niczym z rakiety i jak się miało okazać była to bardzo trafiona decyzja, gdyż nie minęły dwie sekundy, a zza drzwi wyskoczyli strażnicy, którzy oprzytomnieli po chwili osłupienia i oddali serię strzałów w kierunku uciekającego. Pert nie miał czasu, aby się obrócić, więc ostatkiem nadziei skupił się na wiązce energii starając się w mocy pochłonąć jej energię co mu się udało. Brakowało mu tak mało, aż nagle nie zdołał wyczuć w mocy strzału, który delikatnie oparzył mu obojczyk. Ból przeszył ciało byłego górnika, jednak nie było czasu, aby się obracać. Użył mocy, aby zwiększyć zasięg swojego skoku i dostał się na pokład śmigacza, odpalił i wyjechał w dal, udając się w kierunku stolicy, którą widzieli w czasie lotu. Pomknął czując wiatr we włosach i ciesząc się z własnego szczęścia. Umknął gangowi Terrelian.

Mufastar-29, Bezkresne stepy, 19 BBY

Pęd powietrza dla człowieka był po prostu czymś przyjemnym. Delikatny wiatr smagający policzki i widok mijania bezkresnych połaci terenu, było czymś czego się nie zapomina na całe ludzkie życie.

Roo Pert nie skupiał się wtedy, ani na jeździe, ani na tym właśnie uczuciu, gdyż jego myśli spowite były mroczną chmurą rozmyślań. ”Jaki jest sens istnienia takiej organizacji?” to pytanie zadawał sobie były górnik, nie mogąc pozbyć się dziwnego sposobu w jaki Miechko dowiedział się o Mocy, która otaczała Perta. Czy naprawdę wszystko było widać jak na tacy? Roo miał również pewność, że owi Terrelianie nie są zwykłymi piratami, ani przemytnikami, a bardziej kimś na kształt sługusów, kogoś większego niż Boleslau. Dziwne było to wrażenia, aczkolwiek nie do pozbycia, świadomość tego, że ich przywódca był jedynie pachołkiem stała się wręcz niekomfortowa. Kto za tym stoi? Konfederacja Niezależnych Systemów? Większa grupa piratów, czy coś jeszcze większego chętnego na władzę, którą posiadało niestabilne, nowe Imperium Galaktyczne.

Po wielu godzinach jazdy…

Mufastar-29, Miasto Stołeczne, 19 BBY

Roo kroczył przez zacienione, aczkolwiek ładne uliczki miasteczka, rozświetlanego przez ciepłej barwy neony. Mimo tego, że jeszcze kilka godzin temu był więźniem gangu Terrelian, czuł się to w miarę bezpiecznie i dobrze. Mijał przedstawicieli różnych galaktycznych ras, od ludzi, aż po Durosów i inne orientalne rasy, w końcu byli daleko na Zewnętrznych Rubieżach, gdzie przewaga ludzi nie była tak zauważalna, jak w przypadku Światów Jądra, czy Obszaru Ekspansji. Większość ludzi miała przy sobie blaster, jednakże jak głosił napis na wjeździe do miasta – tu możesz odłożyć broń.

Pert minął niewielkie zabudowanie i wkroczył do kantyny, prowadzonej przez osobę rasy Iktochi. Wiedział, że wkroczył w niebezpieczne części miasta stołecznego, jednakże miał nadzieję, że Terrelianie jako pierwsze sprawdzą bezpieczne ostoje, a nie miejsca spod ciemnej gwiazdy, gdyż takim trzeba było to obskurne miejsce nazwać.

- Witam. Kubek niebieskiego mleka poproszę… i może porcję Smażaków. - powiedział Roo podchodząc do lady, gdzie wszystko było wydawane klientom lokalu. Rzucił na tacę paręnaście kredytów i przysiadł na obrotowym siedzisku czekając na swój napitek. Otrzymał go po niewielkim czasie i ruszył w poszukiwaniu stolika na którym mógłby spokojnie poczekać na swój przysmak. Jako że zaskoczyło go liczne towarzystwo przysiadł się do nieznanej mu osoby rasy ludzkiej.

Był to mężczyzna niezbyt wysoki, z brązowymi oczyma i delikatnymi zmarszczkami.

Pert mając nadzieję na poszukiwania sojusznika, pierwszy wykonał ruch.

- Witam. Nazywają mnie Roo Pert i mam nadzieję, że ty również opowiesz mi coś o sobie. - powiedział do nieznajomego.

- Witam. Nazywam się… eee… Vick Torr. - odpowiedział mężczyzna do którego się dosiadł. Samotnik użył mocy i wyczuł, że rozmówca kłamie, więc chcąc wyeliminować nieszczerość między nimi przejął inicjatywę w dialogu.

- Pytałem się jak się nazywasz, a nie jak na ciebie mówią. - rzekł Pert trochę nieuprzejmie, jednakże nie podobało mu się to jak został potraktowany – kłamstwem,

Smażaki

Konsumpcja smażaków była popularna w tym rejonie galaktyki

- Obiecaj, że będziesz cicho. Jestem łatwowierny i ciężko mi tobie odmówić, ale gdy powiesz cokolwiek Imperialnym, to odnajdę cię na drugim końcu galaktyki… Jestem Conn Radt – pierwszy rebeliant przeciw złym rządom Imperium. Przesyłam różnego rodzaju transmisje na temat tego, jak było naprawdę… - tu urwał wiedząc, że i tak się nie pohamował i wygadał o wiele za dużo. Smutek w jego oczach był tak mocno zauważalny, że Pert postanowił nie wypominać mu fatalnej obrony sekretów.

- Wiedziałem, że za tym stoi coś dziwnego. Dobrze się złożyło, gdyż ja też zapewne jestem ścigany przez niejaki gang Terrelian i za wszelką cenę chciałbym się wydostać, jak najdalej od tej planety. Przyjmijmy, że będziemy współpracować… przynajmniej jakiś czas. - odpowiedział Roo, po czym zajął się konsumpcją porcji Smażaków jaką przyniosła mu Twi’lekańska kelnerka.

Mufastar-29, Miasto Stołeczne, 19 BBY

Roo Pert i Conn Radt kroczyli u swego boku w cienistych uliczkach wypełnionych ludźmi. Deszczowe chmury, które rozpętały się nad kwaterą Gangu Terrelian dotarły do stolicy. Ulewne opady siekały, po ziemistym podłożu, czyniąc z niego niezłe błoto. Aby uniknąć zatopienia, obaj udali się w kierunku centrum z wyższymi budynkami, gdzie podłoże będzie wybetonowane.

- Dlaczego zniesławiasz Imperium w umysłach ludzi? Na razie z tego co mi wiadomo nic złego nie robią, poza poszukiwaniami ciebie. - zapytał się Roo, aby dowiedzieć się czegoś o nowym znajomym, jednocześnie umilając sobie podróż poprzez peryferie aglomeracji.

- To dyktatura! W rządach, jakie są teraz prowadzone nie ma nic, co by wskazywało na Demokrację. Wszyscy w senacie są pachołkami Imperatora! Poza tym widzę, że jesteś niepoinformowany… Jedi zostali wyeksterminowani. Żyjemy w innym świecie, pod żelazną ręką ciemiężcy, jedyne co nam pozostaje to walka! Wzniecanie iskry… może jedna z takich zapłonie i doprowadzi do wybuchu, szanse są nikłe. - odpowiedział Radt, mimowolnie przedstawiając swoje nastawienie do świata i galaktyki. Zaskoczenie, to czuł Pert przemieszczając się dalej. Myślał, że w Imperium nie wystąpiła aż tak wielkie zmiany strukturalne, a z racji braku dostępu do holonetu nie dowiedział się o tym, że tak właśnie się stało.

Mufastar-29, Miasto stołeczne, Centrum, 19 BBY

- Nadchodzą! - krzyknął Roo Pert, będąc wyczulonym w mocy. Zagarnął swoje mokre włosy i jednocześnie wskoczył za śmietnik, żeby się ochronić, gdyż przewidział z której strony nadjadą członkowie Gangu Terrelian.

Nad nimi przeleciał „Samopas”, niemal niewidoczny ze względu na panującą wokoło ciemność. Była ona przytłaczająca i mroczna, tak samo jak dźwięki silników fregaty. Głośny ślizg się rozległ, gdy obok przejechały dwa śmigacze. Conn Radt się wychylił i była to najgorsza decyzja jego dnia, ale może i wielu następnych. Kątem oka ruch dostrzegł Terreliański szeregowy i zameldował wszystkim gotowość.

Śmigacz wjechał w uliczkę, Pert zaczerpnął mocy, aby w ciemności dostrzec przeciwnika i oddał celny strzał pomiędzy hełm, a napierśnik. Drugi pojazd zatrzymał się oddając ostrzał w śmietnik.

- Długo tak nie wytrzymamy! - wrzasnął niezbyt odkrywczo Conn Radt, po czym obrócił się i oddał kilka niecelnych laserowych salw. Kolejni żołnierze w identycznych uniformach wkroczyli do alejki. Roo choć niezadowolony, skupił się na swoim gniewie na poszukujących go ludzi i używając ciemnej strony mocy odepchnął wszystkich. Oddychał ciężko, ale pewnie. Nawet rebeliant był zaskoczony tym co widział, a widział w życiu sporo, gdyż do tej pory było ono nie najkrótsze.

- Nie mówiłeś, że jesteś Jedi! - syknął cicho Conn Radt patrząc na oblicze Perta.

- Bo nie jestem. Umiem używać mocy i nie poruszaj przy mnie więcej tego tematu. Jasne? - spytał się. A gdy Radt przytaknął, pozbył się wszelkich wątpliwości.

Były górnik wyskoczył zza śmietnika i bezlitośnie oddawał celny strzał, po celnym strzale eliminując wrogów, jednakże jego zapędy wybicia wszystkich bez zawahania zostały zatrzymane przez zbliżające się śmigacze i dwa czołgi – dobrze uzbrojone. Pert wciąż lekko wystawiał głowę ponad skrzynie i mógł zobaczyć, jak z mniejszego pojazdy wysiada Miechko I z halabardą i kilkunastoma żołnierzami, a z drugiego wychodzi Boleslau w eskorcie swoich najlepszych gwardzistów. Obaj wiedzieli, że będzie trudno.

Postać podążała przed siebie majestatycznym krokiem. Ubrana byłą w zbroję z dodatkami Petraquadraniuum i Hełm z metalowymi wypustkami przypominającymi pióra jakiegoś egzotycznego stworzenia latającego. Podpierał się elektrohalabardą i lustrował uliczkę wzrokiem. W końcu owy zmysł spoczął na niewielkim śmietniku.

- Roo Pert… nieprzydatny. Widzę, że znalazł sobie nowych kolegów. Jak przykro, że rozstanie się przyjdzie im tak szybko. - zaczął monolog przywódca gangu.

- Były górnik, umiejętny w poruszaniu się po sztuce znanej mi jako moc. Kontra ja, Boleslau Khrobry, wielki przywódca Gangu Terrelian! Jestem poszukiwaczem wiedzy, eksterminatorem złych emocji, zdobywcą, życiem i śmiercią! Dajmy temu biedakowi chociaż szansę, aby przed śmiercią zmierzył się z półbogiem! - zahuczał Terrelianin, a tłum obserwatorów wybuchł w gromkiej ekstazie przemową ich duchowego przywódcy. Jednocześnie zza ich pleców wyjechały dwa śmigacze gotowe odciąć im drogę. Halabarda uderzyła o ziemię, gotowa czekać na tego kto ją uniesie i podejmie wyzwanie. Okazał się nim być Roo.

Samotnik oczyścił umysł. Nie wiedział dlaczego to zrobił, ale to chyba była ich jedyna szansa, aby pozbyć się chociaż jednej części pościgu. Musiał przed sobą przyznać, że Boleslau ma w sobie to coś. Nie bez powodu Terrelianie podążyli za nim przez galaktykę, więc mogło to być wyzwanie. Zestroił się z mocą i poczuł w sobie jedność z mistyczną siłą na badaniu której spędził lata swojego życia. Walka była jedynym wyjściem.

Deszcz siekał przez metal, czyniąc scenę jeszcze bardziej dramatyczną. Z jednej strony Conn Radt z blasterem wycelowanym w Khrobrego, a z drugiej cała masa szeregowych gangu, będących w stanie wyeliminować Perta w razie problemu. Ta walka mogła mieć tylko jedno zakończenie, czego obawiał się Rebeliant stojący obok czarnowłosego górnika, który właśnie złapał elektrohalabardę i ją włączył przybierając postawę bojową. Wiedział, że jest to jego jedyna szansa na wyrównanie porachunków raz na zawsze. Trzymając broń, mógł obserwować, jak Boleslau powolnym krokiem dochodzi w pobliże Roo i majestatycznie zrzuca swoją pelerynę. Pert poprawił jeszcze swoje mokre włosy.

- Gotowy?! - zarzucił wyzwanie liderowi Terrelian, którzy słysząc wyzwanie w głosie byłego górnika wybuchli śmiechem w tle.

- Ja jestem gotowy zawsze niewdzięczniku! Martw się o siebie! - odpowiedział groźnie Boleslau. Reakcja byłą zupełnie inna, gdy tłum wybuchł gromką aprobatą dla swojego przywódcy. Gierki psychologiczne były co najmniej zauważalne, aczkolwiek Roo postanowił, że zwyczajnie je oleje, aby nie rozpraszać się przed prawdopodobnie trudną walką.

Elektryczne halabardy włączyły się w tym samym momencie. Khrobry ostentacyjnie zaczął obracać bronią w celu rozproszenia i zdekoncentrowanie wojownika.

Zaczęło się. Pert przewidując postawę obronną przeciwnika uderzył od drugiej strony, biorąc szeroki zamach. Boleslau przewidział to i zablokował uderzenie, mimo tego że w wersji przyszłości miało być inaczej.

Podwójna wizja : Zamarkowanie uderzenia w lewy bark; cięcie w prawą łydkę.

Pert pozostawił bark nieosłonięty i zablokował uderzenie przeciwnika. Następnie starał się przejąć inicjatywę, kilka razy celnie uderzając w halabardę przeciwnika, aby poznać jego siłę i możliwości, które okazały się nad wyraz solidne. Roo nie chciał na razie używać mocy, żeby obadać jak zachowuje się przeciwnik w równych warunkach, bez użycia telekinezy.

Pert zablokował cięcie od lewej strony i wiedząc że nie starczy mu czasu, aby odbić drugi; wsparł mocą swój skok i niemal pofrunął kilka metrów na ziemię, aby w czasie spadania sprytnie zaatakować Khrobrego, który jednakże obronił się z wyczuciem, przez co byłego górnika zaprzątały wątpliwości, czy aby jego przeciwnik nie jest użytkownikiem zapomnianej mistycznej siły. Gdy pojedynkowali się od jakiegoś czasu, samotnik postanowił wykorzystać moment i zamarkował cios w prawo, żeby z pełną siłą uderzyć w lewe żebra przeciwnika, co mu się udało, jednakże z wyjątkiem porażenia Boleslau nie odniósł żadnych obrażeń, ze względu na zbroję, która jedynie delikatnie się wgniotła. Wtedy też Terrelianin ewidentnie pomyślał, że wystarczy tego dobrego i wbił niewielki nożyk w udo Perta.

Krzyk jaki wydał z siebie były górnik był okropny. Pełen bólu, agonii i przemęczenia głos rozległ się po całej dzielnicy odpowiadając głuchym echem. W międzyczasie Radt był już gotowy pomścić znajomego zabijając sprawcę jego cierpienia.

Roo przekuł ból we wściekłość. Skupił się na tym jak bardzo nienawidzi swojego przeciwnika za to co mu zrobił teraz, jak i w przeszłości przeszkadzając mu w zdobywaniu wiedzy o którą tak się ubiegał. Rozdarła go furia. Zaczerpnął mocy i z wielkim wysiłkiem i wściekłością zmroził swymi uczuciami deszcz nad głową Boleslaua i twarde sople lodu uderzyły w metaliczny hełm przeciwnika, który wgniótł się czyniąc mu ból, ale ostatecznie nie zabijając. Amok trwał dalej nie dając wytchnienia, ani na moment. Pert zupełnie się już nie kontrolując zawiesił w powietrzu anteny z dachu i inne tego typu elementy, aby następnie obrzucić nimi leżącego rywala. Gdy ten nie miał już sił by wstać; Pert ostatni raz z wielką siłą zaczerpnął mocy i zgniótł hełm Boleslaua. Jego kawałki wpił w skórę przeciwnika z wielką siłą, aż polała się zielona krew w zastraszających ilościach. Roo złapał za halabardę i ostatecznie odłupał rękę przeciwnika rażąc jego ciało śmiertelną dawką energii.

Roo Pert się opamiętał. Odrzucił wściekłość i spojrzał na to zrobił z rywalem. Oddychał ciężko i pociągał nosem, nie wiadomo czy ze względu na płacz, czy na zimno, jakie wtedy panowało.

- Nikt nie jest nieśm-iertelny.. - krzyknął drżącym i niepewnym głosem, okropnie bojąc się samego siebie. Wściekłość momentalnie powróciła, gdy przypomniał sobie o tym jak go potraktowano, i kto go do tego doprowadził.

- Ktoś jeszcze chce? - powiedział roztrzęsiony. W tym momencie jak z procy wystrzelił łkający Miechko I z halabardą, jednakże jego pogoń została ukrócona przez celny strzał w nogę wystrzelony przez Radta.

W ostatnim momencie odrzucił swoją halabardę. Zatrzymał tą od Boleslaua w formie trofeum i zestrzelił niewinną trójkę Terrelian, a następnie pogroził tym na śmigaczach. Bez zawahania opuścili je i rzucili broń, a Pert i Conn pojechali w siną dal na drugi koniec Miasta stołecznego.

Mufastar-29, Miasto stołeczne, Centrum, 19 BBY

Płaczący Miechko

Śmierć ich lidera była dla Terrelian traumatycznym przeżyciem

Miechko I padł na ziemię. W tym momencie dla wszystkich zgromadzonych Terrelian deszcz był, jak najbardziej konieczny dla zachowania powagi sytuacji. Wyglądało to jakby nawet niebo płakało na półbogiem Boleslauem, który został zabity przez obcego im demona – Roo Perta z Środkowej Rubieży. Miechko stracił świadomość po strzale oddanym przez Conn Radta. Reszta gangu z niedowierzaniem podchodziła do ciała poległego w walce Khrobrego oddając mu cześć, a niektórzy nawet w niezwykłym bólu popełniali samobójstwo, ku czci ich przywódcy, który był dla nich jak ojciec. Wyprowadził ich z bólu i pokazał nowe życie zawierając pakt z Poranną Sową. Od tego momentu mieli własną warownię, życie, statek i zasady, a teraz to wszystko nagle zostało zakończone przez jakiegoś niewdzięcznego samotnika, którego porwali z domu i dali mu się zemścić na sobie samych. Miechko się przebudził i widząc poddających się współplemieńców, powstał mimo rany na nodze. - Śmierć nie jest najlepszym wyjściem! Stójcie, dowiedzcie się co mam wam do powiedzenia i zaproponowania. - krzyknął donośnie, tak że załzawione twarze jego współpracowników obróciły się z nutą nadziei w jego stronę, mimo boleści jaką przeżywali od kilku minut. - Demon zstąpił na Mufastar-29 i zabrał nam ze świata półboga – osobę którą łączyła nas i istoty nadludzkie w jedność. Mistrz Boleslau… był dla nas ojcem. Przygarnął nas w mroku i pokazał, jak żyć w światłości. Nauczał nas i czynił z nas Terrelian bardziej kompletnych, pełnych dobra i miłosierdzia w sobie, bo tego właśnie nas nauczył! Ale on wiedział, że czasami oddanie się emocjom jest dobrym sposobem na pozbycie się ich! Podążajmy za smutkiem, żałujmy i opłakujmy Wielkiego Lidera, aczkolwiek przekujmy to w determinację do bycia kimś innym! Rozpocznijmy nowe życie! Drogą zemsty, chytrej i wyrachowanej powinniśmy podążyć za Pertem i zabić go, tak jak on zabił nasze dzieciństwo i przywódcę. Pora powstać, udać się do Porannej Sowy i zakończyć ten rewolucjonizujący, pełen emocji akt naszego życia! Każda historia ma gdzieś swój koniec, a melodyjny śpiew Perta ucichnie najprędzej! - wykrzyczał pełen emocji, tchnąc w nich nowego ducha. Coruscant, Kwatera Główna Inkwizycji, 19 BBY

Miecze Mi Howa i Dziewiątej Siostry zderzyły się z głośnym zgrzytem. Tęgi Inkwizytor zaczerpnął mocy i użył telekinezy w celu odepchnięcia masywnej przeciwniczki, co niestety zakończyło się niepowodzeniem. Uchylił się następnie od jej ciosu i wyprowadził serię szybkich ataków, po których Dowutinka musiała przerwać pojedynek. How wyłączył swoje świetlne ostrze, przypiął je do pasa i wziął niewielki, jedwabisty ręczniczek, aby przetrzeć mokre od potu czoło.

- Niezła robota. Czynisz progres. - powiedział Piąty Brat, uważnie patrząc na wychodzącego z sali towarzysza, który okazywał pewne ślady wyczerpania.

- To i tak zbyt mało. Muszę udowodnić, że biję tego Marr Chinna na głowę. - odpowiedział uśmiechnięty Mi, radosny z tego, że w końcu usłyszał jakieś pochlebstwo od kogoś kto w gruncie rzeczy znał się na tym, o czym wyrokował, więc nie była to jedynie pusta uwaga mająca na celu wyłącznie poprawić nastrój wychodzącego po treningu Inkwizytora.

- Musimy skontaktować się z Calistą. Według moich wyliczeń od dwóch dni powinna być na Tessco i odstawić Galena, a poza tym trzeba porozmawiać z Radą Decyzyjną, żebyśmy w końcu mogli zakończyć sprawę tego Rebelianta. Con Evka nie przesyłała żadnych raportów? - powiedział, a następnie się spytał, patrząc na niebieskoskórego rozmówcę, który ewidentnie studiował jakiś napis na swojej datakarcie.

- Rzeczywiście nie ma odzewu i ciężko się z tobą nie zgodzić w sprawie Mufastar-29, jednakże obawiam się że mogę zostać oddelegowany do poszukiwań Yody. Niestety w tym przypadku jesteśmy tylko od tropów, a Lord Vader pochwaliłby każdy progres w tej sprawie. Wielki Inkwizytor na pewno nie chce się narażać na jego gniew. - to powiedziawszy, Piąty Brat gestem pokazał że jest to koniec rozmowy i ponownie zanurzył się w swojej datakarcie, na której znajdowały się raporty na temat poszukiwań Conn Radta.

Coruscant, Kwatera Główna Inkwizycji, Sala Planowania Taktycznego, 19 BBY

Wielki Inkwizytor

Wielki Inkwizytor zaaranżował spotkanie

- Wielki Inkwizytorze, Piąty Bracie, Marr Chinnie, Dziewiąta Siostro, witajcie! - powiedział How wchodząc do pomieszczenia wypełnionego przepięknymi akwariami i usiadł na krześle obok niebieskoskórego współpracownika, aby mogli wspólnie apelować o przydzielenie ich do misji na Mufastar-29.

- Skoro wszyscy są zgromadzeni, możemy rozpocząć. W chwili aktualnej mamy trzy palące nas problemy. Po pierwsze już od wielu dni na Mufastar-29 ukrywa się Rebeliant, który ośmiesza nasze Imperium w sposób nieprawdziwy i haniebny, a jako że zwykli oficerowie floty nie są w stanie sobie z tym poradzić; zdecydowano że to my mamy się tym zająć. Kolejną sprawą jest ochrona ściśle tajnej Operacji Kołyska w Dzikiej Przestrzeni, a na końcu analiza najważniejszych nazwisk Jedi, którzy byli w stanie przeżyć Rozkaz 66 i podążyć ich tropem. - zameldował Pau’anin lustrując pomieszczenie swoimi bystrymi, żółtymi oczami, czekając aż ktokolwiek się wypowie na temat tego co się właśnie miało wydarzyć.

- Wnioskuję o przyznanie mi i Piątemu Bratowi dostępu do struktur misji pochwycenia Conn Radta. Oficer Claudia Con Evka zbiera odpowiednie dane, przez co będziemy mogli najszybciej i najbardziej efektywnie zakończyć tą nieubłaganie przedłużającą się sprawę. - zaproponował How, siląc się na uprzejmość w głosie i starając się aby intonacja nie sugerowała rozdrażnienia jakie czuł przez czas, jaki zajmuje decyzja na tak prosty temat. Wiedział, że jego pobyt na Coruscant i tak niemiłosiernie się przedłużył, dając buntownikowi czas na ogarnięcie myśli i ustalenie planu działania.

- Jest to sensowna opcja, jednakże jestem pewien, iż nie potrzeba was obu, aby operacja się powiodła. Jako że Piąty Brat jest jednym z naszych najlepszych śledczych zdecydowałem, że uda się on do archiwów i będzie analizował potencjalne trasy ucieczki ocalałych. Dziewiąta Siostra będzie dbała o powodzenie Operacji Kołyska, a ty z Marr Chinnem udacie się na Mufastar-29 i dopilnujecie aby Radt nie przeszkadzał już Imperium zatruwając umysły podwładnych. Piąty Brat użyczy wam na czas misji swojego Gwiezdnego niszczyciela typu Imperial, „Nieuchwytny” - odpowiedział Wielki Inkwizytor.

Howa momentalnie ogarnęła wściekłość.

- A więc wszystko było od początku ustalone? Po co kazałeś nam się tu zbierać? - zapytał z groźbą w głosie How, czego pożałował, gdy Pau’anin wymierzył mu dość surową reprymendę w postaci mroźnego spojrzenia.

Coruscant, Pokład Carracka, 19 BBY

- Znowu przydzieli nas razem. Teraz w końcu udowodnię im, że zasługuję na ten numer, a twoją porażkę przypieczętuję osobiście, Hi Mow. - powiedział kpiąco Marr Chinn patrząc na pomarańczowoskórego Inkwizytora. Obaj stali na mostku Carracka, oczekując na potwierdzenie koordynatów potrzebnych do skoku w nadprzestrzeń. How przemilczał słowa młodziutkiego blondyna, gdyż nie chciał utrudniać sobie warunków pracy, mimo tego że z wyboru dowództwa był niesamowicie niezadowolony.

- Udam się do kajuty. Popilnuj proszę wszystkich wyświetlaczy i tak dalej, gdy ja się położę. - dodał na zakończenie Marr Chinn, używając kpiącego tonu dla jeszcze większego rozdrażnienia Mi Howa.

Były Jedi przysiadł na niewielkim przy-mostkowym fotelu i zagłębił się w swoich rozmyślaniach. Był ciekaw w jaki sposób uda mu się okiełznać załogę „Nieuchwytnego” nad którym przywództwo powierzył mu Piąty Brat. Musiał przyznać, że było to ze strony niebieskoskórego inkwizytora niezwykle miłe i bez wątpienia pomogło w czasowym ogarnięciu misji ataku na Conn Radta.

Trzy dni później…

Niebieskie smugi tunelu nadprzestrzennego rozmyły się i ukazały zielono-niebieską planetę Mufastar-29. Jej piękne tereny wywoływały taki zachwyt, że nawet w rumorze, jaki panował obecnie na mostku Carracka, można było usłyszeć głośne „Ach!” na widok ich celu. Przez iluminator statku mogli dostrzec Gwiezdny Niszczyciel skrupulatnie sprawdzający nowe persony przybyłe na planetę. Byli gotowi, aby rozpocząć poszukiwania na dobre.

- Vic Torze! Proszę zainicjować połączenie z Komodor Claudią Con Evką. - nakazał How patrząc na wyświetlacz hologramu, gdzie już niedługo miała pojawić się osobistość imperialnej oficer.

- Witam, inkwizytorze Mi How! Miło widzieć cię ponownie żywego, proszę abyś niezwłocznie objął dowództwo nad „Nieuchwytnym” i przybył wraz z Vic Torrem. - powiedziała serdecznie, aczkolwiek zachowując spokój i opanowanie, żeby zachować pozory oficerskiego chłodu, jednak po kobiecie było widać, że jest zmęczona dowodzeniem w poszukiwaniach owego Rebelianta.

- Mi również miło panią widzieć i mogę panią zapewnić, że niezmiernie szybko zabiorę się do wykonania rozkazów, jednakże przed tym prosiłbym o sporządzenie raportów na temat wyczynów Majora CT-19786 i Majora Hacka oraz porównanie efektywności działań obu. Jest to konieczne dla Imperial Center, a więc przy okazji można by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. - odpowiedział Mi How, po czym udał się do swojej kajuty, aby przeanalizować otrzymane materiały.

Howowi oczywiście chodziło również o polecenie Imperial Center, ale i również o dowiedzenie się jak najwięcej na temat nowych osób mogących służyć pod jego rozkazami, aby wypracować chemię, taką jaką miał z dawnym Republikańskim rozdziałem. - Wii Teckiem, Ladohnem Lazem, Straightem, jednak nagle wszyscy rozpłynęli się w imperialnej mgle i nawet Mi miał problemy z rozeznaniem się w poczynaniach Coruscant, jak i samego Imperatora Palpatine’a. Bitwa o Qarbonarr… to były czasy.

Orbita Qarbonarr, Mostek Providence’a, 21 BBY

- Polecam się wycofać. - powtórzył Droid Taktyczny, gdy kolejna Torpeda Protonowa trafiła Providence’a omijając prawoburtowe systemy obronne statku.

- Jak to się dzieje?! - warknęła rozwścieczona Villebraza patrząc na naprawionego taśmą Droida Taktycznego, który przed chwilą ledwie sugerował ucieczkę.

- Odwracają naszą uwagę nalotem myśliwskim, abyśmy tam skierowali moc osłon, po czym uderzając z flanki przebijając naszą osłabioną obronę. - wyartykułował droid, siląc się na wszystkie elementy grzeczności, uświadamiając sobie obecne nastawienie dowódczyni statku do niego.

Ta obejrzała się w lewą stronę, gdzie inna torpeda uderzyła w skład bomb na Munificencie, doprowadzając do wybuchu całej fregaty. W efektownym rozbłysku materii nie było nic przyjemnego dla Konfederacji.

- Sugeruję… - zaczął ponownie Droid, jednak nie zdążył dokończyć, gdyż Magnaguard ukrócił jego proces myślowy raz na zawsze. Tym razem na pewno.

- Skontaktować mnie z Paylandem! Porzucamy go. Do 191 Grupy Operacyjnej! Odwrót! - zakrzyknęła i pozwoliła aby Providence wskoczył w nadprzestrzeń do Punktu Zbornego.

Qarbonarr, Shtokholm, 21 BBY

- Twoje przemyślenia jak zwykle się sprawdziły, Ladohn! - powiedział z radością w głosie Wii Teck po odebraniu komunikatu o zwycięstwie. Siły wroga z Rynku jeszcze się nie poddały, ale było to tylko kwestią czasu. Przybycie Jedi powinno ich dodatkowo zmartwić, więc wspólnie mogli się cieszyć ze zwycięstwa.

- Zgadzam się, ale to głównie zasługa Generała Howa, który co prawda walczy w nielicznych bitwach, ale patrz jakim jest wizjonerem. Pokonał liczną blokadę Konfederacji, a przy tym nie dał nam stracić życia. Jak zawsze podchodzi do tego skrupulatnie, ale i nie kieruje się w walce sentymentami. Jeśli trzeba coś zniszczyć to trzeba i tak samo było na Malborcku pięć tygodni temu. Będę to pamiętał już na zawsze. Nadmienię jeszcze, że spora w tym zasługa Sierżantów Standarda i Seala, który do nas dołączył tymczasowo i bez zwłoki ma się udać na jakąś tam planetę w pobliżu. Może księżyc Zoumiarry, albo Boot? Nie pamiętam. W każdym razie bez nich zwycięstwa by nie było. - odpowiedział mu Ladohn, jednocześnie wygłaszając przemowę, którą wszyscy zgromadzeni. W tym klony, oficerowie techniczni, tacy jak Yackeeb, a nawet miejscowi wdzięczni za wyzwolenie spod jarzma najeźdźcy.

Teck odetchnął patrząc na zachód słońca układu Qarbonarr. Nie było to może najbardziej spektakularne zwycięstwo, ale i te ważne dla serca Qarbonarr. Ich waleczności i zawzięcia oraz ostatecznego przekonania jaka strona konfliktu jest tą słuszną. Mimo że wojna trwała dopiero rok, to już zbierała żniwo jako jedna z najkrwawszych i nawet on czasami rozmyślał czy to wszystko ma sens. Czy nie warto byłoby pozostawić Konfederatom te układy co się do nich przyłączyły i nie wszczynać walk.

Poprawił swoje brązowe, zmierzwione loki i raczył swoje oczy widokiem szumiących, spienionych fal uderzających o skalne, czarne wybrzeże wyspy, na której leżał Shtokholm. Słyszał szkrzek Hydroptaków i cieszył się, że może tu być. Cieszyć się z tymi ludźmi, poznawać nowe miejsca i kolekcjonować zdobycze do BiblioTecki.

- Jak po kolejnym zwycięstwie? Radość jest ta sama? - zapytał się Laze, który do niego przyszedł.

- Czasami chciałbym mieć przerwę od tego wszystkiego. Potrzebuję czasu, aby wypocząć, pocieszyć się naturą i umiejscowić sobie to wszystko w głowie. Oczywiście ratowanie kolejnych światów daje mi satysfakcję, jednakże każdy potrzebuje chwili wytchnienia. - odpowiedział Wii. Laze usiadł obok przyjaciela i obaj razem kontemplowali chwilę, których mogli już nie mieć zbyt wiele.

Dhome, BiblioTecka, 19 BBY

Kolejny zwykły dzień. Tak można było podsumować w zasadzie każdy poprzedni od około dwóch tygodni, przez które ponownie nie wychylali nosa z BiblioTecki, aby nie natrafić na parady klonów z okazji Tygodnia Wyniesienia. Każdy z nich mógł rozpoznać Mevona, bądź Tecka, więc nie mogli sobie pozwolić na takie ryzyko. Spędzali czas na słuchaniu muzyki z płyt, sortowaniu reszty towaru i gotowaniu, a jedynymi chwilami, gdy mogło się zrobić ciekawie były partyjki limitowanego Cashao lub słuchanie opowieści Drumna z czasów wojny. Teck musiał przyznać, że nie służyli w tym samym rozdziale bitwe przez co nie wiele wiedział o kumplu, którego poznał na Coruscant podczas wydawania rozkazów. Wtedy Mevon został Oficerem Technicznym na stacji Zor III, a Wii przydzielony do Venatora pod dowództwem Howa.

- To co zawsze? - zapytał się Tooby Lec Mevona w czasie przedłużającej się ciszy, gdy jedli Kalamariańskie Kluski przygotowane przez Wii’ego.

- Taa. Powoli zabraknie nam nawet rzeczy do sortowania. Liczyłem, że oddech od wojen i dziwnego Imperium da mi coś ciekawego do roboty, ale na razię siedzimy tu i nic nie robimy. Żeby nie było, rozumiem twoje powołanie Wii, ale nie robisz nic aby rozwinąć BiblioTeckę. Może warto byłoby wybrać się gdzieś, uzupełnić zapasy, zakupić nowy materiał. Bez ryzyka w końcu wymrzemy tu z nudy i głodu. - odpowiedział Drumn, patrząc z uwagą na założyciela BiblioTecki.

- Mam pewien pomysł. Wolałem się do tego nie przyznawać, ale zostawiłem komunikator w Trybie Utajonym, aby nie odczytywał mojej lokalizacji i nie dało się odbierać połączeń. W każdym razie poznałem kiedyś pewnego kupca. Zwał się Boleslau Shchodry, kupowałem od niego różne antyki i odezwał się niedawno. Swój sklep ma na planecie Terruk. Całkiem niedaleko, mniej więcej trzy dni drogi stąd poprzez słabe szlaki nadprzestrzenne, gdyż Terruk to już Dzika Przestrzeń, a w zasadzie jej najbardziej cywilizowany rejon. Warto nadmienić również, że mój mostek nie posiada hipernapędu. - odrzekł Wii Teck w duchu ciesząc się, że wyruszą gdzieś w końcu z nudnego Dhome i pozyskają materiał.

- Mój stateczek go posiada, ale mogą na niego wejść tylko dwie osoby. Tooby Lec będzie musiał zostać. - odparł natomiast Mevon ponownie zapalając iskrę nadziei w sercu Tecka.

- Tooby? - zapytał o zdanie przyjaciela z Sandau.

- Pszeszyje. - odpowiedział łamanym Basiciem Lec, po czym odniósł talerze i aby ukryć wewnętrzny smutek udał się przecierać drewniane półki z księgami, datakartami i innymi źródłami wiedzy.

Mufastar-29, Miasto stołeczne, Centrum, 19 BBY

Arra Pax

Arra Pax

Powolnym krokiem, niezidentyfikowany łowca nagród przemierzał pobojowisko. Wszechobecne ślady od strzałów i porozbijane maszty oraz słupy z dachu było w tak spokojnym miejscu widokiem zaprawdę niecodziennym. Pewne przeczucie podpowiadało łowcy, że ma to jakiś związek z Conn Radtem. Nie cierpiał tego, iż Talon zawsze podawał jedynie ogólniki, zamiast przejść do szczegółów. ”Organizacja która nie chce stracić skrytości” przypomniały mu się dzisiejsze słowa Drumna i miał wręcz ochotę rzucić kartonikiem z Mieloorunowym Szałem. Nie znosił pracować dla nieznajomych organizacji, a co dopiero dla takich, które nie wiadomo czym się zajmują, ani jak się nazywają, jednakże akceptował to. Jego robotą była w końcu całkowita anihilacja celu, bądź dostarczenie go do osoby, która tego oczekuje. Zabiera kredyty i idzie – to jest właśnie łowca nagród.

Zerknął na ciała Terreliańskich wojowników. Były wciąż świeże, nie do końca chłodne mimo lodowatego oddziaływania deszczu, który padał już którąś godzinę z rzędu, ale cóż łowca miał na to poradzić. Warunki jak każde inne. Przy okazji badania niebieskoskórych ciał przypomniała mu się walka z członkiem Pomiotów Haxionu na mroźnej planecie Hoth. Gdyby nie przybycie statku prowadzonego przez samego Sorca Tormo, to Arry Pax byłby kolejnym zaliczonym celem, a tak to łowca musiał się tułać po mieście stołecznym szukając choćby najmniejszej poszlaki na temat Conn Radta. I nagle ujrzał słup przesyłania danych z zamontowaną kamerą. Jak mógłby nie zauważyć?

Nie czekając, zabierał się właśnie do zbierania ewentualnych poszlak z Terreliańskich ciał, gdy nagle ujrzał leżący na ziemi komunikator! Mógł on w końcu należeć do owego rebelianta. A może ten Conn Radt był na tyle głupi, aby mieć zapasową sztukę i dać się namierzyć w prosty sposób. Próbował zlokalizować parę, ale okazało się że to nie zadziała. Rozczarowanie rozlało się we wnętrzu łowcy, ale zdecydował się tym nie przejmować i ruszyć do sali operowania monitoringiem.

Godzinę później…

- Witam. Prosiłbym o odczyt z kamery 19-187C4MST. Przydałyby mi się ostatnie trzy, cztery godziny. - powiedział Łowca na przywitanie do operatora rasy Nikto.

- To będzie 150 kredytów, lub 40 Kalamariańskich Flanów. Bez pieniędzy nie ma zabawy, z czegoś trzeba żyć. - odparł znużonym głosem Nikto. Jego mięśnie na gardle były napięte, a twarz wydzielała znaczne ilości ciepła.

Łowca odwrócił się i wyciągnął blaster. W porę. Tuż za nim z wibroostrzem i blasterem stał Arra Pax – Pomiot Haxionu.

- Wszystko co wiesz o Conn Radtcie. Szybko; może nawet dam ci ujść z życiem jeśli będziesz szczery. - warknął na przywitanie osobnik grożąc ciągle blasterem. Nieznany z imienia oponent członka pomiotów, ukradkowo włączył detonator ładunków wybuchowych, które umieścił na drzwiach wejściowych. Rozległ się huk i odłamki poleciały w różne strony odrzucając Arrę tuż przed twarz Nikta, który z wrzaskiem obrócił się i wczytując swój identyfikator, udał się na zaplecze. Tymczasem Kyuoazanin w kapeluszu (bo takiej rasy był nieznany z imienia łowca) wyciągnął elektropałkę i wpił ją w niewielki fragment, gdzie członek Pomiotów nie miał pancerza. Rozległ się wrzask i niespodziewanie, rywal stracił przytomność uderzając głową o posadzkę. Wiedząc, że sprzedawca jeszcze długo się tu nie pojawi; wziął się za analizowanie materiału z kamer. Pora było już bez tego typu przeszkód, zakończyć sprawę Conn Radta raz na zawsze. Wziąć kredyty i ruszyć na kilkutygodniowy odpoczynek. Chociażby na Niamos.

Coruscant, Biuro Bezpieczeństwa Centralnego, 19 BBY

- Witam, Poruczniku Tessek. - powiedział uprzejmie Vanders, skrycie wcale nie będąc zadowolony, że jego Victory „Lojalny” zostanie pozbawiony dowództwa ze względu na rozkazy tych całych Inkwizytorów. Oczywiście oficer darzył ich należytym szacunkiem, ale tam gdzie byli potrzebni, czyli przy obecności Rycerzy Jedi, a nie w momencie gdy trzeba tropić jakiegoś sabotażystę. Resztki KNS’u czekały i nieubłaganie zbliżał się czas konfrontacji z Villebrazą i jej siłami, a on tkwił na Coruscant analizując jakieś materiały wideo z których nic, a nic nie dało się wyczytać.

- Witam, Komandorze Vanders. Dobrze widzieć cię w zdrowiu i pełni sił. W końcu trzeba wymienić się raportami, poszlakami i zadecydować jakie będą nasze następne kroki w celu odnalezienia owego sabotażysty, dowiedzenia się jaka jest jego tożsamość i dla kogo pracuje. Ot co. - odpowiedział Quarren akcentując w swoim głosie uprzejmość, ale jednocześnie starając się zachowywać rezerwę wobec wyższego stopniem oficera.

- No więc, analizując materiał dostrzegłem niewiele ciekawych rzeczy, jednocześnie testując mojego podopiecznego Ossc Ara. Udało nam się dojść do wniosku, że Sabotażysta posiadał znaki na hełmie. Jest to okropnie głupie i nie wiem w jaki sposób mogli to zostawić, jednakże po dłuższych poszukiwaniach doszliśmy do wniosku, iż jest to nieznany nam symbol. Aby cię nie martwić pod nim był jeszcze jeden wskazujący na wytwórnię elementu zbroi. Jest to Nevco inc. mające siedzibę w Wieży 101. Uważam, że to tam powinniśmy udać się najpierw. - powiedział Vanders skrycie licząc, że Quarren nic więcej nie zauważył. Porażka z nie-człowiekiem byłaby dość żenująca, tym bardziej jeśli owy rywal miał jedynie stopień porucznika imperialnej floty. Oczywiście, Ralf szanował niesamowicie Tesseka i jego wiedzę, jednakże mimo tego, iż nie był zbyt znanym członkiem floty, tak ta porażka byłaby niestety wizerunkowym ciosem w policzek.

- Jak najbardziej muszę się z tobą zgodzić, jednakże owa firma posiada również jeszcze jedną mało znaną fabrykę na północy planety w budynku Nevacademy. Tereny przemysłowe są oddzielone od cywilizacji i jeśli ktoś z firmy miałby coś wiedzieć to raczej oni. Poza tym warto wziąć pod uwagę, że mógł być to pojedynczo zakupiony egzemplarz i sama firma nie maczała w tym palców, aczkolwiek jest to znacznie mniej prawdopodobne. Co do innych spostrzeżeń na temat owej osoby, że sądząc po sposobie poruszania się jestem w stanie wywnioskować, że była to kobieta. Co ważne… - tu urwał i przekręcił dość widowiskowo swoją głowę zupełnie jakby odkrył Coruscant.

- … śmiem twierdzić, że ktokolwiek to zaplanował miał wtyki w dowództwie, a może nawet w samej Inkwizycji? Sabotażysta mimo ewakuacji poruszał się ostrożnie i zaglądał w każdy kąt, przeświadczony, że ktoś może tam czekać. Po drugie był wyposażony w elektropałkę, czyli broń zdolną zatrzymywać… -


- Miecz świetlny. - dodał Vanders z nagłym zrozumieniem. Szczerze musiał przyznać, że sama analiza zrobiła na nim niemałe wrażenie.

- Co powiesz na małą inspekcję w fabrykach koncernu Nevco? Z tego co widzę ostatnie były przeprowadzane przez Republikę jeszcze przed wybuchem wojen klonów. - zapytał się z krzywym uśmieszkiem Vanders. Skrycie, liczył że okaże się to powiązane z resztkami KNS’u co nawet miało sens. W końcu przez pewien czas ów koncern dla nich pracował…

Coruscant, Wieża 101, 19 BBY

- Witam panów. Zapraszam do środka i proszę odłożyć wierzchnią odzież. Nie mamy dzisiaj zbyt ciepłego dnia, ale możemy zapewnić, że wewnątrz budynku nie będą panowie narzekać na temperaturę. - powiedziała kobieta rasy Aqualishan. Mięśnie na jej twarzy były bardzo napięte, a sama facjata wydzielała zwiększoną ilość ciepła; nie cieszyła się na ich widok.

- Ależ nie trzeba! Wystarczy nam oprowadzenie po tym co robicie w tej fabryce. Dodatkowo musimy odbyć rozmowę z Koordynatorem Pracy w owej fabryce i przejrzeć wykaz transakcji, aby upewnić się, że wasza firma nie bierze udziału w żadnym nielegalnym precedensie. - odparł jej Vanders, bardzo dobrze lustrując mowę ciała ich przewodniczki. Wszyscy we wnętrzu byli zestresowani i choć mogło być to zwykłe przejęcie kontrolą, to miało to w pewien sposób powiązania z jakimś ostrzeżeniem.

- Jesteś świadom, że wykaz może być sfałszowany? - spytał się Tessek, w chwili spokoju, gdy Aqualishanka udała się po napoje dla ich obu.

- Porównamy go z wykazami centralnego banku z którym muszą być połączeni. Co prawda oficjalne dane są zaszyfrowane, ale zawsze można porównać ich ilość i dowiedzieć się co jest usunięte. - odpowiedział Vanders po cichu zmęczony dociekliwością Tesseka. Jeszcze zaraz okaże się, że całe ich wyjście okazało się być zupełnie pozbawione wszelkiego sensu.

- A co jeśli niewygodne dane zostaną zastąpione fałszywkami? - dopytał się Porucznik tym razem zupełnie psując humor Komandorowi, który jednak nie okazując tego pogładził tylko swoje wąsy typu chevron.

- To poprosimy tego Mi Howa, aby odszyfrował dla nas dane Ministerstwa Finansów. - odrzekł i gestem pokazał Quarrenowi, aby ten odpuścił sobie dopytywanie w momencie, gdy podeszła do nich przewodnik.

- Możemy zaczynać. -

Coruscant, Wieża 101, Kwatera Koordynatora, 19 BBY

Drzwi gwałtownie się rozsunęły ukazując rozległą salę wypełnioną różnorakimi ekranami monitoringu. Na jej środku stał okazały fotel wyszyty misternymi zdobieniami ze skóry Dewbacka, wyniesiony o jeden schodek ponad podłogę. W skrócie – nie wyglądało to na miejsce gdzie rezydował jedynie koordynator pracy w wytwórni.

Do pomieszczenia wkroczyli obaj imperialni oficerowie rozglądając się po ścianach, szukając jakichkolwiek dowodów, aczkolwiek poza zawieszonym identycznym logiem, jak na hełmie, nic się nie działo.

- Usiądźcie inspektorzy, jestem Talon Drumn, Koordynator pracy w tej wytwórni. Mam dla was dane, jakich chcieliście, jednak spodziewam się że to nie wszystko co chcecie wiedzieć, więc przygotowałem poczęstunek i śmiało zadawajcie pytania. - powiedziała postać na fotelu. Skrywała ona swoje oblicze za maską, nie dając po sobie poznać żadnych uczuć, bądź emocji. Otaczały go liczne dzieła przedstawiające, dzikie, lub tropikalne ptaki siedzące na gałęziach.

- Dziękujemy bardzo za ugoszczenie i przedstawienie nam kolejnych elementów pracy u was w fabryce. Niegrzecznie chciałbym cię poprosić o zdjęcie maski ze względu na szczerość naszych intencji. Nie mamy zamiaru być niemili, ale znacznie lepiej rozmawia się widząc oczy rozmówcy. - odpowiedział Tessek widocznie chcąc wyczytać coś więcej z twarzy Drumna. Ten zastosował się i ściągnął maskę ukazując czterdziestoletniego, lekko siwiejącego mężczyznę z drobnymi zmarszczkami i radosnym, całkiem miłym obliczem, które było zakryte za maską spokoju i neutralności.

- Ależ oczywiście. W takim razie przejdźmy do rzeczy. - zaproponował Talon zerkając na Quarrena, jednakże to nie on odezwał się jako pierwszy.

- W ostatnim czasie ma miejsce nielegalny precedens w pewien sposób powiązany z waszą firmową działalnością, jaką jest wytwarzanie hełmów. Udało nam się dojść do wniosku, że owe hełmy mają na sobie logo Nevco inc. W związku z tym musimy przeprowadzić śledztwo, czy aby bezpośrednio nie uczestniczycie w tych transakcjach. - powiedział Vanders, widząc jak mięśnie na szyi przeciwnika niemal niezauważalnie tężeją, a twarz przez moment wydziela zwiększoną ilość ciepła, co szybko zostało przykryte nijakim wyrazem twarzy.

- Jesteście pewni, że to wszystko nie jest kupowane pośrednio? Jakaś poboczna firma może skupować od nas hełmy i sprzedawać je dalej. - uśmiechnął się koordynator zupełnie, jakby właśnie z serca zszedł mu kamień. Dawał po sobie poznać, że strach opuścił go, gdy tylko wpadł na pomysł, że musi to być proceder niezależny od tego całego Nevco.

- No cóż… w takim razie prosimy o te dane i w razie wu będziemy ubiegać się o audiencję. - odrzekł Tessek i wraz z Vandersem opuścił pomieszczenie.

Coruscant, Biuro Bezpieczeństwa Centralnego, 19 BBY

- A więc co sądzisz o tym całym Talonie Drumnie? - spytał się Tessek, gdy panowie już się rozsiedli w wygodnych krzesłach wewnątrz pokoiku, a w zasadzie centrum ich działań związanych z Sabotażystą.

- Wyglądał na szczerego. Co prawda mocno napiął się, gdy usłyszał o samym nielegalnym procederze, ale to jak najbardziej naturalna reakcja. W końcu żaden koordynator nie chce, aby jego fabryka była zaangażowana w coś co mogłoby jej zaszkodzić. Tym bardziej tak niedługo po proklamacji nowego rządu, gdy Imperium chce udowadniać swoją wyższość nad Konfederacją. Wszystko powinno być sprawdzane, więc sądzę że, ani on, ani nikt z jego fabryki nie jest w to zamieszany. - odpowiedział Vanders całkiem zadowolony ze swoich jak sądził poprawnych wniosków.

- Proponuję za to zająć się teraz drugą fabryką. Może tym razem się czegoś dowiemy. -

- Nie ma problemu. Musimy zbadać wszystko. Koniec, końców działamy ku chwale Imperium Galaktycznego. -

Orbita Mufastar-29, „Nieuchwytny”, 19 BBY

Marr Chinn

Marr Chinn

Z iluminatora mostka rozciągał się cudowny widok na bezkresne połacie zieleni i błękitu na powierzchni planety. Tuż obok niskiej oficer z kruczoczarnymi włosami zawiązanymi w wąski i elegancki kok, posiadającą gładką skórą, stał pomarańczowoskóry mężczyzna ubrany w inkwizytorską zbroję. Do pleców przypięty miał podwójny miecz świetlny. W międzyczasie do centrum dowodzenia wszedł również niski blondyn z kpiącym uśmieszkiem na twarzy.

- Co ustaliliśmy? Czy może twoi żołnierze-klony zawiedli i będziemy musieli opuścić pokład statku, aby zastąpić tych nędznych nieludzi? - zapytał się Marr Chinn przechodząc między poszczególnymi konsolami zajętymi przez oficerów pokładowych.

- Na razie nic, aczkolwiek Kapitan Allight będzie chciał złożyć raport. Podobno deszcz przyniósł coś nowego. - odrzekł How nie dając się sprowokować gierkami młodziana.

- Żenujące, że to tobie powierzyli pieczę nad tymi poszukiwaniami. Pod moim dowództwem usunąłbym tych marnych poddanych i kazał im sobie pucować buty, a sam osobiście wybrałbym się na powierzchnię planety, Hi Mow. - wycedził Chinn z zuchwałym uśmieszkiem, który How chętnie by starł, jednakże tuż przed tą rozmową specjalnie medytował, aby nakarmić swoją nienawiść i żeby nie dać się rozproszyć takimi zagrywkami młodego Inkwizytora.

- No więc skoro tak tego pragniesz, daję ci dowodzenie na „Nieuchwytnym”, jednakże Claudia może cofnąć twój każdy nieautoryzowany przez nią rozkaz. I tak na marginesie wciąż nie dowodzisz poczynaniami na deszczowej planecie. Możesz pobawić się statkiem, maluchu. - odparł skrycie dumny z siebie mężczyzna nieznanej rasy, ciesząc się ze swojego wyjątkowo uprzejmego, ale głęboko sięgającego przytyku.

- A i na sam koniec. Wraz z oddziałem tych nowych Szturmowców udam się, aby sprawdzić czy aby nikt nie wwozi ze sobą czegoś czym może wywieźć tego Conn Radta. - dodał How i udał się na pokład statku abordażowego.

Orbita Mufastar-29, Korweta typu Accringa, 19 BBY

Wejście rozchyliło się gdy Mi How wraz z dwoma poborowymi majestatycznie wkroczył na pokład niewielkiej korwety, furkocząc swoją mroczną, czarną peleryną.

- Witam, zakładam że chcą panowie przeprowadzić konsultację dotyczącą towaru i go obejrzeć. Zapraszam za mną do kokpitu, gdzie będziecie mogli porozmawiać z dowódcą statku, Kapitan Ailą Frontlight, zapraszam. - przywitał ich srebrny droid protokolarny, a wszyscy z nich ruszyli za nim, żeby móc przeprowadzić przesłuchanie i inspekcję. Mijając korytarze mogli zauważyć liczne skrzynie z towarem, datakarty i porozrzucane linki oraz szarfy. Po raz kolejny drzwi się rozchyliły, gdy wkroczyli do kokpitu. Stało tam trzech pilotów-bosmanów i owa kapitan.

- Witam wszystkich na pokładzie mojego statku! Chcą panowie napić się po kubku Meiloorunowego Szału na czas naszej rozmowy? - zapytała się miło i gościnnie kobieta, uśmiechając się w kierunku zamaskowanych szturmowców.

- Podziękujemy. Nie mamy czasu na takie dobra, aczkolwiek jest to niezwykle miłe z pani strony. Chcemy przejść do konkretów, gdyż czas nas goni. - odrzekł równie uprzejmie How starając się dać do zrozumienia, iż rzeczywiście czas gonił ich w swoich nerwowych ruchach i delikatnym stąpaniu nóżką. Już go Jedi nauczyli jak manewrować uczuciami kontrrozmówców. Jedi – marne ścierwo niegodne życia i egzystencji. Wściekłość ogarnęła Mi, jednak zachował maskę spokoju. Nie mógł przecież dać się ponieść emocjom w tym momencie, gdy spokojnie rozmawiał z kapitan statku.

- No więc… śmiało panowie. Z chęcią poddamy się rutynowej rozmowie i przeglądaniu towaru. - zachęciła z miłym uśmieszkiem, który stawał się już dla Inkwizytora namolny i męczący.

- Co przewozicie, dlaczego, gdzie i skąd? Potem sprawdzimy czy to prawda i to tyle ze strachu. - odpowiedział How starając się, aby jego ton zabrzmiał na tyle stanowczo, żeby rozmówczyni przeszła do rzeczy.

- No dobrze, skoro pan nalega… Przewozimy hełmy i zbroje firmy Nevco inc. Należymy do zgrupowania przewozowego i transportujemy właśnie zamówienie na kilkaset kompletów. Dlaczego? To nasza praca i właśnie ją wykonujemy. W tej galaktyce nie da się żyć bez kredytów; tam gdzie jest potencjalny zarobek, tam jesteśmy i my. Gdzie? Jak już wspominałam na Mufastar-29. Wystartowaliśmy z Caprinn, to całkiem niedaleko… niewielka planeta na szlaku handlowym Lorta – Cerea, całkiem ładna tak na marginesie. Przylecieliśmy tam po ostatnim zleceniu, wzięliśmy załadunek, zatankowaliśmy i ruszyliśmy tutaj, aż tu nagle okazało się, że blokada. I w tym momencie dochodzimy do momentu historii w którym się znajdujemy. - odparła dając mu pełne zeznanie, które skrzętnie zanotował. Dokładność była tu kluczowa i on dobrze o tym wiedział, więc zajmował się dosłownie każdym słowem jakie wypowiedziała kapitan. Trzeba było pamiętać o Conn Radtcie i możliwym powiązaniu z wyjątkowo ważnym wątkiem Sabotażysty z Qarbonarr.

- No cóż… sprawdzimy towar i zbadamy czy to co mówicie jest prawdą. Po procedurze będziecie mogli swobodnie odlecieć na powierzchnię, jednak nie radzę pomagać Rebeliantowi. Wszystkich którzy mu pomogą czeka adekwatna kara. - powiedział i zaśmiał się złowieszczo sam z siebie, jednocześnie próbując zasiać w sercach strach, aby nikt nawet nie próbował stawiać się wszechpotężnej sile Imperium.

Orbita Mufastar-29, „Nieuchwytny”, Sala Konferencyjna, 19 BBY

- Chciałabym powitać wszystkich na prawdopodobnie ostatnie wideokonferencji przed zakończeniem i tak przydługiego wątku Conn Radta. Podobno Kapitan Allight jest w stanie zawęzić obszar poszukiwań do kilku kilometrów kwadratowych. Więc… zaczynajmy i zadecydujmy jakie będą nasze kolejne kroki. Czas nagli, a zarówno Imperialne Biuro Bezpieczeństwa, jak i sam Imperator Palpatine oczekują natychmiastowych wyników. Kapitanie, zdaj raport. - powiedziała Claudia akcentując w zasadzie każde ważne słowo w zdaniu. Ewidentnie szkolenie w oficerskiej akademii obejmowało zakres sposobu wypowiadania się, stąd też osobę wypowiadającą te zdanie można było uznać za miłą, stanowczą i elokwentną. Przeszła szkolenie bez najmniejszej ujmy na kartotece co odbijało się na jej aktualnym zachowaniu. Przykro byłoby jej stracić obecny status niekaranej.

- Poprzedniego wieczora, gdy nasi żołnierze patrolowali ulice miasta, rzekomo miało dojść do niewielkich zamieszek w jednej z głównych ulic. Kamery zarejestrowały dwie współpracujące ze sobą postacie walczące z jakimś gangiem. Kamery nie były zbyt dokładne, ale po stronie dwójki mogły stać kolejne osoby, gdyż niewyraźny obraz sugerował, jakoby z dachów na oponentów owej dwójki zrzucane były nieznanej materii przedmioty. Więcej nie wiemy, gdyż chwilę po owym wydarzeniu odbył się napad na stację kamerowni. Nie mogliśmy również przeprowadzić szczegółowego dochodzenia, gdyż byliśmy zajęci zabezpieczaniem perymetru wokół miasta, aby Conn Radt, który prawdopodobnie był jednym z tej dwójki, się nie prześlizgnął. Więc zabezpieczyliśmy teren, badamy zwłoki i czekamy na dalsze rozkazy. Jesteśmy pewni, iż się nam nie wyślizgnie, ale możliwe, że będziemy potrzebowali pomocy w schwytaniu tego buntownika. - wyartykułował swój raport Kapitan Allight.

- Dziękuję bardzo. To niezwykle ważny i świetny raport. Powinniśmy więc ustalić, jak zminimalizować ryzyko wymknięcia się Rebelianta po raz kolejny. Powinniśmy zacząć od statków. - odrzekł za to Mi How, skrycie ciesząc się że dowódca Klonów z Nieuchwytnego jest aż tak kompetentny i złożył raport idealny do zagrania na nosie Marr Chinnowi.

- Po prostu wysadźmy je wszystkie. To będzie zarazem broń psychologiczna, jak i utniemy im możliwość ucieczki. - wycedził za to Chinn w głębi ducha podśmiechując się z kompanów, którzy tego nie zauważyli, jednak w tamtym momencie nie wiedział jeszcze w co właściwie się wpakował.

- Głupcze. Nawet my, Inkwizytorzy nie możemy sobie pozwolić na niszczenie statków cywili! To wymaga horrendalnej siły politycznej, której żaden, lub żadna z nas nie posiada. Kredyt jest warty… naprawdę nikt cię tego nie nauczył? Claudio... - odpyskował trochę Mi How, dając się ponieść swoim negatywnym emocjom i uczuciom żywionym wobec blondyna.

- Oczywiście, Inkwizytor Mi ma rację. Nie możemy sobie na to pozwolić, ale za to na umieszczenie lokalizatorów już tak. - odparła Claudia patrząc z lekką pychą i dumą, delikatnie akcentując wyniosłość w swoim tonie.

- To jest myśl! A co z samymi poszukiwaniami? Może… lokalna ludność by nam pomogła. Jeśli nie to czeka ich śmierć. Są poddanymi Imperium i mają mu służyć! To ich życiowe powołanie i obowiązek! - krzyknął Mi How wstając z krzesła zupełnie dał się ponieść. Uniósł mocą datakarty i uśmiechnął się, gdy wstukiwał na nich dane.

- Pora wywabić Lothkota pod kamień… Niech Conn Radt poczuje nasz oddech na karku, a ten kto mu pomógł zostanie odpowiednio ukarany. Ku chwale Imperium Galaktycznego!!! -

- Przymknij się pomarańczowy. Nie pozwolę sobą pomiatać, jak jakimś workiem, który nie jest nic warty! Byłem szkolony przez samego Lorda Vadera! Jestem dwa razy potężniejszy niż mój były mistrz! I ty chcesz mi podskoczyć?! Jesteś niepotrzebnym ścierwem! Teraz to ja to przejmuję dowodzenie, a ty możesz sobie szczekać, jak ten piesek, ale u mojej nogi! - zaprotestował gwałtownie Marr Chinn. Jego głos brzmiał zupełnie jak nierozpoznawalne warknięcia.

- Tak uważasz? - odparł za to How dając się prostacko sprowokować młodzianowi.

- Spokojnie panowie, Mi How został przydzielony jako dowódca misji i to on będzie prowadził operacje. - zakończyła Claudia Con Evka nie dając pola do rozwinięcia się kłótni.

Obaj wymienili się groźnymi spojrzeniami i udali się z powrotem do swoich kwater, aby być gotowym na jutrzejszą operację specjalną. Miał nastać koniec nielegalnych transmisji… raz na zawsze.

Mufastar-29, Miasto stołeczne, Dzielnica Mokotov, 19 BBY

Ulewny deszcz nieprzerwanie kropił mocząc czarne włosy, zmęczonego Perta. Było mu ciężko i to okropnie. Ciągnęła go potęga i wiedział, że gniew też jest do niej kluczem, ale to co zrobił temu całemu Gangowi Terelian pewnie zostanie zapamiętane na zawsze, ze względu na okrutność czynu. Wielkość bólu jaki z zimną krwią zadał tym osobom… to było okropne. Zachlipał, co ukrył przed Conn Radtem deszczem kapiącym mu z mu mokrych i oklapłych włosów. Strach przed samym sobą, najgorsze uczucie jakiego kiedykolwiek doświadczył. Lęk przed tym, czy aby sam się nie skrzywdzi, bądź nawet innych.

- Wszystko dobrze? - zapytał się troskliwie Conn Radt, gdy przysiedli na jakiejś niewielkiej ławeczce.

- Nic nie jest dobrze! Jestem potworem… zabójcą. To koniec… podpadłem i jednym i drugim. Już nawet nie mam o co się łudzić. Moja droga kończy się na Mufastar-29. Tropi nas Gang Terrelian i Imperium. Pewnie już zablokowali miasto i kosmoport. Zrozum Conn… przegrałeś i pociągnąłeś za sobą mnie! - wykrzyczał Roo dając się ponieść prądowi emocji. Złość minęła szybko zostawiając jedynie żal i wstyd; głęboki i dojmujący.

- Rozumiem twój smutek, ale pamiętaj że nadzieja umiera ostatnia. Jeśli mamy umrzeć wśród Imperialnych, to dlaczego by po drodze nie zabrać kilku do Arrajhu? Naszym ostatnim skokiem możemy pozbawić kilku tych istot niegodnego życia w tej galaktyce… - odpowiedział spokojnym i wyrozumiałym Conn przysiadając obok Roo Perta i kładąc swoją dłoń na jego ramieniu. Wydawał się w tym momencie znacznie bardziej dojrzały niż Pert, który swoje w życiu już przeżył.

- Nic nie rozumiesz. Nadzieja jest matką głupich… ten czyn byłby nic nie warty. Nikt by tego nie zapamiętał, nie zainspirował się… choć nie taki jest mój cel. Ja nie chcę się pozbywać Imperium. Nic mnie ono nie obchodzi, za to moc… i potęga; to jest coś. Myślisz że po co przemierzyłem pół galaktyki? Ja jestem próżny, samolubny to JA mnie interesuje, a nie ludzie z galaktyki. - odwarknął Pert ponownie pogrążając się w myślach mrocznych, niczym chmury, które wisiały w tym przykrym momencie nad ich głowami również płacząc z powodu śmierci i pożogi jaka miała jeszcze nadejść.

Mufastar-29, Miato stołeczne, Peryferia, 19 BBY

Roo Pert odsunął swoje rozmyślania na bok. Wiedział, że to nie czas na myślenie o swojej moralności, a moment wiary, jej skok, ostatni zryw, iskrę. To był ten czas.

- Powinniśmy zorientować się w terenie, patrolach i zmianach wachty. W ten sposób już jutro będę w stanie określić, kiedy będziemy mieli szansę na to, by wejść do kosmoportu. Mówisz, że masz tam statek? - zapytał się były górnik. Teraz zachowywał już chłodny sposób bycia i racjonalność podejmowanych działań, czas nadszedł.

- Mam… frachtowiec. Stary dość, ale ma szybki hipernapęd; zobaczysz nada się. Musimy jednak najpierw się tam dostać. - odpowiedział Radt mierząc lśniącym wzrokiem Perta.

- Rozdzielamy się? Ja obserwuję kosmoport, a ty miejsce opuszczenia miasta. Spotykamy się tutaj i jesteśmy w kontakcie przez komunikator. Za pięć standardowych godzin od teraz. Pora narobić niezłego szumu! -

Mufastar-29, Miato stołeczne, Kosmoport, 19 BBY

- Witaj poruczniku. Jak sektor A-756236? Kapitan Allight jest zdeterminowany, aby dać tym inkwizytorom jak najlepsze warunki pracy. - rzekł klon, patrząc na drugiego żołnierza w identycznej zbroi.

- Dobrze. Bez śladu Conn Radta, ani tego jego współpracownika. Jednocześnie gość z kamerowni powiedział, że włamał się do niego jakiś łowca nagród. Pobił się z drugim i przejrzał kamery. Może nie tylko my czyhamy na tego rebelianta. - odpowiedział mu drugi z nich pucując wodą z deszczu swój blaster.

To wszystko dawało wystarczająco dużo informacji. Teraz wiedział kiedy odbywa się zmiana warty, choć ta była przeprowadzana niezwykle sprawnie i miał pojęcie na temat tego, że są również ścigani… przez trzy organy. Wewnętrzna załamkę przerwały przypominające się słowa Rebelianta „Rozumiem twój smutek, ale pamiętaj że nadzieja umiera ostatnia. Jeśli mamy umrzeć wśród Imperialnych, to dlaczego by po drodze nie zabrać kilku do Arrajhu? Naszym ostatnim skokiem możemy pozbawić kilku tych istot niegodnego życia w tej galaktyce…” i zgodnie z tym co mówił Radt, Roo udał się z powrotem do miejsca spotkania, aby obgadać ich jutrzejszy plan.

Kilkanaście minut później

- Naszym kluczem jest trzynasta godzina standardowa. Wtedy wachta zmienia się najdłużej i najbardziej leniwie. Oficerowie wymieniają się pogłoskami, więc to właśnie wtedy będziemy mogli przedrzeć się korzystając z zaskoczenia i wejść na twój statek. Ale teraz najważniejsza rzecz. Jak zamierzasz pokonać blokadę Imperium? - zapytał się Roo, gdy obaj spotykali się w niezbyt ruchliwej kantynie zamawiając za pieniądze rebelianta po łyku czegoś do picia. Potrzebny był im odpoczynek.

- Moc będzie z nami… w końcu sam jesteś jej użytkownikiem. Nie spodziewałem się, że w życiu spotkam kiedykolwiek prawdziwego Jedi.. - odpowiedział Conn Radt i w tym momencie wszystko stanęło w Roo Percie. Mimo, że tłumaczył to już rebeliantowi, to on dalej nie chciał uwierzyć w to wyjaśnienie, jakie przedstawiał mu Pert. Była to bardzo zła sposobność na szukanie zwady pomiędzy nimi, ale strach jaki go obleciał na myśl o ciągłej obławie na Jedi, a więc i niego poprzez postrzeganie był nie do zniesienia.

- Nie jestem Jedi i nigdy nim nie byłem, po prostu posługuję się mocą, aczkolwiek to nie działa tak jak myślisz. Nawet z niej czerpiąc, nie jestem w stanie ominąć Gwiezdnego Niszczyciela, zresztą to chyba jakiś nowy model; nie przypomina Venatora. - kontrargumentował za to Roo będąc świadom złego położenia.

- Uwierz… to nasza jedyna nadzieja. Perymetr otaczający miasto jest zbyt szczelny. Nie będziemy w stanie się stąd wydostać w ten sposób… kosmoport to nasza jedyna szansa, którą ja zamierzam wykorzystać. - odrzekł Conn Radt i zaczął pucować swój blaster. Pozostało się przespać i mieć nadzieję, że jutro moc i pogoda będą im sprzyjać.

Mufastar-29, Miasto stołeczne, Dzielnica Mokotov, 19 BBY

Moc. Za dziecka wydawało się, że są to jedynie legendy, ale w 23 BBY, łowca przekonał się, że tak naprawdę Jedi istnieją. Teraz, gdy nowy rząd pozbył się kamienia u nogi tym bardziej mogłoby się wydawać, że do spotkania z użytkownikiem tej siły nie dojdzie, aż tu nagle okazało się że towarzysz Conn Radta dysponował siłą potężniejszą od dziesiątek żołnierzy, dzięki której nawet łowca mógł nie stanowić dla niego problemu. Obecnie, nawet tak proste zadanie, jak schwytanie byle jakiego rebelianta dla Talona mogło być niełatwe…

Z analizy materiałów niewiele dało się wyciągnąć, ale kierując kamerę odpowiednio dało się wywnioskować, że udadzą się albo na Mokotov, albo do Kosmoportu, przy czym pierwsza lokalizacja była znacznie bardziej prawdopodobna, gdyż Imperium również poszukiwało buntownika, który to im zawadzał najmocniej. W związku z tym pewnie chcieli przedyskutować działanie dalej od silnej ręki ciemiężyciela.

Przechodził właśnie obok jakiejś marnej speluny, gdy zauważył te dwie charakterystyczne postacie chowające się w kapturach. Nie dało się ich z nikim pomylić. Łowca łypnął spode łba na użytkownika mocy, który sprzymierzył się z Conn Radtem, jednak nie zaszczycał go wzrokiem zbyt długo, aby nie zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi. Poszedł za to dalej prosto, po chwili będąc już całkowicie zakrytym przez ociekający daszek baru. Był gotowy, mógł właśnie zgarnąć płacę, która da mu chwilę spokoju, kiedy będzie mógł polecieć do raju takiego jak Caprinn, lub Niamos i odpocząć. Zrzucił z siebie mokrą pelerynę i wrzucił ją do plecaka, jednocześnie dostrajając bomby paraliżujące. Nagroda była za żywego osobnika, a sam łowca nie chciał ryzykować straty swoich cennych pieniędzy. Dodatkowo włączył wyrzutnię pocisków i tarczkę był gotowy. Przyczaił się i wyskoczył zza rogu oddając celny strzał, który został zablokowany przez użytkownika mocy za pomocą czegoś w rodzaju elektrohalabardy.

- Uciekaj Conn, moja w tym robota. - krzyknął ów osobnik z którym łowca stał teraz sam na sam. Wykorzystał swój moment pędu i obrócił się za pomocą słupa, aby następnie zwinnie przeskoczyć i oddać kilka strzałów, które zostały sparowane przez ciężką broń. Koniec. Łowca wściekły już z powodu tego, że nie może wyeliminować wroga, wyjął wibroostrze i był gotów, aby zadać mu ostateczny, śmiertelny cios. Tymczasem wokół panował gwar, gdy ludność uciekała w popłochu ze strachu przed bijącymi się osobami. Nikt nie chciał wojny na tej planecie, a Gwiezdny Niszczyciel nad głowami zdecydowani przyczynił się również do tych aktów desperacji.

Łowca podskoczył i doskoczył do czarnowłosego, wyprowadzając atak finta-żebro-finta-bark, który zakończył się niepowodzeniem, osoba odbiła wszystkie ataki wyprowadzając momentalnie kombinację szerokie cięcie-wąskie cięcie-finta-szerokie cięcie, przez którą Kyuozanin musiał odskoczyć i ponowni przystępować do ataku dystansowego. W ostatnim akcie ataku na rywala wystrzelił pociski, które jego rywal odepchnął mocą, sprawiając że impet ataku wrócił do nadawcy.

Kyuzo czuł obezwładniające go promienie energii, które zaćmiewały mu wzrok i inne zmysły. Ostatkiem, czuł jak jest wypychany mocą daleko od miejsca zdarzenia i boleśnie poczuł upadek z wysokości.

- DO-2! Zgłoś się… potrzebuję Bacty. -

Orbita Mufastar-29, Pokład LAATi, 19 BBY

Mi How trzymał się poręczy w kanonierce, która powoli opadała spiralą w kierunku powierzchni zielonej planety. Pod sobą widzieli już szarobure chmury zwiastujące ulewny deszcz i fatalne warunki na powierzchni, ale nie na to był teraz czas, gdyż swoje wszelkie myśli, pulchny przedstawiciel gatunku humanoidalnego skierował na skupienie. Pora była, aby w końcu stał się przydatny projektowi Inkwizycja, jednocześnie akcentując swoje zwycięstwo nad Marr Chinnem. To bez wątpienia był najlepszy czas, aby nieuniknione się dokonało i żeby blondyn okazał się być zupełnie nieprzydatnym ogniwem.

- Test łączności. - rozbrzmiał z głośnika głos Vic Torra, który sumiennie wykonywał wszystkie procedury związane z misją. Zdaniem Mi Howa to właśnie takich oficerów potrzebowała Imperialna marynarka wojenna; takich jak niegdyś Laze, czy Wii Teck.

- Głośno i wyraźnie. - odrzekł Mi How i nagle odciął się od wszystkiego.

„Nie istnieje nic poza nienawiścią, to ona mnie napędza i mnie buduje.” mówił sobie w myślach zastanawiając się nad Conn Radtem. „Kim on właściwie jest, aby podważać autorytet Imperium, które uwolniło galaktykę od zdradzieckich Jedi? Zasłużył na śmierć! Wszyscy, którzy mu pomagali zasłużyli na śmierć!” - odetchnął. Wiedział, iż poczynił odpowiednie przygotowanie i że to jest misja, która odmieni wszystko. Przeczuwał to, ale czy pozytywnie czy negatywnie? To miała pokazać dopiero historia.


Mufastar-29, Miasto stołeczne, Kosmoport, 19 BBY

Pomarańczowoskóry Inkwizytor zszedł po trapie kanonierki. Z radością powitał krople deszczu głucho uderzające o ziemię w akompaniamencie huczącego wiatru i grzmotów. Czas nadszedł.

- Witaj Kapitanie Allight. Czy udało wam się określić miejsce przebywania Rebelianta? - zapytał się How, błyskając swoimi żółtymi teraz ślepiami w kierunku klona.

- Nie wiem, czy jest to satysfakcjonujący rezultat, ale zawęziliśmy poszukiwania do trzech dzielnic : Mokotov, Kosmoport i Sadiba z czego w Mokotovie doszło do strzelaniny. Wokół tych trzech dzielnic mamy wąski, ale szczelny perymetr. - odpowiedział klon licząc na dobre potraktowanie.

- Kaleczona robota klonie. Weź się lepiej schowaj, abym nie zrobił ci krzywdy. Teraz to my przejmujemy tą operacją. Pilnuj perymetru… to wszystko. - odrzekł za to Marr Chinn z tym swoim głupawym uśmieszkiem na ustach.

- Inkwizytorze Chinn! Ja tu dowodzę i proszę o nie kwestionowanie moich rozkazów. Kapitanie Allight, fantastyczna robota. Proszę nie czuć się urażonym zachowaniem młodzika. Brakuje mu dyplomatycznej umiejętności wyrażania swoich pragnień; bardzo mi przykro. - zaprotestował How starając się gładko włączyć i w następstwie zażegnać konflikt; teraz liczył się tylko Rebeliant.

- Nie ma problemu Generale. Zaskarbił sobie pan mój szacunek na tyle, żebym mógł uwierzyć panu bez wahania. Poza tym kiedyś też byłem młody… każdy to przechodził. - zaśmiał się przez wokabulator Allight i odmaszerował, uprzednio salutując przełożonym.

How odrzucił obecnie swoją nienawiść wobec blondyna i skupił się na używaniu mocy do umiejscowienia mikroskopijnych rozmiarów, nadajników będących w stanie działać nawet z drugiego końca galaktyki. Czas przypomniał o sobie, gdy zza chmur wynurzyło się delikatnie słońce rozświetlając mrok. Nie mogli zwlekać.

- Zgodnie z moim pomysłem udamy się na ulice, gdzie po dobroci zaproponujemy ludziom gadanie. Jeśli nie… no cóż. Mieli wybór – rozkazał How i wraz z Marr Chinnem poprowadzili za sobą eskortę dwudziestu czterech klonów.

Mufastar-29, Miasto stołeczne, Główna Ulica, 19 BBY

Wysokie wieże, neony i wieśniacy sprzedający swoje towary. Marne, niczego nie warte ścierwo, aczkolwiek nic nie mógł poradzić na warunki w jakich przyszło mu pracować.

Ciemna sceneria i aura wściekłości jaka towarzyszyła pomarańczowoskóremu obcemu była okropna. Cywile z piskiem zbierali swoje rzeczy i chowali się na bokach.

- Zostańcie z tyłu. Chinn, dowodzisz grupą na czas przesłuchania. Nie rób głupot. - pogroził Mi How i postarał się przezwyciężyć swoją wolę. Oddychał ciężko wkładając uwagę w każdy wdech i każdy wydech. Starał się opanować wściekłość, ale nie potrafił. Każdy z tych cywili mógł być tym który kryje marnego rebelianta! Zrobił krok do przodu, a później następny aż stanął na wysokości pierwszych byłych stoisk. Dał się ponieść emocjom i niedowierzaniu ; zacisnął pięść i z bólem zniszczył szybę. Wyczuł w mocy obecność wieśniaka i przyciągnął go bawiąc się nim, jak szmacianą lalką. Akompaniament pisków tworzył muzykę, ale tylko dla jego uszu. Spojrzał na człowieka z politowaniem lekko go podduszając.

- Gdzie jest Conn Radt?! Ktokolwiek niech mi powie! - wrzasnął tak, aby wszyscy go słyszeli. Teraz nawet Sempoliary pouciekały z dachów zostawiając pustkę.

- Nie wie-e-m. - wydusił wieśniak i były to jego ostatnie słowa, gdyż kości w jego karku pękły pod wpływem nacisku niewidocznej siły, a jego ciało bezwładnie upadło na ziemię. Ceremonialnie, How przeszedł po zwłokach miażdżąc kolejne kości. Wpadł w dosłowny szał, musiał wiedzieć, gdzie jest rebeliant!

- Kto następny?! - zawołał lekko roztrzęsionym tonem Inkwizytor dalej nienawidząc ze szczerego serca wszystkich którzy zapewne niejednokrotnie widzieli już buntownika. Nie wytrzymał i niszcząc kolejną szybę wyciągnął zza niej ciężarną Aqualishankę.

- To samo pytanie! Gdzie on jest?! - ryknął na zielonoskórą obcą, która ledwie jęknęła.

- Nie rób mi tego! Będę miała dziecko! - krzyczała agonalnie, ale How to zignorował. To nie był na to czas. Odpiął od pasa swój miecz świetlny i ciągle trzymając kobietę w swoich ryzach rozciął ją mieczem świetlnym na zawsze kończąc jej bytność na tym świecie.

Aqualish

"Odwaga to cnota. Głupota już nie"


- Zostaw moją żonę potworze! - wykrzyczał natomiast kolejny Aqualishanin, który wyskoczył z budynku i począł oddawać liczne strzały z blastera, które zostały przez Inkwizytora zablokowane. Następnie nawet nie poruszając dłonią zmiażdżył klatkę piersiową niewinnego cywila, który bronił swojej żony.

- Koniec z tym! - krzyknął ktoś, a był to pewien barman.

- Odwaga to cnota, ale lekkomyślność już nie. - odwarknął Mi nawet nie zaszczycając przybysza wzrokiem. Miał już rzucić swoim ostrzem, gdy usłyszał.

- Wiem, gdzie jest Conn Radt i jego wspólnik. - wypowiedział te słowa z niezwykłą mocą wybawcy.

- Mów… - zachęcił podłym tonem Inkwizytor mając nadzieję, że okaże się to prawdziwa plotka. Tracili czas.

- Zmierzają do bocznego wejścia do kosmoportu. - dodał Barman, jednak jego los i tak został już przypieczętowany, gdy How przyciągał do siebie miecz, którym przed chwilą przebił osobę, która bohatersko jak się mogło wydawać obroniła część ludności.

- Jak mogłeś?! Powiedział ci! - wykrzyknęło nagle wiele głosów. Zwykli cywile, ludzie wybiegli z budynki i rozpoczęli ostrzał.

- Ognia! - krzyknął za to w tle Marr Chinn.

Rozpętało się piekło jeszcze gorsze niż wcześniej. Miotacze ognia weszły w ruch paląc wszystkich żywcem, a odgłosowi tupania Inkwizytora towarzyszyły przedśmiertne wrzaski bólu. Wrzaski były okropne. Tak wysokie dźwięki raniły uszy, a ich bezład powodował szaleństwo, ale nie dla nich. Każdy ze stojących tu był pewny i bezwzględny zlecając te zbrodnie. Czas nadszedł.

- Za mną. - nakazał How na odchodnym, gdy wkraczał w boczną uliczkę. Myślał o tym setny raz, ale tym razem już wszystko wiedział. Pora było zakończyć tą manianę.

Mufastar-29, Miasto stołeczne, Kosmoport, 19 BBY

Roo Pert po cichu przemknął przez wąską uliczkę pokazując Conn Radtowi, że to już nadszedłczas. Załoga Gwiezdnego Niszczyciela zeszła na powierzchnię i w tym wszystkim było coś szczególnie niepokojącego. Były górnik wyczuwał bowiem czyjąś obecność w mocy. I nie było to nikłe uczucie, a silne promieniowanie. Ktoś równie potężny jak on, właśnie się do nich zbliżał.

Zerknął zza kąta i dojrzał dwóch klonów pełniących wachtę na skrzyżowaniu. Barierki blokujące przejście komponowane były z imperialnymi sztandarami, czyli typowe panoszenie się nowego rządu. Jak wszędzie.

- Może to czas, aby się ujawnić? - zapytał się Conn Radt patrząc wręcz błagalnym wzrokiem na Perta, który uśmiechnął się tylko ciesząc się, że w swojej podróży znalazł sobie dobrego towarzysza. Podróży, która dzisiejszego dnia mogła się zakończyć.

- Jak najbardziej. - odrzekł Pert i uśmiechnął się do buntownika, po czym sam oddał bezpośredni strzał zabijający klona. Radt załatwił drugiego i przemknęli dalej. Zostało im naprawdę niewiele.

Ból uderzył w Roo ze zdwojoną siłą. Był okropny i przejmujący.

- Schowaj się. Nadchodzą z kimś kto używa mocy. Po mnie. - powiedział niemal płacząc Roo Pert, chowając się za skrzynią. To uczucie było zdecydowanie zbyt silne. Uporczywy ból głowy przyprawiał o szaleństwo. Czegoś takiego nigdy nie doświadczył, nawet gdy w formie obserwatora przebywał wśród licznych Jedi.

Jednocześnie na początku uliczki stanął pewien niezbyt wysoki, tęgi mężczyzną o żółtych błyszczących oczach. Otaczała go aura wściekłości, nienawiści, ogólnie kwintesencji ciemnej strony. Z drugiej strony zaś stał blondyn ubrany w podobnego rodzaju zbroję, od którego jednak ciemna strona aż tak wyczuwalna nie była. Coś go rozkojarzało; przeszłość i więź jaką kiedyś nawiązał. Zakłócało to jego aktualną percepcję. Za nimi zaś ustawionych było powyżej piętnastu żołnierzy. W skrócie; było po nich.

Mufastar-29, Miasto stołeczne, Kosmoport, 19 BBY

Mi How stanął naprzeciw oświetlanej neonami alejki. Zza pudeł leżących na ziemi wystawały czubki głów dwóch ludzi. Conn Radta i jego tajemniczego współpracownika. Aby upewnić się, że nie uciekną, How ustawił delikatnym ruchem ręki część pudeł leżących za nim na końcu uliczki, aby ci nie mieli jak uciec. Teraz, byli przyparci do ściany.

- Conn Radt, Rebeliant publikujący transmisje obciążające nasze Imperium. Ukrywałeś się trzy miesiące od proklamacji naszego państwa, a jednak nie zmieniłeś się przez cały ten czas. Ciągle jesteś marny i przewidywalny. Nic się w tym względzie nie zmieniło, ale czegóż można by się spodziewać po kimś kto obiera od początku te same trasy. Jesteś w pułapce i to twój koniec, a ja mam czas, więc może twój kolega by się przedstawił? -zaczął swoją finalną przemowę Mi How. Skoro już tu dotarł, to niczym złym było chełpienie się delikatnie swoim zwycięstwem, ale jeśli było ono błyskotliwe to dlaczego by nie?

- Ymmmmm. Vick Torr, Konserwator powierzchni płaskich na hmmm... Gorse. Urodziłem się na… Kaiwocker. Tak, tak to ja. - odpowiedział Roo Pert kreując swoją osobowość na nieco inny sposób, mimo trudu jaki sprawiało mu przebywanie przy tej personie, jednakże najgorszy moment ustawał, a więź Roo Perta z mocą ponownie zyskiwała na silę. Starał się sprawiać wrażenie jąkającego się przeciętnego mieszkańca galaktyki.

- Konserwator powierzchni płaskich mówisz… - zaczął Mi How, jednak przerwał mu dźwięk upadającego ciała.

- Ognia! - wrzasnął Conn Radt i wyskoczył zza pudeł rozpoczynając ostrzał. Zdezorientowany Inkwizytor obrócił się i wyciągnął swój miecz świetlny. Tego zdecydowanie się nie spodziewał, ani on, ani jego żołnierze. Ku smutkowi Howa większość strzałów trafiała i klony padały jeden po drugim. Nie minęło nawet pół minuty, gdy zostali sami.

Marr Chinn przeskoczył nad Mi’ego i rozpoczął atak na Konserwatora powierzchni płaskich, który bronił się czymś w rodzaju elektrohalabardy, gdy How w wściekłości zamachnął się szeroko na Conn Radta i ciął, jednak coś go zatrzymało – moc. Z niedowierzaniem rozejrzał się po okolicy i wtedy spojrzał, że to Vick Torr manipuluje swoją dłonią wykrzywiając miecz świetlny Howa. Pycha okazała się być zgubna, jednak to nie zatrzymało pomarańczowoskórego obcego. Był w szoku, ale odsunął to od siebie na ten moment, aby wszystko przebiegło w jak najlepszym porządku i aby nic nie zakłóciło mu bitewnego skupienia. Wyrwał się z ucisku i zaczął atakować wspólnika rebelianta, gdy Marr Chinn się podnosił, jednocześnie blokując mocą strzały Conn Radta. Wyprowadził ciężką kombinację Finta-Cios zza Głowy-Szerokie Cięcie-Finta-Finta-Szerokie Cięcie-Wąskie Cięcie-Finta-Blok powalając przeciwnika na ziemię. Jego halabarda zaś wypadła mu ze spoconej dłoni, mimo tego że uderzenie o ziemię do najmocniejszych nie należało. Oponent oddychał ciężko, a otaczała go dezorientacja.

- Żegnajcie. Imperium ucieszy się z waszej śmierci. - krzyczał dumnie Mi How, gdy Conn Radt leżał przyparty do ściany. Triumfalna mina ponownie zagościła na twarzy Mi Howa, który parsknął, zamachnął się i poczuł opór, ale tym razem nie był to Konserwator, a Marr Chinn!

- Uciekajmy! - krzyknął Conn Radt, gdy Inkwizytorzy się pojedynkowali. How próbował za nimi podążać, ale nie był w stanie. Chinn go blokował wyprowadzając proste kombinację, a następnie odpychając Howa.

- Co ty robisz? - krzyknął pomarańczowoskóry Inkwizytor z wściekłością i niedowierzaniem. Blondyn właśnie sprawił, że uciekł mu rebeliant i prawdopodobnie Jedi!

- Oni są moi, Hi Mow. Nigdy nie zrozumiesz polityki! - warknął Chinn i odbiegł w pogoni za zbiegami. A oszołomiony How przed stratą przytomności mógł się jedynie zastanawiać jaki to ma do diaska związek z polityką.

Mufastar-29, Miasto stołeczne, Kosmoport, 19 BBY

Ciężkie tupnięcia uderzały o ziemię, gdy Roo Pert biegł wraz z Conn Radtem przez wydawałoby się bezkresne połacie dzielnicy. Były górnik nawet nie starał sobie w głowie ułożyć wszystkiego co tu się właśnie wydarzyło. Pokazał innemu użytkownikowi mocy swoją wrażliwość, co mogło poskutkować nieodwracalnymi konsekwencjami w przyszłości w związku z obławą na Jedi, ale cóż mógł zrobić.

- Klony przed nami na prawej flance. - usłyszał wyrywający z myśli głos rebelianta, który zgrabnie podążał u jego boku mimo wieku.

- Strzelaj kiedy chcesz. Nie możemy się zatrzymywać. - wydyszał w biegu, nie zwracając uwagi na uderzające krople deszczu. Nie zwalniając nawet, wyciągnął swój blaster i zaczął strzelać. Już po chwili został zmuszony do użycia elektrohalabardy zainkasowanej Boleslauowi Khrobremu, która wbrew wszelkim pozorom okazała się być niezwykle przydatnym narzędziem walki. Wykonując zwinne piruety powalił żołnierzy, nie przyczyniając się do ich śmierci. Po tym co dzisiaj uczynił Gangowi Terrelian, nie mógł sobie pozwolić na zadawanie podobnego bólu innym ( co rebeliant uczynił z klonami ).

Ruszyli dalej. Uśmiech zagościł na twarzy Roo Perta dopiero, gdy zobaczyli niepilnowane wejście do kosmoportu. Nawet się nie zastanawiając wkroczyli prosto w pułapkę.

- Jesteście otoczeni. - powiedział Kapitan Allight, który przewodził tym klonom.

- Niedługo. - odrzekł mu Roo Pert i sprytnie obrócił się, aby następnie sprytnymi ciosami położyć kilku klonów. Jednocześnie, Conn Radt rozpoczął coś w rodzaju dywersji na prawej flance, sprawiając że nie cała uwaga była skupiona na włóczędze z Dhome, który wykonywał coraz to bardziej skomplikowane manewry usiłując nie dać się zranić. Przestała go teraz przejmować moralność na którą w takiej walce miejsca nie było. Zaczerpnął mocy.

Podwójna wizja: Liczne laserowe salwy trafiają w jego klatkę piersiową, czaszkę i nogi.

Nie pozostało nic, jak tylko wykonać unik odskoczyć i wykonać kilka celnych strzałów z blastera. Było tak blisko, ale niestety chyba jednak się przeliczyli. Jeśli żołnierze jeszcze chwilę ich przytrzymają, to użytkownicy mocy ich dogonią i całe zwycięstwo pryśnie w mgnieniu oka. „Już i tak o mnie wiedzą.” pomyślał Roo i skupił w sobie wściekłość, wyczuł energię tych istot, a następnie wykorzystał ją, aby odepchnąć rzezimieszków z dala.

- Nie mamy czasu! - krzyknął do Conn Radta i ruszył przez kosmoport. Zdyszany widział już blondyna wchodzącego na teren kompleksu.

- To ten! Zdalna aktywacja. - krzyknął Conn wskazując na niewielki, stary frachtowiec wyglądający jakby pamiętał czasy Wielkiej Republiki.

Skrzydła się rozchyliły, a trap się rozsunął. Wbiegli po nim do środka. Rebeliant usiadł przy sterach i w tym momencie zaczął się najtrudniejszy moment ich operacji - Lot.

Orbita Mufastar-29, „Nieuchwytny”, 19 BBY

Claudia Con Evka stała spokojnie na mostku w oficerskiej czapce z zawiązanym kokiem w który uplotła swoje gęste, czarne włosy. Musiała być gotowa w każdym momencie, tego właśnie nauczyła jej służba pod komendą Piątego Brata i wiedziała, że już niedługo może nadejść moment, gdy będzie mogła popisać się wszystkim, czego nauczyła się w czasie swojego stażu w czasie Wojen klonów i obecnego okresu.

- Pani Komodor! Nadchodzi niecierpiąca zwłoki transmisja od dwóch osób jednocześnie. Kapitan Allight i Mi How chcą coś zameldować. - powiedział z pewną dozą ekscytacji w głosie młody, a więc wciąż ambitny Vic Torr pełen entuzjazmu. Claudia uśmiechnęła się pod nosem. Cieszyło ją to, że ktoś jeszcze może być podekscytowany perspektywą przesiadywania przed ekranami czujników dzień w dzień przez kolejne lata, ale cóż... młodzian nie wiedział.

- Podpiąć ich obu na jedną transmisję. Zarządzić żółty alarm. Transmisję zakoduj kodem Kapitańskim AL35. - wydała poszczególne polecenia komodor, poprawiając swoją czapkę w oczekiwaniu na to co sługa, ale i przełożony będą jej mieli do powiedzenia.

Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy na ekranie pojawili się obaj mężczyźni.

- Komodor Claudio! Fatalna sytuacja, Conn Radt i jego pomocnik odlatują! Zatrzymajcie ich. - krzyczał zdesperowany klon, a z drugiej strony How jedynie przytaknął.

- Porozmawiamy później. Daję pani wolną rękę, ale oby się powiodło. Już mnie Marr wystarczająco odwiódł od ostatecznego celu. Zwycięstwa. - dodał How. Con Evka ponownie kpiąco się uśmiechnęła sama do siebie, gdy tylko zdała sobie sprawę, jak proste będzie to zadanie.

- Mostek. Czerwony alarm! Wysoki stopień gotowości. Wszelkie czujniki na maksymalną moc. Pora udowodnić, że też jesteśmy ważną częścią tej misji. -

Atmosfera Mufastar-29, Frachtowiec, 19 BBY

- Trzymaj się w atmosferze! - krzyknął Roo Pert, gdy Conn Radt delikatnie zawinął do góry umykając przed dwoma myśliwcami V-Wing.

- Zrozumiano! Choć dlaczego? - odpowiedział Rebeliant, gdy ponownie obrał kurs na powierzchnię planety, aby następnie zawinąć nad Las Błękitnych Drzew.

- Nadal nie wiemy, jak ominąć Gwiezdny Niszczyciel! - odpowiedział Pert, obracając wzrok i kierując swoją uwagę na myśliwce w które następnie oddał kilka strzałów.

- Z drugiej strony? - zapytał się partyzant, a samotnik jedynie pokiwał głową w konsternacji.

- Nie zaczyna się tam żaden szlak nadprzestrzenny. Wchodząc na ten, który istnieje ryzykujemy zderzenie czołowe z tym ich krążownikiem. Po drugie miej na uwadze, że jesteśmy głęboko w studni grawitacyjnej Mufastara. Nie mamy jak skoczyć. - odpowiedział Roo tłumacząc wszystko dokładnie, jednocześnie mocą podświadomie próbując zestrzelić przeciwników.

- To co robimy?! - krzyknął Conn Radt w tym samym momencie, gdy statkiem wstrząsnęło uderzenie salw laserowych.

- Omiń to drzewo i leć w kierunku blokady! Trzeba mieć nadzieję! - odrzekł spokojnie samotnik, ale spokojny nie był. Próbował zestrzelić teraz już cztery myśliwce i ledwie udało mu się drasnąć pojedynczą sztukę. Dodatkowo frustrowała go niewiedza Conn Radta na tak proste tematy znane każdemu mieszkańcowi galaktyki.

Frachtowiec zawinął zwinnie wokół lśniącego, gigantycznego drzewa, przez co V-wingi były przez moment wystawione na atak z dziobowych dział frachtowca. Radt skrzętnie to wykorzystał niszcząc dwóch ciemiężycieli, ale nie radząc sobie zresztą.”dasz radę!” pomyślał sobie w duchu i włączył pełny ciąg w górę. Roo miał wrażenie, że zaraz spadną, pojazd się rozleci, ale ku ich zadowoleniu staruszek wytrzymał trudną próbę. Nagle zamiast chmur, przed iluminatorem pojawiły się gwiazdy i zarazem Gwiezdny Niszczyciel.

Orbita Mufastar-29, „Nieuchwytny”, 19 BBY

Aslana

Aslana była młodziutką oficer na pokładzie Nieuchwytnego

- Sir! Mamy ich. Czujniki wykryły frachtowiec zbliżający się z wysoką prędkością. Wysoka emisja gazów, ma’am. - zameldował Vic Torr zajmujący się obecnie czujnikami. Claudia pokręciła głową; nie mogli im się wymknąć!

- Operatorzy promieni ściągających. Ustawić wiązkę na najwyższą moc i rozpocząć celowanie. Porażka nie będzie tolerowana. - rozkazała oficer i przyjrzała się następnie jednemu z ekranów wyświetlaczy. Obiekt coraz bardziej odbijał na prawo!

- Lasery! Pełna gotowość. Aslana? - zakrzyknęła coraz bardziej się stresując Komodor.

- Tak, pani? - odpowiedziała na wezwanie młodziutka oficer kierująca poczynaniami niszczyciela.

- Obrócić o 40 stopni w lewo. Następnie pełny ciąg; lasery strzelać bez rozkazu. -

- Tak jest sir. - Odpowiedzieli wszyscy, Niszczyciel powoli przesuwał się i sunął w kierunku frachtowca, co z tej odległości dało się już określić.

- Ma’am?! Mamy ich! - zakrzyknął Vic Torr, a Claudia pozwoliła sobie na cichy uśmieszek. Mi How na nią liczył i się nie przeliczył.

Orbita Mufastar-29, Frachtowiec, 19 BBY

- Złapali nas! - krzyknął przerażony Radt. Pertowi puściły nerwy, nie czekał nawet i wepchał się samotnie na fotel pilota. Rzeczywiście, byli ciągnięci przez promień.

- Nie stresuj się. Widzę, że mam do czynienia z niezbyt doświadczonym pilotem. No więc… pamiętaj że gdy używasz promienia ściągającego to prawa fizyki dalej działają. Możemy obracać się, manewrować itp. - zaczął swój wywód Roo. Kiedyś poznał pewnego mechanika, który wyjaśnił mu sporą część zasad dotyczących pilotażu.

- Wiedz również, że ciała stałe blokują działanie promienia. A teraz przygotuj mi wykaz na temat pozycji tego Niszczyciela. Jak głęboko są w studni

grawitacyjnej? - zapytał się Pert, gdy w jego głowie wszystko zaczęło się układać w całkiem sensowny plan.

- Eeee… Roo? Oni nie są w studni grawitacyjnej. - zameldował Rebeliant, a Samotnik uśmiechnął się pod nosem. Miał plan i zamierzał go zrealizować.

- Masz coś w ładowni? - zadał pytanie Roo. Był to ostatni ważny element jego planu.

- Wielkie pudło pełne kartoników Mieloorunowego Szału. Ale co ty chcesz zrobić? Mają nas! Nie widzisz! CO ROBIMY?! - zdenerwował się Conn.

- Na razie dajemy im się pocieszyć triumfem. Porażka w końcówce boli najbardziej, a ja chcę im ten ból sprawić. -

Orbita Mufastar-29, „Nieuchwytny”, 19 BBY

- Nie szarpią się ma’am! Prawdopodobnie zostaną pochwyceni już za kilkadziesiąt sekund. - zameldował Vic Torr, lustrując czujniki. Claudia po raz setny tego dnia uśmiechnęła się radośnie. Może zostanie jej nawet przypisana część zasług w pochwyceniu tego całego rebelianta. Wizja była przepiękna, ale zbyt odległa; pora było zejść na ziemię.

- Jak czujniki? - zapytała się, aby wszystko dopiąć na ostatni moment.

- Sir? Mamy wykaz. Zwiększona emisja gazów zużywanych do ogrzania silników manewrowych. - odrzekł mężczyzna, zaniepokojonym tonem, delikatnie urywając wypowiedź na końcu.

- Co tu się dzieje? Będą się obracać, czy co? - krzyknęła Claudia. Wdech i wydech, wdech i wydech. Ciągle oddychała ciężko, ten stres. Nie miała pojęcia co tu się mogło zadziać. „Czy rebeliant i jego współpracownik coś planowali?”

Orbita Mufastar-29, Frachtowiec, 19 BBY

- CO TY PLANUJESZ?! Jesteśmy w zagrożeniu Roo! Powiedz mi! Nie mamy czasu! - ryknął Conn ponownie. Tymczasem Pert jedynie uśmiechnął się do przyjaciela chcąc, aby trochę się postresował. Mimo, że nic nie było pewne, to jednak samotnik przeczuwał, że im się uda.

- Przekonasz się. - odpowiedział i zerknął na pokładowy licznik. 12:15, 12:16, 12:17…

Nagle, człowiek złapał za stery i włączył pospiesznie silniki manewrowe. Załączył pełen ciąg i obserwował, jak statek wprowadza się w powolny ruch wirowy.

- Zostało nam 500 metrów! - krzyknął ponownie rebeliant.

Tymczasem Roo obracał statek, aż do momentu, gdy byli ustawieni rufą wobec gwiezdnego niszczyciela, który był ich punktem odniesienia.

- Zamknij grodź! - polecił Conn Radtowi, i sam skupił się na ustawieniach otwarcia wrót.

12:57, 12:58, 12:59… Pert nacisnął czerwony przycisk, a trap frachtowca rozchylił się. Kosmos zaczął zasysać wszystko co się tam znajdowało, w tym skrzynię. Która wysunęła się ze statku stając na drodze promienia ściągającego. Przerwała wiązkę.

Nie czekając na nic, Pert włączył pełen ciąg silników głównych i wyminął Gwiezdny Niszczyciel.

- Gdzie skaczemy? - zapytał się pospiesznie, Roo Pert, gdy nagle otępiała załoga Niszczyciela rozpoczęła ostrzał.

- Nie wiem… Na stację przestrzeni Fide’a. Współrzędne układu… I-18! - odpowiedział podniosłym tonem Radt.

Pert bez zawahania pociągnął za wajchę po wpisaniu współrzędnych i z niewielkimi śladami po laserach skoczyli w nadprzestrzeń.

Orbita Mufastar-29, Nieuchwytny, 19 BBY

Claudia Con Evka bez wątpienia nie dowierzała w to co tu się właśnie wydarzyło. Rebeliant jej uciekł. Zawsze miała nadzieję, że nigdy nie przyjdzie jej się mierzyć z tak nieudolną załogą, ale i równie nieudolną sobą. I choć nie zamierzała zrzucać winy na siebie przed przełożonymi, tak w głębi ducha wiedziała, że zawiodła siebie i całą marynarkę imperialną. Nie bez powodu powierzono jej jeden z pierwszych krążowników nowej generacji, a ona tak się odwdzięczała Imperium, organowi który przyjął ją bez wahania, utrzymując rangę jaką zdobyła w służbie Republiki. Została przydzielona pod komendę Inkwizytora – Piątego Brata, a nie była w stanie poradzić sobie z frachtowcem, mając do dyspozycji półtora kilometrowy okręt.

- Aslana? Zarządź ściągnięcie tego pudełka. Choć wątpię, żeby cokolwiek znaczyło. Torr? Obejmujesz chwilowo dowodzenie. Muszę udać się do sali konferencyjnej. Masz szczęście, że Crafty jest nieobecny, chociaż trochę sobie podowodzisz. - rozkazała Claudia powoli wracając do normalnego trybu życia. Jednocześnie, wychodząc z mostka czułą napięcie wśród swoich podkomendnych. Wszyscy wiedzieli, że zawiedli. Skrycie, Con Evka marzyła, aby móc zwyczajnie odpowiedzieć przed Piątym Bratem. Mimo, że wstydziłaby się bardziej, tak nie musiałaby się obawiać o swoje życie. Mało wiedziała o tym Mi Hale, aczkolwiek nieznanej jej rasy persona mogła być pamiętliwym przełożonym co bez wątpienia nie pasowało jej w idei przyszłej błyskotliwej kariery. W końcu była tak blisko… może mogłaby nawet zostać Admirałem. Ileż korzyści…

Otrząsnęła się jednak. To zdecydowanie nie był czas na czcze marzenia o wyższym stanowisku dowódczym, nie w godzinie jej klęski, która mogła odbić się echem. Drzwi się rozsunęły, a ona sama bez szczególnej zwłoki weszła do wnętrza sali konferencyjnej pełnej wyświetlaczy itp. Ją jednak interesowały jedynie komunikatory. Zainicjowała połączenie z Mi Howem, aby zameldować mu co i jak.

- Witaj Komodor. Ufam, że udało wam się pochwycić rebelianta. - warknął groźnie How, ale zarazem miał na twarzy pewnego rodzaju uśmieszek. Był zbyt pewny siebie i Claudia dobrze o tym wiedziała.

- Niestety… Rebeliant, bądź jego współpracownik za pomocą ładunku przerwali promień ściągający i uciekli w nadprzestrzeń. Analitycy zajmują się analizą ich wektoru wejścia i prawdopodobnych celów, ale nic nie wiemy. Przykro mi. - odpowiedziała mu Komodor i przełknęła ślinę. Obleciał ją zimny strach, gdy poczuła jak jej palce zaciskają się na krtani sprawiając, że wdychanie powietrza było coraz cięższe.

- Powtórz to! - warknął Inkwizytor gniewnym tonem.

- A-agh-krrh-oph – wydała z siebie oficer szykując się na śmierć. W tym samym momencie bezwładnie upadła na ziemię oddychając ciężko. Przynajmniej była wolna od zniewalającego ucisku.

- Przepraszam sir. Mogę się spytać co jest kwestią twojej porażki na powierzchni planety? - zadała pytanie Con Evka niemal piszcząc, aby nie pokazać przełożonemu swojej słabości.

- Możesz… Marr Chinn, zdrajca Imperium. Zatrzymał mnie, chcąc zagarnąć wszystko dla siebie. Możesz przygotować celę na mój powrót i przyszykuj sobie eskortę. Nie będzie zachwycony. - odrzekł How i zakończył połączenie.

Orbita Mufastar-29, Prom typu Lambda, 19 BBY

Mi How stał i rozmyślał. Ciężko mu było uwierzyć, że tak łatwo popadł w gniew, ale każdy postronny świadek musiałby przyznać, że czyny Marr Chinna była haniebne i wstydliwe. Po raz setny How przypomniał sobie, jak bardzo go nienawidzi. Był on osobą, która każdego wrzucała do jednego worka bez względu na przyszłą poprawę. Nie zostawiał szarości. Istniała tylko czerń i biel… tylko czerń i biel.

- Arrrgh! - ryknął bezsilnie How. Wiedział, że będzie liczył się z konsekwencjami mimo tego, że główną winę za wszystko ponosił blondyn, ale to jednak on dowodził misją i to jemu dostanie się najbardziej. Wielki Inkwizytor pewnie uzna to za swoją osobistą porażkę i zacznie liczyć się z Howem mocniej i więcej. Lord Vader… Strach nagle i niespodziewanie uderzył w Inkwizytora. Prawdopodobnie zginie jeśli mroczny lord, ich dowódca dowie się co się stało, a Chinnowi da szansę. Roznosiły się nawet plotki o prywatnym szkoleniu blondyna przez Vadera i była to wizja przerażająca. Wtedy za każdą porażkę Chinna byłby winiony How, ale do nich nie dojdzie. Już niedługo bez blondyna pełniącego rolę kuli u nogi odnajdzie Conn Radta za pomocą lokalizatora i zakończy życie rebelianta raz na zawsze. Pochwyci go, pokaże wrogom imperium jak się kończy, a następnie okryje się chwałą, otrzyma numer i ważne miejsce w szeregach Inkwizycji. Tak… to było to.

Mufastar-29, Miasto stołeczne, 19 BBY

Łowca kroczył przez szeroką, główną ulicę prowadzącą do kosmoportu. W sporej jej części wszędzie leżały ludzkie, bądź Aqualishańskie truchła zupełnie bez życia. Niektóre miały ślad od miecza świetlnego. „Może to jakiś przeżyły Jedi?” pomyślał sobie krocząc. Wiedział, że Conn Radt z tym jego współpracownikiem używającym mocy już dawno odlecieli poza powierzchnię planety. Już niedługo i on podąży ich tropem, aby zakończyć to zlecenie. Choć może nie udało im się uciec. Co jeśli Gwiezdny Niszczyciel ich złapał? „Nie, to niemożliwe” pomyślał sobie i wkroczył do kosmoportu. Na bramkach do wnętrza stali dwaj żołnierze imperialni, pilnujący czy aby ktoś nie próbuje się włamać. Łowca więc skasował swoją kartę i uiścił dość wysoki rachunek, aby następnie przejść na teren samej miejscówki. Podążył do przystanku śmigaczy, skąd mógłby się udać bezpośrednio do statku. Spojrzał na nieznanego mu Aqualishańskiego taksówkarza i zapytał się.

- Można do statku na pozycji Y4-OB1? -

- Zapraszam. Może jakiś napiwek? Płace są wyjątkowo niskie… ciężkie życie. Taka galaktyka. - odpowiedział Aqualishanin.

Kyuzo tymczasem litując się nad losem miłego taksówkarza rzucił mu dwadzieścia kredytów republikańskich na stołek.

Łowca opuścił taksówkę na widok swojego jednoosobowego stateczku, który zwał „Lethal Bumblebee”. Oczywiście znajdowało się tu miejsce, aby pomieścić dodatkowe cztery osoby w celach, a nawet kajutach, ale docelowo łowca podróżował sam.

Wziął czujnik i przeskanował poszycie pojazdu w poszukiwaniu aparatur i wyjątkowo coś znalazł.

- Hm… Imperialna Aparatura Szpiegowska. Przyda się po dezaktywacji . - stwierdził sam do siebie i wyłączył urządzenie. Pora była, aby zapolować na Conn Radta.

Wszystkie przełączniki były w normie. Paliwa starczyłoby na dość długi lot. Wszystko wydawało się być dobrze, ale jakieś dziwne przeczucie drażniło Kyuozanina. Nie dał się ponieść zwykłemu zwidzeniu i samemu ruszył statkiem. Teraz trzeba było ustalić, gdzie mogliby się udać następnie. Dostał od Talona wykaz ostatnich wycieczek rebelianta. Odwiedzał Terruk, Lortę, Caprinn, czy choćby Gambl-55. Analizując zasięg, statek najprawdopodobniej udał się do Sektora Guoadarr’k, lub ewentualnie do Sektora Potual’ak. Jednak pewne przeczucie mówiło łowcy, że będzie to ten pierwszy cel. Nie za daleko od Mufastar-29, ale i nie na tyle blisko, aby był to jeden z pierwszych celów.

- R4? Kurs na Zuomiarrę. - zarządził łowca i osiadł w swoim fotelu. Czekała go długa podróż.

Orbita Mufastar-29, Nieuchwytny, 19 BBY

LordVader

Lord Vader budził strach w sercach Inkwizytorów

- Witam, Komodor Claudio. - przywitał się Mi How bez śladu swojej uprzedniej złości. Postarał się, żeby wyglądało to jakby wyzbył się negatywnych uczuć wobec Chinna do czego oczywiście nie doszło. Teraz był czas na wypełnienie formalności, a następnie powrót do poszukiwań Rebelianta i tego Jedi. To właśnie było coś, co Howa konfundowało najmocniej. Zwykłe poszukiwania buntownika zakończyły się odnalezieniem jednego z tych zdrajców, których w końcu tak bardzo nienawidził. Teraz przydzielenie go do tych poszukiwań było jeszcze bardziej konieczne, a Mi w końcu będzie mógł wyżyć cały swój gniew na tym marnym przeżytku, który sprowadził na niego taki, a nie inny los. Jednak machina polityczna Imperium mogła mu w tym przeszkodzić. Lub… Darth Vader – Mistrz Chinna. Kolejna osoba gotowa, aby zrujnować mu karierę w Inkwizycji oraz doprowadzić do jego śmierci. I choć w głębi duszy, pomarańczowoskóry Inkwizytor nie przepadał za Lordem, tak nie okazywał tego. Gdyby dało się to wyczuć, to Mi byłby martwy już od dawna, ale strach przed personą mrocznego lorda był zbyt dojmujący i trwożący. Nie było szans, aby How powiedział o tym komukolwiek.

Neonowe lampy oświetlały osobistość Wielkiego Inkwizytora i jego czerwono-żółte zapadłe oczy oraz ostre, białe zęby. Pojawiła się ona na niewielkiej klasy wyświetlaczu, przy którego jednej stronie ukląkł właśnie How.

- Panie! Ze smutkiem muszę zameldować, iż nasza misja została niezbyt dobrze zakończona, przez niekontrolowane przeze mnie działania Inkwizytora Chinna, który chcąc zagarnąć sobie zasługi, pojedynkował się ze mną opóźniając moje działania. Okazało się, że ów rebeliant ma sojusznika w postaci Jedi, który również nie ułatwił sytuacji, jednakże ja jestem tu, aby polować na takich marnych, podupadłych zdrajców dlatego proszę o pozwolenie kontynuacji poszukiwań. Zamontowałem na ich statku lokalizator, dowiemy się o wszystkim co będą robić i gdzie będą się udawać. Odnajdę ich. - powiedział How z wielką siłą zawartą w przekazie, która mogła się jednak okazać niezauważalna dla niezbyt szczęśliwego przełożonego.

- Ty słabeuszu! Wybierając się po ciebie osobiście, aż na tropikalną powierzchnię Caprinn liczyłem, że przydasz się Imperium, które raczyło cię uratować od złego sposobu postrzegania, jaki zaimplementowali w tobie ci zdrajcy. A ty jak mi się odwdzięczasz?! Mogłem cię zabić na miejscu, ale jednak dałem ci szansę, abyś ukarał tych, którzy na to zasłużyli, rozumiesz? Lord Vader będzie jeszcze bardziej niezadowolony niż ja. Co z tego, że Chinn znów coś wymyślił? To tobie się oberwie, wiesz? - odwarknął Pau’anin świdrując wzrokiem Howa. Pomarańczowoskóry Inkwizytor wiedział, że teraz on ma coś powiedzieć.

- Korzę się przed tobą, daj mi szansę. Nie muszę wracać na Coruscant! Odeślę Chinna. Z resztą! To jego wina, to on nie dopuścił mnie do tego Jedi i Rebelianta. To on! - odpowiedział How już zupełnie dając się ponieść swoim negatywnym emocjom. Powinien je pielęgnować, a nie dawać im upust.

- Chinn zostanie ukarany. Jego nieudolność nie przeszkodzi nam po raz kolejny w wypełnianiu należności, ale nie mogę ci pozwolić kontynuować poszukiwań. Z rozkazu grona Najwyższego Dowództwa jesteś wezwany na Coruscant. Nie wiem dlaczego i po co, ale z pewnością wiem, iż nie możesz tego odpuścić. Wracaj. Weź Kanonierkę LAATi, lub twój myśliwiec i rusz do Imperial Center. Claudia wykona rozeznanie w terenie i do ciebie dołączy. Przekonamy się, jak zakończy się ten wątek. - powiedział Wielki Inkwizytor i zakończył przydługą rozmowę.

Przestrzeń Kosmiczna, Gwiezdny Niszczyciel typu Venator, 19 BBY

Calista zdecydowanie nie przepadała za wszelkiego rodzaju więzieniami, bądź izolatkami. Ich ponura i mroczna konstrukcja przyprawiała ją o dreszcze zdecydowanie mocniej niż jakikolwiek żywy Jedi, jednakże nie mogła nic poradzić, gdy trafiła do niej na komendę Cley Oshki mimo tego, że jej akta były jak najbardziej prawidłowe. Cała próba odwiezienia Galena Panksa na Tessco coraz bardziej się komplikowała. Poza tym, dziwiła ją ta cała blokada, pośród niczego w jakiejś Dzikiej Przestrzeni, aczkolwiek nie było jej dane wiedzieć o wszelkich projektach Imperatora, lub innych senatorów. To nie było jej zadanie, ale jednak cały czas o tym rozmyśliła. Jednostka Tessco Black Nebula… Czym mogło być owo stowarzyszenie, które chronić trzeba jakąś przerażającą, nową technologią wyciągania z nadprzestrzeni i gwiezdnym niszczycielem? Coś zdecydowanie było tu nie tak.

Przesiedziała tak jeszcze około trzydzieści minut, gdy jakiś klon otworzył jej drzwi. Nie krępował jej delikatnych dłoni kajdankami, co było nietypowe ze względu na poprzednie działanie Cley Oshki. Może jego postrzeganie w końcu się odmieniło? Zawsze darzyła tych żołnierzy należytym szacunkiem i w tak błahej chwili pierwszy raz od dawna pomyślała o przyjacielu – Sharku z którym nie widziała się już drugi miesiąc. Może po zakończeniu tej farsy warto byłoby się z nim skontaktować? Powspominać Wojny klonów, gdy Jedi nie dopuścili się jeszcze tej straszliwej zdrady.

- Idziesz, czy nie? - zapytał się ów żołnierz, gdy Calista zorientowała się, że odpłynęła trochę zbyt mocno. Otrząsnęła się i ruszyła wraz z eskortą, poprzez liczne niemal identyczne korytarze. Bywała wielokrotnie na tego typu okrętach, więc wiedziała iż kierują się aktualnie na mostek, i to nie ten zapasowy. Idą na główny mostek statku.

Szczerze niesamowicie ciekawiło ją to, kim właściwie jest Galen i dlaczego jest tak ważny.

- Obchodź się z nim, jak z jajkiem nuny. - powiedział jej na pożegnanie Piąty Brat co świadczyło, że coś może być na rzeczy, a jej o tym nie powiedziano. Szanowała Piątego Brata jako jednego z niewielu Inkwizytorów, gdyż umiejętność współdziałania jaką posiadał oraz jego etyka pracy czyniły z niego osobę z którą chce się pracować – w przeciwieństwie do nieudaczników takich, jak Marr Chinn, bądź Mi How. Z nimi też należało obchodzić się ostrożnie, ale nie dlatego że byli ważni, a raczej ze względu na to, aby nic nie popsuli.

Myślała tak całą drogę i otworzyła swoje oczy dopiero przed wejściem na mostek. W końcu przez całą drogę prowadziła ją moc i nie musiała polegać na zmyśle wzroku.

- Witaj, Inkwizytor Calisto! Przykro mi, iż musiałem postawić cię w izolatce na czas kontaktowania się z bazą, ale środki bezpieczeństwa Jednostki, ale i te Imperialnego Biura Bezpieczeństwa nie pozwalały mi zostawić cię niespętanej na terenie okrętu. Na całe szczęście dla ciebie, otrzymaliśmy pozytywny werdykt i jesteś upoważniona do dostarczenia Galena na Tessco, jednakże nie wolno wejść ci na teren tej ściśle tajnej placówki. Odstawisz go, a następnie udasz się tam skąd cię przysłali. Uwierz mi, tak będzie najlepiej. - powiedział jej Cley Oshke tonem formalnym, pozbawionym wszelkiej barwy, bądź zamierzonej intonacji. Był po prostu identyczny cały czas i jakże typowy dla oficerów Marynarki Imperialnej.

- Tak jest. Dziękuję bardzo za przyjęcie nas. Za pozwoleniem udam się od razu na statek. I tak mamy kilka dni opóźnienia. - odrzekła mu.

- Ależ proszę! Mam tylko jedną radę na koniec… Radzę poruszać się mikroskokami. Mgławice i nieoznaczone masy materii, bądź supernowe to nie najlepsze miejsca na lot. - zachichotał i nałożył swoją czapkę oficerską.

- Miłej drogi! -

Dzika Przestrzeń, „Grzesznik”, 19 BBY

Trap promu zasunął się z głuchym łoskotem, który obiegł całą powierzchnię górnego hangaru. Szturmowcy odetchnęli z ulgą, gdy nieoczekiwani goście odlecieli z pokładu.

Tymczasem wewnątrz owego niewielkiego statko-promu na zacienionym fotelu, przesiadywała Calista szykując parametry pierwszego skoku. Cley Oshke był na tyle miły, aby dać jej koordynaty skoków i choć mogłaby to być teoretycznie pułapka, to Inkwizytorka nie sądziła, że poświęciliby Galena. Był dla nich zbyt cenny.

- Interesuję cię co robimy na Tessco. - stwierdził siedzący w tle Galen Panks, nagle wynurzając się z cienia. Pozostał ten niezmienny wyraz twarzy, ale coś uległo zmianie. Inżynier odezwał się do niej sam, z własnej woli. Do tej pory nie spotkała się jeszcze z taką sytuacją. Przekładając przerzutnie rozmyślała na temat tego co właśnie się wydarzyło.

- To chyba naturalne, że mnie to interesuje. Pierwszy raz słyszę o tej całej placówce, a jest ona chroniona przez Venatora i jakieś nowe urządzenia. Chcesz stwierdzić, że nie jest to intrygujące? - odpowiedziała mu Calista, dbając o to, aby w jej tonie pojawił się pewien wyrzut sugerujący staruszkowi popełnienie błędu.

- Nie zasugerowałem, iż nie jest to intrygujące. - odpowiedział jej Galen i w tym momencie Tasnerk uświadomiła sobie, że mężczyzna się z nią bawi. Umilkła i pociągnęła za wajchę, nie będzie dawała się mu bawić swoją ciekawością. Pora było wybrać się w długą podróż.

Zuomiarra, Miasto stołeczne, 19 BBY

Wnętrze nie było zbyt jasnym miejscem. Cienie były rzucane przez liczne aparatury, a jedyne, nikłe światła pochodziły z przycienionych wyświetlaczy. Podłoga wysadzana byłą standardowymi metalami, które były charakterystyczne dla imperialnych placówek. Wśród elementów tej scenerii stał żołnierz ubrany w białą, nieskazitelną zbroję.

Straight nie znosił zmian jakie zaszły w Republice. Nie chodziło mu wcale o kwestie polityczne, a raczej o to, jak on został potraktowany. Lata spędzone na polach Wojen klonów zostały zupełnie olane przez Najwyższe Dowództwo, a rola Porucznika została ograniczona do sprawowania kontroli nad jakimś niedawno odbitym przyczółkiem w Sektorze Guoadarr’k.

- Poruczniku? Od kilkunastu minut ktoś próbuje się z tobą skontaktować. Coruscański kod szyfrowania. - zameldował oficer telekomunikacyjny, który nagle wszedł do pomieszczenia. Straight zdążył zapoznać się już z każdym członkiem załogi i brakowało mu w nich wszystkich pasji, jaką mógł zaobserwować służąc u boku Mi Howa, czy Ladohna Laze’a. Ich wszystkich cechowała nadmierna pewność siebie, ale i pasja, chęć i poczucie, że wiedzieli za co walczą. Plany często były głupie, ale dzięki wierze udawało im się wygrywać bitwy, tak jak na Qarbonarr, a teraz miał więcej papierowej roboty, niż treningu strzeleckiego.

- Dobrze. Proszę przekierować połączenie do mojej kajuty. - odpowiedział znużonym głosem klon. Miał zdecydowanie dość całej tej planety-wysypiska.

- Tak jest sir! - odrzekł formalnie oficer i udał się z powrotem do panelu kontrolek.

Straight postawił pierwszy krok w kajucie. Nie cierpiał tego miejsca równie mocno, jak pozostałej części placówki. Pomieszczenie było nadwyraz ciasne i sprawiał wrażenie jeszcze mniejszego, niźli było w rzeczywistości. Tuż przy ścianie stała niewielka koja. Po drugiej stronie, obskurny stolik i drzwi do niewielkiej łazienki, a przy okienku z widokiem na około 400 tys. miasto, a dokładniej na niewielką, niemalże pustą autostradę po której okazjonalnie przejechał jakiś śmigacz. Nic wybitnego.

Podszedł do biurka i nawet nie zdejmując swojego hełmu odebrał połączenie. Na ekranie pojawił się starszy, siwiejący powoli mężczyzna ubrany w mundur IBB.

- Poruczniku Straight. Tutaj Wulff Yularen z Imperialnego Biura Bezpieczeństwa. Przykro mi, że to ja muszę przekazać panu tą informację, ale najwyższe dowództwo floty jest najwyraźniej czymś zajęte. Otrzyma pan nowe rozkazu w Imperial Center. Na Coruscant otrzyma pan kwaterę w strefie kwater oficerskich i z góry mówię, aby pan się nie martwił. Przydział nadejdzie już niedługo. Jakiś oficer z floty przyjdzie panu na przywitanie. Wszystko jasne? - powiedział Yularen gładząc siwego wąsa w oczekiwaniu.

- Tak jest sir. Mógłby mi pan powiedzieć jaki to przydział? - dopytał się nieco bardziej podekscytowanym odgłosem Straight. Może w końcu uda mu się wyrwać z tej nieznaczącej nic w galaktyce dziury.

- Przydział do Inkwizytora Howa na Gwiezdny niszczyciel typu Imperial „Śmiałek”. Zostanie pan przekazany pod komendę Kapitana Harveya Drayen-Yarga. Młody, błyskotliwy… będzie się panu podobać. Ku chwale Imperium Galaktycznego! -

- Ku chwale Imperium Galaktycznego! -

Coruscant, Umate, 19 BBY

Mi How. Straight nie spodziewał się tego, że zostanie mu kiedyś jeszcze zobaczyć generała pod którego komendą służył długie lata. Dwa miesiące temu rozstali się po wydaniu rozkazu anihilacji zdrajców Jedi, więc klon nie pomyślałby nawet o powrocie do tęgiego, ale mądrego generała, a teraz zostało mu to przypisane. Czy przez los, czy może przez złośliwość dowództwa? Oto było pytanie. Nie miał pojęcia, czy Mi How okazał się nie być zdrajcą, czy co dokładnie, ale zaskoczył go bardzo mocno aktualny obrót spraw.

Czekał teraz na spotkanie z przywódcą ich krążownika – Harveyem Drayen-Yargiem. Miło było widzieć, że ludzie wciąż chcą służyć Imperium, Imperium któremu nie chciał służyć Straight. Nie uszło jego uwadze, iż niemal wszystko po proklamacji nowego rządu zmieniło się na gorsze. Przydziały, jedzenie… wydawałoby się, że cały świat się wali. Po ostatnich wybrykach Drużyny 99, która zdezerterowała, opinia Imperium o klonach drastycznie się zmieniła. Teraz byli wręcz odsuwani od roli, a w senacie naradzano się, czy aby nie lepiej wycofać całkowicie udział ludzi takich jak Porucznik.

- Witam! Przepraszam za spóźnienie. Nigdy nie miałem talentu do punktualności. - przywitał się oficer podając rękę Straightowi. Ten zaskoczony, gdyż nie zauważył nadejścia kontrrozmówcy, uścisnął dłoń i przysiadł naprzeciw szczytu Umate – jedynego punktu z którego widać powierzchnię Coruscant.

- Miło mi pana poznać. Przepraszam, że od razu przechodzę do rzeczy, ale taka trochę moja natura. Co pan sądzi o nowym przydziale? - zapytał się Straight bez zbędnej grzeczności i uprzedzeń. Był osobą prostą i nie zamierzał zmieniać swoich nawyków. Póki co, choć zarazem miał szacunek wobec oficerów pod jakimi służył, dlatego też w jego tonie nie zabrakło charakterystycznej w relacji szef-pracownik uprzejmości.

- To niesamowity skok. Uprzednio byłem dowódcą promu typu Gozanti i nadzorowałem przebieg prac nad Gorse, a nagle jestem dowódcą Imperiala. Zmiany nadchodzą i ja się z tego cieszę. - odpowiedział Harvey, poruszając nawet ciekawy temat swojej przeszłości.

- Tu się z panem zgadzam. Pilnowanie powierzchni Zuomiarry nigdy nie było moim marzeniem. - odrzekł na to Straight.

- W każdym razie dali nam okazję pracować z Inkwizytorem. Trochę mnie w to wtajemniczyli i to najwyższa elita, więc sam nie wiem czym sobie na to zasłużyłem. Zobaczymy co zobaczymy. Z góry mówię ci, że okręt robi wrażenie. - dodał Drayen-Yarg i gestem zaprosił Straighta, aby ten przeszedł się z nim i porozmawiał o przeszłości. Zapowiadał się całkiem ciekawy wieczór mając na uwadze to, jak czas spędzało się na Zuomiarrze.

Przestrzeń Kosmiczna, 19 BBY

Mi How nie mógł ukryć swojego niezadowolenia siedząc w ciasnym kokpicie swojego interceptora. Nie cierpiał dłuższych podróży nadprzestrzennych na pokładach tak niewielkich jednostek, co było dla każdego, który przeżył taką podróż jak najbardziej zrozumiałe. Aktualna sytuacja przyprawiała go o mdłości i miał nieskrywaną nadzieję, że Lord Vader okaże się być akurat zajęty tropieniem innego Jedi, niż pomocnik Conn Radta. Szczery strach wywoływał swoją obecnością Vader i nawet on, Mi How, który powinien roztaczać strach, bał się Sitha wręcz nieskrywanie.

Obecna sytuacja niezależnie od okoliczności plasowała go w zdecydowanie niepoprawnym miejscu. Zawsze był przegranym, gdyż poniósł porażkę, przez tego głupka. Nie dość, że musiał z nim rywalizować o numer, to jeszcze blondynek był pupilkiem innych. Ale cóż miał poradzić… pozostawało natłuścić przesuszoną twarz i czekać na ostateczny werdykt niezadowolonego dowództwa.

Coruscant, Kwatera Główna Inkwizycji, 19 BBY

Większość osób zbierała się już w sali konferencyjnej. Szósty Brat ze swoją mechaniczną dłonią, czy Dziewiąta Siostra ze swoimi rogami. Brakowało tym razem Dwunastej Siostry, Marr Chinna, Piątego Brata i… Lorda Vadera.

- Witam was wszystkich zgromadzonych na naszej kolejnej konferencji. Podsumujemy sobie poszukiwania rebelianta z Mufastar-29, poszukiwania Jedi i operacje powiązane z Projektem Kołyska. Zacznijmy może od pierwszej kwestii. Mi Hale? Może zdałbyś nam sprawozdanie z wydarzeń na Mufastar? - rozpoczął ze sporym dystansem, formalnie Wielki Inkwizytor lustrując How dość groźnym spojrzeniem.

- Niestety z wielkim smutkiem muszę stwierdzić, że mimo starań moich, jak i oficer Con Evki ostatecznie ponieśliśmy klęskę. Marr Chinn dopuścił się okropnej niesubordynacji i przerwał skutecznie nasz poszukiwania, aby przypisać sobie zasługi… - powiedział Mi How z opanowaniem i umiejętnością tłumaczenia swoich wybryków, którą nabył w czasie służby wewnątrz Inkwizycyjnych struktur.

- I dałeś się pokonać?! Wina leży po twojej stronie, szumowino! - skomentowała niemal wypluwając z siebie słowa Dziewiąta Siostra nieprzyjemnie obserwując Howa.

- Cisza! Słuchamy raportów! Jesteśmy jednością w nienawiści wobec Jedi. Każdego z nas skrzywdzili na swój sposób i mamy być w opozycji wobec nich. Nie między sobą nawzajem! Przyświeca wam wszystkim ten sam cel… więc po co się dzielić, gdy można się łączyć? - wygłosił ucinając wszystko Wielki Inkwizytor. Gdy wypowiadał te słowa towarzyszył im strach słuchających i autorytet wypowiadającego. Niecodzienne połączenia, które Mi How podziwiał. W pewien sposób sam dążył swoimi działaniami do bycia autorytetem, ale nie był to czas na dalsze wywody nad sensem kroków przez siebie wybieranych.

- A więc. Marr Chinn nas zatrzymał. Zapomniałem wspomnieć, że Conn Radt zaczął współpracować z Jedi, który mimo braku używania miecza świetlnego ujawnił swą moc. Teraz chcę go poszukiwać dalej, tym bardziej dlatego, że udało mi się zamieścić lokalizator na ich statku. Nie wymkną mi się! - zakończył Mi How teatralnie ciężko oddychając, jakoby działa mu się krzywda. Na prawdę chciał złapać tego Jedi, ale nie tylko o to mu chodziło. Pragnął wywrzeć jak najlepsze wrażenie na Inkwizytorach. W końcu jako prawie jedyny nie był nawet numerowany w ich szeregach, dlatego też walczył o swoją pozycję, której w zasadzie nie miał w strukturach organizacji.

- To zaprawdę teatralne słowa, How. Ja poradzę sobie z tym dużo lepiej. - zripostowała Dziewiąta Siostra. Najwyraźniej pochwała sprzed dwóch tygodni nie miała już przełożenia na obecne wydarzenia.

- To Lord Vader decyduje co, gdzie i jak. My jesteśmy tylko narzędziem! To nie jest miejsce, gdzie to ustalamy. Teraz, mamy czas na omówienie wszystkich raportów. - odpowiedział jej Pau’anin i wyszczerzył kły w geście charakterystycznym dla jego rasy.

- Teraz zajmiemy się naszym Twi’lekańskim nienumerowanym koleżką. Jak poszukiwania potencjalnych przeżytków? - zapytał się Wielki Inkwizytor rozpoczynając nowy wątek spotkania.

- Przebyłem liczne planety w wielu sektorach galaktyki. Na Phu nie odnalazłem tropu Quinlana Vosa, więc udałem się w miejsce gdzie ostatnio przebywał Ferren Barr, a dokładniej na Florn, gdzie niestety udało mi się znaleźć jedynie rozbity myśliwiec Eta-2, przez co można domniemać, iż ów Jedi wyszedł na spotkanie z losem na jaki zasłużył. Chcąc powrócić na Coruscant zajrzałem jeszcze po drodze na Halmad, jednakże Taron Malicos zniknął bez śladu. Prawdopodobnie nie odleciał daleko, gdyż wykaz składu gleby wskazywał na obecność Clouzonu-36, co z kolei sugeruje nam wszystkim wyciek z napędu nadprzestrzennego. - Tu zakończył swój wywód Twi’lekanin.

- To wszystko. Możecie rozejść się do kwater. Dziewiąta Siostro? Trillo? Zostańcie. Porozmawiamy o operacjach związanych z Projektem Kołyska. -

Coruscant, Kwatera Główna Inkwizycji, 19 BBY

Dzień później…

Mi How nie miał powodu, aby kroczyć przez ozdobny korytarz w równie szybkim tempie, jednakże jak powtarzano mu od dziecka, nie wszystko w życiu musi mieć podstawy. Niezbyt dużo czasu spędził na swojej rodzimej planecie, aczkolwiek ten frazes pamiętał już od dłuższego czasu i nie umiejąc go sobie wybić głowy stosował go, aby w jakikolwiek sposób oddać hołd rodzinie której nigdy nie widział. Nie miał wobec nich żadnych uczuć, ani tęsknoty, gdyż takich właśnie emocji nie pożądał Zakon Jedi pleniąc je jak zepsuty owoc rozsiewający skazę wśród jasności. Teraz, gdy nie musiał kierować się kodeksem również nie znalazł czasu na powrót, ale wiedział, że skupianie się negatywnych emocjach wobec Jedi i prześcignięcie śmierci jest ważniejsze, niźli jakiś przywiązanie dla osób których nie widział od lat. Wielu, wielu lat.

Wyprowadził swój umysł z zamyślenia dopiero w momencie, gdy ujrzał przed swoimi piwnymi oczyma wrota prowadzące do sali, gdzie czekał na niego on – Pau’anin, czyli Wielki Inkwizytor. Przemógł ostatecznie swój mózg chcący w dalszym ciągu oddać się rozmyślaniom i już całkowicie trzeźwo stanął przed czytnikiem datakart. Skupił się na swojej nienawiści do Jedi i wszedł.

Jego oczom ukazało się pomieszczenie równie wielkie, co szykowne. Misterne czerwone dywany i egzotyczne rośliny mocno kontrastowały z czarnymi logami Imperium na ścianach i proporczykach. Na samym końcu pomieszczenia stały trzy fotele wyszywane futrem Devarońskiego włochatego pająka, dodatkowo barwionym na fioletowo. Tuż za tymi fotelami mieściły się ogromne przeszklenia z widokiem na Wieżę 101 i inne Coruscańskie cuda.

- Sam projektowałeś to pomieszczenie? - zapytał się How przyglądając się ciekawemu zdobieniu dołu lustra.

- Nie. Dodałem jedynie rośliny. Przy nich jestem w stanie się wyciszyć. Na Utapau nie było nigdy tego typu zieleni. Czerpię z niej kiedy mogę. - odrzekł sennym, usypiającym głosem Inkwizytor gestem zapraszając Howa na fotel.

- Co dostrzegasz w tym wnętrzu? Co jesteś w stanie się dowiedzieć na jego podstawie? - zapytał się tymczasem Pau’anin, gdy pomarańczowoskóry Inkwizytor rozsiadał się na miękkim fotelu i zanurzając się w równie miękkim materiale.

- Ktoś tu lubił przepych… projektowała go ważna persona, może jakiś senator z wodnej planety. Kolory odcinają się od błękitów, więc taki jest mój wniosek. Nie jestem w tym najlepszy. - odrzekł How drapiąc się po swojej łysej, tęgiej głowie.

- Rzeczywiście, są to całkiem poprawne wnioski, jednakże spójrz na rozstawienie luster i krzywizn na ścianach. Symbolizują deszcz, więc nie sądzę, aby miała tu miejsce chęć odcięcia się od wody, a raczej od wydarzenia związanego z tym kolorem. Powodzi, lub czegoś takiego. - poprawił go Wielki Inkwizytor dalej nie przedstawiając celu swojej rozmowy.

- Ja również nie sądzę, aby chodziło o powódź. Wtedy od wody też chcieliby się odciąć. - odpowiedział za to Inkwizytor coraz bardziej ciekawiąc się, czemu ma służyć to przydługie preludium.

- I to również jest poprawny wniosek, How. Pewnie zastanawiasz się dlaczego cię tu sprowadziłem i przy okazji zacząłem od czegoś takiego. Z góry mówię ci, że ten początek nie ma nic wspólnego z ostatecznym celem naszej rozmowy, jednakże chciałem przeprowadzić pewien eksperyment i udało mi się. Pomyślałeś o Qarbonarr, nieprawdaż? - wyjaśnił wszystko Pau’anin, a How z zaskoczeniem i nagłym zrozumieniem pokiwał głową. To wszystko było testem psychologicznym testującym jego uwagę i przywiązanie do wydarzeń.

- Owszem. Mimo, że obecnie przede wszystkim zajmuje mnie sprawa Rebelianta, ale nie umiem wybić sobie z głowy wydarzeń na Qarbonarr. Gdziekolwiek jest teraz Galen i Calista, tak ktoś na niego zapolował i sabotował systemy stacji co było podejrzewane od dawna. Dziękuję, że przypomniałeś mi o tym, aby skontaktować się z Tessekiem w sprawie śledztwa… - i w tym momencie urwał czując się, jak skończony głupiec, gdyż zorientował się, że wygadał zdecydowanie za dużo.

- Czyli tu też miałem rację? Prowadzicie z Piątym Bratem tajemne śledztwo dotyczące wydarzeń na wodnym świecie. - tu na twarzy Pau’anina pojawił się radosny uśmieszek.

- Żałośnie szybko się wygadałeś, How. -

- Jestem tego świadom panie. Przepraszamy bardzo, ale nie jestem w stanie zostawić tego tak. Ktoś próbował sabotować Imperium, które dało mi należyte schronienie i otworzyło oczy na świat, a ja chcę się mu przysłużyć w jak najlepszy sposób. - odpowiedział How licząc, że Wielki Inkwizytor da mu już spokój.

- No cóż. Od teraz będziesz mnie informował na bieżąco na temat śledztwa. Ot co. Wszystko jasne? - zapytał się Pau’anin, a Pomarańczowoskóry Inkwizytor skinął głową i wypuścił powietrze z ulgą. Upiekło mu się.

- Pamiętaj też, że o wszystkim co się u nas dzieje decyduje Lord Vader. Nie chcesz stracić dłoni, jak inni? Musisz być posłuszny, a taka niesubordynacja może zostać potraktowana równie źle, jak ta Marr Chinnowska. A teraz na poważnie. Meiloorunowego Szału, czy Kokoczaju? Przed nami dość długa rozmowa. -

- Kokoczaju, ale niezbyt słodki. - odpowiedział Mi How i rozsiadł się w fotelu. Zaczynała się dopiero prawdziwa część rozmowy.

Gdy Pau’anin poszedł do kuchni przygotować napoje, How siedząc w fotelu zanurzył się w myślach i pozwolił nienawiści wobec Jedi swobodnie przepłynąć do pewnego niskiego blondyna. „Może wziąć by go ze sobą na misję, a następnie zabić po cichu na uboczu?” pomyślał sobie, jednakże szybko to odrzucił. Przypomniało mu się w końcu, że Lord Vader wiedział wszystko co było mu potrzebne, a śmierć pupilka nie skończyłaby się dla Howa dobrze, więc uznał że lepiej będzie się przemęczyć, aż blondynek sam zginie podczas jednej z misji.

Kilka minut po poprzednich wydarzeniach.

Mi How zaczerpnął łyk napoju racząc się słodkim, gorącym smakiem na języku, który u jego rasy wyposażony był w wiele aparatów czuciowych.

- No więc… dowiedziałeś się ode mnie o naszym śledztwie. Czego chciałbyś więcej? - zapytał się How mocząc usta w Kokoczaju.

- Czy pamiętasz jeszcze twojego mistrza Colemana Kcaja, który szkolił cię do 21 BBY? - odpowiedział pytaniem Wielki Inkwizytor naciskając mocno na imię jego mistrza.

Przed oczami przeleciała wtedy Howowi cała historia treningów z mistrzem.

Coruscant, Świątynia Jedi, 40 BBY

Wysoki mężczyzna rasy Ongree stał sobie spokojnie na balkonie z drewna, patrząc na zachodzące słońce i jego światło, które rozszczepiało się na powierzchni wysokich, strzelistych budynków miasta-planety. Odbijało się ono poprzez liczne, sztuczne ogrody i tarasy widokowe, gdzie w tym momencie na ławkach siedzieli zakochani i kontemplowali każdy spokojny moment na żyjącej planecie, takiej jak Coruscant. To wszystko przypominało mu spokój, jaki Jedi osiągali dzięki latom treningów. Ta gra świateł była, jak harmonijka przygrywająca harmonijną melodią w tle tego wydarzenia. Obok Ongree stał sobie za to na oko kilkunastoletni chłopiec o pomarańczowej skórze i bystrym spojrzeniu.

- Mistrzu? Widzisz ten budynek? Czy kiedyś będziemy mogli z niego skakać i amortyzować upadek mocą, tak jak w świątyni? - powiedział cieniutkim głosem chłopiec wskazując pulchną dłonią na odległą stąd Wieżę 101.

- Nie wiem czy kiedykolwiek posiądziemy taką moc, ale pamiętaj Mi, liczy się wiara. Nie ważne co dokładnie sobie pomyślisz o tym, musisz wierzyć, aby ci się udało. Wiara jest ostatecznym kluczem do sukcesu. Wiara, wewnętrzny spokój i trening razem zestawione i skomponowane mogą dać wymierne rezultaty. Jeśli będziesz się stosował, to kiedyś posiądziesz moc większą ode mnie i będziesz mógł zeskakiwać z takich budynków, ale to wszystko zależy od ciebie i tego, jak przyłożysz się nie tylko na zajęciach indywidualnych ze mną, ale także w grupie. - zaśmiał się Coleman Kcaj, Ongree i poklepał młodego po plecach.

- Dziękuję mistrzu. Wybierzemy się gdzieś niedługo? Chciałbym przetestować moje umiejętności w praktyce. - odrzekł na to Mi How z roześmianymi oczyma.

- Przekonamy się niedługo, a w tym czasie może ja przekonam radę, aby wysłali nas na Nimban. Obecni tam Nimbanelowie się kłócą i moglibyśmy tam poćwiczyć umiejętności zanim się o to zapytasz. - uśmiechnął się Coleman i pchnął delikatnie dzieciaka.

- Ale teraz musisz iść spać. Jutro czekają nas indywidualne zajęcia z szermierki i musisz być wypoczęty Mi. - zakończył mistrz i wraz z młodym padawanem wszedł do środka świątyni.

Coruscant, Kwatera Główna Inkwizycji, 19 BBY

- Tak pamiętam. - odpowiedział How otrząsając się ze wspomnień jakie zupełnie nagle i niespodziewanie zmąciły jego umysł. Coleman Kcaj był zdrajcą i nic tego nie zmieni, ale How wciąż nie mógł uwierzyć, że osoba która zrobiła dla niego tak dużo okazała się być nic nieznaczącym zdrajcą, a on Mi był po prostu kolejnym narzędziem wykreowanym na zdrajcę, aczkolwiek tak się nie stało i za swe błędy otrzymał szansę na odkupienie.

- Mamy dane. Twój mistrz przeżył Rozkaz 66. Czy chciałbyś udać się na poszukiwania? -

- Nie. - powiedział pewnym głosem, mimo tego, że ta informacja wywarła na nim ogromne wrażenie. Jego mistrz żył!

- Na pewno?! - warknął zszokowany Wielki Inkwizytor, gdyż jego wielki plan prawdopodobnie nagle się rozsypał.

- Tak. Teraz najważniejsi są Conn Radt i jego współpracownik… mój mistrz poczeka sobie, ale nie chcę go zabić. Owszem był Jedi i zdradził, ale przecież mógł być manipulowany od początku. Tak jak ja! -

- Nie. On był mistrzem. On zaplanował tą zdradę.

Coruscant, Umate, 19 BBY

Tessek szczerze nie przepadał za stwierdzeniem, że czegoś się nie da, dlatego też wizytę w drugiej fabryce nagrał i następnie wraz z Vandersem przeanalizował. Teraz mieli się spotkać pod szczytem Umate, aby obgadać następne kroki i wspólne poczynania. Sabotażysta nie mógł czekać, a Nevco inc. było ich jedynym tropem, w związku z którym poczynili pewne postępy. Tessek był niemal pewny, że powinni udać się na Botajef, ale wszystko musiało poczekać. Tak samo, jak on czekał właśnie na Vandersa przekąszając Layty, czyli pewnego rodzaju chrupki z Carrichaty posypane przyprawami.

Rozejrzał się i dostrzegł tego, kogo szukał, gdyż od północy podchodził w jego stronę imperialny oficer z charakterystycznym wąsem typu Chevron – Ralf.

- Piękne miejsce, czyż nie? - zapytał się i podał człowiekowi swoją pomarańczową, wysuszoną dłoń.

- Całkiem ładne. Przykro mi, że muszę cię zbyć, ale delikatnie rzecz ujmując musimy zająć się śledztwem, gdyż w moim przypadku wątek resztek Konfederacji Niezależnych Systemów się nie zakończył. Gdzieś na Zewnętrznych Rubieżach przebywa separatysta Diego, który tydzień temu uciekł z katastrofy statku jego ojca, a po naszych druzgocących zwycięstwach w Sektorze Guoadarr’k powinniśmy pójść za ciosem. Wiem, że to lekko mówiąc objaw braku szacunku z mojej strony, ale uważam, że Najwyższe Dowództwo nie powinno mnie wysyłać na tą misję. - tu urwał Ralf zauważając, iż poniosło go zdecydowanie. Zawsze zachowywał spokój i opanowanie, a emocje okazywał raczej wylewnie, ale tym razem zwyczajnie wylał swoją frustrację na zewnątrz zamiast spokojnie porozmawiać z Tessekiem o ich misji.

- To musi być dla pana nieprzyjemne, sir. Nie traćmy więc czasu i przejdźmy do konkretów… tak jak zawsze. Przydałaby się nam chwila siedzenia w biurze i wspólnej analizy danych. W ten sposób śledztwo szłoby efektywniej. - odpowiedział Tessek wyrażając szczere współczucie wobec Komandora.

- Rzeczywiście, jednakże niech pan pamięta, że ja posiadam jeden Gwiezdny Niszczyciel typu Victory i dwie jednostki wsparcia, gdy Konfederacja może posiadać setki Lucrehulków i Providence’ów. Plany zabierają mi cały czas. Nie poświęcam czasu na sen, aby ogarnąć to wszystko. Gdyby nie Ossc Ar, to musiałbym ze śledztwa zrezygnować. - odrzekł za to Vanders odzyskując swój spokojny, opanowany i mądry ton.

- Nawet wybitny plan nie zawsze jest dobry. - zasugerował tymczasem Quarren chcąc nieco pouczyć Ralfa, jednak tym razem jego „mądrość” okazała się być bezwartościowa.

- Oczywiście. Zawsze warto być elastycznym, ale musimy poruszać się według pewnych wytyczonych ścieżek. - odpowiedział Vanders z uśmiechem naciskając na słowo elastycznym.

- No cóż… trochę heheszków i omówienia mojej sytuacji, ale czas w końcu zacząć omawianie materiałów z Nevco inc. Ja pierwszy? - zaśmiał się Vanders z niepoważnym spojrzeniem patrzącym na Tesseka.

- Ty pierwszy. - odrzekł Quarren i wziął jednego chrupka z Carrichaty.

- No cóż… Nevco prawdopodobnie nie jest bezpośrednio powiązana z organizacją, która wynajęła sabotażystę, jednakże na podstawie wykresów ich sprzedaży moglibyśmy określić gdzie trafiają hełmy i powiązać to wszystko. No i pozostaje wątek wtyki w szeregach Imperium. A! Sztuka Jefich… powinniśmy udać się na Botajef, bo to jedyne miejsce, które przychodzi mi na myśl. Możliwe, że mają tam jakiegoś lokalnego inwestora, który podarował im te dzieła sztuki. Nie widzę innego sensu w posiadaniu ich wewnątrz gabinetu, jednakże ta teoria ma swoją wadę, albowiem gdybym był na ich miejscu to obrazy powiesiłbym raczej w głównej fabryce. - wyartykułował Vanders z uśmiechem na ustach.

- Wszystko to samo co ja, ale na lokalnego inwestora nie wpadłem. Genialne! - dodał Tessek, aby nie pokazać, że jest gorszy od Komandora Marynarki wojennej Imperium, gdyż sam przed chwilą udawał nauczyciela dla starszego oficera.

- To co? Kontaktujemy się z Gubernatorem Queslem? -

- Z chęcią. Zobaczymy jakie tajemnice skrywa to całe Nevco inc.

Coruscant, Pałac Imperialny, 19 BBY

Głuche kroki pomarańczowoskórego mężczyzny obijały się o podłogę wywołując donośne echo. Żaden z pomniejszych arystokratów i urzędników nie mógł nie zwrócić uwagi na majestatyczną postać persony. Czarny pancerz i tej samej barwy furkocząca peleryna podkreślały jego aurę jeszcze mocniej, toteż postronni obserwatorzy prędko chowali swoje ciekawskie głowy z powrotem w swoje sprawy. Nikt nie chciał bowiem, aby Inkwizytor ingerował w to co robią. Każdy (z tych, którzy mieli jakiekolwiek pojęcie na temat jej istnienia) wiedział, że ci tajni agenci mają wielokrotnie większą władzę, niż większość z nich zebrana w kupie, mimo okazjonalnej głupoty i braku szczególnej myśli taktycznej wśród członków tej jakże tajemniczej organizacji.

Mi How, który właśnie był sprawcą poruszenia na korytarzu, był wówczas tym faktem zadowolony, albowiem majestat, powodował trwogę, a trwoga… posłuszeństwo, które było zbawieniem dla wielu podrzędnych istot. Tak właśnie uważał pomarańczowoskóry Inkwizytor idąc poprzez subtelnie umeblowane i wyłożone dywanami pomieszczenie. Mógłby ostentacyjnie odkryć swój miecz świetlny o czerwonej barwie, aczkolwiek nie postąpił tak. To co osiągnął tym widowiskowym przemarszem było na ten moment zdecydowanie wystarczające.

Choć szczerze ukrywał to przed sobą, poruszyła go ta cała sytuacje z mistrzem. Nie spodziewałby się, że Coleman Kcaj okaże się być podłym zdrajcą, który od początku knuł intrygę za plecami Howa i wielu, wielu innych osób. Ostatecznie, jednak odsunął od siebie poczucie zdrady z dwóch powodów. Po pierwsze nie chciał skończyć, jak Marr Chinn, który po serii porażek i sytuacji takich jak ta na Mufastar-29 rozpaczliwie chwytał się swojego mistrza, Braw Necka, który bez dwóch zdań był jego jedyną nadzieją. Oj tak… nadzieją, którą How wyeliminuje raz na zawsze. Po drugie zaś, w tym momencie liczył się przede wszystkim powrót na Nieuchwytnego i analizę tropów, które dostarczyły lokalizator i osobiste przemyślenia całkiem inteligentnej Komodor statku Piątego Brata.

Z kolejnych w ostatnim czasie rozmyślań wyrwała go moc, która jasnym sygnałem dała mu do zrozumienia, iż dotarł do swojej destynacji. Biuro Dyrektora od spraw „Projektu Eksterminacja” - tak głosił napis na drzwiach. Dioda zaświeciła się na zielono sygnalizując Howowi, że ten może wejść do pomieszczenia. Więc nacisnął na przycisk. Drzwi się rozsunęły ukazując skromny pokoik z jedynym, misternym meblem, jakim było biurko i okoliczne krzesła, z których jedno zostało zasugerowane Inkwizytorowi. Spojrzał głęboko w oczu Axleyowi Tolaxowi, czyli właśnie Dyrektorowi od spraw Inkwizycji mówiąc bardziej potocznie. Był on starszym, siwym mężczyzną noszącym proste okulary. W ubiorze ów mężczyzna preferował zaś schludne, proste i praktyczne koszule oraz nieco luźniejsze długie, szare spodnie, które nie psuły schludnego wyglądu całości, szytej na miarę, gdyż odzież elegancko przylegała do skóry Axleya.

- Witaj, dyrektorze! Miło mi być wezwanym w twoje progi. Niestety dzisiaj czeka nas nadzwyczaj formalna rozmowa. W każdym razie… nie będę się narzucał. - zaczął bardzo teatralnie How, wiedząc że w Coruscańskiej szkole aktorskiej by się nie powstydzili. Przyznał, że od czasu zwycięstwa w Bitwie nad Axxilą obu panów dzieliła dosyć silna i trwała waśń spowodowana wściekłością Tolaxa dotyczącą nie umieszczenia go w raporcie końcowym, przez co nie uszczknął sobie ani trochę chwały z chwalebnego, bo jak je inaczej określić, zwycięstwa.

- Ależ! Cała przyjemność po mojej stronie, Inkwizytorze How! Niech się pan nie trudzi i usiądzie sobie na fotelu. Musimy omówić kilka formalnych spraw, które z pewnością ucieszą pana i całą Inkwizycję. Spokojnie, na towarzyskie pogaduszki kiedyś przyjdzie czas. - odpowiedział przesłodzonym tonem Axley, który zdecydowanie nie zachowywał się tak, jak na poczciwego staruszka przystało. Niestety atmosfera pozostawała równie napięta, jak na samym początku. Mi How stał na równi pochyłej i sam dobrze o tym wiedział.

- No cóż. Nie ociągajmy się. Wszystkich goni czas. - uśmiechnął się Inkwizytor starając się, jak najbardziej dyplomatycznie przyśpieszyć bieg rozmowy, która i tak nadmiernie się przedłużała. Inkwizytor miał już jej zdecydowanie dość, nawet jeśli nie weszła jeszcze na właściwe tory, a o tym, że nie weszła był niestety przeświadczony.

- Rzeczywiście. Mimo niewątpliwej porażki i niekompetencji jaka miała miejsce na powierzchni Mufastar-29, rada wraz z Lordem Vaderem i Wielkim Inkwizytorem zdecydowali, aby przyznać ci dowodzenie nad cudem nowoczesnej techniki imperialnej opracowanej na zlecenie Tessco Black Nebula przez Kuat Drive Yards. Oto „Śmiałek”, inkwizytorze. Twój nowy okręt flagowy. - wyrecytował z ewidentnym niesmakiem w głosie Tolax. Na jego twarzy z niewiadomych powodów pojawił się uśmiech, a o tym dlaczego miał się Mi How już niedługo dowiedzieć.

- Pan sobie chyba żartuje? Mamy Coruscański dzień kabały? - zapytał się Inkwizytor ironicznie, ale wciąż nie dowierzał w to co się wydarzyło dokładnie w tym momencie, albowiem stał się dowódcą okrętu flagowego. Nie musiał już korzystać z Nieuchwytnego od Piątego Brata. W tym momencie miał swój okręt.

- Kończąc formalności… Dowódcą „Śmiałka” zostanie Kapitan Harvey-Drayen-Yarg, młoda, wschodząca gwiazda w świecie imperialnej marynarki. Będzie się panu podobało. - dodał jeszcze Axley teraz już z nieskrywaną radością. O co mu do diaska chodziło?

- Przepraszam. Mógłbym na odchodnym poprosić o dwie rzeczy? - zapytał się How nie mogąc zwyczajnie poskromić swojej tożsamości.

- Niech się pan nie krępuje, Inkwizytorze. Proszę mówić. - odparł na to ewidentnie zaciekawiony Tolax, który po chwili zreflektował się i zakrył swoje oblicze maską spokoju i neutralności.

- Po pierwsze. Niech sporządzi pan wniosek dotyczący przeniesienia Porucznika Vic Torra na „Śmiałka”. Ma być to sporządzone jak najszybciej i dokładnie. Po drugie; co pana tak rozbawiło? - rozkazującym tonem powiedział How, delikatnie unosząc brew w formie lekceważącego gestu. Długo nie będzie mógł przytknąć czegoś Tolaxowi, więc korzystał z okazji.

- Po prostu czyha nad panem większa odpowiedzialność. Kolejna porażka przy posiadaniu ważnego okrętu może się okazać dla pana zgubna. Nie ma co ukrywać, że Lord Vader preferuje Marr Chinna. Jest pan pod uważną obserwacją Inkwizytorze. A teraz żegnam i życzę miłego dnia. - tu rozwiał wątpliwości Howa. Konflikt między nimi wcale nie został zakopany, wręcz przeciwnie. Jeszcze bardziej się wzmógł, a fale sztormowe są w stanie przełamać nawet najlepszy falochron.

Coruscant, Lądowisko Asamaka-One, 19 BBY

Kosmoport Amasaka-One

Tego dnia nad Coruscant zgromadziły się ciemne chmury. Zwisały nad głowami przechodniów czyniąc atmosferę w porcie kosmicznym jeszcze bardziej ciężką, niż była, a lekką nazwać jej nie było można mimo nawet wszelkich starań. Każdy poczułby się tu nieswojo, nawet ludzie uwielbiający tłum, gdyż wszyscy ludzie spieszący na swoje loty sprawiała wrażenie wielkiej cieczy poruszającej się niczym chmara owadów. Latające wszędzie taksówki i śmigobusy wcale sytuacji nie poprawiały, a raczej czyniły ją jeszcze bardziej zamieszaną. Ściany budynku, jak i on cały sprawiały wrażenie futurystycznych i nowoczesnych nawet, jak na Coruscant, ale tak jak Mi How stwierdził, nie dało się docenić tego piękna, gdy własnych myśli usłyszeć się nie da. Przemieszczał się co prawda specjalnym pasażem dla Imperialnych oficerów i urzędników, ale i tak gwar w uszach było dość znaczący. U jego rasy uszy stanowiły dość ważny element, gdyż pierwotnie pozwalały usłyszeć zagrożenia czające się w wodzie, naturalnym środowisku.

- Uwaga, uwaga! Lot z Coruscant na Lothal z przystankiem na Taanab przyśpieszony o 6 minut. Wszyscy pasażerowie za 8 minut muszą stawić się na pokładzie, gdyż dok lewitujący musi zostać zwolniony dla jednostki wojskowej, która przybędzie za 23 minuty. Pospieszcie się. Powtarzam. Wszyscy pasażerowie za 8 minut muszą stawić się na pokładzie. - zameldował przez terminal niezidentyfikowany ludzki spiker, gdy nagle grupka osób przyśpieszyła znacznie. Prawdopodobnie właśnie na ten lot zmierzali. Mi How również musiał się zorganizować, gdyż Imperial miał dokować już za 23 minuty, a ALS (Automatized Localizator System) wskazywał mu na 15 minut drogi do stanowiska.

Przez ten moment pozwolił sobie nawet na odrzucenie wszelkich myśli o Jedi i Conn Radtcie. Właśnie otrzyma Gwiezdny Niszczyciel i będzie mógł prowadzić śledztwo na własną rękę. Cudownie. Pozna załogę i już za kilkanaście godzin udadzą się z powrotem do obowiązków, jakim było ściganie Jedi. Oczywiście pamiętał o sprawie Qarbonarr, dlatego też miał zamiar skontaktować się za niedługo z Tessekiem i Vandersem w tej sprawie, jednakże wszystko to zostało przyćmione przez widoczny już w tym momencie okręt. Mierzył on ponad 1,5 kilometra długości i bił na głowę Venatory i wszystkie inne statki jakimi How podróżował za czasów Wojen klonów. Majestatyczne, szare, gładkie połacie kadłuba lśniły jasnym blaskiem, mimo pochmurnej atmosfery nad powierzchnią Coruscant. Był, zupełnie jak jasne oczko w ciemnej, przygaszonej głowie i wyglądał nieziemsko, rzecz ujmując. Mi Howa mało co cieszyło teraz, oprócz odpowiedniej kary dla wrogów Imperium, które otworzyło mu oczy, ale tym razem był naprawdę usatysfakcjonowany decyzją Lorda Vadera i Wielkiego Inkwizytora. Dali mu szansę refleksji za porażkę na Mufastar-29, a on już nie zamierzał jej zmarnować. Pozostawało liczyć, że pierwszy oficer, Harvey Drayen-Yarg będzie rzeczywiście tak błyskotliwy, jak go opisywano.

Coruscant, „Śmiałek”, Mostek, 19 BBY

Harvey Drayen-Yarg lubił dawkę ryzyka. Jego taktyki były lekkomyślne i niekonwencjonalne, jednakże dla Imperialnego dowództwa liczył się wynik, a nie metody, a w przynoszeniu wyników, młodzian był mistrzem. Stojąc teraz na mostku wyprostowany, czekając na swoje przeznaczenie przypominał sobie momenty, takie jak mikroskok układowy prosto w pułapkę Generała Dambora pod Skako Minor, z której jego statek ledwo się wygrzebał, ale ze wsparciem Venatora pokonał flotę Skakoan kończąc opór tej grupy resztek Separatystów. Miał już taki zwyczaj, że gdy się stresował przypominał sobie o chwilach triumfu i z odwagą wchodził w przyszłość, co mogło być jednym z powodów tak efektownego działania jednostki. Teraz, gdy wraz z siostrą objęli „Śmiałka” nie miał czasu nawet na zapoznanie się z załogą mostka nie mówiąc o całym okręcie, a już za chwilę mieli ruszać na misję. Czekali jeszcze na jakiegoś oficera czujników i młodziutki talent, który mieli odebrać po drodze, na orbicie Mufastar-29.

- Sir! Zniżamy się do poziomu dokowania. Można rozpocząć procedurę? - zapytał się oficer kontroli lotu, Tricks jeśli dobrze zapamiętał.

- Nie krępujcie się. Przy tak oczywistych rzeczach nie musicie pytać się o pozwolenie. To bezcelowe. - pouczył oficera i z uśmiechem z powrotem stanął na swoim miejscu. Powoli wprowadzał na okręcie porządek jaki lubił, jednakże możliwe, iż za moment wszystko się zmieni, gdy spotka się z Mi Howem. Może się okazać, że trafi do piekła z którego się nigdy nie wygrzebie, może być świetnie i współpraca będzie się układać, lub coś pomiędzy. Przekonać się mieli wszyscy tu już za moment, tak więc na mostku wyczuwalne napięcie było dość mocne. Nie ukrywając niczego, Harvey miał nadzieję na szczerość, która zapewni dobre relacje między kapitanem, a przełożonym.

Procedura trwała w najlepsze, gdy na mostek weszła Alyssa Sanra Drayen-Yarg, siostra Harveya. Wokół niej dalej można było wyczuć, jak i dojrzeć gniewną atmosferę spowodowaną prawdopodobnie przez ciągły brak pogodzenia się z rolą na datakarcie jaką otrzymała wraz z nowym przydziałem, albowiem miała zostać asystentką Inkwizytora i pełnić jednocześnie funkcję wiceprzewodniczącej działu analitycznego na pokładzie „Śmiałka”.

- Kapitanie? Pozwolisz, że zasugeruję ci przebranie się i udanie się do hangaru. Obawiam się, że nasz nowo przybyły może okazać się osobą nie lubiącą czekać. - powiedziała, a w zasadzie to wycharczała wchodząc Alyssa mierząc ostrym wzrokiem nawet nielicznych oficerów, którzy na czas przydługiej procedury lądowania, przeprowadzanej przez Tricksa, odwrócili głowy.

- A może i nie. - dodał spokojnie, luźno i w swoim stylu Harvey, uśmiechając się jeszcze do siostry, gdyż wiedział, że to ją tylko bardziej zdenerwuje.

- W każdym razie… masz rację. Udam się do kajuty i przebiorę w wyjściowy mundur. Czekaj na mnie z eskortą w bloku GX66. Trzeba zrobić dobre wrażenie na nowym przełożonym. - dodał po chwili i odwrócił się.

- Micheal? Przejmujesz dowodzenie. - rzekł na odchodnym do pierwszego oficera.

Kroczenie ciężkim krokiem również powinno być częścią autorytetu wysokiej rangi oficera marynarki imperialnej i nie brakowało tego Harveyowi, który w swoich czarnych eleganckich butach, tupał o szarą, nieskazitelną podłogę. Co prawda nie lubił sprawiać wrażenia takiego, któremu sprawia to radość, jednakże czasem niechciane czyny stają się koniecznością, a tak było właśnie teraz, gdy szedł przez identyczne korytarze statku w kierunku hangaru. W swoim ceremonialnym mundurze miał zamiar się wyróżniać, ale i wciąż mieścić się w protokołach. Lepiej ich nie naginać, gdy za chwilę miał przybyć nowy przełożony. Oj, lepiej nie.

- Procedura dokowania zakończona, Kapitanie. Według wyliczeń działu analitycznego, za około 3,3768 minuty powinien być pan w hangarze, aby zdążyć odbyć wszelkie, niezbędne procedury. - zameldował przez komunikator Micheal, przerywając ciszę, jaka towarzyszyła Harveyowi przez drogę.

- Dziękuję, komandorze. Proszę zmniejszyć moc silników głównych i manewrowych o 40%. Bez odbioru. - zakończył za to rozmowę Kapitan i wydając polecenia ruszył szybszym krokiem poprzez korytarz. Nie da Inkwizytorowi na siebie czekać.

Coruscant, Dok Kosmoportu, 19 BBY

Zaciekawienie mieszało się ze stresem. Mi How zawsze dbał o dobre relacje z poddanymi i nie chciał, aby tym razem jakiś losowo spragniony władzy oficer odebrał mu wszelką radość z obcowania z załogą. Bez wątpienia pojawił się stres, jednakże nie był to stres najgorszego typu, bardziej jak oczekiwanie lub coś innego. Na takich właśnie myślach skupił się Inkwizytor przedzierając się przez dok kosmoportu. Poprzez liczne przeszklenia widział monstrualny krążownik, który właśnie przypinał śluzę hangarową do doku. To był ten moment. Za swoją ubraną wyjątkowo pelerynę, How schował swój miecz świetlny. Obnoszenie się z taką bronią na pierwszym spotkaniu z załogą nie byłoby w żaden sposób pożądane przez żadną ze stron, a więc Mi odpuścił sobie i przypiął swoją półokrągłą rękojeść do szerokiego, czarnego pasa z herbem zbawców tej galaktyki – Imperium Galaktycznego.

- Zapraszamy. - tu wyrwał go z transu głos jakiegoś technika obsługującego śluzę. Ciemna skóra i kruczoczarne włosy mogły sugerować jego przynależność do rasy Fertilian.

- Dziękuję bardzo. - nie pozostał mu dłużny How, uprzejmie odpowiadając. Przeszedł przez śluzę i znalazł się w hangarze. Sterylnie czysta przestrzeń otaczała go zewsząd, tak charakterystyczna dla młodo-imperialnych okrętów. Trafiło mu się wyjątkowo dobrze, gdyż hangar był wyposażony w liczne myśliwce typu V-Wing oraz nieliczne Z-95 Headhuntery. Na środku stał zaś niewysoki, młody oficer ubrany w ceremonialną wersję oliwkowego, typowego dla marynarki munduru. Obok niego stała podobnego wzrostu kobieta o blond włosach. Jej insygnia sugerowały stopień Porucznika floty. Zaś za oboma postaciami stała eskorta złożona z dwunastu klonów, gotowych w razie czego zażegnać niebezpieczeństwo.

Przywiązany do procedur. Pomyślał Mi How, gdy tylko dojrzał jak równo i odpowiednio wszyscy przybyli stoją. Mimo wszystko cieszył się, że jego oficer będzie młody, a nie starym, niezadowolonym prykiem, który sam chciałby się rządzić nie przejmując się właściwym celem misji, czyli podążaniem za Conn Radtem i Roo Pertem.

- Witam, inkwizytorze Mi How. Mam nadzieję, że sposób w jaki pana przyjęliśmy nie jest zbyt skromny w pana mniemaniu. Jeśli zaś okaże się, że tak to bardzo przepraszamy i obiecujemy się poprawić następnym razem, Starałem się rozeznać, jak najlepiej, ale jeśli pan wie, to różnie to wychodzi. - powiedział oficjalnym tonem Harvey, w którym nie brakowało szacunku i tonu uległości. Idealnie sformułowane zdanie.

- Nie ma problemu. Słynny Kapitan Harvey Drayen-Yarg, jak mniemam? To będzie zaszczyt mieć pod komendą tak utalentowanego i perspektywicznego oficera. Będzie nam się dobrze pracowało. A! Może pan porzucić formalny ton. Wzajemna komunikacja będzie kluczem do współpracy. - odpowiedział How. Oj tak. Podobało mu się to. I to bardzo.

- Zgadzam się z panem. Dziękuję bardzo, że nie sprawiło to panu problemu. Wszystko co tu robimy dzieje się w pośpiechu. - odrzekł na to Drayen-Yarg z uśmiechem ulgi na ustach. Młodzian również stresował się tym, kim okaże się nowy dowódca i był względnie zadowolony.

- No cóż… sytuacja w którą zaraz pana wtajemniczę nie cierpi zwłoki. Przykro mi, że nie starczy czasu na zapoznanie się z załogą, ale sprawa nie cierpi zwłoki. Proszę bezzwłocznie udać się na Mufastar-29, odebrać nadajnik, Vic Torra i ruszyć na orbitę Lorty. - rozkazał tymczasem Mi How. Nagle przypomniał sobie o tym, jak ważne w tym momencie było śledztwo.

- To niewykonalne. Bardzo pana przepraszam, ale czekamy na oficera czujników. Niejakiego Ladohna Laze’a, który za około osiem godzin zamelduje się na statku. - odpowiedział za to Harvey Drayen-Yarg.

Szok ogarnął Mi Howem tak, że zaparło mu dech w piersiach.

- Ten Ladohn Laze? On żyje? - zapytał się głosem pełnym niedowierzania.

- Ladohn Laze, były Generał sił Republiki. Ostatnia Bitwa: Bitwa o Caprinn. -