Star Wars Fanonpedia

CZYTAJ WIĘCEJ

Star Wars Fanonpedia
Advertisement
50784 bajty • Około 78 minut czytania ┃ ← Poprzedni • Następny →

Pierwszy dzień miesiąca Septembera, 52 ABY

Las Północny; okolice Matagaru; powierzchnia Matagaru (zachodnie rubieże Nowej Republiki)

Ten dzień dla niemal wszystkich zapowiadał się dość zwyczajnie i rutynowo. Sztab 4. Regimentu Klonów jak zazwyczaj ogłosił tygodniową listę zmian na patrolach. Jedni uśmiechali się z zadowoleniem widząc, że dzisiaj będą mieli wolne. Inni z kolei musieli wykonać tę przykrą, nudną i niewdzięczną robotę. W końcu to nie był front, gdzie było interesująco. To była stołeczna spokojna planeta położona na peryferiach potężnej Nowej Republiki. Część w takich momentach zauważała, że i tak wszędzie jest pokój w NR, więc niezależnie od przydziału mieliby do roboty „garnizonówkę”. Większość w takich wypadkach zgadzała się z tym przykrym faktem. Przeminęły czasy wielkich i chwalebnych wojen, a dla takich jak oni miejsce było albo przy potężnych osobach, które chciały doborowej gwardii lub prywatnej armii, albo kończyli na śmietniku społeczeństwa, będąc w większości bezużytecznymi, przynajmniej w swojej opinii.

Część miała na szczęście możliwość znalezienia się pomiędzy i zajmowania się teraz czymś trochę zbliżonym do opcji pierwszej. Do takiej grupy należał pewien oddział patrolowy, który właśnie przemierzał las będący na północ od stolicy quasi-państwa Pontana Seuda. Teren ten, będący pozostałością z czasów, gdy populacja Matagaru wynosiła mniej niż tysiąc mieszkańców, zwał się Lasem Północnym. Zgodnie z poleceniem senatora Pontana Seuda większość tego kompleksu leśnego uznano za park narodowy, dzięki czemu udało się zachować dziewiczość tego obszaru. Wyjątkiem był niewielki skrawek wykrojony w centrum Lasu, na którym znajdowała się tajna baza wojskowa oraz wąska bita droga prowadząca w poprzek lasu z północy na południe. Posterunek obejmował głównie najwyższe wzgórza w okolicy czyli tzw. wzgórzach Hailen, na których można było rozstawić ciężką artylerię i przeprowadzić precyzyjne bombardowanie dowolnego miejsca w mieście. Sam Las świetnie nadawał się do bezpiecznego i ukrytego przerzutu wojsk, które po wyjściu z niego byłyby oddzielone od stolicy zaledwie skrawkiem płaskiego terenu.

Zapewne wiedząc o tym, kilkuosobowy oddział klonów dowodzony przez kaprala CS-01241 patrolował małą ścieżkę, która miejscami była niewyraźna, a kończyła się gdzieś… w sumie niewiadomo gdzie. Jej małe rozmiary i niewyraźność dawały się szczególnie we znaki po podejściu do granicy z parkiem narodowym. Tam niektórzy, bardziej doświadczeni, stwierdzali, że się „urywała”. Kapral w sumie z nimi by się zgodził. W końcu patrolował tę ścieżkę już setny, jeśli nie tysięczny, raz i jej widok wręcz go nudził lub może nawet irytował. Podobnie jak paru jego podkomendnych, którzy mu towarzyszyli z chęcią już by wrócił do bazy, żeby się czegoś napić. Niestety musiał tu chodzić i przyglądać się uważnie, w zasadzie, niczemu.

– Tu CSP-1. Jak tam, szeregowi? – zapytał kapral znudzony trzecią godziną bezsensownej warty, podając swój tymczasowy numer patrolowy.

– Tu CSP-4. Nic nowego, sir – odpowiedział pierwszy szeregowy.

– Tu CSP-3. To samo u mnie, sir.

– Tu CSP-5. Same nudy, szefie – zameldował ostatni z piątki.

– A co u ciebie, CSP-2? – zapytał kapral, czekając aż starszy szeregowy odpowie.

Rozejrzał się dookoła siebie. Jego patrol zgodnie z tutejszym regulaminem był rozproszony na dystansie ponad siedemdziesięciu metrów, więc kontakt wzrokowy ze starszym szeregowym, który znajdował się na przeciwległym krańcu był „trochę” utrudniony. Podoficerowi odpowiedziała jedynie cisza.

– CSP-5! Co się stało z CSP-2? – kapral krzyknął w stronę innego szeregowca spodziewając się jakiegoś meldunku. Tym razem odpowiedź nadeszła z innej strony.

– Sir, CSP-5 zniknął! – zameldował mu CSP-4 zaniepokojonym głosem.

– Co tu się dzieje do cholery? Trzeba to zameldowa-… – podoficer czuł, że coś tu śmierdzi. Po krótkiej chwili zastanawiania się podjął decyzję i już miał się połączyć z bazą, gdy coś przeleciało mu koło głowy. Widział jakiś błysk, a po chwili jego lewa dłoń oraz przedramię poleciały w górę oddzielone od siebie. Z krzaków przed nimi wyskoczyła jakaś postać, która „z bara” uderzyła go w brzuch i powaliła. Kapral spojrzał na atakującego i rozpoznał swego oponenta. Jego słowa wyrażały ogromny szok i zdumienie.

– Czy to…? Nie! To niemożliwe!

Agresor mu nie odpowiedział. Zamiast tego obrócił się i rzucił metalowym ostrzem w stronę dwójki szeregowych będących obok niego. Miecz poleciał, a wraz z nim głowa i pół korpusu nieszczęśnika.

Zdezorientowany podoficer wpatrywał się z przerażeniem w zabójcę, który pozbawił życia jego braci. To nie mogło być prawdziwe.

– “Nie! Nie! Nie!” – zaryczał w gniewie.

Odczepił od paska wibronóż i rzucił nim w przeciwnika, który mimo swego rozmiaru, był dość mobilny. Podskoczył do góry, wyprostowaną dłonią przeciął na pół lecący nóż, po czym spadł na zgięte nogi miażdżąc brzuch klona. Podniósł swe ramię, w którym trzymał świecące ostrze, do góry, żeby zadać ostateczny cios noworepublikańskiemu przeciwnikowi. Już miał zrobić zamach, gdy poczuł, że coś się przyczepiło do uniesionej broni. Spojrzał w swój tył i dostrzegł to samo co kapral, żołnierza-klona, który wystrzelił linkę w stronę atakującego.

– Nie, idioto! Uciekaj do bazy! – krzyknął do podkomendnego.

– Bez obaw! Uratuję pana, sir-…! – oznajmił pewny siebie „wybawca” próbując oddać serię z pistoletu w stronę agresora. Zanim jednak mógł pociągnąć za spust, zabójca wykonał dwa niespodziewane ruchy. Prawą nogą uderzył podoficera w głowę zakutą w hełm miażdżąc ją, a lewym ramieniem zrobił wymach do przodu i przyczepiony za linkę szeregowy poleciał w górę. Minęło trochę czasu zanim się zorientował w sytuacji, ale wtedy dwa powracające ostrza rozcięły go na trzy części.

Border

Pokład „Punishera”, orbita Matagaru (zachodnie rubieże NR)

Dun Xar stał na mostku „Punishera” – swojego eksperymentalnego okrętu flagowego, z założonymi dłońmi za plecami. Wroga flota, która chwilę temu usadowiła się tak mocno na orbicie, ta sama flota, która okrążyła „Punishera” jeszcze niewiele wcześniej, i która miała ośmiokrotną przewagę liczebną, teraz nie istniała. Jej resztki wybuchały i znikały w ogniu dział jego siedmiu niszczycieli, które z pewnością zdały test podobnie jak cały system koordynacji, którego nigdy przedtem nie sprawdzał.

– A, więc to my dostąpiliśmy honoru zniszczenia legendarnego „Oskarżyciela”. Kto by pomyślał… – komandor Shtrakwytz wciąż nie dowierzał w sukces pierwszej fazy tego niezwykle ryzykownego planu.

– To dopiero początek ofensywy – wiara w zwycięstwo Duna Xara była czymś z czym się nie krył – Nasze kolejne sukcesy przyćmią zniszczenie floty Dariusa Fada, komandorze.

– Przypomnę jedynie, że najpierw musimy wygrać tę bitwę, żebyśmy mogli myśleć o późniejszych sukcesach, generale – Shtrakwytz sprowadził na ziemię swojego przełożonego.

– Doskonale o tym wiem, komandorze.

Dwójka oficerów obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i poszła do przodu w stronę pewnego pokoju położonego za mostkiem. Gdy weszli do niego, a grodzie zamknęły się za nimi, stanęli na przeciwko przenośnego holostołu. Właśnie teraz miała się rozpocząć narada najważniejszych dowódców Wydzielonej Grupy Xar. Przed nimi ukazał się hologram. Charakterystyczny idealnie wyprasowany mundur, zgolona broda, przenikliwe spojrzenie oraz wysoka postura pozwalały każdemu żołnierzowi pierwszej dywizji pancernej rozpoznać “pedanta”.

– Witam, pułkowniku – generał dywizji przywitał pułkownika Krebsa. Niespecjalnie lubił jego służbistość, ale był w stanie ją tolerować na potrzeby uniknięcia zbędnych konfliktów.

– Dzień dobry, generale, komandorze – odrzekł chłodno starszy oficer.

Shtrakwytz kiwnięciem głowy powitał Cyliusa.

– Skoro mamy uprzejmości za sobą to przejdźmy do narady – Dun rozpoczął zebranie. Nacisnął guzik i pomiędzy czwórką pojawiła się holomapa przedstawiająca różne planety i systemy, głównie z terytoriów Atronu i Pontana Seuda.

– Flota orbitalna admirała Dariusa Fada została unicestwiona chwilę temu. Jak widzicie, nie zniszczyliśmy jeszcze całej floty w Sektorze Nakimo. Noworepublikański szwadron kontradmirała Exera Magnusa jest rozlokowany w systemach Gonm i Lum. Prywatna flota Wuna Shouwa mogłaby go wesprzeć, ale to dopiero za najwcześniej dwadzieścia cztery godziny. Armia Południowa jest jeszcze dalej, więc jej możemy nie uwzględniać w naszych rachunkach. Możemy przejść do blokady Matagaru, zaczekać na posiłki od generała Rena Kaasa i zdobyć planetę oblężeniem, ale wtedy stracimy cenny czas. NR będzie mogła też przygotować się, skoncentrować siły i zrobić odsiecz, jeżeli walki się przedłużą.

– Nie możemy zdobyć tej planety szybkim szturmem? – zapytał pułkownik Cylius Krebs.

– Właśnie nad tym się zastanawiałem – odparł Dun. Od samego początku nie rozważał w ogóle blokady jako możliwości. Powolne działanie zniszczyłoby strategię Kylera, który potrzebował szybkiego i gwałtownego rozpoczęcia wojny. Kliknął parę guzików na konsoli i holomapa wykonała powiększenie Matagaru, a konkretnie rejonu koło stolicy – To jest Traipol; stołeczne miasto planety. Ze skanów wynika, że mają słabą obronę przeciwlotniczą i to głównie w środku miasta.

– Może wysadzimy, więc desant na północ od Traipolu? Ten las na północy osłoni nas przed zmotoryzowanymi kontratakami – zaproponował Krebs – Jakimi oni w ogóle dysponują siłami?

– Jeden czteroregimentowy legion klonów oraz trochę zbieraniny z ONRu.

– ONR? Obrona Nowej Republiki?

– Tak, taka ochotnicza formacja. Nie dysponują oni realnym doświadczeniem bojowym, ani najlepszym sprzętem. Sama nasza lekka piechota bez problemu sobie dałaby z nimi radę.

– Czy coś jeszcze wiemy?

– Do tego właśnie zamierzałem przejść, pułkowniku – zaśmiał się Dun – Zapewne interesuje was rozlokowanie sił wroga. ONR jest rozrzucone po mieście, szeregowi zbierają się na treningi tylko raz na miesiąc. Dzisiaj raczej nie ma tego dnia, więc nie odegrają istotnej roli we wczesnej fazie walki. Jeden regiment jest specjalnie zostawiony do pilnowania najbliższej okolicy Pontana Seuda. Drugi jest rozproszony po mieście i lesie zajmując się obowiązkami patrolowymi. Trzeci jest najpewniej w miejskim garnizonie i jego niektóre pododdziały asystują policji i ochronie w obowiązkach. Lokalizacja czwartego nie jest znana.

– To będzie problematycznie… – mruknął Shtrakwytz. Jego słowa były sporym niedopowiedzeniem jego myśli. Wróg miał cztery regimenty, a oni mieli trzy. Dodatkowo lokalizacji jednego w ogóle nie znali. Jakby akurat znajdował się w pobliżu strefy lądowania to byłoby niemożliwe, żeby utworzyć przyczółek. Tak rozumował. Może i był jedynie komandorem, ale trochę o matematyce wiedział i nie wyglądało to mu na najlepszą sytuację.

– Bez obaw, z tego co mi wiadomo nie mają najwyższego dowództwa dowodzącego jednocześnie klonami, obroną przeciwlotniczą i ochotnikami z ONR. Na Matagarze znajduje się niejaki Qan Rioun. Ma bardzo dobre mniemanie o sobie i lubi ryzykować – Dun zakończył opisywanie sytuacji.

– Pokonanie go nie będzie więc stanowiło problemu, prawda? – upewnił się pułkownik. Już w głowie miał wizję zastosowania pozorowanego odwrotu i wzięcia w kleszcze porywczego Riouna.

– Wręcz przeciwnie. Rozmawiałem z nim. Jest on bardzo doświadczony i nieprzewidywalny. Uważaj na niego. Musisz na samym początku zadać mu znaczne straty, jeżeli będziesz chciał później utrzymać inicjatywę.

– Zapamiętam to sobie… – i zamierzał dotrzymać tego co powiedział. Pułkownik nie zbaczając z głównego wątku zapytał – W takim razie jaki jest ogólny plan?

– Ty weźmiesz ze sobą trzon dywizji, zrobisz desant i będziesz pozorować, że prowadzisz główny atak i chcesz zdobyć Traipol. Shtrakwytz dostanie pod dowództwo całą flotę i będzie musiał utrzymać orbitę do czasu przybycia posiłków od generała Kaasa. Paru komandosów spróbuje się prześlizgnąć i zdobyć wrogi sztab. Po utracie dowództwa i części armii oraz zatrzymaniu ewentualnej odsieczy poddadzą się. Wtedy odbijemy porwanego atrończyka i wykorzystamy Matagar oraz Exhalę IV do renegocjowania sporu z Pontanem Seudem. NR nawet nie rozpocznie z nami wojny, jeżeli odpowiednio wcześnie pokonamy wojska Seuda – Dun nie dopowiedział tego na głos, ale liczył, że zrealizowanie tego planu pozwoliłoby im na uzyskanie dobrej pozycji w sektorze Nakimo. Stale zwiększana produkcja Atronu mogłaby wtedy mieć Galaktykę jako konsumenta swoich towarów. Konfederacji nie groziłaby wtedy recesja i byłoby możliwe gospodarcze zdominowanie NR. Potem możnaby subtelnymi działaniami dyplomatyczno-finansowymi zmusić Republikę do zmian wewnętrznych i wyzwolić jej obywateli z ucisku, a zarazem zapewnić Atronowi dobrą pozycję. Możnaby wtedy zrealizować cele Kaasa bez dewastujących kampanii!

– Skoro zależy nam na szybkości to trzeba będzie utworzyć mobilną awangardę… – Krebs zaczął się zastanawiać nad składem tego oddziału.

– Nawet nie próbuj wepchnąć czołgów na linię frontu. W lesie i terenie miejskim będą zagrożone ostrzałem ppancy.

– Nie o czołgach myślałem, generale. Zamierzam użyć kompanii szturmowej Guntera jako szpicy.

– Lekka piechota z moździerzami… – powiedział pod nosem Xar, na kilka sekund spoglądając w dół – Dobry pomysł w sumie.

– A ty co będziesz robił, generale?

– Ja będę tam gdzie potrzeba… Szczegóły pisemne zaraz wam przekaż sztab. Czy macie jeszcze jakieś pytania?

– Nie, sir – odrzekł Shtrakwytz.

– Kiedy mam zacząć operację? – zapytał Krebs na odchodnym.

– Natychmiast, gdy kompania Guntera będzie gotowa. Zapomniałem Ci powiedzieć… Gunter zostanie wzmocniony o jednego żołnierza, ale to raczej ciebie nie będzie interesowało.

– Nie, generale. Nie wiem jak pan, ale zwykłem zajmować się moimi obowiązkami, a nie marginalnymi detalami – na twarzy Cyliusa pojawił się nieprzyjemny uśmiech.

– Bez odbioru – trochę zniesmaczony tą uwagą Dun zakończył połączenie. Hologram pułkownika natychmiast zniknął zostawiając go sam na sam z komandorem.

Border

Hangar Punishera (orbita Matagaru)

Przez hangar flagowca Wydzielonej Grupy „Xar” przewijały się spore ilości ludzi i sprzętu. Żołnierze wojsk lądowych czekali aż wejdą na kanonierki, żeby te przetransportowały ich na powierzchnię planety. W pewnym oddaleniu przyglądał się temu szeregowiec ubrany w czarny pancerz z modyfikacjami niezbędnymi do pilotażu. Podtrzymywał hełm lewym ramieniem przy swoim boku. Obrócił głowę w stronę dziwacznie wyglądającego pojazdu, który znajdował się obok niego. Zmodyfikowany transporter ewidentnie został uszkodzony. Mężczyzna zastanawiał się nad czymś dotyczącym ostatniego boju. Jego rozmyślania przerwało klepnięcie po plecach i znajomy głos.

– Genialnie tobie poszło, Fanie. Doprawdy genialnie – pogratulował mu wyraźnie zadowolony starszy oficer armii. Liers spojrzał w stronę nowoprzybyłego.

– Dzięki, wujku – blondwłosy pilot się lekko uśmiechnął.

– Nawet nie wiesz jak dużo dzisiaj zrobiłeś. Sam Shtrakwytz powątpiewał w to czy Ci się uda, ale się mylił. Gdyby nie ty i F.O.U.N.D., wykryto by nas przy Exhali IV i zatrzymano posiłkami z Matagaru, Von Nepari, Gonm i Lum. Za to tym staranowaniem reaktora „Oskarżyciela” zaskoczyłeś mnie.

– Czyli podobał im się też stan mojego rupiecia? – zażartował szeregowy. Doskonale znał odpowiedź na swoje pytanie.

– Dobrze wiesz, że technikom się nie podoba ilość napraw niezbędnych twojemu „rupieciowi”. Prawdopodobnie przez najbliższy miesiąc będzie stał w remoncie – Dun Xar przez chwilę przyglądał się zdewastowanemu pojazdowi.

– Jednak dzięki temu „Oskarżyciel” nigdy nie będzie nadawał się do remontu – łobuzerski uśmiech pojawił się na twarzy Fana Liersa.

– Trafna uwaga – wzrok trochę zamyślonego generała powędrował w kierunku podopiecznego, który obrócił się w jego stronę – Zrzuć z siebie to lotnicze cholerstwo i załóż coś co bardziej przystoi szeregowemu. Przydzieliłem cię pod komendę kapitana Guntera.

– Nie, nie, nie! Tylko nie on… Nie po to poszedłem do Commando, żeby wracać do piechoty i to pod Guntera – Liersowi wróciły wspomnienia z czasów, gdy był szeregowym… tylko w takiej trochę „mniej ważnej” formacji.

– Nie ma innego wyboru. Potrzeba każdego piechura na Matagarze. Czas nam ucieka, a tylko szybkie zwycięstwo na powierzchni może nam dać bezpieczną pozycję do czasu przybycia reszty floty – Dun nie zamierzał zmieniać swojego zadania.

– Naprawdę nie możesz tego zmienić? Jeden ja z Commando i tak niewiele zmieni… Nie mógłbym może wreszcie odpocząć po dwóch misjach, wujku? – Liers za wszelką cenę nie chciał „wracać na stare śmieci”. Nalegał mocno, żeby do tego nie doszło.

– Nie, nie mogę Ci pozwolić, a nawet gdybym mógł to bym nie zmienił swojej decyzji. Potrzeba każdego pojedynczego żołnierza na froncie w tym momencie, a szczególnie kogoś tak zdolnego jak ty. Poza tym przyda się Tobie nabycie trochę dyscypliny, na której deficyt niektórzy narzekali ostatnio, a u Guntera nauczysz się jej najszybciej – Dun Xar z iście ojcowską stanowczością odmówił. Stopniowo zmienił ton na bardziej wyrozumiały i pogodny – Okazuj kapitanowi szacunek, wykonuj jego rozkazy i spróbuj jakoś przetrwać, doprowadzając do zwycięstwa. Traktuj to jak rozkaz ode mnie. Rozumiesz, Fanie?

– Tak, wujku… – smutno potwierdził młody szeregowy zwieszając nos na kwintę – Mogę już pójść się przebrać?

Generał kiwnął głową, a ubrany na czarno chłopak zasalutował i odszedł szybkim krokiem w stronę wyjścia z hangaru. Po przejściu kilku metrów usłyszał starszego oficera.

– Fan – zwrócił się do niego Dun, który teraz trzymał dłonie splecione u dołu swoich pleców.

– Tak, wujku? – podkomendny zatrzymał się i obrócił w stronę rozmówcy.

– Powodzenia na lądzie. Uda ci się. Wierzę w ciebie.

– Dziękuję, wujku – na twarzy młodzieńca pojawił się uśmiech. Szeregowy żwawym tempem opuścił ogromny hangar, zostawiając generała samego z widokiem zbierających się oddziałów do wylotu kanonierkami i odlotu.

Border

Przed sześcioma kanonierkami ustawiły się trzy czterdziestosobowe plutony żołnierzy. Każdy z nich ubrał się uprzednio w zielonawo-brązowy mundur bojowy z elementami zbroji oraz hełmem. Elektronikę wyposażenia ograniczyli uprzednio ich projektanci. Dla niektórych był to powód do dumy, dla innych przejaw zacofania względem Nowej Republiki. Nie o ekwipunku myśleli teraz szeregowi. Podobnie stojący przed nimi dowódca kompanii nie zastanawiał się nad problemami sprzętowymi.

Kapitan usłyszał czyjeś kroki. Obrócił głowę w lewo. Obok niego stanął żołnierz ubrany w czarny pancerz – ewidentnie komandos. Najpewniej ten, o którym mu mówił pułkownik.

– Szeregowy Liers melduje obecność, kapitanie – słowom towarzyszył stukot zetknięcia się butów i wyprostowania się na baczność. Gunterowi wydawał się ten głos znajomy. W mig przypomniały mu się stare dobre czasy. Podwinął rękaw na tyle, żeby móc dostrzec swój zegarek. Podniósł głowę po chwili i uśmiechnął się do komandosa.

– Kopę lat, szeregowy. Zrobiłeś się punktualny... Pompki nie będą potrzebne. Ćwiczenia jednak potrafią zmienić złe nawyki. Najwyraźniej ludzie się uczą – uśmiech kapitana skierowany w stronę szeregowego przypomniał Fanowi czemu nienawidził służby w piechocie.

Jego ta zasada nie dotyczy – mruknął Liers, po czym głośniej zapytał stając w pozycji „spocznij” – Kiedy wyruszamy?

– Za kilka minut, szeregowy. – oficer z jasnoczekoladowymi włosami odpowiedział komandosowi.

– Pod czyją komendą będę, kapitanie?

– Bezpośrednio pod moją – uśmiech, który Liers w przeszłości określiłby pół-sadystycznym, nie znikał z jego twarzy, ale stał się mniej wyraźny. Nie zwlekał z wydaniem rozkazu – Dobra, chłopcy! Pakujcie się do kanonierek!

Liers bez większego entuzjazmu udał się do środka kanonierki, do której wszedł jego tymczasowy przełożony. Nie rozglądając się dookoła pogrążył się w swoich narzekaniach – Znowu jestem w piechocie pod komendą Guntera. Po co to całe zmienianie formacji, skoro nic się nie zmieniło? Wujkowi ktoś musiał bullshit zaserwować skoro twierdzi, że potrzeba mi służby pod panem „sraj-na-rozkaz-szeregowy”, żebym był zdyscyplinowany.

W całym swoim zafrasowaniu nie dostrzegł, że ktoś do niego podszedł. Nawet jakby na to zwracał uwagę to pomyślałby, że to jakiś szeregowy. Boleśnie odkrył, że się mylił, gdy poczuł, że ktoś mocno klepnął go w ramię. Chwilowo zdezorientowany spojrzał w stronę tej osoby.

– Fan! Czyli jednak ci się udało zostać jednym ze „specjalsów”! – zadowolony głos nowego rozmówcy wydawał się Liersowi znajomy. Omiótł wzrokiem tego, który go szturchnął.

– Ned? To ty? – zapytał niepewny szeregowy.

– Teraz już sierżant Ned – łysy odparł rubasznym głosem, wskazując na swoje insygnia podoficerskie.

– Awansowałeś – można było usłyszeć zdumienie w jego głosie, połączone ze szczerą radością – Nie wiem jak ktoś mógł z szeregowego zostać sierżantem służąc pod wiadomo-kim.

– Opowiem Ci o tym po misji, jeśli przeżyjemy – obiecał Ned uśmiechając się do starego przyjaciela i lekko szturchając go.

– Okej – odparł Liers. Powrót z wyposażeniem i treningiem Commando do piechoty i to pod tego samego oficera początkowo zapowiadał się tragicznie. Spotkanie Neda było jednak miłą niespodzianką. Przez głowę przeszła mu myśl, że również ta operacja może okazać się taką miłą niespodzianką. Odrzucił jednak po chwili tę myśl.

Border

Wieża kontroli lotów, Traipol (Matagar)

Porucznik Thompson wyszedł na zewnątrz na spacer. Za dużo czasu nie wychodził z wieży kontroli lotów i tyłek zaczął go boleć. Zgłosił to przełożonemu i dostał zgodę na krótką przerwę, z resztą zasłużoną. W trakcie roboty zdarzało mu się przepracowywać i robić więcej niż powinien. Teraz był jeden z tych momentów, o czym się przekonał, gdy zerknął na zegarek. Było za dziesięć wpół do czwartej nad ranem. – W tym momencie zdał sobie prawę, że spędził w pracy trzynaście godzin bez przerwy.

Nie powinienem nigdy tego więcej robić.

Wystarczyło przejechanie windą na dół, pokazanie datapada ochroniarzowi i oficer znalazł się “na dworze”. Zwrot ten nie pasował do sytuacji, gdy “dwór” był lotniskiem wyłożonym licznymi samolotami. Sporo osób i droidów się kręciło dookoła nich. Na pierwszy rzut oka Thompson mógł dostrzec, że uzbrajano je w… bomby, a torpedy odkładano na bok.

Bomby? Co się stało? Ktoś zaatakował Matagar?! – porucznikowi po chwili przypomniało się coś… – Czyli te plotki o ataku jakichś fanatyków imperialnych czy bogatych piratów mogą być prawdziwe.

Thompsona trochę uspokoiło to, że wszystko jest “w porządku”. Plotki już nie raz słyszał i czasem się sprawdzały. Z Imperium walczyć nie walczył, ale załapał się na końcówkę Drugiej Galaktycznej Wojny Domowej. Posiadał, więc pewne doświadczenie bojowe.

Na lotnisku panowała typowa krzątanina, więć Thompson poszedł jeszcze sobie po kawę. Po chwili wrócił z powrotem do oglądania płaskiej powierzchni lądowiska znajdującego się w specjalnej militarnej dzielnicy Traipolu. Podszedłby może do któregoś z obecnych żołnierzy, ale nie chciał przeszkadzać im w obowiązkach, a obawiał się, że może się spóźnić z powrotem do wieży. Zamiast tego przyglądał się ”krajobrazowi”.

Wczesnoporanny księżyc oświetlał jeszcze swym światłem okolicę. Jego blade smugi odbijały się od wypolerowanych skrzydeł i luf myśliwców. Z dzielnic cywilnych stolicy dochodziła jedynie ciemność, która idealnie komponowała się z tą atmosferą typowo wojskowej tajemniczości oraz ludzi i maszyn pracujących przy mechanicznych dźwiękach i sztucznym oświetleniu. Kiedyś powiedziałby, że jest to malowniczy obraz.

Jakby z oddali usłyszał jakiś dźwięk – hałas(pisk) który się nasilał . Dźwięk powoli stawał się coraz wyższy. Brzmiało to jakby doszło gdzieś do usterki któregoś z głośników lub nadajników. Dźwięk jednak nabierał na głośności. Wydawało mu się, że brzmiał on przeraźliwie. Dreszcze przeszły mu po plecach mimowolnie. Nigdy nie słyszał czegoś podobnego.

Dziwna ta awaria. Co się stało? Gdzie się stało?

Zaczął rozglądać się dookoła za źródłem dźwięku. Nasłuchując zorientował się, że dźwięk pochodzi z… góry. Spojrzał w tę stronę, ale niczego jednak nie dostrzegł. Niebo było czarne jak smoła.

Odgłos wciąż się nasilał i to tak mocno, że wszyscy dookoła mogli go usłyszeć. Liczni ludzie obecni na lądowisku, podobnie jak on, też byli zaniepokojeni. Zdezorientowani technicy zaczęli się rozglądać. Jeden wziął lornetkę z noktowizją i spojrzał w niebo. Thompson podszedł do niego, gdyż akurat był blisko oficera. Już miał go zapytać co widzi, ale ten z wrażenia upuścił lornetkę na ziemię. Nim porucznik mógł cokolwiek powiedzieć czy podnieść lornetkę, wszyscy obecni na lotnisku usłyszeli jak przeraźliwy odgłos się nasilił do maksimum i zobaczyli jak parę reflektorów poświeciło w górę w stronę źródła dźwięku. Każdy z żołnierzy dostrzegł obraz, który zmroził mu krew w żyłach. Dziesiątki. Nie! Setki tajemniczych podłużnych kształtów ze skrzydłami po bokach ukazały się na niebie. Obecni wpatrywali się w ten przerażający obraz jak sparaliżowani.

Wtem z obiektów zaczęły wypadać setki mniejszych, podłużnych, ale pozbawionych skrzydeł przedmiotów. Każdy z nich spadł z hukiem na ziemię. Potworna seria wybuchów przeszyła dzielnicę wojskową. Bomby właśnie spadały na… przygotowywane do boju myśliwce i bombowce Pontana Seuda, które właśnie były napełniane paliwem i amunicją. Thompson zdał sobie sprawę, że pasy startowe są pokryte horrendalną ilością łatwopalnych materiałów. Zrozumiał co to oznacza dla niego. Nic jednak nie mógł z tym zrobić. Podobnie jak wszyscy dookoła.

Na bezbronne i wrażliwe pojazdy lotnicze spadło kilkanaście ładunków wybuchowych. Porucznik mógł usłyszeć jedynie huk bomb, nim powstała kolosalna eksplozja, która wymiotła wszystko dookoła. Paliwo, którejś z cystern położonej koło lotniska, uległo zapaleniu. Masywne płomienie pochłonęły sprzęt i personel ludzki niezbędny dla całych eskadr, a krzyk zabitych i umierających od ran i ognia został zagłuszony przez piekielną kakofonię, która wstrząsnęła całym Traipolem.

Border

Bunkier sztabowy; Traipol (Matagar)

Qan Rioun spojrzał na pomieszczenie z zebranymi w środku oficerami. Należeli oni do wszystkich formacji obecnych na Matagarze. Byli tutaj tacy ludzie jak specjalista Lucius Krynt – łącznik wywiadu oraz jeden z bardziej doświadczonych oficerów tej formacji, komandor CS-2345 – dowódca Legionu Klonów stacjonującego na Matagarze, pułkownik Josid Kosinsky – dowódca Obrony Nowej Republiki na Matagarze – ochotniczo-poborowej formacji pełniącej obowiązki garnizonowe oraz major Markus Laurenn – dowódca logistyki wszystkich wojsk na Matagarze. Oprócz nich, w pokoju znajdowało się paru innych wyższych oficerów, w tym jeden z sił bezpieczeństwa, jeden z działu komunikacji oraz jeden będący koordynatorem lotnictwa i armii.

Naradzie przewodził on, generał broni Qan Rioun, najstarszy stopniem i wiekiem oficer oraz nadzwyczaj śmiały żołnierz armii. Teraz jednak nie przypominał zwyczajnego siebie. Twarz miał zamyśloną, a głowę pochyloną. Od czasu ostatniej rozmowy z Pontanem Seudem, który wyrzucił go z sali audiencyjnej po dowiedzeniu się o śmierci Admirała Fada, nie przypominał siebie. Obecni w pokoju żołnierze zastanawiali się nad tą zmianą oraz nad powodem wezwania, gdy siedzieli przy podłużnym stole, przy którego jednym końcu siedział Qan Rioun. Na przeciwległym końcu było wolne miejsce przeznaczone dla nieobecnego Pontana Seuda, bądź Dariusa Fada.

Głuchą ciszę przerwało otwarcie się grodzi i wkroczenie do środka sierżanta Luthra Higinssa. Podoficer sił bezpieczeństwa przebąknął krótkie „przepraszam za spóźnienie” i usiadł w wyznaczonym miejscu przy stole. Qan Rioun podniósł głowę i wzrokiem przeleciał po zgromadzonych. Jego niski głos zakłócił dotychczas panującą ciszę.

– Skoro wszyscy żołnierze już przybyli… – przy wypowiadaniu tego zdania zrobił pauzę, spojrzał na będące na przeciwko niego puste miejsce – …to możemy zacząć naradę.

Specjalista Krynt odchrząknął. Parę osób na niego spojrzało. Oficer wywiadu nie zamierzał jednak niczego mówić, a jedynie miał trudności z kaszlem. Qan Rioun kontynuował, więc swoją wypowiedź.

– Na wstępie, niech każdy krótko i zwięźle podsumuje stan swoich oddziałów oraz ich faktyczną gotowość bojową.

Podkomendnych zdziwiła ta prośba – od lat nie prowadzili działań wojennych, a Matagaru takowe nigdy nie objęły. Mimo tego złożyli mu najdokładniejsze możliwe raporty. Major Markus Laurenn zwrócił uwagę, że amunicji starczy im najwyżej na dziesięć dni walki dla piechoty i tydzień dla artylerii, zakładając, że zużycie będzie średnie. Z kolei pułkownik Josid Kosinsky podkreślał niegotowość ONRu do jakichkolwiek działań w ciągu najbliższej godziny. Pocieszające były jedynie wiadomości od komandora CS-2345 – jego Legion Klonów miał już gotowe niemal dwa regimenty, a pozostałe dwa przygotowały się do osiągnięcia gotowości bojowej.

– Panowie… – z trudem zaczął nominalny przywódca, któremu słowa powoli i ledwo wychodziły z gardła – z żalem muszę wam oznajmić… oznajmić, że…

– …”że”? – Josid Kosinsky czekał aż weteran dokończy tę intrygującą wypowiedź.

– …że zaatakowała nas Konfederacja Atronu. Najpewniej operują z Nieznanych Regionów. Dopiero w dniu dzisiejszym dowiedzieliśmy się o ich istnieniu. Zniszczyli flotę admirała Fada i przejęli kontrolę nad orbitą. Legion ma zostać postawiony w stan pełnej gotowości bojowej w trybie natychmiastowym. Tak samo ONR. Fortyfikacje zewnętrzne mają w trybie natychmiastowym zostać przygotowane do oblężenia. Czy ktoś ma jakieś pytania? – po zakończeniu wypowiedzi przyjrzał się zgromadzonym oczekując jakiejś reakcji. Przez chwilę wszyscy milczeli. Wylał na nich właśnie kubeł zimnej wody, a oni jeszcze nie rozumieli w jak wielkich tarapatach się znaleźli.

– Czemu oni w ogóle z nami walczą? – to pytanie zaskoczyło Qana Riouna. Zacisnął mocniej swoją pieść oraz zęby i spojrzał się na pytającego. Okazał się nim, dowódca ONRu na Matagarze, pułkownik Josid Kosinsky. Generał spojrzał na niego z pogardą i krótko uciął temat.

– Te informacje są zastrzeżone. Celem tej narady jest ustalenie kwestii taktycznych obrony Matagaru, a nie omawianie strategii.

– Jak mamy się bronić, gdy nie wiemy co wróg chce osiągnąć?

– Na manewrach też potrzeba wam znać pełne tło polityczne kampanii ze wszystkimi meandrami polityki? Nie – Qan Rioun zapytał i odpowiedział za rozmówcę, kończąc rozmowę na ten temat. Lucius się zaśmiał pod nosem, a na twarzy komandora CS-2345 pojawił się uśmiech. Jedynie Markus Laurenn zachował pełny spokój pozbawiony jakichkolwiek emocji. Jako logistyka rzadko obchodziły go sprzeczki oficerów liniowych.

Mimo tej krótkiej wymiany ostrych zdań, narada była kontynuowana w najlepsze. Omówiono jeszcze parę innych spraw organizacyjno-logistycznych, a Qan właśnie zamierzał ogłosić zakończenie narady. Charakterystyczne bipczenie osobistego holokomunikatora generała uniemożliwiło mu wykonanie tej czynności.

– Co tym razem… – lekko zmarszczył brwi rozpoczynając połączenie. Na holowyświetlaczu leżącym na stole pojawił się hologram biegnącego i strzelającego klona.

– Tutaj starszy sierżant CS-9176 do dowództwa! Tutaj starszy sierżant CS-9176! Słyszycie mnie?

– Tutaj generał Rioun. Słyszę cię głośno i wyraźnie. Powiedz mi co się stało.

– Mój pluton został zaatakowany… n-na… n-na północ od Lasu Północnego! Statki pojawiły się na niebie! Ktoś nas atakuje piechotą i chyba lotnictwem!!! Potrzebujemy natychmiastowego wsparcia, si-…! – wykrzyknął żołnierz akurat, gdy dosięgnął go wrogi wystrzał gasząc hologram i przerywając nagranie. W pokoju zapanowała nerwowa cisza, którą przerwało pytanie dotychczas nieodzywającego się Luthra.

– Czyli wróg nas zaatakował?

W tym momencie całym pomieszczeniem wstrząsnęła jakaś siła. Przytłumiony odgłos huków i eksplozji z oddali jasno świadczył, że ich przeciwnik dysponował bombowcami. Qan pominął milczeniem to pytanie. Zamiast tego wydał krótkie dyspozycje.

– Komandorze – zwrócił się do dowódcy klonów.

– Tak, sir? – CS-2345 spojrzał pytającym wzrokiem na przełożonego.

– Niech pan roześle zwiadowców oraz wydzieli ze swojego Legionu najbardziej gotowe trzy kompanie i wyśle je do wzmocnienia obrony na północ od Lasu Północnego. Dwie kompanie pójdą bokami Lasu, a środkowa pójdzie wzdłuż drogi Traipol-wzgórza Hailen. Nie chcę naruszania neutralności przyrody z parku. Zrozumiano?

– Tak, sir – komandor klonów był trochę zdziwiony ostatnim twierdzącym zdaniem generała, który bardzo rzadko kładł nacisk na ochronę przyrody i tym podobne rzeczy.

– Pozostali z was niech postawią swoje oddziały w pełną gotowość bojową. Poinformować żołnierzy z linii frontu oraz centrum dowodzenia, żeby nawiązali pomiędzy sobą bezpośrednią łączność oraz raportowali wszystko do mnie i sztabu. Narada zostaje przerwana w tym oto momencie. Macie się rozejść i zabrać za opanowanie sytuacji swoich podkomendnych w trybie natychmiastowym – twardo rozkazał generał wyrzucając z siebie zdania z prędkością karabinu maszynowego.

Po zakończeniu zebrania oficerowie zaczęli wychodzić z pomieszczenia w dość sprawnym tempie. Podobnie zamierzał uczynić sierżant Luther Higinss kierując się w stronę wyjścia. Poczuł coś mocnego i ciężkiego na swoim lewym ramieniu. Obrócił głowę. Za nim stali generał Rioun oraz oficer wywiadu Lucius Krynt. Ten ostatni trzymał swoją dłoń na jego ramieniu.

– O co chodzi, sir?

– Sierżancie, musi pan zostać tutaj na chwilę – odrzekł Lucius, wskazując drugą dłonią siedzenie podoficerowi, który usiadł obok generała.

Krynt usiadł na przeciwko Luthra. Qan siedząc przy krańcu stołu, przyjrzał się dwójce mężczyzn i wyjął spod biurka dwie małe podręczne, jednoręczne walizki. Postawił po jednej z nich przed każdym z nich. Podał im też po jednym prostym kluczyku.

– Możecie otworzyć swoje walizki – oznajmił oficer armii niczego nie zdradzając.

Higinssa niezmiernie ciekawiła zawartość danego przedmiotu, więc bez zbędnych ceregieli wziął kluczyk, otworzył walizkę i spojrzał na jej zawartość. Datapad, dokumenty, kajdanki, broń, trochę elektroniki i innego wyposażenia…

– Każda z nich zawiera niezbędny sprzęt i informacje do waszych najbliższych misji. Normalnie przekazałbym wam je czyimś pośrednictwem, ale zależy mi przede wszystkim na tajności i szybkości – Qan próbował ukryć swoje silnie emocjonalne zaangażowanie w sprawę używając służbowego i zdecydowanego głosu. Wtem zrobił przerwę w monologu, unosząc do góry brew i patrząc na zadowolonego Luthra – Coś nie tak, starszy sierżancie?

– Nie, sir. Niech pan kontynuuje – podoficer bezpieczeństwa zamknął walizkę i spojrzał na przełożonego.

– W takim razie podam wam cele waszych misji... Pan sierżancie Higinss ma ewakuować z Matagaru załogę tamtej korwety z Nieznanych Regionów i przetransportować ją do generała Shouwa na Rakatę Prime – odrzekł rzadko poważnemu żołnierzowi, po czym powiedział oficerowi wywiadu – Za to pan specjalisto, ma osobiście zbadać co się stało z Exhalą IV. Na wszystkie pytania macie odpowiedzi na nowych datapadach. Zrozumiano?

– Tak, sir – odpowiedział młodszy stopniem z dwójki wysłanych żołnierzy. Lucius Krynt jedynie lekko kiwnął głową potwierdzając, że zrozumiał swój rozkaz. Obaj jednak byli zdziwieni danymi im celami. Nie spodziewali się ich. Wyglądało na to, że ich wybuchowy przełożony realizuje właśnie awaryjny i długofalowy plan.

– W takim razie obaj czmychajcie stąd jak najszybciej. Macie niewiele czasu – Qan Rioun zakończył zebranie. Dwójka wysłańców wstała, zasalutowała i wyszła z pokoju niosąc ze sobą swoje walizki.

Generał wreszcie został sam i wpatrywał się w puste miejsce, którego dzisiaj Pontan Seud nie zajął. Wszystkie te lata lojalnej i ryzykownej służby zdawały się być bez znaczenia, skoro jego Lorda nie interesowały działania starszego oficera. Impulsywny żołdak wiedział, że miało to związek z jego bardziej niż ryzykownymi posunięciami i błędami, które przypieczętowały los Dariusa Fada...

Border

Strefa lądowania 1. dywizji pancernej Konfederacji Atronu (na północ od Traipolu, Matagar)

Starszy sierżant CS-9176 szedł żwawym krokiem do wydzielonego patrolu wraz z resztą plutonu. Potrzebowali go. Wiedział, że jego zwiadowcy mają tendencję do wyolbrzymiania tego co widzą oraz znaczenia nawet najmniej istotnych spraw. Zwyczaj ten doprowadził do wielu kłótni sierżanta z podkomendnymi. Zawsze miał rację, a oni mieli zwidy. Dzisiaj jednak czuł wewnątrz, że było inaczej. Nigdy przedtem nie mówili do niego takim przerażonym tonem.

Cztery oddziały po około dziesięć osób szły w porządku marszowym. Każdy z nich trzymał broń kurczowo przy klatce piersiowej. Z przodu szedł ich dowódca. Wydeptali malutką dróżkę mijając róg puszczy. Patrol znajdował się kilkaset metrów od nich. Śladów wroga jednak nie było widać. Sierżant bezceremonialnie podszedł do dowódcy patrolu wpatrzonego w niebo trzymając lornetkę.

– Co tam takiego widzicie, kapralu? – przełożony lekko kiwnął głową do góry, pytając z wyraźnym zaciekawieniem.

– Niech pan sam zobaczy sierżancie – podoficer podał lornetkę dowódcy i wskazał mu ręką jakiś punkt na niemal nocnym niebie.

CS-9176 poczuł jak mu po plecach przechodzi dreszcz, gdy usłyszał dziwnie pozbawiony emocji głos kaprala. Wziął lornetkę od niego i uniósł ją we wskazanym kierunku. Wtedy zobaczył…

– Co to jest? – widok flotylli liczącej kilkanaście nieznanych mu kanonierek i transporterów wprawił go w zakłopotanie, zwłaszcza, że pojazdy się zbliżały obniżając pułap.

– Też nie wiem, sir. Dlatego pana wezwałem.

– Trzeba natychmiast powiadomić dowództwo batalionu albo regimentu… – odparł kapralowi zaniepokojony użytkownik makrolornetki.

Nim ktokolwiek mógł zareagować, niebo przeszyły dziesiątki albo setki wiązek blasterowych i przebiły pancerze klonów wnikając w ziemię. Dookoła rozległy się jęki rannych. Typowa wrzawa rozkazów i meldunków zabałaganiła kanał plutonu. Dowódca plutonu rzucił makrolornetkę podoficerowi patrolowemu.

– …albo lepiej do sztabu planetarnego.

– Ma pan rację, sir – zwiadowca złapał urządzenie w locie.

CS-9176 wiedział, że natychmiast musi o tym poinformować samą górę. Upewnił go w tym czerwony ostrzał z niebios rozproszony po okolicy.

– Padnij! – dowódca wykrzyczał jeden rozkaz na cały głos, padając na grunt. Jego podkomendni tak samo zrobili natychmiast przytulając ziemię.

Podoficer schował się w drobnym zagłębieniu w powierzchni. Obrócił się brzuchem do góry i zaczął nerwowo klikać komunikator na przedramieniu, próbując uruchomić połączenie alarmowe. Zdołał już zapomnieć jak to się robi.

Jak to szło? Lewy pierwszy przez trzynaście sekund, potem prawy trzeci… Nieeee… prawy drugi chyba… – sekwencja guzików, które miał kliknąć wyleciała mu z głowy. Kątem oka dostrzegł, że za nim wzbija się zasłona dymna. Oznaczało to, że wróg kryje swój atak. Dodatkowo, ostrzał laserowy nie ustał.

– Sir! Część statków wylądowała… – zameldował jeden z szeregowych trzymający noktolornetkę. Nim dowódca mógł coś powiedzieć, usłyszał przeraźliwy nasilający się pisk. Z nocnych chmur wyłonił się latający pojazd, który obniżył się na wysokość kilkunastu metrów nad ziemią, coś od niego odczepiło się, a myśliwiec wzbił się do góry. Ładunek spadł na ziemię w pobliżu obserwatora i wybuchł zabijając go oraz trzy innych klony w pobliżu. Po chwili rozległ się huk, odłamki poleciały dookoła i jeden z nich wbił się w nogę sierżanta. Już miał zawołać medyka, ale usłyszał strzały blasterowe idące ze strony zasłony dymnej.

– Przygotować się na atak od frontu! Zwiadowcy do tyłu! Meldować obserwacje natychmiast! – rozkazał przełożony plutonu wstając do pozycji ze zgiętymi kolanami. Pozostali uczynili tak samo i odpowiedzieli strzelając do nacierającego od frontu wroga.

Zdezorientowany podoficer przeszedł na tyły oddziału i dopiero teraz zorientował się co się stało. Sierżant nie mógł odpowiedzieć swojemu rozmówcy, bo ten właśnie zginął. W ciągu dziesięciu minut patrol przekształcił się w walkę z nie wiadomo kim. W tym momencie zdał sobie sprawę, że był na wojnie. Wreszcie był na wojnie!

W tym szoku z powodu odejścia wiecznych nudów, nagle sobie coś przypomniał. Do jego pamięci wróciła sekwencja alarmowa.

Chwilowy uśmiech zagościłna jego twarzy. Natychmiast wklepał sekwencję w swój komunikator przedramienny. Kliknął guziki w odpowiedniej kolejności kilkanaście razy.

– Tutaj starszy sierżant CS-9176 do dowództwa! Tutaj starszy sierżant CS-9176! Czy słyszycie mnie?

Na słowa zwrócone do małego urządzenia odpowiedziała mu wyłącznie cisza. Czyżby ktoś przerwał łączność? Musiał spróbować drugi razy.

– Tutaj starszy sierżant CS-9176 do dowództwa! Tutaj starszy sierżant CS-9176! Słyszycie mnie?

Dowódca plutonu usłyszał przeraźliwy huk i zachwiał się, czując jak ziemia się pod nim przez chwilę zatrzęsła. Zastanawiał się skąd pochodzi ten odgłos.

Ten dźwięk… dochodzi ze stolicy! – po odkryciu tego faktu obrócił się do tyłu i naraz zdarzyło się kilka rzeczy. Dostrzegł jak zza Lasu Północnego wzniosła się do góry potężna smuga czerwonych płomieni i szary kształt.

– Tutaj generał Rioun. Słyszę cię głośno i wyraźnie. Powiedz mi co się stało – z komunikatora wydobył się poważny głos nieznanego mu mężczyzny.

Generał... Rioun? Kto to? Legionem przecież dowodzi komandor CS-2345 – odpowiedź wprawiła w zakłopotanie dowódcę zgrupowania, który właśnie widział jak nieznany przeciwnik ich zaatakował, co najmniej dziesiątka jego ludzi poległa lub została ciężko ranna, a Traipol został pokryty płomieniami jakiegoś pożaru.

– Mój pluton został zaatakowany na północ od Lasu Północnego! Statki pojawiły się na niebie! Ktoś nas atakuje piechotą i chyba lotnictwem! Potrzebujemy natychmiastowego wsparcia, si-…! – CS-9176 bez dłuższego wahania złożył krótki i chaotyczny meldunek nieznanemu generałowi. Pochylił głowę nad komunikatorem, żeby móc wyraźniej przekazać informacje. Słyszał jednak trzaski dobiegające z urządzenia i domyślał się, że jego wiadomość dojdzie w zniekształconej postaci.

Trzymając swoją głowę w dole i będąc wyprostowanym miał szczęście, że pociski wrogów atakujących przód plutonu nie dosięgnęły go. Jego podkomendni robili wszystko, żeby do tego nie doszło, walcząc ofiarnie przy tym.

Wtem usłyszał jakiś szelest. Obrócił głowę w bok. Dostrzegł jakiś kształt. Nie przerywał jednak raportowania. Jedynie jego głos trochę spowolnił i przerwał w połowie słowo “sir!”. Akurat w tym momencie z krzaków wyłoniła się sylwetka ludzka. Parę wiązek blasterowych wyleciało z trzymanej przez wroga broni odrywając głowę i przedramię sierżanta.

Inni żołnierze obrócili się wstecz i dostrzegli padające truchło martwego dowódcy. Śmierć przełożonego zaskoczyła ich. Jednak tego co nadeszło nie spodziewał się nikt. Z krzaków wyłoniła się dziesiątka, a może dwunastka mężczyzn w dziwnych mundurach. Jeden z nich miał na sobie czarny pancerz. Nie zważając na bombardowanie laserowe prowadzone przez kanonierki, przebiegli przez otwarty teren i otworzyli ciągły ogień w stronę plutonu. Atakowani z nieba, frontu i tyłu żołnierze-klony ulegli natarciu oskrzydlającemu. Straciwszy wiarę w powodzenie walki próbowali wycofać się z okrążenia. Wtedy jednak musieli wstać. Wstając stali się łatwymi celami…

– Brawo, kapitanie! – oficer w mundurze szturmowym i pełnym ekwipunku przeszedł przez zasłonę dymną w stronę jednego z mężczyzny z grupy, która zaatakowała tyły, i zwrócił się do niego zadowolony.

– Nie ma co gratulować. Pokonaliśmy ich szybciej niż się spodziewałem, poruczniku – odparł kapitan strzepując pył z wierzchu swojego munduru.

– Sądząc po ilości trupów było ich dwa razy więcej od nas, sir – wtrącił tamten ubrany w czarną zbroję.

– Tym gorzej dla tych oferm – starszy oficer splunął na leżącego przed nim trupa-klona, któremu ostrzał oderwał obie dłonie.

Bombardowanie ogniowe ustało chwilę temu… Dwa oddziały poprzednio atakujące teraz połączyły się w rejonie koncentracji wybitego co do nogi plutonu klonów. Kapitan przyglądał się zbierającym podkomendnym.

– Dobra, chłopcy... – głośno zwrócił się do niego poprawiając kapelusz, po czym obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni w stronę… – Naprzód! Na Traipol!

Border

Planeta Gonm (Nowa Republika)

W trakcie, gdy na powierzchni Matagaru rozpoczęły się zmagania na śmierć i życie, gdzie indziej trwały negocjacje za pomocą holoprojektorów. Przed jednym z nich siedział kontradmirał ubrany w charakterystyczny dla osób z jego stopniem mundur. Siedząc w fotelu, założył nogę na nogę i przyglądał się hologramowi swojego rozmówcy, który właśnie mu coś opisywał. Oficer floty trzymał w dłoni kieliszek wina.

– I tak ma się nasza sytuacja. Potrzebna jest natychmiastowa pomoc ze strony pańskiego szwadronu. Ma pan jedyną formację zdolnej do natychmiastowej reakcji – zakończył opowieść będący za biurkiem czarnobrody człowiek. W jego tonie słychać było usilne naleganie.

– Generale, niestety muszę panu odmówić – kontradmirał obrócił wzrok w bok, nawet nie spoglądając na rozmówcę. Zamiast tego skoncentrował spojrzenie na naczyniu z trunkiem.

– Czemu? Od pańskiej ofensywnej akcji zależy stabilna sytuacja w regionie. Jeżeli pan natychmiast nie ruszy-...! – zaczął mężczyzna w pancerzu wstając.

– Jeżeli natychmiast nie ruszę to nic się nie stanie, generale. Dysponuję dwudziestoma solidnymi okrętami liniowymi. Jakiekolwiek pójście naprzód dalej przez najeźdźców zostanie przeze mnie powstrzymane – nonszalancko odrzekł oficer floty.

– Ale oni już poszli naprzód. Właśnie zaatakowali Matagar i zabili generała Fada, kontradmirale – czarnobrody żołnierz armii wyglądał na wkurzonego. Rozmowa z “flociarzem” tak zirytowała go, że nie użył formy “admirale” tylko “kontradmirale”.

– Generale Rioun – spokojnie zaczął dowódca szwadronu – Matagar nie jest pod moją jurysdykcją, to jest pański perymetr. Z pańskiej opowieści, wynika, że ta wojna to prywatny spór pana, Pontana Seuda oraz barbarzyńców z Nieznanych Regionów o jakiegoś człowieka, który nawet nie jest obywatelem Nowej Republiki. Dopóki Sztab ze stolicy nie wyda mi żadnego rozkazu, dopóty będę pilnował bezpieczeństwa systemu Gonm.

– Teraz jest najlepsza okazja, by ich pokonać, akurat gdy zużyli część amunicji w walce, a lotnictwo zostało rzucone do walki na ziemię, admirale. Surowo się to dla was skończy jak teraz nie zaatakujesz, kontradmirale – stanowczo utrzymywał żołnierz z Matagaru. Jego gniewny wzrok skierowany w admirała wiercił w nim dziury. Oficer nie przejął się jednak jego tonem, wciąż przyglądając się unoszonemu przezeń kieliszkowi oraz jego zawartości.

– Przypomnę, że nie podlegam pod pana w najmniejszym stopniu.

Armista zrobił głośny wydech, zastanawiając się nad swoim rozmówcą.

– Głupiś Magnus. Nie przede mną odpowiesz za swoje dzisiejsze błędy, a przed historią – zaśmiał się generał, niespodziewanie rozłączając połączenie.

Kontradmirał słysząc jego słowa przez chwilę poczuł jakby...

Ciąg dalszy nastąpi…

Advertisement