Star Wars Fanonpedia

CZYTAJ WIĘCEJ

Star Wars Fanonpedia
Advertisement
42879 bajtów • Około 66 minut czytania ┃ ← Poprzedni • Następny →

Zarlamofsk (Nowa Republika)

Ciemność panowała na położonej na zachodnich peryferiach Nowej Republiki planecie. W czerni nocy pośród gęstego lasu krył się „ośrodek letniskowy”, który – z racji jego rozmiaru – niektórzy nazywali kompleksem. Gigantyczne drzewa osłaniały sobą sztuczną budowlę wzniesioną na czterech dużych podporach przypominających nogi masywnego słonia. Ze stacji wystawały liczne platformy różnego przeznaczenia. Jedną z nich był zadaszony osłonięty od boków pancernym szkłem taras, na którym znajdował się podłużny stół.

Przy stole zasiadało kilkudziesięciu gości. Każdy z nich posiadał strój wieczorowy adekwatny do płci i gatunku. Wszyscy zgromadzeni byli przedstawicielami noworepublikańskiej elity – przedsiębiorcy, medialni magnaci, senatorzy, wysocy stopniem wojskowi i nie tylko. Przed każdym znajdował się talerz otoczony przytłaczającą dla niewtajemniczonych ilością sztućców, szklanek i serwetek. Oprócz tego, stół zastawiony był niezliczonymi potrawami i daniami składającymi się z najdroższych przysmaków w całym sektorze. Kelnerzy krążyli dookoła i zabierali puste naczynia, odnosząc je na zaplecze.

Jednym z gości był sam premier Nowej Republiki – Albrecht Rafael Morav. Siedział po prawej stronie gospodarza przyjęcia – sektorowego gubernatora Hacka Tirlsa. Kulturalnie spożywał w ciszy swój posiłek, przysłuchując się innym. Nie miał jeszcze ochoty na rozmowę. Spodziewał się, że ta faza przyjęcia zejdzie mu na konsumowaniu przysmaków i zajadaniu się kalmarkami w sosie alderaańskim. Wtem podszedł do niego jeden z jego adiutantów. Stojąc niemal metr za nim, uprzejmie schylił się w pasie i wyszeptał mu na ucho.

– Sir, ma pan interesanta. Przychodzi ze sprawą niecierpiącą zwłoki.

– Niech Baptrob się nim zajmie – krótko rzucił polityk. Wolał nie odchodzić teraz od stołu, żeby zajmować się błahostkami.

– Sir, to marszałek kazał mi przekazać tę wieść. Nalega na pańskie natychmiastowe przybycie do jego biura.

Słowa adiutanta zmieniły natychmiast zdanie Rafaela. Dobrze wiedział, że Baptrob był świadomy znaczenia bankietu. Gdyby chodziło o coś mało znaczącego, nie prosiłby o obecność premiera.

Morav odprawił adiutanta gestem i obrócił się w lewo – w stronę Hacka Tirlsa.

– Gubernatorze, dziękuję za pańską gościnność. Muszę chwilowo udać się na spoczynek.

Gospodarz nie zadawał pytań. Była to jedna z cech, dzięki której Albrecht dażył go sympatią. Hack milcząc lekko skinął głową i wstał ze swojego miejsca.

Rozmowy biesiadników i spożywanie jedzenia zostały wkrótce przerwane, gdy odchrząknął człowiek stojący przy krańcu stołu. Odziany w czarny smoking mężczyzna zwracał uwagę wszystkich obecnych swymi wygolonymi po środku głowy włosami oraz charakterystycznym grubiutkiem brzuchem, który tworzył zauważalne wybrzuszenie w garniturze.

– Wysoce szanowne panie i wysoce szanowni panowie! – zaczął jowialnie uśmiechnięty gospodarz.

Zgromadzeni spojrzeli na niego. Zadowolony z tego wąsacz, kontynuował monolog.

– Jestem zaszczycony waszą obecnością. Dziękuję wam za przybycie. Będąc świadom późnej pory, nie zamierzam przedłużać. Mimo tego proponuję proponuję wznieść toast za najszanowaniejszego z gości, który musi nas na chwilę opuścić. Mowa oczywiście o panu premierze Albrehcie Rafaelu Moravie! – wypowiadając ostatnie słowa uniósł kieliszek z alkoholem w górę. Kątem oka spojrzał na siedzącego po jego prawicy.

Wszyscy zgromadzeni unieśli swoje kieliszki. Rozległy się słowa „Za pana premiera!”, po których pomieszczenie wypełniły odgłosy lekkiego zderzania się kieliszków.

Morav uczynił tak jak inni, wygłosił jakąś krótką mowę, po której wytarł swe usta serwetą. Wiele czasu nie minęło nim opuścił taras. Adiutant wraz z obstawą dotrzymywał mu kroku. Rafael przeszedł przez parę korytarzy, mijając liczne skręty i pokoje, aż w końcu dotarł do biura rezydenta-komendanta (pomieszczenia przeznaczonego dla najstarszego stopniem wojskowego w kompleksie). Adiutant nacisnął guzik obok wejścia, które się rozstąpiło. Polityk wszedł do środka.

– Witam, panie premierze – powitał go głos nieznanego Chissa ubranego we frak.

Osobnik znajdował się w formie hologramu przed marszałkiem siedzącym za biurkiem z holowyświetlaczem. Wojskowy próbował zachować poważny wyraz twarzy, ale widać było, że czuł się niekomfortowo. Chiss z kolei wyglądał na zadowolonego.

– Dobry wieczór, panie… – nienagannie przywitał się polityk NR z nieznanym mężczyzną – Pańska godność?

– Z racji jego długości i trudności w wymówieniu przez ludzi, zachowam me rodzime nazwisko dla siebie – oznajmił na wstępie Chiss – Jestem Bidaul Hauson, ambasador Konfederacji Atronu. Mam pełnomocnictwa od premiera Konfederacji, żeby negocjować z panem premierem Nowej Republiki.

Albrecht zmarszczył brwi, idąc w stronę ściany, równolegle do biurka. Pierwszy raz słyszał o jakiejś Konfederacji Atronu.

– Negocjować? Co negocjować? – zapytał Morav.

– Stanowisko rządu Nowej Republiki w sprawie… – tutaj Chiss zrobił krótką pauzę – …sporu dokonanego przez Pontana Seuda.

– Senatora Seuda? – premier zaśmiał się. Ambsador chyba pomylił osoby – Jakiż to spór macie z tym dobrotliwym Neimoidianinem?

– Jego ludzie napadli i uprowadzili jednego z naszych obywateli – Tradusa von Haitlera – na granicy. Gdy udaliśmy się do senatora Seuda i próbowaliśmy poprosić go o oddanie porwanego, kategorycznie odmówił, a jego generał wygrażał nam wojną.

– I co zrobiliście? – Morav zapytał Chissa. Był ustawiony do niego plecami i właśnie adiutant zapalał mu papierosa.

– Wysłaliśmy wojsko, żeby odebrać porwanego. Armia w tym momencie zabezpiecza teren na Matagarze.

Albrecht słysząc ostatnie słowa obrócił się do dołu. Z tego co słyszał to Matagar był chroniono największy statek w całym sektorze Nakimo „Oskarżyciela”. Dotychczas podchodził do dyplomaty lekceważąco, ale jeśli on mówił prawdę… to nie były to przelewki.

– Masz jakiś dowód na prawdziwość swych słów? – zapytał ostrożnie premier. Badawczo się przyjrzał Chissowi.

– Ależ oczywiście – ambasador skinął głową i wyjął coś małego spod swego płaszcza. Był to holowyświetlacz.

Ukazała się na nim wiadomość. Konkretnie wiadomość od Pontana Seuda. Neimoidianin błagał w niej o udzielenie mu pomocy. Twierdził, że Matagar został napadnięty przez piratów z Nieznanych Regionów. Rzekomo mieli posiadać potężne wojsko i opanować przestrzeń kosmiczną i powietrzną nad Matagarem. Klony walczyły dzielnie, ale wróg miał przewagę, za to Traipol został zbombardowany. Sytuacja była poważna… Pontan wspomniał jakby mimochodem, że ma u siebie jeńca i, że przeciwnik użył go jako cassus belli. Baptrob otworzył szeroko oczy, widząc tę wiadomość.

– Co chcesz ze mną negocjować? – Rafael zapytał krótko, acz uprzejmie.

– W imieniu premiera Konfederacji Atronu wyrażam nadzieję, że rząd Nowej Republiki zdecyduje się na nieinterweniowanie w tej sprawie – odpowiedział kurtuazyjnie ambasador, chowając wyświetlacz do swych szat.

– Nie ma tu nic do negocjowania – Morav postanowił stanowczo na swoim – Matagar to terytorium samodzielne. Nie znajduje się on w zasadniczej strefie interesów Nowej Republiki. Decyzję omówi mój gabinet w stosownym czasie.

– Czy mam rozumieć, że Nowa Republika zajmuje neutralne stanowisko w tym dyskursie?

– Tak – Rafael lekko skinął głową.

Ambasador i premier wymienili uprzejmości, wreszcie kończąc rozmowę. Morav rozejrzał się dookoła upewniając się, że nikt ich nie obserwuje.

– Tutaj jest czysto – odparł marszałek.

Polityk odchrząknął głośno, kaszląc parę razy. Zaczął nerwowo chodzić po pokoju, robiąc kółko. Dłonie trzymał za sobą.

– Nie podoba mi się ten Chiss. I ta cała Konfidencja Ataronu.

– Konfederacja Atronu – John poprawił go.

– Konfederacja Atronu – powtórzył premier z niesmakiem, po czym dodał – Dziwni są. Jacyś watażkowie z Rubieży fałszujący wiadomości i próbujący zająć mi czas. Po co mnie w ogóle wzywałeś, Baptrob?

Wtedy Morav zatrzymał się w półkroku i obrócił w bok. Przyjrzał się swojemu rozmówcy. Marszałek siedział za biurkiem i wyglądał na poważnie zaniepokojonego.

– Panie premierze… – John z trudem zaczął.

– Tak? – zapytał patrząc badawczo na wojskowego.

– Ta wiadomość od senatora Seuda była… prawdziwa – zdziwiony oficer kontynuował – To była zaszyfrowana wiadomość nadana na zastrzeżonym kanale. Widziałem ją chwilę przed nim ten… ambasador połączył się ze mną.

– Włamali się na zastrzeżony kanał? To jest w ogóle możliwe?

– Bez bardzo zaawansowanego sprzętu nie.

– Hmmmm… Ta Konfidencja Ataronu nie jest byle czym – mruknął sam do siebie, zastanawiając się nad czymś. Wtem otworzył szerzej oczy, gdy wpadł na pewien pomysł – Baptrob, pokaż mi mapę sektora Nakimo.

Marszałek wyjął przenośny holoprojektor i uruchomił go. Pomiędzy nimi na biurku ukazała się uproszczenie holomapa przedstawiająca położenie większych zgrupowań NR w sektorze oraz systemów, w których one stacjonowały. Premier oparł się dłońmi o blat biurka, pochylając się nad stołem.

– Połącz mnie z kontradmirałem Magnusem. Natychmiast – Morav podjął już decyzję.

Border

Pole na zachód od Lasu Północnego (Matagar)

W tym samym czasie, gdy premier Nowej Republiki naradzał się w biurze marszałka Baptroba, sztab czwartego regimentu był zalewany samymi złymi wieściami z frontu. Przerzut wojsk na lewą flankę został zauważony przez wroga, który nie omieszkał chwilowo i gwałtownie skoncentrować ognia bombowców i nielicznych dział na posiłkach. Wiele czasu nie minęło nim oddziały w strefie przyfrontowej zostały przetrzebione. Pozbawione posiłków lewe skrzydło załamało się pod wpływem przeważających ataków. Jego resztki w popłochu rozbiegły się na południe i południowy wschód przez luki w zaporze ogniowej. Starszy major Steves liczył, że uda mu się jakoś przegrupować i wyprowadzić kontratak. Jednak to nie był koniec katastrofy.

– Wróg przebił się przez 1. batalion! – dobiegła do niego wieść o losie prawego skrzydła.

– Jak?! – wykrzyknął zaskoczony oficer – Mają flanki oparte dobre pozycje i najkrótszy perymetr!

Nim klon z działu łączności mógł wyjaśnić, do jego słuchawek doszły kolejne meldunki, których zaczął cierpliwie wysłuchiwać.

– Dowództwo „jedynki” zostało zaatakowane przez nieznane pojazdy opancerzone. Mieli trudności z ich zwalczaniem, więc zarządzili odwrót.

Steves musiał z ciężkim bólem serca zaakceptować tę decyzję. CS-3100 nie miał innego wyboru. Rezerwy mu się już dawno wyczerpały. Teoretycznie skrócenie linii w centrum mogłoby pomóc stworzyć takową rezerwę, ale tamtejsze siły były zbyt osłabione.

– Niech 2. batalion wycofa się w uporządkowany sposób jak najszybciej. Pierwszy i Trzeci mają do niego dołączyć natychmiast – starszy major wydał jedyne możliwe w tej sytuacji rozkazy.

Sztabowcy posłusznie przekazali dyspozycje. CS-3100 spojrzał za siebie. Dwa-trzy metry dalej siedział komandor na niepozornym ściętym pniu. CS-2345 pił właśnie łyk wody z przydziałowej porcji. Gdy dowódca regimentu do niego podszedł, oficer przerwał picie i zapytał z ciekawości.

– Nie radzisz sobie, majorze?

– A jakżeby mógłbym sobie radzić, gdy wróg ma przewagę liczebną, a trzy czwarte legionu siedzi na tyłkach zamiast pomóc? – Stevesa wkurzała porażka. Jego kompletna bezradność względem sytuacji tylko to pogarszała.

– Nie ma potrzeby tak reagować – Krix wziął kolejny łyk wody.

– Jak reagować? Wróg może lada chwila nas okrążyć! – majora irytowało nieodpowiedzialne podejście komandora.

– No i? – spokojnie zapytał dowódca legionu. Nie wyglądał w najmniejszym stopniu na zrozpaczonego.

– „No i”? Nie wie pan co to oznacza?!

– W tym wypadku nic nie oznacza – krótko oznajmił CS-2345.

Wziął łyk napoju jeszcze raz. Steves nic nie powiedział. Chwilowo zapanowała cisza.

– Niech pan się uspokoi, majorze. Pańskie obawy są bez znaczenia. Wróg nas nie okrąży, bo już nas okrążył. Poza tym… – ponownie się napił wody – …wróg na wschodzie został odparty i drugi regiment prześle nam wsparcie via Las Północny.

– Ale to przecież wbrew prawu! To jest park narodowy! Nie można tam wchodzić…

– Nie obchodzi mnie jakiś krzaczek czy drzewko i niech pan, majorze, nie udaje, że pan sądzi inaczej – Krix wstał z pieńka. Patyczkować się nie zamierzał – Jeśli wycofasz swój regiment do wzgórz Hailen to uda nam się zreorganizować za umocnieniami.

Border

W trakcie gdy oficerowie-klony podejmowali decyzje o dalszych posunięciach, wczesnoporanne słoneczne światło rozlało się po równinie. Pomiędzy flotą najeźdźców, a powierzchnią kursowały transportowce wiozące kolejne plutony. Po rozładowaniu piechurzy dołączali do swoich kompanii, które natychmiast wyruszały na front w miejsce wyznaczone przez sztab dywizji.

Obserwującego to Krebsa rozpierała duma. Jego manewr zakończył się sukcesem. Przybywające meldunki tylko utwierdzały go w tym przekonaniu. Miał swoją ofiarę w garści, a teraz tylko zacieśniał się jego uchwyt. Wiedział, że zagłada okrążonych wojsk wroga wreszcie wyrówna niekorzystny stosunek sił. To było zbyt piękne…

– Poruczniku – zwrócił się do adiutanta, przyglądając się tumanom kurzu koło wschodniej, mniej trawiastej części pogranicza Lasu Północnego.

– Tak, sir? – oficer podniósł troszkę zmęczone spojrzenie znad datapada.

– Jak sytuacja u kapitana Guntera? – twardy ton pułkownika mógł zaskoczyć jego podkomendnego.

– Hmmm… Kapitan Gunter… – adiutant przejrzał ponownie meldunki na datapadzie. Dość szybko znalazł tego czego szukał – Siedemnaście minut temu wróg natarł na Kompanię Guntera po raz kolejny, ale bez problemu odparli atak. Grupa straciła siedmiu ludzi, a wróg trzydziestu czterech. Teraz trwają wymiany ognia, a przeciwnik nie rusza się zza osłon.

– Osłon? – Krebs wiedział, że tutejszy teren był płaski i nie oferował wielu osłon.

– Tak, sir. Wychodzi na to, że klony użyły lejów po moździerzach jako kryjówek.

Pułkownik mruknął pod nosem. Wróg okazał się bardziej kreatywny niż się spodziewał… Czemu nie próbują przedrzeć się przez prawe ramię okrążenia? Piechota tam jest zbyt rozciągnięta… Poza tym dali się właśnie okrążyć i zamiast przebić się przez Guntera, stoją w miejscu… Są zbyt elitarni na takie podręcznikowe błędy. To nie ma sensu. Wtem Cyliusowi coś się przypomniało i natychmiast wykrzyknął do adiutanta.

– Daj mi Lanza! Teraz!

Border

Styk zachodniego pola bitwy z Lasem Północnym

Podczas gdy na prawym skrzydle Gunter i jego kompania odcięli drogę odwrotu 4. regimentu, na lewym Grupa Lanz wybiła wąski korytarz między Lasem, a wojskami wroga. Atrońskie czołgi sunęły do przodu przed siebie rozjeżdżając kępy traw. Kilkadziesiąt maszyn w rozciągniętej kolumnie musiało prezentować imponujący widok.

Major Lanz podziwiał scenę, której kolorytu dodawało poranne światło. Przysłuchiwał się warkotowi swojego silnika, opierając się plecami o właz czołgu. Ten odgłos był muzyką dla jego uszu. Przypominał mu o czasie spędzonym w Akademii…

Wtedy jego komunikator zabipczał. Oficer uruchomił komlink, a przed nim pojawił się hologram zastępcy przełożonego. Lanz odchrząknął nim się przywitał.

– Dzień dobry, sir. Czemu pan się-… – major uprzejmie rzekł.

– Nie czas teraz na to, majorze – Cylius brutalnie się wciął – Weź lornetkę, obróć się i powiedz mi co widzisz po prawej.

Lanz uniósł dłoń, chcąc coś powiedzieć, ale zrezygnował. Otrzymawszy polecenie, wykonał je. Przyglądał się uważnie poprzez makrolornetkę i mówił pod nosem.

– Pierwsza… czysto. Druga… czysto. Trzecia… czysto. Czwarta… czyst-… – huk przerwał mu wypowiedź. Nieoczekiwanie od jego boku doszło wiele odgłosów wystrzałów blasterowych. Major pochylił się ku wnętrzu pojazdu i hologramowi, żeby zmniejszyć szansę bycia trafionym. Spojrzał w bok. Z zarośli wyłonili się żołnierze-klony w białych pancerzach – Wróg na prawej flance, sir!

– Tak jak podejrzewałem, majorze. Skany miały rację. Idą na was główne siły wroga.

– Jakie rozkazy, sir? – zapytał Lanz po chwili namysłu. Dłońmi opierał się o boki swego miejsca w wieżyczce.

– Macie zatrzymać wroga. Reszta dywizji unicestwi go, jeśli odetniecie mu drogę odwrotu i utrzymacie się. Bez odbioru – oznajmił stanowczo Krebs

– Bez odbioru – major zakończył rozmowę. Hologram pułkownika zniknął. Lanz otarł pot z czoła i rozejrzał się dookoła.

Klony biegły przed siebie i strzelały do obracających się czołgów. Część z nich miała wyrzutnie przeciwpancerne. Parę maszyn zostało uszkodzonych. Oficer miał dwie opcje. Musiał szybko jedną wybrać. Palcem nacisnął guzik koło ucha, uruchamiając mikrofon.

– Tu M-1. Formować plutonowe obrony okrężne. Trzymać teren. Strzelać bez rozkazu – seria komend poszła w eter i rozbrzmiała we wnętrzu każdego z pojazdów.

Border

Las Północny

CS-5455 odsunął makrolornetkę od wizjera hełmu. Wszędzie były pagórki, drobne wzgórza oraz gęsty bór utrudniający jakąkolwiek obserwację. Jego ludzie posuwali się żwawym krokiem przez trawiasty grunt, niosąc w ramionach swą broń. Byli świadomi tego, że ich towarzysze po drugiej stronie Lasu potrzebowali odsieczy. Zmniejszyło to ich zdziwienie, gdy nagle im nakazano wykonać przemarsz przez dotychczas zastrzeżony teren.

– Jakieś wieści od Krixa? – zapytał CS-5455 podążający tuż za strażą przednią.

– Awangarda czwórki przebiła się do Lasu. Komandor kazał ponownie przekazać, że nalega na zabezpieczenie wschodniej równiny, utrzymanie wzgórz Hailen i wysłanie wsparcia w jego stronę, majorze – zameldował łącznik. 5455 uniósł ramię do góry i wykrzyknął komendę, zatrzymując pochód regimentu.

– Znowu te same rozkazy? Komandor się zrobił dziwnie nerwowy – wtrącił się jeden ze zwiadu.

– Przesadzasz, Hunter – odparł major przykładając ponownie makrolornetkę do wizjera hełmu – Po prostu są to priorytetowe sprawy.

Zwiadowca nie odpowiedział przełożonemu. Oficera trochę zdziwił brak „pyskowania”. Nie zajmował się jednak przyczyną tego stanu rzeczy. Teraz przyglądał się okolicy, aż w końcu dostrzegł to czego szukał.

– Artyleria i kompanie D i E idą na wzgórza Hailen. Mają przygotować tamtejsze umocnienia. Reszta idzie w stronę Stevesa.

Pochód rozdzielił się w dwie części. Major CS-5455 towarzyszył mniejszej grupie, która wkrótce dotarła pod bazę znajdującą się na wzgórzach Hailen. Wojskowych przywitała jedynie cisza i puste posterunki.

– Haaaaloooooo! Czy jest tu ktoś? – jeden z klonów próbował poszukiwać towarzyszy.

– To nie ma sensu, Hard. Według skanów nikogo poza nami tutaj nie ma – odparł mu kapral-łącznik.

– Gdzie się podział garnizon? – powiedział sam do siebie major rozglądając się dookoła. Zacieśnił uchwyt na swoim pistolecie.

Wtem na przedramieniu CS-5455 wyświetlił się hologram przedstawiający biegnącego klona. Żołnierz miał insygnia kapitana i trzymał oficerski blaster w garści.

– Tutaj kapitan Thainx ze sztabu trzeciego batalionu. Wróg przedarł się przez obronę. Major poległ. Sztab jest rozproszony. Potrzebne natychmiastowe wspar-… – ostatnie słowo zostało przerwane, gdy seria strzałów przedziurawiła przedramię i napierśnik oficera. W majorze i innych obserwujących rozmowę, ta scena wywołała silne uczucia i chęć odwetu.

– Kompania E! Idźcie na wschód, ustabilizować tam sytuację! Artyleria! Rozstawić na wzgórzach swoje stanowiska! Kompania D! Obsadzić perymetry w bazie! – dowódca regimentu w mig włączył komlink i wydał nowe rozkazy. Sytuacja taktyczna pogorszyła się znacząco i musiał teraz ją naprawić. Zastanowienie się nad brakiem patroli garnizonu odłożył na później.

Jedna kompania zebrała się i wyruszyła w stronę łamiącej się flanki wschodniej. Pozostali zaczęli przygotowywać bazę Hailen do działań bojowych. Major wszedł wraz z jednym oddziałem do centrali. W środku pomieszczenia znajdowały się liczne ciała martwych klonów – niektórych bez rąk czy nóg, innych bez nóg.

– Co tu się stało… – rzekł któryś z szeregowych.

– Ktoś zaatakował centralę. Nie ma tu trupów patrolowców. Wróg musiał ich ukryć gdzieś indziej, a tych nie schował, bo nie miał na to czasu, ponieważ… – CS-5455 drogą dedukcji doszedł do zaskakującej konkluzji. Nim ją wypowiedział wykrzyknął – Wrogowie wciąż tu są. To pułapka! Ogłoście alarm!

Wtem huk kilku eksplozji przeszył powietrze i wstrząsnął bazą. Każdy chwilowo utracił równowagę. Major podbiegł do wizjera centrali, z którego można było obserwować stanowiska artylerii i okolicę. Tam gdzie chwilę temu przygotowywano ciężką broń, leżały teraz jedynie zdewastowane i płonące wraki. Jakby tego było mało, podoficer-łącznik podszedł do oficera po odebraniu meldunku.

– Sir… mam wieści od komandora.

– Jakie? – major wypowiedział tylko jedno słowo, obracając się w stronę sierżanta. Czuł się wypompowany z emocji.

– Komandor dziękuję za przysłane wsparcie. Niestety wróg ponownie okrążył jego siły, więc nie może do nas dołączyć i będzie wycofywał się na Traipol. Każe nam bronić bazy jak najdłużej.

Major głośno westchnął, słysząc te niepokojące słowa.

– Mamy się bronić jedną kompanią, pozbawieni artylerii, odcięci od reszty, w bazie, w której jest wróg… Nie jest najlepiej, ale powinno się udać.

Wtem od sufitu oderwało się coś albo ktoś, lądując stopami na podłodze. Postać następnie wyprostowała kolana i omiotła swym martwym, robotycznym spojrzeniem zgromadzonych. Dając im zaledwie ułamki sekund na reakcję, rzuciła ostrym nożem prosto w ich dowódcę. Głowa CS-5455 oderwała się od korpusu i poszybowała w górę.

Border

Blok więzienny (Traipol)

Mishel nie wiedział ile czasu już tutaj spędził. Wieczny półmrok w pomieszczeniu, brak okien i zegarów utrudniał zorientowanie się w porze dnia. W celi znajdowały się tylko cztery kamery, prosty nagi stół i przywiercona do podłogi ławeczka. Z braku czegokolwiek do roboty czas spędzał albo na spaniu albo na myśleniu.

Wbrew pozorom, było wiele do rozmyślania. Ostatnie dwa-trzy dni zostały wypełnione wieloma wydarzeniami. Wpierw niezapowiedziana wizyta Kraanyka. Potem aktywacja projektu Omega, bunt maszyny i śmierć dyrektora. Ardinn stracił wtedy prawe przedramię. Theodhor dotychczas nie wytłumaczył mu przyczyny nietypowego zachowania droida. Mishela nie obchodziła go najbardziej. W głębi duszy wiedział, że przyczyną śmierci przyjaciela była jego chęć zabłyśnięcia przed Kraanykiem. Gdyby tylko nie chciał się popisać…

Potem ledwo uciekli z eksplodującego ośrodka za pomocą statku Kyle’a Traxa i niejakiego Matneqa – „Wróbla”. Dwójka pilotów była dość dobrymi druchami. Pierwszemu z nich zależało na spłaceniu długów. Drugiemu chyba nie zależało na czymkolwiek. Obiecał Traxowi spłacić długi, w zamian za pościg za droidem, który zamordował Kraanyka. Wtedy jednak natrafili na pięć myśliwców, którym ledwo umknęli, szczęśliwie biorąc jednego z napastników do niewoli.

Powrót na Matagar miał rozwiązać wszystkie problemy – długi Kyle’a, pościg za droidem, zagadkę wojsk w Nieznanych Regionach. Zamiast tego żadnej nie udało się rozwiązać. Spotykając Lorda Seuda, dowiedział się, że przez te wszystkie lata nie pracował dla niego tylko dla… sam nie wiedział kogo. Zastanawiał się dla kogo pracował Kraanyk… Jakby mu brakowało odpowiedzi, to dostał więcej pytań i trafił do więzienia. Został też przesłuchany w sposób, na który nie zasługiwał jako obywatel Nowej Republiki…

Gdy tak rozmyślał z rezygnacją, nagle usłyszał świst. Grodzie się rozstąpiły, a do środka wlało się światło. Chwilowo oślepiony Mishel zasłonił oczy dłonią. Usłyszał stukot czyichś butów o podłogę. Czyżby to był…Jak mu tam?…Specjalista Krynt? – zastanawiał się. Wzdrygnął się na samą myśl o człowieku, który „podarował” mu tyle nowych ran.

– Dzień dobry, osadzony Ardinnie. Wygodna cela? Jak tam mija poranek? – zażartował nieznany mu osobnik.

– Poranek? – zapytał go niepewnie Mishel, powoli odsuwając kajdanki sprzed swych oczu – Teraz jest poranek?

– Jak najbardziej. Jest teraz rano – odparł śmiejący się człek. Uprzedził pytanie aresztanta odpowiadając na nie – Spędziłeś tutaj mniej niż dobę.

– Co się stało? Wypuszczacie mnie? – spytał były kierownik, wstając na równe nogi. W jego głosie było schyłać zarazem wahanie i nadzieję.

Wreszcie przyjrzał się swojemu rozmówcy. Był nim dość niski i grubiutki żołnierz ubrany w białawo-szary mundur podoficerski z oznaczeniami Nowej Republiki oraz charakterystycznym lewym paskiem obok loga państwa.

– Na wypuszczenie jest za wcześnie. Wystąpiły pewne nieprzewidziane okoliczności i zostaniecie przebazowani – odrzekł mężczyzna nie wspominając o inwazji nieznanego wroga na Matagar.

Mina Ardinnowi zrzedła, a jego spojrzenie zaczęło błądzić po podłodze tuż przed nim.

– Mogę chociaż wiedzieć kim jesteś? – zadał pytanie po dłuższej przerwie.

– Jestem starszy sierżant Luther Higinss – teatralnie ukłonił się w pasie, posyłając uśmiech w stronę Mishela – Porozmawiałbym z przyjemnością dłużej, ale nie mamy na to czasu – obrócił się w stronę dwójki żołnierzy stojących obok niego – G128. G129. Zabierzcie go.

Gwardziści podeszli do więźnia. Nie bawiąc się w zbędne uprzejmości, jeden z nich chwycił go za jedno ramię, drugi za drugie. Podoficer obrócił się na pięcie, a trójka ludzi wyszła z celi, która po chwili zamknęła się za nimi.

Border

Południowy skraj Lasu Północnego (Matagar)

Krix spojrzał za siebie. Niektórzy jego podkomendni ledwo wlekli nogami do przodu. Nie dlatego, żeby byli zmęczeni fizycznie bynajmniej. Bardziej chodziło o irytację. Wróg dzisiaj nieustannie miał nad nimi przewagę ogniową i pojawiał się w najmniej spodziewanych miejscach. Mimo ponawianych wysiłków, przegrywali każde starcie. Niektórzy wątpili w swoją wyższość nad każdą piechotą – aksjomat, którego ich wyuczono na pamięć swego czasu. Zdawało się, że wieloletnia duma była bezpodstawna.

Po prawej stronie komandora szedł starszy major Steves – dowódca „czwórki”. Za nimi podążały w luźnym szyku resztki dwóch niegdyś dumnych regimentów. CS-2345 milczał, prowadząc przez Las swych podkomendnych. Wątpił w możliwość wywalczenia sukcesu przy aktualnym stanie swych wojsk. Liczył, że dojście do Traipolu umożliwi mu reorganizację sił.

Spojrzał przed siebie. Wtem spośród gęsto rosnących drzew i porannej mgiełki wyłoniło się parę sylwetek ludzkich. Żołnierze stojący obok Krixa natychmiast wycelowali swe blastery w stronę nadchodzących. Któryś z nich krzyknął.

– Kim jesteście? Ręce do góry!

– Opuśćcie lufy, sierżancie. Jesteśmy z legionu, tak jak wy – odkrzyknął któryś z idących. Okazało się po chwili, że w stronę kolumny szedł oddział klonów w zwartym szyku.

Awangarda opuściła blastery w dół. Niektórzy wciąż trzymali je w gotowości. Gdy idący żwawym krokiem pochód zbliżył się do straży przedniej na odległość mniej niż dziesięciu metrów, oddział się rozstąpił. Z wnętrza formacji wyłonił się brązowowłosy mężczyzna średniego wzrostu ubrany w czarny mundur i podszedł do dowódcy klonów.

– Witam, komandorze – zwrócił się do Krixa uprzejmym tonem, salutując w geście powitanie.

– Dzień dobry, pułkowniku – CS-2345 od razu rozpoznał przybysza, którym był podpułkownik Georg – pozbawiony przydziału weteran mieszkający na Matagarze. Wykonał krótki, zmęczony salut – W jakiej sprawie przyszedł pan tutaj? Jesteśmy w trakcie bitwy…

– Przyszedłem tu, żeby przejąć dowództwo nad pańskimi siłami i odeprzeć wroga – Georg odpowiedział w typowy dla siebie neutralnie pozbawiony emocji sposób – To jest rozkaz od samego Lorda Seuda.

Nie czekając na reakcję CS-2345, były kapral wyciągnął zza pleców datapad z pisemnym rozkazem od Pontana Seuda i podał go Krixowi. Komandor przejechał wzrokiem po ekranie, upewniając się co do prawdziwości dyrektywy, po czym oddał urządzenie właścicielowi.

– Nie pozostaje mi nic innego jak zdać tobie dowództwo, pułkowniku – skomentował życzliwie Krix, nim gwałtownie spoważniał – Muszę jednak pana ostrzec. Nasz przeciwnik nie jest byle kim.

– Rozwiń tę myśl – podpułkownik chyba się zaciekawił – I streść dotychczasowe działania obu regimentów.

– Aye, aye, sir – odparł komandor, zmieniając po chwili ton na formalny – Wpierw do akcji wkroczył Czwarty Regiment i próbował powstrzymać główny atak wroga na zachodniej równinie. Nieprzyjaciel miał dominację w powietrzu oraz atakował w nietypowy sposób w wielu miejscach, doprowadzając do rozproszenia regimentu. Czwórka została okrążona mimo męstwa żołnierzy. Drugi regiment wkroczył na wschodniej równinie, żeby zatrzymać nacierające tam siły wroga. Po ich zatrzymaniu większość dwójki skręciła na zachód poprzez Las Północny. Czwórka wyszła im naprzeciw. Część dwójki wraz z dowódcą regimentu zajęła wzgórza Hailen, przygotowując je do obrony. Straciliśmy z nią kontakt. W Lesie udało się skoncentrować nasze siły, ale zostaliśmy ponownie okrążeni. Dodatkowo wschodnia flanka się załamała. Podjęliśmy decyzję o odwrocie. Ledwo się tutaj przebiliśmy wykonując wiele marszy i kontrmarszy oraz… – dodał ciszej – …porzucając nasze straże tylnie na pastwę okrążenia.

Georg pokiwał ze zrozumieniem. Uważnie słuchał raportu Krixa.

– Sytuacja jest więc dramatyczna. Trzeba będzie szybko działać – podpułkownik powiedział jakby sam do siebie. Następnie zwrócił się do CS-2345 – Ty, komandorze, przejmij drugi regiment. Czwórka pozostanie pod swoim dotychczasowym dowódcą.

– Ma pan jakiś pomysł? – zapytał Krix.

Podpułkownik uklęknął przy ziemi. Wziął patyk i nakreślił nim na ziemi plan.

– Owszem. Wykorzystamy kontrolowany przez nas skraj Lasu, żeby ustabilizować front w centrum. Na flankach damy główne siły obu regimentów. Odpowiednio na wschodzie – drugiego; na zachodzie – czwartego. Każdy z nich zostanie wzmocniony jedną kompanią trzeciego batalionu pierwszego gwardyjskiego regimentu. Reszta batalionu pozostanie w rezerwie – oznajmił spokojnie i krótko Georg, tłumacząc swój zamiar.

– Chłopcy z jedynki wkroczyli do akcji? Nie mieli oni być przypadkiem przy Lordzie? – wtrącił się Steves.

– Mieli. Otrzymałem jednak jeden, mniej niezbędny batalion z regimentu od Lorda Seuda – odparł Georg spoglądając z dołu na klony – Jakieś pytania?

– Żadnych, sir – odpowiedział Krix.

– W takim razie zajmijcie swoje perymetry. Kanał komlinku do mnie to 1827 – były kapral zakończył odprawę.

Border

Orbita Matagaru

Shtrakwytz przez ostatnie kilka godzin nerwowo chodził po okręcie od jednej sekcji do drugiej. Przed komandorem zostało postawione zadanie jednoczesnego zbombardowania dzielnicy wojskowej Traipolu, wykonania desantu, zapewnienia mu wsparcia lotniczego, prowadzenia rozpoznania i przygotowania floty do bitwy obronnej. Koordynowanie tylu zadań naraz i nadzorowanie wszystkich szczegółów wymuszało na nim niemały wysiłek. Trzeba też pamiętać, że przedtem brał udział w przygotowywaniu floty, ataku na Exhalę IV i unicestwieniu floty Dariusa Fada nad Matagarem. Cierpliwość komandora nie była, więc duża. Momentami zastanawiał się nad nikczemnością Duna Xara, który dał stanowisko dowódcy floty.

– Jest pan pilnie potrzebny na mostku, sir – usłyszał w komlinku.

Co tym razem? – pomyślał Shtrakwytz zmieniając swój cel w wędrówce po korytarzu. Czarnowłosy oficer obrócił się na pięcie.

Mijając po drodze zaaferowanych załogantów, skierował się na mostek. Czwórka ochroniarzy nie odstępowała go na krok, w trakcie wędrówki na mostek. Wraz z nimi wsiadł po chwili do windy, gdzie poprawił swoją czapkę, spod której sterczała jego czarnowłosa czupryna.

Grodzie się przed nim rozstąpiły, a mały pochód wkroczył na mostek. Komandor zobaczył przez wizjer okrętu formację dwudziestu dużych statków, które stały przed szykiem jego siedmiookrętowej floty. W mig rozpoznał kształt konstrukcji – to były siły…

– Poruczniku, co tu robi Nowa Republika? – chłodno zapytał swojego adiutanta, który przez cały czas był na mostku.

– Właśnie chwilę temu przylecieli, sir, dlatego pana wezwałem… – tłumaczył się zastępca.

Shtrakwytz westchnął. Dwadzieścia kontra siedem to nie był raczej dobry stosunek. Wiedział też, że wsparcie nie będzie w stanie przybyć w najbliższym czasie…

Jeszcze tego problemu mi brakowało… – zapytał porucznika po krótkim ubolewaniu nad własną sytuacją – Czy coś jeszcze się stało?

– Tak, NR próbowała nawiązać z nami łączność na otwartym kanale.

– Dajcie ich na holoprojektor – rozkazał krótko Shtrakwytz. Nie wyglądał na zadowolonego.

Przed komandorem ukazał się hologram człowieka – także oficera floty. Był wyższy o decymetr albo dwa od Shtrakwytza, miał zdecydowanie bardziej zadbaną fryzurę oraz nie nosił komandorskiej czapeczki na głowie.

– Jestem kontradmirał Exer Magnus, dowódca 723. Grupy Szwadronowej – przedstawił się republikanin dumnym głosem.

– Komandor Shtrakwytz, dowódca tej oto floty, z tej strony – Atrończyk odchrząknął po wymówieniu zdania basicem z nietypowym akcentem. Nie nawykł do tego języka.

– Cieszę się, że mam przyjemność rozmawiać z samym dowódcą. Będziemy mogli przeprowadzić negocjacje krótko i szybko – Magnus uśmiechnął się niczym chciwy zwierz.

– Cóż chciałby pan negocjować? – komandor uniósł brew do góry.

– Natychmiastowe zaprzestanie działań zbrojnych przez Konfederację Atronu i opuszczenie Matagaru przez wojska Konfederacji – oznajmił zadowolony dowódca trzykrotnie większej flotylli.

Border

Przedpola Traipolu

Sytuacja na lądzie dla podpułkownika Georga nie wyglądała dobrze. Początkowo szło dobrze… Udało mu się poskładać do kupy dwa mocno poturbowane regimenty. Dotychczasowe straty legionu przekraczały liczbę pięciuset ludzi. Jednak pułkownika bardziej bolało stracenie całej artylerii obu regimentów w trakcie poprzednich odwrotów.

Pierwsze ataki wroga na jego nową pozycję obronną zostały z łatwością odparte. Mimo iż Georg po raz pierwszy nimi dowodził, musiał przyznać, że klony były dobrymi żołnierzami. Chodząc z mapą wzdłuż frontu przed starciem, wyznaczył im odpowiednie pozycje obronne. Podkomendni z łatwością rozumieli o co mu chodziło.

Mimo ich pojętności oraz doświadczenia byłego kaprala, bitwa była daleka od wygranej. Oficer był tego świadomy. Nawet wysokie morale nie mogło zastąpić dominacji w powietrzu. Georg jednak nie spodziewał się błyskawicznego pojawienia się zgrupowania kilkudziesięciu nieznanych pojazdów opancerzonych na każdym z jego skrzydeł. Podpułkownik mógł tylko obserwować jak jego cała formacja zaczyna załamywać się pod wpływem wrogiego natarcia.

– Gwardyjska Kompania C melduje, że zatrzymała wrogi atak. Jej dowódca dodał, że utrzyma się na swojej pozycji jak najdłużej.

– GKom. D? – Georg zapytał skrótowo, przyglądając się na przemian sytuacji na holomapie i na froncie oddalonym od niego o kilka-kilkanaście kilometrów. Zajęcie pozycji w jednym z wyższych budynków na przedmieściach okazało się dobrym posunięciem.

– Tak samo – sierżant-łącznik wzdrygnął się słysząc skrótowiec. Jakby chcąc coś zaznaczyć użył pseudonimu – Ludzie kapitana Handa trzymają wroga w szachu.

Georg zwrócił teraz uwagę na to coś. To jak klony na niego patrzyły, nawet gdy mówił coś sensownego. Trochę tak jakby był kimś obcym.

– Hmmm… GKA i GKB napewno nie mają żadnego wolnego oddziału? – pochylił się nad holomapą kładąc dłonie po obu jej stronach. Szukał uważnie mniej potrzebnej formacji, którą mógłby wycofać do rezerwy.

– Nie, sir – kategorycznie zaprzeczył stojący za nim major dowodzący trzecim batalionem pierwszego gwardyjskiego regimentu. Był niezadowolony z pozbawienia go dowództwa nad jego jednostką, a następnie rozczłonkowaniem jej i zużyciem na zapychaniu luk we froncie.

– Heh… W takim razie musimy wycofać się z Lasu Północnego… – mruknął do siebie Georg, sunąc palcem po mapie.

– Nie możemy tak zrobić – zaprotestował inny klon-oficer – Wtedy stracimy najlepsze pozycje obronne.

– Co nam po tych pozycjach, gdy wróg je obszedł z dwóch stron, a rezerwy nam się zużywają? – podpułkownik zadał pytanie retoryczne.

Odpowiedziała mu cisza.

– Nie ma żadnego pożytku z dalszego bronienia się na otwartym polu. Cała armia musi się wycofać natychmiast, inaczej zostanie zniszczona…

Improwizowany „sztab” niechętnie wysłuchał tej decyzji. Rozkaz miał zostać przekazany. Kapral-łącznik przygotował się do wykonanie rozkazu. Wtem z pewnej odległości nadszedł pewien odgłos. Przypominał on… pisk. Dźwięk nasilał się w intensywności i stopniowo przeszedł w nieznośnie głośny ryk. Nim ktokolwiek mógł zareagować od bombowca oderwała się bomba, która spadła w budynek sztabu, rozrywając go.

Border

Georg czuł ból. Nie wiedział gdzie, ale coś go bolało. To, że widział jedynie ciemność niczego nie poprawiało.

Z trudem otworzył oczy. Leniwe powieki powoli się uniosły, odsłaniając przed nim smętny krajobraz.

Czyżbym umarł? – zapytał sam siebie.

Po chwili przekonał się, że było gorzej.

Jednak żył.

Z punktu dowódczego zostały jedynie ruiny. Tu i ówdzie walały się resztki zabudowy, a w paru miejscach tańczył ogień.

Spróbował wstać. Nie udało mu się to za pierwszym razem. Coś go przygniatało. Spojrzał za siebie. Leżały na nim zwłoki majora gwardii. Z korpusu klona sterczały liczne odłamki. Georg uronił parę łez, widząc smutny koniec podkomendnego.

Może był gburowaty, ale był także dobrym żołnierzem.

Dobrze wiedział, że nie może tutaj zostać długo. Powinien szybko się stąd ruszyć i ponownie objąć dowodzenie… Metodycznie, ale sprawnie zrzucił z siebie majora.

Na pochówek przyjdzie pora kiedy indziej, majorze.

Podpułkownik wstał i strzepnął ze swojego munduru pył. W tym momencie zorientował się też, że złamał prawą rękę. Solidny ból był wystarczającym dowodem na to. Problemy natury fizycznej nie były jednak w stanie powstrzymać byłego kaprala z Cal-Seti przed wypełnieniem jego obowiązków.

Rozejrzał się dookoła siebie. Zauważył, że reszta jego sztabu nie żyła lub była nieprzytomna i ranna.

Jak długo byłem nieprzytomny? – niepokój pobrzmiewał w jego pytaniu.

Właśnie wtedy obrócił się w bok i zobaczył to czego najbardziej się obawiał. Trzon legionu klonów, który walczył na przedpolach Matagaru nie otrzymał w porę autoryzacji odwrotu. Zamiast wycofać się w uporządkowany sposób, klony posłusznie stały czekając na rozkaz, który nigdy nie nadszedł. Broniąc się w otwartym polu przed wrogiem stawiały zażarty opór. Jednak ogień lotnictwa, czołgów, moździerzy i piechoty doprowadził ich do skraju wytrzymałości. Dwa „regimenty” poszły w rozsypkę.

Podpułkownik obserwował teraz owoc tego najprawdopodobniejszego scenariusza. Czołgi próbowały odciąć drogę odwrotu resztkom zwartych formacji. Lotnictwo dosłownie masakrowało chaotycznie wycofujących się piechociarzy. Jakikolwiek porządek zniknął, a w jego miejsce weszła jedynie rzeź.

– Prze-prze-przegraliśmy?… Przegraliśmy… – w głosie Georga pobrzmiewała rozpacz, która przekształciła się w żałość. Gdyby szybciej podjął decyzję o odwrocie, klony nie byłyby teraz dziesiątkowane… Gdyby… Ach… Gdyby… Wystarczyło być bystrzejszym… Ach… Wystarczyło nie marnować czasu na niewiadomo co…

Ta bitwa była przegrana, armia Pontana Seuda zniszczona, a droga do Traipolu stała otworem dla wroga. Tego pułkownik był pewien, padając na kolana. Uderzył głową w podłogę parę razy.

Pochłonięty własnymi myślami, dopiero po dłuższej chwili usłyszał za sobą czyjeś ciężkie, miarowe kroki.

– Nie, Georg – odezwał się pewien niski głos – Nie przegraliśmy.

Oficer spojrzał za siebie i wstał na zgięte kolana, dostrzegając za sobą znajomą osobą…

– Wróg włożył teraz swoją głowę do maszynki do mięsa… – oznajmił przybysz – ..a ja mu ją z przyjemnością przemielę.

– Qan… jednak przyszedłeś… – dawny kapral wyprostował nogi, stając przed Riounem. Po raz pierwszy nie był w stanie powstrzymać się od okazania emocji… Na jego twarzy pojawił się uśmiech…

Advertisement