Star Wars Fanonpedia

CZYTAJ WIĘCEJ

Star Wars Fanonpedia
Advertisement
6534 bajty • Około 10 minut czytania ┃ ← Poprzedni • Następny →

Lanever Villecham nie do końca lubił podróżowanie w nadprzestrzeni, jako że najzwyczajniej w świecie doskwierała mu lekka, na dłuższą metę niegroźna choroba lokomocyjna. Gdy jednak mijał już jakiś odcinek czasu od samego skoku, mężczyzna zdawał się czuć lepiej i w efekcie mógł nawet wstawać z siedzenia.

Obecna sytuacja jednak nie była aż tak beznadziejna, gdyż Tarsunt przynajmniej się nie nudził. W misji, którą teraz dowodził, towarzyszyły mu dwie dobrze znane mu osoby — padawan Ben Solo i barman Dexter Jettster.

— Cieszę się, koledzy — powiedział mężczyzna — że jesteście tu ze mną. Gdybym był sam, na pewno by mi się nudziło!

Oczekując na odpowiedź, początkowo dumny z samego siebie Tarsunt zdał sobie sprawę z dziwoty swoich własnych słów. Zapomniał bowiem, że w kokpicie nie był sam — oprócz niego i wyżej wspomnianych kolegów przebywali tam także dwaj piloci oraz dwaj przedstawiciele gwardii senackiej, których celem było sprawowanie należytej opieki nad przewodniczącym senackiej komisji do spraw wewnętrznych.

Lanever Villecham, chcąc przejść do innego tematu i zapomnieć o niefortunnej wpadce, postanowił niezwłocznie zmienić temat.

— No nic, panowie — oznajmił — idę się jeszcze raz skontaktować z kanclerz Grewpshą, na wypadek gdyby zmieniła zdanie. Nie chcę, żeby prezes Nar miał jakiekolwiek wątpliwości. Właściwie to sam nie chcę mieć wątpliwości, kiedy będę z nim gaworzył…

To powiedziawszy, sędziwy mężczyzna wstał i podpierając się laską, wyszedł z kokpitu i udał się do jednej z komnat, aby odbyć prywatną rozmowę z panią kanclerz. Dexter Jettster tymczasem popatrzył na Bena.

— Nadal się dziwię, że tu jestem — powiedział do niego.

Niewzruszony Solo z kolei tylko wzruszył ramionami. Lanever Villecham tymczasem wszedł już do kajuty, wewnątrz której znajdował się komunikator. Uruchomił go, aby po chwili ujrzeć przed sobą wizerunek trzydziestodziewięcioletniej, ciemnookiej kobiety z wyraźnym grymasem na twarzy.

— Pani kanclerz — zaczął rozmowę senator. — Melduję, że za chwilę będziemy na Naboo.

— Świetnie, doskonale — odparła kanclerz Grewpsha. — Mam nadzieję, że rozmowy z prezesem Broascą Narem zaowocują rozwiązaniem godnym zarówno dla Nowej Republiki, jak i Mniejszości Galaktycznej.

— Ależ pani kanclerz! — oburzył się Tarsunt, przeto uderzył swoją laską w podłogę. — Mniejszość galaktyczna to barbarzyńcy, to nowa konfederacja niepodległościowa, która może zagrozić naszym interesom! Wtargnęli na Naboo, po czym nie przejmując się niczym, przejęli kontrolę nad całym systemem!

Kanclerz Grewpsha wyprostowała się, wciąż próbując zachować spokój.

— Panie kanclerzu — zwróciła się do Vilechama, który przecież też był kiedyś kanclerzem — rozumiem pańskie zaniepokojenie, niemniej jako Republika nie możemy ingerować w wewnętrzne sprawy państw członkowskich do tego stopnia. Doskonale pamiętam apele królowej Halliny, niemniej proszę zauważyć, że od dawna nie otrzymaliśmy żadnego niepokojącego komunikatu.

— Ciekawe dlaczego — wymamrotał Lanever.

Border

Luke otworzył oczy. Na Jakku panował mrok, tak że nie miał zbytnio jak rozpoznać, przez jak długi czas był nieprzytomny. Bolała go głowa, prawdopodobnie z powodu upadku, choć kto wie, być może stało za tym coś więcej.

Białe, własnoręcznie wykonane szaty mistrza Jedi były całe od piasku. Cieknący z jego ciała pot, spowodowany zmęczeniem, jakie przyniosła mu ta dość nietypowa medytacja, sprawił, że do jego stroju — wzorowanego na tych, które miał przyjemność zobaczyć w holokronach Grakkusa — przylgnęła niezmierzona liczba ziarenek piasku.

Mężczyzna podniósł się i zdjąwszy rękawiczkę ze swojej lewej dłoni, przetarł nią oczy. Luke nie lubił piasku, zwłaszcza gdy wchodził mu pod paznokcie, w związku z czym na pustynnych planetach lub nawet na pustynnych obszarach jakichś innych planet dbał o to, aby jego dłonie były należycie zabezpieczone, nawet ta sztuczna. Sztucznej dłoni jednak nigdy nie odkrywał w tego typu miejscach; z tym wiązał się problem, gdyż piasek mógł uszkodzić jej zasilanie, czego Skywalker chciał uniknąć.

Miał w oczach łzy, co spostrzegł, gdy przetarłszy oczy, spojrzał na dłoń. Gdy podniósł głowę, zobaczył coś jeszcze. Zawiesił wzrok. Luke znał tę maskę, tylko nie wiedział skąd. Znał ją bardzo dobrze, jednak nie wiedział, czy nie jest to rodzaj iluzji, złudzenia wywołanego zbyt długą medytacją oraz wynikającym z niej skupieniem.

— Shmi — powiedział, podnosząc się z ziemi i opierając o jej powierzchnię lewą, sztuczną dłonią.

Brązowa peleryna Luke’a, wzorowana tą, która nosił Ben Kenobi, także nie należała do najczystszych, jednak w tym momencie nie miało to najmniejszego znaczenia.

— Wróciłam — wyszeptała kobieta, której głos tylko nieznacznie modyfikowała maska wcześniej noszona przez Dartha Revana.

Luke zaś ukrytym gestem sięgnął po swój miecz świetlny i nie przestawał trzymać jego klingi, wciąż jednak przypiętej do pasa.

— Myślałem, że Feel zranił ci twoją ostatnią sprawną nerkę — powiedział, grając na zwłokę.

Chociaż twarz jego babci była zakryta maską, Skywalker doskonale wiedział, że kobieta uśmiechnęła się.

— Współczesna medycyna jest na tyle rozwinięta, by wyhodować sztuczną nerkę i wszczepić ją bezboleśnie w organizm — odpowiedziała dawna Sithanka.

Matka wybrańca zdjęła z pleców swoją pelerynę oraz Mocą odpięła i przyciągnęła do siebie rękojeść swojego miecza świetlnego, następnie zapalając broń.

Luke zrobił to samo równie błyskawicznie co ona. Jego babcia ruszyła w jego stronę, niemniej Luke, popisując się kilkoma ruchami niczym z cyrku, wyminął jej cios poprzez jednorazowe skrzyżowanie swojej klingi z ostrzem broni przeciwniczki.

Skywalker ukucnął na lewej nodze, prawą trzymając wyprostowaną, tak aby dotykała ziemi. Widząc babcię nadal biegnącą w kierunku przeciwnym do niego, wydawał się spięty, mimo że jego plan szermierczy wyglądał na dość zaawansowany.

Advertisement