Star Wars Fanonpedia

CZYTAJ WIĘCEJ

Star Wars Fanonpedia
Advertisement
7650 bajtów • Około 12 minut czytania ┃ ← Poprzedni • Następny →

Hosnian Prime stanowił stolicę Nowej Republiki, odkąd siły Ogromnego Królestwa Sithów skumulowały się przeciwko demokratycznemu państwu i w efekcie wysadziły Chandrilę, używając do tego superbroni znanej jako Oko Shmi. Od tego czasu jednak sporo się zmieniło. Minęło już równe dziesięć lat od rezygnacji Lanevera Villechama z funkcji kanclerza oraz w zasadzie już cztery lata, odkąd Tarsunt pełnił funkcję Komisarza do Spraw Wewnętrznych, która, prawdę mówiąc, bardzo przypadała mu do gustu. Teraz z kolei posada mężczyzny mogła się zdawać zagrożona.

— Pani kanclerz! — zwrócił się Villecham, wchodząc do biura kanclerz Grewpshy. — Nie może mnie pani zdymisjonować! Zbyt wiele znaczę dla Republiki!

Grewpsha siedziała teraz z łokciami opartymi o swoje szklane biurko. W budynku Senatu czuła się jak u siebie.

— Ale Jego Wysokość Makewpa ma już obiecane stanowisko — powiedziała stanowczo, po czym wskazała ręką na fruwającego po jej prawicy Toydarianina.

— Kiedy to jakiś fruwający robak jest, a nie polityk z krwi i kości! — awanturował się Lanever Villecham, uderzając laską w podłogę.

Grewpsha natomiast nie skomentowała jego rasistowskich tekstów.

— Poza tym było to już planowane od dawna i nastąpiłoby nawet wcześniej, gdyby nie pańskie niepowodzenie w misji na Naboo — podsumowała.

Lanever Villecham dał znać kanclerz Grewpshy, że jest niezadowolony, i oparł się obiema rękami o swoją drewnianą laskę, trzymając ją po frontowej stronie ciała.

— Nonsens! — krzyknął. — Szukała sobie pani następnego komisarza za moimi plecami!

Grewpsha położyła swoje czoło na dłoniach, po czym wstała i podeszła do znajdującej się za biurkiem szyby. Jak zwykle skrzyżowała swoje ręce na plecach i odwróciła się tyłem do Villechamama.

Tarsunt tymczasem wymienił już niebyt uprzejme spojrzenie z fruwającym nieopodal królem Makewpą.

— Proszę dać mi jeszcze jedną szansę, a to wszystko odkręcę! — dawny kanclerz kontynuował.

— Kiedy tu nie ma czego odkręcać — odparła Grewpsha, odwracając się w stronę Villechama. — Jego Wysokość Makewpa po trzech latach rządzenia zrzekł się tronu tylko po to, by godnie pana zastąpić.

Makewpa, który fruwał po prawicy Grewpshy, cały czas wyglądał dość obojętnie. Villecham z kolei patrzył na niego spode łba, jak gdyby znalazł w nim osobę swojego największego wroga.

— Poza tym nie widzę możliwości — kontynuowała kobieta — by dać panu kolejną ostatnią szansę. Mniejszość Galaktyczna nadal rządzi planetą. Nie minie chwila, zanim wypowiedzą nam wojnę…

Wtem rozległ się strzał, jak gdyby ktoś strzelał z wielkiego blastera. Grewpsha ponownie odwróciła się, by spojrzeć przez szybę, i jej oczom ukazał się dymiący budynek, który jeszcze niedawno stanowił bazę basenu publicznego.

— Chyba coś jest na rzeczy, pani kanclerz — zwrócił uwagę Lanever Villecham. — Nie pamiętam, kiedy ostatnio potraktowano nas ogniem.

Grewpsha szeroko otworzyła oczy.

— Zaiste — powiedziała i w tym momencie nastąpił drugi strzał.

Kanclerz sięgnęła po swój komunikator, który miała przyczepiony do lewej strony pasa.

— Admirał Holdo! — powiedziała.

— …wiceadmirał — poprawił ją Lanever Villecham, unosząc się dumą; ta jednak postanowiła grzecznie go zignorować.

— …proszę poinformować swoją Radę Militarną, że ktoś nam ostrzeliwuje miasto. Zorganizujcie ewakuację dla senatorów!

Obserwując dwa kolejne strzały i wsłuchując się w słowa obecnej kanclerz, Lanever Villecham przypomniał sobie, jak to wiceadmirał Amilyn Holdo została wybrana Marszałkiem Rady Militarnej. I bynajmniej nie działo się to ku jego uciesze.

Piąty strzał był wymierzony w biuro Grewpshy. Kanclerz w ostatniej chwili zauważyła nakierowaną w jej stronę lufę wielkiego, neimoidiańskiego krążownika. Nie zdążyła nic powiedzieć. Wiązka laserowa spaliłaby ją doszczętnie, jednak w ostatniej chwili została odepchnięta przez Lanevera Villechama, który dodatkowo krzyknął „uwaga!”.

Kobieta ocknęła się po chwili. Obok niej siedział Villecham; oboje mieli osmolone twarze. Jak widać, Komisarz do Spraw Wewnętrznych ocalił kanclerz życie. Szkoda, że król Makewpa nie miał tyle szczęścia i laser przysmażył go jak off Ludzką Pszczołę.

— Panie komisarzu — Grewpsha odezwała się po chwili — cofam wszystko, co o panu mówiłam. Jest pan bardzo użyteczny.

Border

Ben Solo także zauważył strzały i w mgnieniu oka wybiegł z mieszkania na parterze budynku znajdującego się centralnie na przeciw Senatu, które wynajmował. Chociaż z jednej strony było mu przykro, no bo bądź co bądź nikt nie lubi być ostrzeliwany, zwłaszcza gdy giną niewinni mieszczanie, którzy po prostu chcą popływać, to z drugiej strony cieszył się, gdyż miał nadzieję, że ten atak opóźni jego planowany odlot; nazajutrz bowiem razem z Lukiem miał wracać do świątyni Jedi.

Teraz Ben znajdował się centralnie pod neimoidiańskim krążownikiem, z którego po chwili zaczęły wylatywać droidy-sępy. Maszyny bez oporu strzelały do wszystkiego, co się ruszało, a także do obiektów statycznych. Chłopak zapalił swój miecz świetlny, gotowy do odbijania ich wiązek laserowych. Kiedy jednak nikt w niego nie strzelił przez pięć minut, sięgnął po swój komunikator.

— Admirał Holdo! — krzyknął. — Proszę jak najszybciej ewakuować komisarza Villechama i kanclerz Grewpshę!

— Właśnie tam lecę — chłopak usłyszał głos oficer, która teraz stała na mostku Skawy. — Niestety obawiam się, że okręt jest za duży, aby podlecieć tak blisko Senatu!

— Masz ci los! — zmartwił się padawan.

Ben jeszcze chwilkę postał w tym samym miejscu, a potem jeszcze raz chwycił za swój komunikator.

— Lando! — krzyknął ponownie, a gdy usłyszał sygnał zwrotny, kontynuował. — Przyleć szybko na Stary Rynek, zabierz mnie z sobą i lecimy ratować Villechama i Grewpshę!

Ben jeszcze chwilkę postał sobie na placu, jednak znowu nikt do niego nie strzelał. Kiedy neimoidiańskich statków namnożyło się jeszcze więcej, w końcu zjawił i Lando, lecący Vrooblem Millennium.

— Co tak długo? — zapytał Ben. — Może nie być kogo ratować!

— Nie widzisz, że przeżywamy tu apokalipsę? — jęknął Lando. — Spokojnie, zaraz podlecimy na lądowisko awaryjne i zgarniemy senatorów.

Droga na ów lądowisko nie zajęła przyjaciołom zbyt dużo czasu. Kiedy wylądowali, z budynku wychodziła już kanclerz Grewpsha w towarzystwie swojej straży i podpierającego się drewnianą laską Komisarza do Spraw Wewnętrznych Lanevera Villechama. Wszyscy pospiesznie uścisnęli sobie ręce.

— Ale nam się zgrał ten punkt zborny! Czy może raczej… zbrojny! — zaśmiał się Lanever Villecham i klepnął kanclerz Grewpshę po plecach zbyt mocno, sądząc po jej minie.

Kiedy wszyscy się załadowali, Ben Solo jak z procy wbiegł do kokpitu, gdzie czekał już Lando.

— Dobra, to teraz zwiększ osłony na maksa i daj znać admirał…

— Wiceadmirał! — dobiegł głos ze świetlicy.

— …admirałowi Ackbarowi — kontynuował padawan — że zbieramy się wszyscy na Skawie. Trzeba opracować dalszy plan działania.

Advertisement