Star Wars Fanonpedia

CZYTAJ WIĘCEJ

Star Wars Fanonpedia
Advertisement
28431 bajtów • Około 44 minut czytania ┃ ← Poprzedni • Następny →
Między murami
 Rozdział 3: Tu i z powrotem, część II 
Leżenie You ReckaPobudka, Ya Nush!Obrady radyWażny wybórNie-Jeden głosAle odlot!
Przeżywający żałobę po stracie ucznia Ya Nush po trzech miesiącach wraca na Coruscant, gdzie spotyka Rose Forpa; Iktotchi usiłuje włączyć go w skład ekspedycji mającej na celu zdobycie kamiennej maski z Koraband, zanim trafi ona w ręce tzw. „hien cmentarnych”. W nocy Ya Nush ma dziwny sen, w którym jego dawny uczeń Nac przekazuje mu wytrych prowadzący do świątyni Sithów na Koraband • Działając na polecenie Rose Forpa, Jedi Trams wraz ze swoją towarzyszką Andal oraz uczniem You Reckiem napada na statek łowców nagród oraz kradnie przewożony przez nich holokron zawierający dokładne współrzędne kamiennej maski. Na koniec trio wybija całą załogę, aby zatuszować ślady swojej działalności. You Reck jest pocieszony, gdyż jednego pasażera zabił, a drugiemu pozwolił uciec.

Leżenie You Recka

You Reck leżał sobie spokojnie w swojej koi. Za oknem już świtało, jednak on nie chciał jeszcze wstawać. Był dość zmęczony — spał zdecydowanie mniej, niż powinien w wieku 13 lat — a także przeżywał coś w rodzaju „kaca moralnego” po tym wszystkim, co zrobił wczoraj, kiedy zabił jedną osobę, a swojemu mistrzowi pozwolił zabić dwie.

„Następnym razem to wyrównam”, pomyślał sobie chłopiec. „Że też ja dałem tamtemu staremu prykowi uciec…”

Przestał rozmyślać. Ktoś się zbliżał. Jako że był padawanem, jego sypialnia była mikroskopijnych rozmiarów, więc akustyka była w niej nie najgorsza.

Drzwi otworzyły się.

— Nie śpisz już? — spytał wchodzący przez nie Trams, co nomen omen zrobił dość retorycznie, no bo przecież widział, że jego uczeń już nie spał. — Szykuj się. Rose Forp właśnie idzie do rady po zgodę i jak tylko ją dostanie, ru… szam z nim w drogę.

You podniósł delikatnie z pryczy.

— Myślisz, że co powinienem wziąć? — spytał.

— Ty? Przecież ty nie lecisz — mistrz potrząsł głową, śmiejąc się nieznacznie. — Za młody jesteś.

Border

Pobudka, Ya Nush!

Młody Ya Nush

Ya Nush

— Mistrzu, tutaj! — usłyszał. — Tym drugim korytarzem!

— Nie widzę drugiego! — krzyczał Ya Nush cały zestresowany. — Jest tylko jeden!

— Ten korytarz… to śmierć! — usłyszał dziecięcy głos.

Obudził się.

Mrugnął parę razy.

„A więc to tylko kolejny zły sen”, pomyślał sobie. I wcale nie musiał się jakoś zbyt długo do tego przekonywać. Takie sny były u niego normą.

Wstał i przetarł dłońmi twarz. Cały się kleił, choć raptem wczoraj brał prysznic. Ze zmianą ubrania było trochę gorzej.

Usiadł na skraju łóżka, kładąc stopy na podłodze.

Spojrzał na nie.

Zatrzymał się.

„Coś tu jest nie tak”, pomyślał. „Przecież wczoraj spadła mi tu gazeta”.

Mistrz Jedi chciał dać szybkiego nura pod łóżko, nim przypomniał sobie, że przecież śpi na jednolitym materacu. Unosząc lekko głowę, zawiesił wzrok na stoliku nocnym.

„Dziwne”, stwierdził. „Wydawało mi się, że jej nie podnosiłem”, powiedział sobie w myślach na widok gazety.

Wziął ją do ręki.

Skamieniał.

Na stoliku nocnym pod gazetą leżał wytrych. Ten sam, który przyśnił mu się w nocy. Serce zaczęło mu bić szybciej. Teraz począł rozglądać się nerwowo po pokoju. Jednak nikogo tam nie było. Niczyjej obecności też nie wyczuwał w Mocy.

Możliwości było kilka; po pierwsze, mógł lunatykować; to by tłumaczyło podniesienie gazety, ale skąd ten wytrych? Istniało też prawdopodobieństwo, że dostał paraliżu sennego, lecz nadal nie tłumaczyło to obecności narzędzia na jego stoliku.

„Wiem!”, pomyślał pulchny mistrz Jedi, uspokajając się nieco. „Na pewno ktoś u mnie w nocy był i po prostu dał mi to narzędzie, a reszta mi się przyśniła. Musiało tak być. Dużo ostatnio myślę o Nacu i tej całej podróży Rose Forpa. Na pewno tak było”.

Wstał w łóżka i pospiesznie się ubrał. Oddychał powoli, aby powstrzymać eskalujący w nim stres. Na koniec wziął wytrych do ręki. Był cały zardzewiały. Naprawdę wyglądał na stary.

Jedi włożył urządzenie do kieszeni, po czym skierował się w stronę drzwi. Podszedł do pada na boku, by je otworzyć. Ale były zamknięte na klucz.

Ya Nush poczerwieniał.

Border

Obrady rady

Obrady rady

Jedi rozsiedli się w myśl zasady „hop-siup zmiana Cenzura”.

Jeśli prócz niekończącego się oczekiwania na decyzję Najwyższy Rady Jedi cokolwiek w ostatnim czasie tak bardzo nękało Rose Forpa, to zdecydowanie absolutna cisza. Tak się akurat złożyło, że w tym momencie oba te drażniące czynniki składały się w jeden.

Jeśli chodzi o skład zasiadający w komnacie, to generalnie zachowywano kworum, tj. mistrzów Jedi było łącznie siedmiu: Eeth Koth, Even Piell, Oppo Rancisis, Adi Gallia i Yarael Poof. Oprócz Eatha Kotha, który — wyraźnie starając się przejąć inicjatywę — zajął miejsce Saesee Tiina, i Evena Piella, który okupował siedzenie nieżyjącej od roku Yaddle, członkowie obecni na posiedzeniu zasiadali na swoich miejscach. Dwa miejsca za Piellem siedział Oppo Rancisis, który ze względu na wijący się za nim pokaźnych rozmiarów ogon musiał mieć swój fotel zaadaptowany odpowiednio, coby go pomieścić. Pozostałe dwa miejsca zajmowali odpowiednio Adi Gallia i Yarael Poof. Potem jeden fotel pozostawał wolny, aby krąg zamykała, odizolowana poniekąd od wszystkich, Depa Billaba, mająca Plo Koona po drugiej stronie podkowy.

Rose Forp teoretycznie pojmował, dlaczego mistrzowie Jedi obradowali w kole. Przede wszystkim chodziło o to, by każdy widział każdego. Problem jednak w tym, że tak nie było, bowiem dany mistrz nie widział tych siedzących tuż obok. Drugim powodem takiego ustawienia było także pokazanie równości. Jednak i tutaj argumentacja była licha, albowiem Wielki Mistrz Jedi i Mistrz Zakonu Jedi mieli generalnie więcej do powiedzienia niż reszta (aczkolwiek na tym posiedzeniu nie znalazł się ani jeden). Rozważając tak w absolutnej ciszy, otoczony przez czternaścioro gał wpatrzonych w jego twarz, Forp doszedł do wniosku, że nie za bardzo nawet wie, w którą stronę powinien patrzeć. Bo obracając się w stronę Kotha i Piella, wypinał się na Depę Billabę. Był to kolejny, jak uważał Iktotchi, powód, dla którego lepiej by było, aby Rada miała do swojej dyspozycji dwie sale: jedną na narady, a drugą na audiencje. Chociażby na czas, w którym Windu i Yoda pozostawaliby nieobecni.

Tego było już za wiele.

— Przepraszam bardzo, ale ile jeszcze każą mistrzowie czekać na decyzję? — powiedział wreszcie.

Eeth Koth schylił się w swoje prawo i spojrzał na Piella.

— Hmm… — niskorosły mężczyzna zamyśliła się, skrywając podbródek pod dłonią. — Cierpliwość jest cnotą.

— Z całym szacunkiem, mistrzu, ale mnie jej nie brakuje! — Rose Forp „wytężył klatę”. — Już od tak dawna ubiegam się o tę zgodę, że naprawdę udało mi się choć pewien stopień cierpliwości wypracować. Naprawdę. Jestem cierpliwy.

Znowu nastała cisza.

— I pokora — Eeth Koth wtrącił swoje trzy grosze ku niemałej uciesze Piella.

Rose chciał coś „odpyskować”, ale uznał, że w tym momencie nie byłoby to zbyt opłacalne, wiec po prostu wziął jeden głębszy wdech.

— Wydali mistrzowie zgodę? — spytał.

Eeth Koth ponownie spojrzał na Evena, który również obrócił swą niewielką łepetynkę w stronę Zabraka.

— Nie — odpowiedział Koth stanowczo. — Nie wydaliśmy.

Rose poczuł się niezwykle skonfudowany. Zmieszanie to z czasem przerodziło się natomiast w zobojętnienie i rezygnację. A wszystko to trwało nie więcej niż kilka sekund.

— Rozumiem, mistrzu — powiedział, schylając głowę. — Mam jednak nadzieję, że zrobią coś mistrzowie z tym wyciekiem?… — rozejrzał się dookoła. Oczywiście z powodu wystroju wnętrza nie pokrył wzrokiem Depy Billaby, z czym najwyraźniej nie czuł się najlepiej, bowiem po chwili obrócił się i w jej stronę, aby skinąć do niej głową. Po drodze podobnym gestem uraczył Plo Koona.

— Co przez to rozumiesz? — spytał Even Piell.

Forpa pytanie to niezwykle rozdrażniło; nie po to bowiem przez ostatnie dni tłumaczył Najwyższej Radzie swoje obawy związane z wyciekiem, by teraz musieć się jeszcze raz produkować.

— Wyciek. Coruscant Times History. Nie pamiętają mistrzowie? — spytał odrobinkę retorycznie. — Teraz każdy zna szczegóły moich badań i wie, gdzie dokładnie znajduje się świątynia. Zdobycie tej maski przez osoby trzecie, dążące do potęgi, a nie archeologów jak ja, będzie oznaczało dość spory kłopot dla zakonu. Testament Dartha Karsa…

— Nie wierzyłbym zbytnio tym testamentom — wtrącił się Yarael Poof. — Po śmierci wszyscy jednoczymy się z mocą i nie ma jak zachować swojej tożsamości przecież. Sithowie lubili opowiadać takie bajki swoim uczniom do poduszki. W ciągu ostatniego tysiąca…

— Pragnę przypomnieć, że Sithowie przeżyli — wypowiedziała się niespodziewanie Adi Gallia. — Jest wiele rzeczy, których nie wiemy, a poddawanie ich pod wątpliwość jest…

— Hmm, tak… — wątek urwał Piell. — Ciemna strona zasłania wszystko…

Rose Forp, który nabawił się już zadyszki od tego całego obracania głową, nie miał ochoty wdawać się w dyskusje z członkami Rady Jedi. Zrezygnowany, nawet nie zauważył, jak Eeth Koth niedwuznacznie rozejrzał się po pozostałych mistrzach.

— Rada daje ci swoją zgodę — powiedział.

Forp początkowo myślał, że słuch zaczął mu szwankować. Jednak gdy spojrzał na Kotha i zobaczył jego mimikę twarzy, pojął, że wcale się nie przesłyszał.

— Na… naprawdę? — dopytywał.

— Tak — potwierdził Even. — Pokora jest cnotą. Musisz zapamiętać tę lekcję.

— Musisz przygotować zespół. Zaopatrzymy cię w potrzebny sprzęt, damy ci także trzech strażników świątynnych — Eeth Koth przeszedł do sedna sprawy niezwłocznie.

— Zespół mam gotowy od lat — oznajmił uradowany archiwista — i możemy wylatywać nawet dzisiaj.

Dopiero teraz Rose Forp uświadomił sobie, że ujawnianie choć rąbka tajemnicy w związku z jego działalnością na boku nie było zbyt stosowne. Podejrzewał natomiast, że Rada i tak zdawała sobie z jej sprawę.

— Mistrzowie Jedi! — przemówił. — Całe życie poświęciłem pracy nad tą maską. Dla dobra zakonu i z woli Mocy zdobędziemy ją, choćbym miał to przypłacić swoim własnym życiem!

Border

Ważny wybór

Smugi światła przebijały się pomiędzy filarami, tworząc niesamowite efekty świetlne wzdłuż całego korytarza. Korytarz ten był jednym z najbardziej charakterystycznych wewnątrz całej Wielkiej Świątyni Jedi. A to z paru powodów.

Przede wszystkim miejsce to wiązało się z sentymentem praktycznie dla każdego Jedi. Jedni mieli lepsze, a inni gorsze wspomnienia. A jeszcze inni — z racji że zdecydowana większość nie znała innego życia niźli to związane z zakonem — wstrzymywali się od osądu, utrzymując, że nie mieli odpowiedniego materiału porównawczego.

Ale w korytarzu tym było coś jeszcze, mianowicie wraz z podążaniem wzdłuż niego narastał poziom hałasu dookoła. Im bliżej jego końca, tym więcej znajdowało się tam komnat najmłodszych adeptów. A jak mawiał Mariusz, ich instruktor, „Im młodsi adepci, tym większa rozpierducha”.

Łysy Jedi odziany w czarne szaty z charakterystyczną szparą między zębami, opalonym czołem oraz ciemnym — aczkolwiek siwiejącym — zarostem prowadził monolog z nim dialog. Obaj jednak znajdowali się najdalej od epicentrum tego hałasu, czyli w sferze przeznaczonej dla najstarszych.

— Czyli mówimy, że się namyśleliśmy? — powiedział mistrz Mariusz.

Mistrz Mariusz

Zresztą w jego spojrzeniu było coś niepokojącego

Mariusz dopiero od niedawna posiadał tytuł mistrza. Był to czterdziestotrzyletni mężczyzna o siwych włosach i specyficznym rozstawieniu oczu. Zresztą w jego spojrzeniu było coś niepokojącego.

— Tak, mistrzu Mariuszu — drugi z rozmówców pospieszył z odpowiedzią, wyrażając ją swoim charakterystycznym, słowiańskim akcentem. — Długo nad tym medytowałem i doszedłem do wniosku, że to właśnie ten.

— Znakomity wybór, he he — Mariusz aż zamknął oczy, dłońmi chwytając peleryny po obu stronach kołnierza. — Aż będzie mi za nim tęskno!

Mistrz rozmawiający z Mariuszem nie do końca chwytał poczucie humoru swojego interlokutora ani też nie za bardzo przepadał za jego formą zwracania się do innych. Był on bowiem jedyną osobą, która używała do tego pierwszej osoby liczby mnogiej.

— No nic, mistrzu Mariuszu — powiedział. — Nadszedł czas, bym teraz zniknął. Zgłoszę się jutro, tak jak się umówiliśmy.

Jedi ukłonił się, tak jak to Jedi mieli w zwyczaju, i był już gotowy odejść, jednak ktoś wyhaczył go wtedy od tyłu.

— Niech mnie kule biją! Chyba to ostatnie sprawne oko mi figle płata! Lude Vick tutaj? Wreszcie się zjawił!

Lude Vick obejrzał się do tyłu, gdzie zobaczył kogoś, kogo w tym momencie widzieć nie chciał.

Była to mistrzyni Nawet Piell, daleka krewna niejakiego Evena Piella z Najwyższej Rady Jedi. Podobnie jak on, miała jedno oko wybite (najprawdopodobniej rodzinna tradycja). Zamiast jednej kitki natomiast ta żeńska osobnik rasy Lanników nosiła długie, rozpuszczone włosy w kolorze brązu.

Lude udawał, że się cieszy.

— Witaj, Nawet — powiedział swoim słowiańskim akcentem. — Miło cię widzieć.

— Ja myślę, że miło! — niskorosła kobieta podniosła głos. — Tyle razy obiecywałeś, a jakoś nigdy się nie odzywałeś!

Mężczyzna w tym momencie nawet nie wiedział, co powinien powiedzieć.

— Wiesz… obowiązki, padawan…

— Ah, padawan? No właśnie! — Nawet wtrąciła się mu się w słowo. — Podobno nowego bierzesz. I to po sześciu latach! Kto by pomyślał?

Lude miał zamiar odpowiedzieć, ale został brutalnie zagadany.

— A ten twój chłop to padawana nie chce? Czemu?! — spytała. — Rycerzem jest od tak dawna, tak to mistrzem nigdy nie zostanie. Nie ma mowy!

— Mówi, że się bo…

— A jak mu było? — Nawet szła już dalej w swoich wywodach. — To był ten na O czy na B? Nigdy nie wiem. Wiem, że dwóch jest łysych, że obaj są rycerzami i że obaj się blisko trzymają. Ten młodszy był chyba B…

— Ten młodszy był O. Starszy był B. Braw Neck. To był mój — Lude Vick wreszcie doszedł do słowa, choć wiedział, że zapewne nie na długo.

— Aaa, no tak! — Nawet machnęła ręką. — I nie chce padawana? — spytała.

— Nie — odparł Lude, nawet nie udając, że cieszy się tą rozmową. — Nie chce. Zbyt duża odpowiedzialność, mówi.

— Nie to, co jego mistrz, hę? — dopytywała Nawet.

Lude Vick spojrzał w tym momencie na Mariusza; jego jednak tam nie było, jak gdyby „ulotnił się” niezauważony, gdy tylko zobaczył Nawet na horyzoncie. Jak widać, nie tylko on nie przepadał za jej gadulstwem. No a teraz był na nie skazany, i to jeszcze przez jakiś czas.

I tak też spędził kolejne trzy, może cztery minuty, co jakiś czas szczerząc swe wyszczerbione zęby; po prostu dosłownie robił dobrą minę do złej gry, nie za bardzo wiedząc, dokąd to wszystko miało zmierzać. Wkrótce jednak niespodziewanie zjawiło się jego wybawienie, a co najciekawsze, przyszło od tzw. „dupy strony”.

— Lude?! Lude! — zagadywany na śmierć Jedi usłyszał znajomy głos wydobywający się z zadyszanej tchawicy. — O Mocy, wiedziałem, że tu będziesz!

Nie wiele myśląc, Lude Vick błyskawicznie przeprosił Nawet i zasłonił się „osobistą sprawą”; kobieta nieco narzekała pod nosem, jednak ostatecznie odeszła niezadowolona do swoich obowiązków; należało do nich między innymi sprawowanie opieki nad najmłodszymi adeptami, niekiedy jeszcze w wieku niemowlęcym. Wtedy też mistrz Jedi odwrócił się i świadom konfrontacji, jaka miała mieć teraz miejsce, poczuł się bardzo zmieszany.

— Ya? Ty… tu? — spytał?

Ya podniósł głowę. Miał nadwagę, toteż nieciężko było go wprawić w zadyszkę. Był cały czerwony. Teraz natomiast, wziąwszy dwa głębsze wdechy, zaczął nieco łagodnieć.

— Lude, słuchaj — wydusił to z siebie — wiem, że mnie unikasz. Ale naprawdę nie musisz tego robić tylko dlatego, że bierzesz sobie nowego padawana. Mówię poważnie — Nush wziął kolejne parę wdechów. — Jestem absolutnie pogodzony z przeszłością.

Lude nie spodziewał się takiego obrotu spraw, jednak w tej chwili był raczej zadowolony, że mógł grać w otwarte karty. Chociaż i tak wolał szybko skierować temat na boczny tor.

— Jak mnie tu znalazłeś? — spytał.

— Byłem u Coe Goot i powiedziała, że poszedłeś na padawana — odsapnął. — Zresztą spodziewałem się tego. Ale nie spodziewałem się tego, że nasza znajomość na tym ucierpi.

W tym momencie plan Lude Vicka na sprowadzenie rozmowy na boczny tor bezpowrotnie legł w gruzach. Najwyraźniej Ya Nushowi zależało na tym, by pociągnąć tę sprawę do samego końca.

— Ja… — zaczął.

— No słucham? — odparł Ya.

— Nie, ja… Ya, ja… ja po prostu wiem, że bardzo to przeżywasz. Przeżywałeś wtedy i przeżywasz i teraz. Chciałem po prostu pozwolić ci przeżyć tę żałobę do końca i… — Lude nie wiedział, jak ma dalej prowadzić tę konwersację; zrozumiał teraz, że w istocie donikąd ona nie zmierza. — W zasadzie po co chciałeś się ze mną widzieć?

Ya błyskawicznie spoważniał i z nerwów zrobił niewielki wytrzeszcz, aczkolwiek nie taki jak u mistrza Mariusza. Sprawiał wrażenie, jakby przypomniał sobie o czymś traumatycznym.

— Lude! Słuchaj… — wyjąkał, sięgając do kieszeni, po czym wyciągnął z niej pewne narzędzie.

Border

Nie-Jeden głos

Rose Forp chodził nerwowo po pomieszczeniu, trzymając ręce splecione na plecach, a oczy skierowane ku podłodze. Jego zdenerwowanie spowodowane było mrożącym krew w żyłach wyznaniem Ya Nusha o tym, co stało się poprzedniej nocy.

— Dobra, słuchajcie! — Lude Vick, który siedział nieopodal Ya Nusha, przerwał ciszę. — Przecież musi być jakieś racjonalne wyjaśnienie. Ya… — teraz zwrócił się do Nusha — Nac Lei Ka nie żyje. Nie mógł wejść w nocy do Ciebie i…

— Nawet gdyby żył, toby nie mógł — Ya Nush, który zdążył się uspokoić i na nowo przybrał smutne, pogrążone w żałobie po stracie padawana oblicze. — Drzwi były zamknięte od środka.

— A ten wytrych to nie byle co — dodał Trams, który podpierał ścianę na drugim końcu pokoju. — Dokładnie ten znaleźliśmy z Naciem, zanim… no wiecie…

Ilekroć Trams zabierał głos, w Ya Nushu aż się gotowało. Jako że był Jedi, robił, co w jego mocy i Mocy, aby nie popadać w skrajne emocje, i przypadek Tramsa nie był tu wyjątkiem; jego również starał się nie nienawidzić, aczkolwiek bez jakichś specjalnych rezultatów.

— Być może… — kontynuował Rose Forp — być może Nac chciał ci coś w ten sposób przekazać?

Lude Vick

Lude Vick

— Przecież to bzdura! — Lude Vick wstał niczym z procy. — Nie ma czegoś takiego jak tożsamość po śmierci. Każdy kiedyś umiera i jednoczy się z Mocą. To, co mistrz głosi, jest sprzeczne z doktryną zakonu.

Archiwista przysiadł na momencik.

— Tak, masz rację — powiedział, biorąc jeden głębszy. — Ale tak wiele jest aspektów, o których nam, Jedi, nie wiadomo…

Forp i Vick wymienili się spojrzeniem. Nie było ono przyjazne.

— Tak czy siak, czymkolwiek by to nie było, Ya, bardzo nam to pomogło — Ichtochi kontynuował swój wywód, zwracając się teraz do pulchnego Jedi. — Ten wytrych z pewnością przyda nam się do otwierania drzwi na Korabandzie, i to bez ich niszczenia.

„Nam?”, pomyślał sobie Ya Nush. O ile dobrze pamiętał, raptem poprzedniego dnia powiedział Rose’owi, że nigdzie nie leci. Choć teraz zaczynał się zastanawiać, czy aby na pewno rozsądna była ta odmowa.

— Dajcie spokój — polecił Lude Vick, wstając. — Trzeba o wszystkim poinformować radę. Zdejmie się odciski palców i zobaczymy, o co w tym wszystkim chodziło.

— Nie możesz! — Rose Forp podniósł się równie szybko i chwycił wychodzącego szparozębnego mężczyznę za ramię. — Proszę, nie rób mi tego! To tylko kolejne procedury… Dopiero co dostałem zgodę na wylot…

„A więc jednak”, pomyślał Ya Nush.

Lude Vick tymczasem odwrócił się i posmutniał. Spojrzał na swego pulchnego towarzysza.

— I co, ty pewnie lecisz z nimi?

Tym pytaniem sprowadził wszystkie gałki oczne znajdujące się w pomieszczeniu na Nusha.

— Twój wzrok mówi sam za siebie. Nie wierzę, że się na to piszesz — Lude potrząsł głową.

— Ale Lude! — Nush wstał energicznie. — Nac poświęcił temu ostatnie lata swojego życia. Jeżeli rzeczywiście jest szansa, że w jakiś sposób skontaktował się ze mną… jeżeli jest szansa, że uda mi się dokończyć to, co zaczął, to… dlaczego by nie skorzystać?

Lude Vick zamknął oczy i cyknął parę razy językiem.

— To czysta herezja — stwierdził otwarcie. — Ale dobrze — dodał po chwili. — Jeżeli masz z nimi lecieć, to ktoś musi mieć na ciebie oko. Jadę z wami.

— Nie, nie, nie, nie i nie — uparł się Rose Forp. — Ja jestem szefem misji i tak się składa, że już mam skompletowaną załogę i że wyruszamy za trzy godziny. Lecę ja, Trams, Andal i Ya Nush, i jeszcze Rada Jedi da nam trzech czy czterech strażników świątynnych. A poza tym nie mamy wystarczająco konserw dla ciebie.

— Ja się mogę paru zrzec — Ya Nush wzruszył ramionami.

— Przyda ci się — skomentował Trams.

— Nie, nie i jeszcze raz nie! — upierał się Forp. — Nie ma dla ciebie miejsca. I kropka. Mam już załogę.

— A ja mam wiedzę — odpowiedział Lude Vick nieco podekscytowany. — Wiedzę o tym dziwnym śnie Ya Nusha. Ciekawi mnie, o ile Rada Jedi odroczy twą ekspedycję, jeśli dowie się, jakie paranormalne rzeczy tu się dzieją.

Forp przysiadł. Rzeczywiście w tym momencie uświadomił sobie, że rozmówca trzyma go w garści.

— No dobrze, ale przecież mówiłeś, że miałeś padawana do odbioru! Chcesz kazać dzieciakowi czekać? — bronił się za wszelką cenę.

— Zawsze może go odebrać, jak wróci — dodał Ya Nush.

Rose spojrzał na niego. Nie było mu na rękę, że pulchny Jedi nie bierze jego strony w tej dyskusji. Z drugiej strony, czego miał się spodziewać — obaj mężczyźni się przyjaźnili.

Border

Ale odlot!

Decyzja o włączeniu Lude Vicka nie była dla Rose Forpa prosta. Był on bowiem osobą, która wszystko lubiła robić po swojemu — jak zaplanował, tak musiało być. I tak też miało być teraz, i pewnie nadal by było, gdyby nie ta dziwna historia z wizją Ya Nusha. Choć gdyby nie ta historia, Rose Forp nie miałby wytrycha.

Teraz cała ekipa, tj. Forp, Trams, Nush, Vick i Andal, zmierzali na lądowisko. Nie było to to samo lądowisko, na którym ulokował się Trams poprzedniego dnia popołudniu, jednak wyglądało prawie identycznie. Forp załatwił wszystkie formalności, włącznie z wyprowadzeniem na zewnątrz statku, który Rada Jedi rekwirowała mu dwadzieścia trzy lata temu i dopiero teraz dopuściła do użytku.

— Przedstawiam, oto Przysięga Ladira (Ladir's Vow)! — powiedział senior, demonstrując pozostałym swój statek. — Ladir, bo tak miał na imię ten admirał z czasów bitew toydariańskich. Przysięga też pasuje, bo poprzysiągłem sobie, że zdobędę tę maskę, choćby nie wiem co!

— Brzmi znajomo — powiedział Lude Vick zobojętniale. — W każdym razie możemy już wejść na pokład?

— Jasne! — zgodził się Rose Forp. — Ja poczekam tutaj na tych trzech strażników. Przepuśćcie Tramsa na dziób, będzie sternikiem. I nie pobrudźcie tapicerki!

Przysięgę Ladira ciężko było jakkolwiek sklasyfikować. Był on czymś w rodzaju promu. Pokład miał kształt rakiety, tyle że ułożonej w poziomie. U góry była jedna wieżyczka, a całość z tyłu zdobiły trzy silniki, ułożone jak gdyby na rogach trójkąta foremnego.

Rose Forp, który określał siebie kapitanem, był niesamowicie dumny z pojazdu. Pamiętał dzień, w którym go zdobył; pamiętał też, jaki był smutny, gdy musiał go oddać. Jedi bowiem nie wolno było posiadać.

Obserwując, jak jego podwładni wchodzą na pokład, gdzie Trams już wcześniej przetransportował odpowiedni sprzęt i ładunki żywności, Rose niemalże nie spostrzegł, jak od tyłu zaszedł go Eeth Koth.

— O jej! Ty już tu?! — spytał, uprzednio krzycząc z przerażenia na widok Zabraka. Co jeszcze go przerażało, to to, że ów Zabrak nie był sam. I nie chodziło mu jedynie o trzech strażników świątynnych, którzy w zasadzie niczym się od siebie nie różnili, a o trzy kobiety, które — jak się miało okazać — zostały włączone do jego składu przez górę.

— Przepraszam, że tak późno — odparł Koth — ale dużo czasu zajęło mi szukanie Coe Goot i Qu'ra. A, właśnie! — wskazał palcem ku górze. — Myślę, że się już znacie. Mistrzu Rose Forpie, to są mistrzynie Coe Goot i Qu'ra. A ta tuż za nimi to Beth Alize. Słyszałem, że z nią się już dobrze znasz.

O ile widok Coe Goot — niskiej kobiety o ciemnoszarych włosach i nieobecnym wzroku — i Qu'ry — 201-centymetrowej starszej pani, której tłuste cielsko zasłoniłoby jednocześnie oba słońca na Tatooine — nie stwarzał dla Rose'a problemu, o tyle obecność Beth Alize totalnie zniszczyła mu humor.

— Przepraszam, ale czy ona mu… — zaczął, ale nie zdążył, gdyż przerwała mu Coe.

Indyk

Coe Goot

— Dzień dobry — kobieta wyciągnęła przed siebie rękę. — Pan też jest Jedi? — spytała.

— Ależ Coe! — Qu'ra pospieszyła towarzyszce z odpowiedzią. — Jedi jest niecałe 10 tysięcy w galaktyce. Skąd pomysł, że akurat ten pan będzie jednym z nich? Choć, przestań się popisywać brakiem elementarnej wiedzy i właź na statek. Dość już rozmów jak na jeden dzień.

To powiedziawszy, Qu'ra wraz z Coe zniknęła na pokładzie Przysięgi Ladira, tak iż Ya Nush został oko w oko z Kothem i Azile.

— Ja się o członkostwo nie prosiłam! — dumnie powiedziała Beth, siwa kobieta o przeciętnej sylwetce i uroczym spojrzeniu starszej pani. Mistrzyni Jedi miała na swoich plecach niewielki plecaczek i właśnie teraz chwyciła w dłonie paski, które nosiła na ramionach.

— Mistrzyni Azile to świetna archiwistka. Jestem pewien, że jej spojrzenie na sprawę będzie dla ciebie cenną pomocą. To nie jest łatwa misja — przekonywał Koth.

Rose Forp awanturował się jeszcze przez chwilę, jednak wszelkie argumenty z ręki Beth wytrąciła mu, gdy tylko weszła na pokład. Senior skrzyżował swój wzrok ze wzrokiem Kotha, pokazując mu, jak bardzo się gniewa, jednak w szerszej perspektywie nie za bardzo miał co zrobić. Nie pozostawało mu więc nic innego, jak wejść na statek i odlecieć wraz z ekipą, jakkolwiek jej ostateczny skład nie przypadałby mu do gustu.

Advertisement