Star Wars Fanonpedia

CZYTAJ WIĘCEJ

Star Wars Fanonpedia
Advertisement
26229 bajtów • Około 40 minut czytania ┃ ← Poprzedni • Następny →
Między murami
 Rozdział 6: Boląca głowa, część II 
Przeżywający żałobę po stracie ucznia Ya Nush wchodzi w skład ekspedycji Rose Forpa, mającej na celu zdobycie kamiennej maski z Koraband. Trams, wspólnik Rose Forpa, przemyca na wyprawę swojego ucznia You. Tymczasem w tym samym celu swoją załogę skompletował łowca nagród Chorty, który wraz z matką, harcerzem oraz bratem jest już w drodze do świątyni Sithów. Tak też obydwie ekipy ruszają w stronę świątyni. W przeciwieństwie do podekscytowanego You Recka, trzynastoletniego padawana, którego Trams przemycił na misję, Coe Goot i Qu’ra wciąż wątpią, czy powinny uczestniczyć w wyprawie.

Ekspedycja posuwała się do przodu. Spacer ten odbywał się wzdłuż muru świątyni Sithów, do której towarzysze zdołali już dotrzeć. Teraz pozostawało tylko wypatrzeć wejście, którego lokalizację dostarczył holokron Rose Forpa. W jego stronę Jedi szli raczej zwartą grupą. Wyjątek stanowiły Coe Goot i Qu’ra, które trzymały się nieco z tyłu.

— Masz pojęcie, o czym oni tak rozmawiają? — spytała ta tęższa tę chudszą. Musiała powtórzyć pytanie, gdyż z powodu narastającego bólu głowy Goot pozostawała bardziej rozproszona niż zwykle.

— Niestety nie — odparła po chwili — ale pewnie o pogodzie. Jest dziś naprawdę dziwna.

Rzeczywiście, panorama Koraband w żaden sposób nie przypominała tej, którą Coe Goot znała z Coruscant lub nawet ze swej rodzimej Korelii. Nierówny teren konstytuowała czerwonawa ziemia oraz leżące wszędzie dookoła kamienie, które sprawiały, że podłoże było bardzo nieregularne. Jednak najbardziej intrygujący element krajobrazu tego świata stanowiła nieustająca mgła. Ona również była czerwonawa, choć dokładne zabarwienie w dużym stopniu zależało od nasłonecznienia, no i oczywiście od konkretnej lokalizacji. Na szczęście pyły te nie były trujące dla płuc ludzi czy Iktotchich, toteż na powierzchni nie trzeba było nosić żadnych masek — czy to chirurgicznych, czy tlenowych.

— Wczoraj było ładniej — zgodziła się Qu’ra ze swoją towarzyszką. — Dziś to mgła taka, jak za mojego dzieciństwa. Ledwo czubek własnego nosa widzę.

— Ja swojego w ogóle nie widzę… — zmartwiła się Coe, robiąc delikatnego zeza.

Po chwili ciszy dialog wznowiła Qu’ra.

— Nogi mnie już trochę napierCenzuraają — oznajmiła nieco zirytowana.

Coe zatrzymała się.

— To może… — zaczęła — to może się wrócimy?

Qu’ra również przystanęła. Ścisnęła wargi w „kulkę”, aby lepiej się jej myślało, oraz podrapała się lewą ręką o głowie.

— Chyba nie jest aż tak źle, kochana — wzruszyła ramionami. — Jakoś dam radę.

— Teraz dasz — Goot podeszła parę kroków bliżej swej olbrzymiej towarzyszki — ale pomyśl… co się stanie, jak cię nogi rozbolą w samym środku świątyni? Wtedy się już nie wrócisz…

Qu’ra wyraźnie posmutniała.

— Tego nie brałam pod uwagę… — wyznała. — Masz rację, kochana. Nie ma co ryzykować. Chodź, powiemy temu rogatemu, że zawracamy.

Coe kiwnęła parę razy głową na znak swojego uradowania decyzją Qu’ry, jednak zrobiła to bardzo delikatnie, gdyż ból w potylicy wcale nie ustępował. Uzgodniwszy, co trzeba, obydwie Jedi pognały ile sił w bolących nogach w stronę ekipy, która pozostawała parę metrów przed nimi.

Wszyscy członkowie ekspedycji, nie licząc You Recka, Coe Goot i Qu’ry, mieli ze sobą po torbie lub plecaczku. Wewnątrz znajdował się potrzebny prowiant oraz podręczny ekwipunek na wypadek okoliczności, które towarzysze mogli zastać w starożytnym budynku. Plecak Rose Forpa nie był za duży; mimo to jednak Iktotchi, który teraz zdjął go, aby coś z niego wyjąć, miał problem, aby znaleźć obiekt, którego szukał.

— Może ci pomogę? — spytał Ya Nush, towarzyszący Rose Forpowi od lewej strony.

— Nie, nie — odmówił Rose. — Lepiej, żebyś nie zaglądał do moich osobistych rzeczy, ha ha — zaśmiał się. — Zaraz powinienem to znaleźć… hmm… bingo! — rozentuzjazmował się, wyjmując z plecaka niewielką bransoletkę.

Ya Nush rzucił na nią okiem i powiedział sobie „mhm”, od razu wiedząc, czym ona jest. Obiekt ten nie wyglądał jednak znajomo You Reckowi, który spytał archiwistę, do czego ów sprzęt służy.

— Poczekaj chwilę… — Iktotchi wystawił go na cierpliwość, zakładając bransoletkę na prawą dłoń. — I… gotowe — powiedział, zapinając pasek. — Otóż jest to takie coś, co na bieżąco bada stan atmosfery.

— Atmosfery? — zdziwił się trzynastolatek.

— Tak, atmosfery — Rose Forp uprzedmiotowił go głaśnięciem po czuprynie. — Atmosfery, ciśnienia i tego typu zmiennych. Chodzi o to, że jak się zmieni atmosfera, to bransoletka zacznie wibrować i wtedy założymy maski tlenowe.

You Reck zatrzymał się i zmrużył oczy.

— Maski tlenowe? — spytał. — Zaraz, ja nie mam takiej.

Niezwykła bransoletka

Bransoletka Rose Forpa

Rose Forp również się zatrzymał i spojrzał z wyrzutem na padawana. Chwilę zajęło mu zrozumienie, że to wina nie jego, a tego, który postanowił go przemycić. Senior już szukał wzrokiem Tramsa, by zrobić mu wyrzuty, jednak w porę uprzedziła go Andal.

— Spokojnie, You — powiedziała do chłopca. — Trams wziął zestaw dla ciebie.

Młody Jedi uśmiechnął się i pokiwał głową, dziękując w ten sposób Andal za informację.

Tymczasem Coe Goot i Qu’ra, które w czasie powolnego truchtu zdążyły dostać zadyszki, powoli doganiały swoich towarzyszy.

— A co, jeśli się zgubimy w tej mgle? — spytała pierwsza tę drugą, nie przestając biec.

— Moment — Qu’ra zagrodziła Coe Goot dalszą drogę. — W zasadzie to gdzie my jesteśmy? — spytała nieco zaniepokojona.

— Wiesz, sama nie jestem pewna… — Goot zmartwiła się, po czym spojrzała przez siebie. — Może spytamy tych państwa? — wskazała dłonią na ekspedycję.

— Dobry pomysł! — zgodziła się Qu’ra i ponownie ruszyła.

Po paruset metrach zaczęło się rozpogadzać na tyle, by Jedi zdołali dostrzec świątynię od góry do dołu. Była to monumentalna konstrukcja wysoka może na siedem pięter. Podziwiając ją tak, Bethie spostrzegła wejście wraz ze schodami prowadzącymi parę jakieś dwie elewacje w górę.

— Patrzcie, jest wejście! — powiedziała. — Wejdę tam pierwsza!

To oznajmiwszy, staruszka pognała ile sił w nogach w stronę wejścia.

— Założę się, że nie! — odpowiedział jej You Reck i również zaczął biec.

Rose Forp dopiero po paru sekundach zrozumiał, że stał się światkiem międzypokoleniowego wyścigu.

— Bethie, nie! — krzyknął za nią. — To nie…

Krzyki były jednak na marne. Z tego powodu Rose postanowił wziąć sprawy w swoje nogi i ruszył za Beth oraz You Reckiem. Chcąc podążać za swoim przywódcą, pozostali zrobili to samo. Lude Vick spojrzał na Ya Nusha z lekkim uśmiechem, licząc, że ten go odwzajemni. Odwzajemnienie było, jednak nieco wymuszone.

— Ty, patrz! Ci państwo biegną — Qu’ra wskazała na swoich towarzyszy.

— No to musimy przyspieszyć, bo nam jeszcze uciekną — zmartwiła się Coe Goot.

Bieg potrwał jeszcze jakieś dwie, może trzy minuty i skończył się tuż przed schodami prowadzącymi do drzwi. You Reck chciał już wchodzić do środka, jednak Beth w porę go powstrzymała, każąc czekać na resztę.

— Bethie! — krzyczał zadyszany Rose Forp, który lekko schylił się i oparł dłonie o kolana. — Czy ci na starość rozum odjęło już tak totalnie? — spojrzał na nią, kierując wzrok nieco w górę.

Mistrzyni Azile nie wiedziała do końca, o co chodzi.

— Naprawdę myślisz, że wejście do tej twierdzy, do tego grobowca, jest w tak oczywistym miejscu? — spytał Iktotchi, wracając do normalnej postawy.

W międzyczasie na miejsce zdążyli dobiec już wszyscy, nie licząc jak zwykle pozostających w tyle Coe Goot i Qu’ry.

— Aua! — krzyknęła niższa z nich, upadając. Qu’ra zrobiła jeszcze parę kroków w przód, nim zdała sobie sprawę z bolesnego upadku towarzyszki.

— Nic ci nie jest? — spytała, cofając się i podając dłoń mistrzyni Jedi. Na szczęście była ona cała, gdyż zdołała zamortyzować upadek swoimi łokciami.

— Tak, w miarę… — wysapała Coe, sięgając po pomocną dłoń swej starszej kompanki. — Że też ta podłoga tu taka nierówna…

Qu’ra podrapała się po głowie i spojrzała na miejsce zdarzenia.

— To chyba nie wina podłogi… — teoretyzowała, przykładając palce do brody. Coś wypatrzyła. — Hmm… weź się kochana schyl, bo ja za gruba jestem, i podaj mnie to coś. To pewnie przez to się przewróciłaś.

— Ten kamień? — dopytywała Coe Goot.

— Nie, ten miecz świetlny, co leży obok — sprecyzowała Qu’ra.

Coe schyliła się i podniosła miecz świetlny, tak jak nalegała druga mistrzyni. Zapaliła go.

— Niebieski — uśmiechnęła się, obracając go w dłoni. — Tak jak twój.

— Mój to raczej nie jest — stwierdziła Qu’ra. — Ja swój mam przy pasie, o! Zobacz — wskazała. — Ale ten wygląda jak… Hmmm… — zastanawiała się, przykładając palce do brody — wygląda, jakby był tej Bethie. To pewnie tej Bethie. Chodź, oddamy jej go.

— Czyj? — Coe jak zwykle nic nie rozumiała.

— No tej Bethie, co z nami w archiwach robi. Schowaj go w bezpieczne miejsce, dogonimy ich, to jej go damy — Qu’ra wzruszyła ramionami.

Bethie tymczasem była w trakcie otrzymywania bury od Rose Forpa. By jednak nie wyjść na zbyt podporządkowaną, postanowiła nieco oponować.

— Przecież ja też wiem co nieco o tej świątyni — pogroziła palcem. — Nie postponuj mojej wiedzy. Wiem, jak tam wejść.

— Ach tak? — Rose Forp nie wytrzymywał nerwowo. — Zatem idź tam, proszę. Tylko niczego nie tykaj, bo skończysz ukąszona przez węża albo w jakiejś zapadni. Nie wiadomo do końca, co w tych przenikliwych strzałach się znajduje.

Trams spojrzał na Rose’a ze zdziwieniem.

— No tak! — powtórzył archiwista. Zapewne nie wyczytał, że Tramsa zaskoczyła jego nomenklatura bardziej niż treść wypowiedzi. — O wiele trudniej się przez niego przedostać niż przez kurczyściany.

— Kurczy co? — zdziwił się Ya Nush.

Powierzchnia Koraband

Powierzchnia Koraband

Rose Forp wziął głęboki wdech.

— Proszę, daj mi to wytłumaczyć na miejscu — wyszeptał. — I tak jest teraz za dużo chaosu.

Iktotchi spojrzał z powrotem na Bethie.

— Bethie, proszę, nie popisuj się teraz i idź tak jak wszyscy. Kurczyściany są bezpieczniejsze — apelował.

— „Kurczyściany” — zaśmiał się Ya Nush. Był to pierwszy raz od dłuższego czasu, kiedy coś tak szczerze go rozbawiło.

Tłumaczenie Rose Forpa trwało jeszcze przez parę krótkich chwil. W tym czasie Coe Goot i Qu’ra, biegnące przed siebie niczym niewprawione maratończyce, zdążyły dotrzeć do reszty.

— Rozumiesz coś z tego, o czym oni mówią? — ta większa spytała tę mniejszą. Ta mniejsza zaprzeczyła kiwnięciem głowy. — No ja też nie — większa wzruszyła ramionami. — W zasadzie to nie ważne — stwierdziła po chwili. — Dajże ten miecz, oddamy go Bethie.

Coe Goot spojrzała zdezorientowana na towarzyszkę.

— Nie mów mi, że… — zmartwiła się Qu’ra, widząc, jak Coe ślamazarnie przeszukuje lewą kieszeń. — Spróbuj w drugiej! — rozkazała po chwili, lecz tamta kieszeń też była pusta. — Masz ci los… — martwiła się Qu’ra.

Coe podrapała się po głowie.

— Słuchaj, a może jej nie mówmy?... — zasugerowała.

Tymczasem Rose Forp doprowadzał swą emocjonującą przemowę do końca.

— No i dlatego właśnie — odchrząknął — kurczyściany są bezpieczniejsze. Wiemy o nich więcej, niż o przenikliwych strzałach, które…

Spojrzał na Bethie. Ta wpatrywała się w schody.

— Słuchaj, Bethie — Forp tupnął nogą — jeśli chcesz wejść przez werandę, droga wolna. Miej tylko na uwadze, że możemy się wtedy więcej nie spotkać.

— To to ja wiem — odparła starsza pani, spoglądając kątem oka na Rose’a z dość poważnym wyrazem twarzy.

Ya Nush przyglądał się tej sprzeczce. W miarę jej trwania coraz bardziej uświadamiał sobie, jak bardzo nie rozumie motywacji stojących za oporem Bethie. Nie potrafił pojąć, dlaczego starsza mistrzyni wolała oddzielić się od grupy, niż iść razem z pozostałymi. Jedynym powodem, jaki przychodził mu wtedy do głowy, była czysta złośliwość. Czy jednak Bethie, której inteligencja stała o kosmiczną Moc wyżej niż u Coe Goot i Qu’ry, mogłaby ryzykować własne życie, byleby odegrać się na Forpie? W to akurat Nush szczerze wątpił.

— Ja… ja chcę iść z ciocią Bethie — zasygnalizował You Reck, przepychając się przez tłum „dorosłych” otaczający Rose Forpa.

— Mowy nie ma — zaprotestował Trams.

— Bo? — spytał You Reck.

— Bo ja tak mówię — mistrz pospieszył z treściwym uzasadnieniem.

— Ale… — padawan ciągnął temat — ty zawsze…

— Proszę cię, nie rób scen — wkroczyła Andal, łapiąc You od tyłu za ramię. — Umowa była taka, że będziesz się nas słuchał.

— Zwłaszcza teraz — Trams podniósł nieco głowę — bo to my cię przemyciliśmy.

Widząc twarz swojego mistrza i jego „koleżanki”, padawan odpuścił i przez moment próbował zachowywać się, jak gdyby nigdy nic. Nie było to jednak łatwe, bowiem ta drobna scysja między nim a Tramsem i Andal ściągnęła na siebie wzrok pozostałych uczestników wyprawy.

Pomocny w zakończeniu niekomfortowej sytuacji okazał się Rose. Iktotchi postanowił wrócić do besztania Bethie.

— Tak więc widzisz, Bethie — odwrócił się w jej stronę i zamknął oczy, usiłując się nieco nad nią „wywyższyć”. — Widzisz… lepiej, żebyś poszła z nami i…

Otworzył oczy. Bethie tam nie było.

— Hej, Bethie, wracaj tu! — krzyknął, widząc, jak kobieta jest już w drodze schodkami na górę. — Złaź!

Zdezorientowany i zdenerwowany Forp przyłożył ręce do ust, aby być jeszcze bardziej donośnym. Spacyfikować go postanowił Trams.

— Daj spokój, Forp — chwycił seniora za ramię, kiedy go mijał. — Idziemy. Wariatka chce dać się zabić, to pozwól jej na to.

Mężczyźni wyłonili się spojrzeniem. Spojrzeniem, które jak gdyby nawiązywało do czegoś, o czym wiedzieli tylko oni dwaj.

— No dobrze — zgodził się Forp, biorąc głęboki wdech. — Nie chciałem ofiar w ludziach, ale skoro Bethie chce umrzeć, to niech droga wolna. Zmuszać jej do życia nie będziemy.

Ichtotchi splótł ręce i przyłożył je do ust, robiąc coś w rodzaju tunelu.

— Słyszysz? Nie będziemy! — wrzasnął.

Archiwista odchrząknął i poprawił plecak, po czym odwrócił się. Ekipa ruszyła przed siebie. Trams, który po minięciu Forpa w czasie niedawnej dyskusji wyszedł na prowadzenie, stał się de facto przewodnikiem ekspedycji. Przedzierając się przez tłum, dobiegł do niego You Reck. Trzymastolatek mierzył 1,48 metra, zatem ilekroć chciał kogoś wyprzedzić, nie fatygował się i zamiast przechodzić obok, po prostu się przepychał.

— Trams… — powiedział półtonem — myślisz, że ona zginie?

— Nie mam zielonego pojęcia — odparł mężczyzna, ziewając. Nie nawiązywał też z padawanem kontaktu wzrokowego. — Obchodzi cię to?

You Reck podniósł nieznacznie głowę.

— Nie… skąd… — powiedział niezbyt zdecydowanie.

— A jednak trochę tak — poprawił go Trams, dopiero teraz na niego spoglądając. — Cóż, to jest właśnie coś, czego musisz się wyzbyć.

— Kł… kłamania? — spytał padawan.

— Skąd, to ci się akurat przyda — stwierdził Trams. — Powinieneś się wybyć przywiązania do ludzi. No… przynajmniej do większości — obrócił się do Andal i uśmiechnął się. — Wiesz co, You? — dodał, schylając się nieco, żeby nikt go nie usłyszał. — Na twoim miejscu nie przywiązywałbym się zbytnio do nikogo z tej ekspedycji. Nigdy nie wiesz, kiedy nadejdzie twój czas.

W czasie gdy Trams pouczał swojego ucznia, Coe Goot i Qu’ra ponownie wdały się w bieg. Przypomniało im się bowiem, że miały zamiar odłączyć się od ekspedycji i wrócić na statek. Przeto gdy dobiegły do Rose Forpa, idącego z przodu, jednak za Tramsem, Andal i You Reckiem, ta tęższa postukała go po łokciu.

— Przepraszam cię — powiedziała.

Rose obrócił głowę w swoje lewo.

— Nic nie szkodzi — odparł, idąc dalej.

Qu’ra poczęła się zdezorientowana.

— Ej, ale ja to celowo zrobiłam — przyznała się. — Chodzi o to, że Coe i ja chciałybyśmy jednak wracać. Nogi mnie bolą i się jeszcze przewrócę.

Rose Forp zatrzymał się i w efekcie został nieco z tyłu. Niespodziewanie dotychczas wyraźnie zirytowany naukowiec wreszcie się uśmiechnął.

— Na… naprawdę? — spytał z niedowierzaniem. — Świetnie! — dodał. — W takim razie wracajcie mistrzynie na statek i zaczekajcie tam na nas.

— Uff… ale ulga… — Coe Goot, która dotychczas stała z boku, przetarła czoło.

— No — zgodziła się Qu’ra. — To możemy już iść?

— Możecie, byle szybko! — zachichotał Rose Forp. Jedno było pewne: deklaracja obydwu mistrzyń zdecydowanie zrobiła mu dzień.

Coe Goot i Qu’ra odwróciły się i odmaszerowały, a Rose Forp wrócił do reszty ekipy, niosąc im dobrą nowinę.

W miarę spaceru Qu’ra się przewróciła.

— Aua! — krzyknęła, upadając. Coe Goot zrobiła jeszcze parę kroków w przód, nim zdała sobie sprawę z bolesnego upadku towarzyszki.

— Nic ci nie jest? — spytała, cofając się i podając dłoń mistrzyni Jedi. Na szczęście była ona cała, gdyż zdołała zamortyzować upadek swoimi łokciami.

— Tak, w miarę… — wysapała Qu’ra, sięgając po pomocną dłoń swej młodszej kompanki. — Że też ta podłoga tu taka nierówna…

Coe Goot podrapała się po głowie i spojrzała na miejsce zdarzenia.

— To chyba nie wina podłogi… — teoretyzowała, przykładając palce do brody. Coś wypatrzyła. — Hmm… weź się kochana schyl i podaj mnie to coś. To pewnie przez to się przewróciłaś.

— Ten kamień? — dopytywała Qu’ra.

— Nie, ten miecz świetlny, co leży obok — sprecyzowała Coe Goot.

Qu’ra schyliła się i podniosła miecz świetlny, tak jak nalegała druga mistrzyni. Zapaliła go.

— Niebieski — uśmiechnęła się, obracając go w dłoni. — Tak jak twój.

— Mój to raczej nie jest — stwierdziła Coe. — Ja swój mam przy pasie, o! Zobacz — wskazała. — Ale ten wygląda jak… Hmmm… — zastanawiała się, przykładając palce do brody — wygląda, jakby był tej Bethie. To pewnie tej Bethie. Chodź, oddamy jej go.

— Czyj? — Qu’ra jak zwykle nic nie rozumiała.

— No tej Bethie, co z nami w archiwach robi. Schowaj go w bezpieczne miejsce, zaniesiemy jej — Coe wskazała na schody, które Rose Forp określił mianem „werandy”. Bethie była już na górze, zajęta czytaniem inskrypcji zdobiących wejście.

Obydwie mistrzynie uzgodniły, że zaniosą Bethie jej własność, po czym wrócą na statek. Kiedy spojrzały przed siebie, dostrzegły jednak kogoś, kto nijak wyglądał im znajomo. W gronie ludzi stojących naprzeciwko kobiet znajdowała się gruba kobieta, dwóch mężczyzn — jeden wyższy, o długich siwawych włosach, a drugi niższy, o włosach uczesanych do tyłu na brylantynę — i jeden chłopiec w harcerskim mundurze, którzy zdezorientowani wpatrywali się w mistrzynie Jedi.

— Mówiłem, że to nie wypali, jak będziesz się tak spieszył — wyższy mężczyzna spojrzał z wyrzutem na tego mniejszego. — Właśnie zostaliśmy zdemaskowani.

— A ty mi byś tylko na synusia najeżdżał, bękarcie ty — wkurzyła się gruba kobieta. — Sam byś ruszył blasterem i coś zrobił, a nie!

Coe i Qu’ra obserwowały, jak długowłosy mężczyzna sięga po swój blaster i zaczyna do nich mierzyć.

— No dobra, to teraz…

— Zaraz, zaraz — Qu’ra poczęła się denerwować. — Jakie znowu „to teraz”?

— Teraz… — kontynuował długowłosy — teraz to podyktujemy wam warunki, jakie musicie spełnić, żebyśmy w ogóle pozostawili was przy życiu.

— Wpierw oddajcie miecze świetlne — rozkazał drugi mężczyzna.

— Ach tak? — Qu’ra burzyła się, sięgając do pasa po miecz. — Kochana, trzymaj mnie, bo nie wytrzymię zaraz — zwróciła się do Coe Goot.

To powiedziawszy, wyciągnęła dłoń przed siebie i przyciągnęła blaster długowłosego mężczyzny. Następnie zapaliła miecz świetlny, by go zniszczyć, a potem przyciągnęła długowłosego do siebie i chwyciła go dłonią za szyję, unosząc go nieco nad ziemią — mierzyła bowiem ponad dwa metry.

— Będzie spokój? — spytała krztuszącego się mężczyznę. — Będzie spokój czy mam inaczej z tobą rozmawiać?

Staruszka, która w głębi ducha zastanawiała się, czy powinna zabić niemiłego przechodnia, przyłożyła swój miecz świetlny do jego twarzy. Ten, na ile mógł, kiwnął głową, obiecując, że się poprawi.

— No! — krzyknęła Qu’ra — to się zabieraj stąd i się więcej nie pokazuj!

Mówiąc to, rzuciła długowłosego na ziemię i zgasiła miecz świetlny, otrzepując dłonie.

— Dobra, chodźmy już do tej Bethie, Coe Goot — zaproponowała, na co jej towarzyszka przytaknęła i tak też obie powędrowały w górę schodów.

Do leżącego na ziemi mężczyzny podbiegł drugi.

— Korec! Nic ci nie jest? — spytał.

Korec wziął kilka głębszych.

— Nie… — dyszał. — Gardło mnie boli, ale jest… — wziął wdech — jest dobrze.

— Na przyszłość musimy bardziej uważać — Chorty chwycił brata za ramiona. — Teraz mieliśmy wszystko pod kontrolą, bo Dominik miał w kieszeni swoją finkę — spojrzał na Dominika, który dumnie trzymał rękę w kieszeni. — Ale nie zawsze tak może być! — pogroził palcem.

Tymczasem Coe Goot i Qu’ra dokończyły swój spacer w górę schodów i znalazły się tuż przed ciemnym wejściem, w którym — jak widziały jeszcze z dołu — nie dalej jak parę minut temu zniknęła Bethie. Qu’ra rozglądała się dookoła, jednak nie zalazła nic ciekawego. Uwagę jej towarzyszki Coe przykuł tajemniczy alfabet widniejący na ścianach.

— Wygląda na sithański… — wyszeptała sobie.

— Idiotka — Qu’ra machnęła dłonią. — Kto by tu pisał po sithańsku, jak senat zakazał tego języka? Puknij się w łeb!

Fakt, o tym Goot nie pomyślała. Zaczerwieniona kobieta ani myślała jednak walić się głowę, ponieważ ból w potylicy już i tak był dość intensywny.

Weszły do środka. Ich oczom nie ukazało się nic, ponieważ korytarz, wzdłuż którego miały się zaraz wybrać, był zupełnie ciemny.

— Nie ma tu jakiegoś światła? — spytała Coe.

Qu’ra z kolei sięgnęła do swojego miecza świetlnego.

— Zaraz, jak to się… — zastanowiła się. — O! Gotowe — wykrzyknęła, uruchamiając broń.

— I będziesz tak chodziła z tym mieczem, kochana? — dziwiła się Coe. — Jeszcze sobie głowę utniesz.

To powiedziawszy, poszła w swoje prawo, aby poszukać jakiegoś pstryczka czy innego włącznika.

— Nie cuduj, Coe — upomniała ją Qu’ra. — Naprawdę nie cuduj. Jeszcze coś się stanie.

Przeszła parę kroków przed siebie. Kontakt wzrokowy ze swoją rozmówczynią straciła już jakiś czas temu.

— Poza tym wątpię, żeby w świątyni Sithów były jakieś pstryczki — dodała Qu’ra.

Jakież było jej zdziwienie, kiedy Coe oznajmiła, że coś znalazła.

— O, coś znalazłam! — uszy Qu’ry dobiegł śmiech radości. — Zaraz zapalę…

Qu’ra odwróciła się i dopiero wtedy wyczuła, co się działo. Jej słuch i czucie jej nie zmyliły — pomieszczenie wypełniło się multum strzał. Olbrzymia kobieta użyła trzymanego przez siebie miecza świetlnego, aby odbić chociaż część z nich. Resztę omijała.

Coe Goot również zorientowała się, co się dzieje. Przerażona tym, co narobiła, podbiegła w stronę swojej koleżanki. Qu’ra jeszcze parę razy nawywijała mieczem. Dopiero kiedy strzały przestały lecieć w stronę ich dwóch, zgasiła miecz i odwróciła się.

Spojrzała na Coe. Kobieta stała tak, że jej sylwetkę idealnie oświetlało światło dzienne wchodzące przez drzwi. Qu’ra zbliżyła się do koleżanki.

Zaniemówiła.

Oto przez usta Coe Goot przechodziła strzała, wbita tak głęboko, że wychodziła w okolicach potylicy. Mistrzyni Jedi nie potrafiła nic powiedzieć. Wydzieliła z siebie tylko kilka jęków.

— Coe! — krzyknęła przerażona Qu’ra i podbiegła bliżej towarzyszki, widząc, jak ta pada na ziemię.

Chwyciła ją za ramiona.

— Coe, poczekaj, ja… — mówiła dość chaotycznie.

Coe skomliła dalej, a łzy poczęły napływać do jej oczu. Strzała przeszywająca od przodu twarzy jej potylicę sprawiała też trudności z oddychaniem. Wkrótce z okolicy ust popłynęła krew. Zakłopotana Qu’ra przyglądała się jej, również roniąc łzę. Jej towarzyszka po chwili przestała mrugać; ustąpiło też skomlenie. Ponaddwumetrowa mistrzyni Jedi jeszcze raz spojrzała na przyjaciółkę.

— Coe… — wyszeptała, widząc jej skamieniałą twarz i otwarte oczy. — Coe… — pochyliła głowę, płacząc.

Qu’ra podniosła się minimalnie.

— Coe… — kontynuowała. — Coe, proszę… nie patrz tak na mnie…

Advertisement