Star Wars Fanonpedia

CZYTAJ WIĘCEJ

Star Wars Fanonpedia
Advertisement
Stacked Story II
Rozdziały 1234567891011121314151617181920
34367 bajtów • Około 53 minut czytania

Inkwizytor Marr Chinn obudził się w celi, skołowany. Nie wiedział co tu właściwie robi, ani gdzie w ogóle jest. Siedział z pochyloną głową, rozglądając się wokół. Pierwsze co dostrzegł to jego ręce... były całe połamane w gipsie.

– Co... – i teraz zaczęło do niego wracać. Został zdekoncentrowany przez jego wizję z mistrzem i zaatakował go Ya Nush. Nie dość, że okrutny Jedi miał przewagę poprzez zaskoczenie, ale także poprzez liczbę. Nie dość, że walczył z silnym Jedi, to jeszcze strzelali do niego z każdej strony, przede wszystkim w nogi. I o ile nie doznał poważnych obrażeń w nie, było to wystarczające, by Nush odebrał mu jego inkwizytorski miecz świetlny, przeciął go wpół a potem podczas walki wręcz połamał mu ręce i pozbawił przytomności ostrym biciem po twarzy.

– Cześć, dobrze wyglądasz! – zaśmiał się z niego kobiecy głos. Calista Tasnerk dzieliła z nim celę i postanowiła się z niego ponabijać, głównie z wyglądu, kiedy miał poobijaną i pociętą od obrażeń buźkę. I trzeba przyznać, wyglądało to dość zabawnie.

– Tasnerk...?! Ale miałaś być zdechnięta! Czy ja też umarłem...? – Chinn zaczął głębokie rozmyślania nad swoim życiem, jednak nie było dane mu ich dokończyć. Na jego szczęście albo i nieszczęście, nie był martwy.

– Z przykrością muszę stwierdzić, że nadal trzymasz się całkiem nieźle! Ten sukinkotek Ya Nush upozorował moją śmierć. Potrzebował info o naszych siłach i kilku innych sprawach, dlatego nadal żyję, tak jak ty. Ha, nawet gdyby wiedział na co stać nasze siły, jedyne co z niego zostanie to kupka popiołu. – powiedziała w dobrym humorze inkwizytorka.

– Co ty jesteś taka pewna siebie w takiej sytuacji?! Ku... schwytali nas! Powinienem się stąd wynosić, najlepiej bez Ciebie... – irytował się Chinn przez jej słowa. Ostatnie co teraz powinni myśleć, to zwycięstwie. Muszą przecież stąd uciec, nie wiadomo jak okrutny może być dla nich Ya Nush.

– A, a. O ucieczce nie ma na razie mowy. Obserwują nas. Widzisz to? – wskazała mu na obrożę którą miała, podobnie jak sam Chinn. – Zrób im tak jak tego nie lubią i trzydzieści volt będzie przepływać radośnie przez całe twoje ciało. Dba o to grupa sukinkotów o tam – wskazała na kilku strażników spoza celi. – Schwytasz jednego czy dwóch mocą, czy nawet czterech, to dostajesz kopa z buciora cięższego niż miał sam Vader. Obecnie opór jest bezcelowy – powiedziała to z dziwnym uśmieszkiem na twarzy.

– Nic nie rozumiem... skąd u Ciebie niby tyle optymizmu? To nie ma sensu... – powiedział cicho Chinn... nawet on nie miał humoru na typową dla siebie arogancję.

– Moi ludzie na górze uznali mnie za martwą, racja? Skoro Ya Nush nie miał problemu zrobić takiego fortelu z jednym Inkwizytorem, nie będzie miał większych problemów by zrobić to ponownie ale z tobą. Mój Admirał na pewno przejrzy tym sposobem jego plan, czyli w skrócie wszyscy tutaj, łącznie z nami są w dupie. A skoro ty tu jesteś to znaczy, że posiłki na które czekałam w końcu dotarły. Nie będą się z nim już cackać. Ha, wkrótce zobaczysz o co mi chodzi – powiedziała, po czym oparła się zrelaksowana o ścianę, jakby leżała na leżaku, opierając głowę na rękach. – Teraz świętujmy zwycięstwo... bo później możemy nie mieć okazji.

Border

Krzyk Rozpaczy zbliżał się powoli w kierunku Kaldarnodaru. Na pokładzie panowała dziwna atmosfera. Działo się jednocześnie bardzo dużo ale i bardzo mało. Vrush Ka paliła swoje zioło nie zwracając uwagę na innych i była zdecydowanie najspokojniejszą osobą na pokładzie. Filíp leżała na podłodze, próbując jakoś się uwolnić. Gdy usłyszała o tym, że jej syn nie żyje, chciała umrzeć, gdyż nie mogła go mieć tylko dla siebie i nie widziała sensu w dalszym życiu. Yagna próbowała uwolnić Filíp by jej pomóc, nie zdając sobie sprawy z tego co się stanie jak zostanie odwiązana. Luc miał oba babska na oku tak, by mu się nie wyślizgnęły, wzdychając przy tym ciężko.

– Echhh... przestańcie, hę? Zaczyna mi się to powoli nudzić. Chce mi się przez was spać. Zaczynam żałować swoich pewnych decyzji życiowych... panie Jedi, daleko jeszcze? – próbował uspokoić je Luc, który od dłuższego czasu stał się zobojętniały na ich wariacje.

– Nie, Luc. Niedługo będziesz miał z nimi spokój. Mam nadzieję... – odpowiedział mu przybity Braw, obecnie pilotujący transportowiec wraz z Gienną jako drugim pilotem. Próbował się skoncentrować, jednak wszystko zdawało się go rozpraszać, począwszy od jego przemyśleń co do bycia Jedi, na wariactwie Filíp i Yagny skończywszy. Luc nie mógł pilotować statku ze względu na to, że był jedynym który był w stanie jakkolwiek zapanować nad oszalałymi kobietami.

– Jam nie wiem pocom my ciągliśmy te baby ze... Neck, spójrz pan tam! – starsza kobieta wskadała palcem na obiekty znajdujące się przed nimi. Była to dość pokaźnych rozmiarów blokada Imperium! Wszystkich pasażerów poza Yagną i Filíp przeraził ten widok, w tym także Vrush Kę, która aż podeszła do kokpitu, uklękła i rozłożyła karty od Tarotto na podłodze. Wynik tej „wróżby” był co najmniej niepokojący.

– Człowiek znajdujący się na pokładzie tego największego... strzeżcie się jego. W przeciwnym wypadku biada nam, biada... – była bardzo przejęta wynikiem swojej wróżby, co bardzo zaniepokoiło pasażerów.

– Ale musimy się przez nią przedostać! Czy na pewno nie możemy nic z tym zrobić? – spytał mistrz Jedi. Gienna rozejrzała się po kokpicie i zauważyła fotografię dawnego właściciela frachtowca.

– Sta... Stashek! Braw, łon trochę przypomina mi Ciebie! – słusznie zauważyła Gienna. Neck jednak nie był przekonany.

– Tak, to prawda, widzę nawet kilka podobieństw. Jednak mamy całkiem inne stroje... samo powiedzenie, że nim jestem może nie wystarczyć – jego wypowiedź nie umknęła uwadze Yagny, która gdy tylko usłyszała o Stashu.

– Stash… a, ten pilot z którym ja... – podrapała się po głowie. – Zdjęłam z niego ciuchy, zaraz przyniosę – powiedziała, po czym pobiegła na tył statku po przedmioty które do niego należały. Jej dobór słów mocno zaniepokoił mistrza Jedi... czyżby Filíp była morderczynią? Wydawało mu się to wielce prawdopodobne, jednak teraz nie było niestety czasu na rozmyślanie, mieli blokadę do przekroczenia. Yagna po jakimś czasie wróciła ze wszystkimi jego dokumentami i strojem. Neck zabrał te przedmioty i zamknął w jednym z pokojów by się przebrać i wrócił do kokpitu.

– Dobrze... spróbujmy – powiedział, a następnie podleciał w kierunku blokady. Yagna była zaskoczona czemu „trup wstał”, jednak nie przejęła się tym na długo i usiadła przy Filíp, nie próbując jej uwolnić a tylko ją zaczepiając, ku uldze Luca. Imperialni oczywiście wychwycili ich niemal natychmiast i bezzwłocznie nawiązali połączenie.

– Znajdujesz się właśnie przy naszej Imperialnej blokadzie, tu okręt Consulara. Podaj swój powód czemu mamy Cię przepuścić. W przypadku braku odpowiedzi będziemy zmuszeni otworzyć ogień – odezwał się głos Imperialnego żołnierza, na który bez wahania odpowiedział Neck podając się za Stasha.

– Nazywam się Stash. Przyleciałem tu z polecenia waszego przełożonego dowieźć żywność waszym wojskom!

– Żywność, ta? Interesujące. Podaj swój identyfikator i numer licencji. Musimy Cię zweryfikować – stało się tak jak żołnierz kazał, wszystkie dane były prawdziwe, a także spytał go o kilka innych rzeczy. Po jakimś czasie i sprawdzeniu reszty danych zwrócił się do „Stasha” ponownie.

– Dobrze, chcemy jeszcze sprawdzić co tam jeszcze ze sobą macie... jeśli sami nie macie nic przeciwko – i nim ktokolwiek zdążył zareagować, frachtowiec został schwytany przez promień ściągający, zbliżający go do Consulara, ku niepokoju pasażerów Krzyku Rozpaczy.

– To... był głupi plan. Co teraz zrobimy...? – powiedział z wahaniem Neck. Jednak jedyne co teraz mógł zrobić to czekać na rozwój sytuacji. – Chodźmy wszyscy do wyjścia, będą nas tam pewnie oczekiwać.

Tak też się stało. Po krótkim oczekiwaniu właz frachtowca się otworzył, ukazując widok wnętrza okrętu Imperium. Ich oczom ukazał się sam admirał, prawdopodobnie żołnierze z Consulara go powiadomili o zajściu, a on przez to do nich dołączył. Jednak ten wydawał się wyjątkowo podejrzany... poza standardowym mundurem nosił czarny szalik, którego końcówka zwisała opierając się na jego tułowiu, a także zakrywała całkowicie usta i całą dolną część głowy admirała. Na głowie nosił zmodyfikowane admiralskie nakrycie głowy, które zakrywało również jej tył. Podsumowując: jedyne co mogli dostrzec z jego twarzy były jego brązowe oczy, nie rzuciły im się w oczy żadne jego blizny. Mężczyzna stał w pozycji ze skrzyżowanymi rękoma, a jego głowa była pochylona by zakrywać swoje oczy daszkiem, ale jednocześnie uważnie badać otoczenie. Po jego lewej i prawej stronie stali uzbrojeni żołnierze z blasterami skierowanymi na drużynę Necka.

– Ihi... ihihihi... witajcie! Wyjdźcie, wyjdźcie proszę... ihihihi... standardowa, ihihi, procedura. Musimy sprawdzić co macie w... ihi... hihi... środku – rozłożył ręce na boki, jakby ich witał „z otwartymi ramionami”, głosem monotonnym, wyjątkowo spokojnym, ale jednocześnie jakby figlarnym? Jego ton głosu wprowadzał niepokój zarówno w myślach jego podwładnych, jak i załogantów Krzyku Rozpaczy do tego stopnia, że nawet Yagna i Filíp milczały i się przyglądały temu co ma się stać za chwilę. Zgodnie z poleceniem admirała wyszli z frachtowca i zrobili miejsce dla dwójki żołnierzy którzy weszli do jego środka.

– Wiecie... – zaczął ponownie admirał, nie chichocząc już. Podniósł rękę do góry i wskazywał palcem na sufit, próbując tak podkreślić wagę swojej wypowiedzi. – Wydaje mi się dość zabawnym to, że próbowaliście dostarczyć „żywność” duchom... ihihihi... bo naszych wojsk tam nie ma – Braw Neck zdał sobie sprawę, że zostali zdemaskowani niemal od razu. Pomimo ekscentryczności dowodzącego był on nad wyraz przebiegłym i inteligentnym człowiekiem.

– Oczywiście... hi, hi.. zawsze mogliście się pomylić, prawdaż? O ile się pomyliliście... – jego ludzie szybko uwinęli się z przeszukiwaniem frachtowca. Dali niewerbalny sygnał, że nic nie znaleźli. Admirał wydawał się być jednocześnie zawiedziony, ale i uradowany.

– Och... och... oho ho ho ho! Proszę proszę... ihi... hi... hi... – chichot admirała rozległ się po milczącym pomieszczeniu niczym echo, przeszywając dosłownie wszystko na swojej drodze. Mężczyzna podniósł wzrok i powiedział krótko. – a więc jesteście hi, hi... wrogami.

Wtem Filíp wtrąciła się niepytana i stanęła naprzeciw admirała. Była tak zobojętniała, że nawet nie zwracała uwagi na to, czy ją ktoś postrzeli czy nie. Po krótkiej chwili ciszy przemówiła.

– Jestem Filíp ze Zuomiarry, wnoszę o kontakt z admirałem Barrem Teckiem. Chcę wygarnąć temu chCenzurai co o nim myślę i powiedzieć mu, że nasz syn... – po czym wskazała na ekipę Necka, będąc coraz bardziej agresywną w kierunku admirała. – ...nie ży-

Gdy tylko admirał zorientował się, kim jest owa kobieta, natychmiast jej przerwał. Widząc jej agresję postanowił ją spacyfikować. Uderzył kobietę kilkukrotnie w brzuch i głowę, następnie podciął jej nogi powalając na ziemię i z całej siły uderzył w jej głowę dołem buta pozbawiając ją ostatecznie przytomności.

– Barr Teck, tak? Ihi... hi... hi... ciekawe. – admirał zdawał się rozpoznawać o czym mówiła Filíp. Spojrzał na swoje rękawiczki, były lekko nasączone krwią z twarzy kobiety kiedy ją obijał, więc kontynuował.

– Co za brak kultury, zabrudziła mi rękawiczki. Tak, to dość oczywiste, że poznałem, że pomimo jej głosu i wyglądu to kobieta... ihihihi... gdyby to był mężczyzna, pobicie jej nie poszłoby mi tak łatwo... i nie byłaby aż tak agresywna. – spojrzał na resztę. Rozpoznał natychmiast ubranie które miała na sobie Yagna.

– Zabrać tę grubą, ma Imperialny mundur. Sprawdzić tożsamość i przeprowadzić na niej badania. W razie potrzeby wysłać gdzie trzeba, jak nie to na przesłuchanie. – Dwójka żołnierzy zabrała Yagnę tak jak uprzednio Filíp, która pomimo oporu nie miała innego wyjścia. Reszta ekipy Necka nie reagowała z prostej przyczyny: ledwo poznali te kobiety i w dodatku jedna z nich była potencjalną morderczynią, nie wspominając o tym, że nic im nie groziło, na razie, oraz taki nagły atak działałby mocno na niekorzyść reszty grupy.

– Ihihi... dobrze. Teraz czas na wasze przesłuchanie. Zróbmy to na miejscu, dobra? Mam napięty, hihihi... grafik. Weźcie tą... „wróżbitkę” pod ścianę. – Gdy żołnierze chcieli wziąć Vrush, Luc i Braw ją początkowo zasłonili, jednak pogrożenie ze strony żołnierzy było doskonałą perswazją, by w końcu pozwolili ją zabrać. Neck nie wiedział co tak naprawdę ma w tej sytuacji zrobić... ryzykować strzelaniną? Czekać, aż dadzą im spokój? Cały czas go to gryzło. Nim podjął decyzję, Ka stała pod ścianą, a tajemniczy admirał wyciągnął swój blaster i w rytualny zaś sposób wymierzył, odczekał chwilę i oddał strzał w starszą kobietę, raniąc ją w ramię, przez co upadła, ściskając się w trafione miejsce.

– Hmm... brak reakcji, tak? Chyba... ihihi... źle dobrałem ofiarę. Oddać im ją... wziąć tą drugą. Jestem pewien, że tym razem dostanę... rezultat – Gienna kłóciła się z żołnierzami, że nie chce z nimi współpracować, jednak byli głusi na jej nawoływania. Gdy znalazła się pod ścianą, admirał ponownie odprawił swój „rytuał”. Wymierzył w staruszkę i...

– Gienna, nie! – Neck jakby odruchowo użył mocy by odrzucić admirała na bok mocą, nie pozwalając mu skrzywdzić swojej starszej towarzyszki. Kolejny szok ze strony Imperium, jednak admirał po upadku szybko się podniósł i wskazał palcem na Brawa.

– I efekty zostały mi dane! To Jedi! Moi kochani słudzy... rozstrzelajcie ich na krwawiące sito! – rozkazał podekscytowanym tonem admirał, który rozłożył ręce licząc na niemały spektakl. Cała czwórka została zmuszona do ucieczki pod ciągłym ogniem ze strony wroga. Wrogi admirał mądrze zrobił, odcinając im drogę ucieczki poprzez wysłanie na pokład ich frachtowca swoich ludzi, przez co nie mieli wyboru, jak biec gdzie indziej...

– Ihihi... mam mały pomysł jak ich ładnie i czysto załatwić... pora na ewakuację, wszyscy! – powiedział spokojnym tonem admirał i w najbliższym czasie zniknął z pokładu Consulara, na którym przez ten czas powstało spore zamieszanie z powodu obecności Jedi na pokładzie. Braw Neck wraz z Lucem, Gienną i Vrush Ką uciekli na mostek okrętu... jeśli chcieli wydostać się z tej sytuacji, musieli sprowadzić Consulara na ziemię, wylądować, rozbić się, wszystko jedno...

Border

Wszyscy z pokładu Tarkusa się wybudzili. Po początkowym skołowaniu wszystkich, Jolene postanowiła w końcu zabrać głos po tym, jak L4-K3 opowiedział najemnikom o tym co zaszło.

– Co za... no wiedziałam! Wiedziałam, że należało po prostu wziąć za nich nagrodę i... – powiedziała mocno wkurzona, wyjmując swój elektryczny bicz, gotowa do ataku.

– Dajmy sobie spokój z Jedi. Zaprowadzili nas do separatysty, tak jak obiecali. Zajmijmy się nim i po kłopocie – odezwał się Palmer podchodząc do Diega.

– Czekajcie! – wkroczył między nich Kanto z pewnym planem. – Co powiesz na... mały zakładzik, hmm?

– Zakładzik... co ty gadasz? Skąd niby pomysł, że na niego przystanę? – spytał zdziwiony Palmer.

– Ha, ha, ha! Tak się składa, że zdążyłem rozejrzeć się po waszym statku. Oj moi drodzy, potrzebujecie małego remontu, ha! A tak już na poważniej... w twojej kajucie widziałem kilka bardzo interesujących rzeczy. Sześciopak taniego alkoholu pod... stołem z talią do Sabaka! – odpowiedział bardzo pewny siebie Katarn z wrednym uśmieszkiem na twarzy.

– Kiedy ty to...

– Palmer, nie. Nie idziemy na żadne układy. Za każdym razem kiedy ty... – irytowała się Jolene.

– A wiesz co? Chcę zetrzeć temu chłoptasiowi ten jego głupi wyraz twarzy. Jaki „zakładzik” masz na myśli?

– Ha, ha! Nic skomplikowanego. Co powiesz na małą bitkę jeden na jeden... z Diego? Jeśli wygrasz, zgarniecie sobie Diega i się rozstaniemy. Jeśli nie to pomożecie nam zdobyć maskę. Ha, co ty na to? – kanto rzucił Palmerowi zaskakująco proste wyzwanie. Palmer spojrzał na swojego oponenta i lekko się zaśmiał.

– Brzmi banalnie! Dobra, chodź, Separatysto! Załatwmy to szybko, heh, ten pojedynek tylko przypieczętuje zdobycie przeze mnie nagrody! – gdy wszyscy wychodzili na zewnątrz, Diego spojrzał na Kanto spojrzeniem w stylu „Mam nadzieję, że wiesz co robisz”.

Gdy wszyscy wychodzili na zewnątrz by popatrzeć na solówę... Kanto prześliznął się ponownie do pokoju Palmera, dokładniej do sekcji jego zapasowych mechanicznych rąk i wyjął z małej szufladki pewien dziwny pilot, schował go do kieszeni i poszedł wraz z resztą na zewnątrz.

Pojedynek rozpoczął się bez zbędnego przedłużania. Walczyli oczywiście na gołe pięści, prawie, w końcu Palmer miał robotyczną rękę, której z miłą chęcią używał. Diego zaś był nieco zwinniejszy od najemnika, jednak jedyne co mógł zrobić to unikać, czekając na okazję do ataku, której Palmer nie miał zamiaru mu dać. Gdy tylko Diego zdekoncentrował się na tę krótką chwilę... dostał potężnym ciosem w brzuch metalową ręką Palmera! Separatysta upadł na ziemię, jednak to nie był koniec pojedynku.

– Zdaje się, że ten zakład mogę wygrać! – mówił do siebie Palmer, brakowało teraz tylko tego, by nie pozwolił Diegowi wstać.

Kanto obserwował walkę z dłońmi schowanymi w kieszeni, czekając na tę słodką okazję by użyć tego. Gdy Palmer zrobił finalny zamach, by „wykończyć” Diega... Kanto nacisnął guzik dwukrotnie. Palmer stracił kontrolę nad swoją mechaniczną ręką dosłownie na sekundę.

– Co to ma znaczyć... – i to małe okno szansy pozwoliło Diegowi na wyjątkowo skuteczny i brutalny kontratak! Wstał i naskoczył on na Palmera i z całej siły zaczął nawalać go po głowie, obalając go i nokautując.

– Palmer! – krzyknęła zdziwiona Jolene... nie spodziewała się takiego obrotu spraw.

– Zatem! Lecimy po maskę, czy wam się to podoba czy nie! – krzyknął dumny ze zwycięstwa Diego.

Nie pozostało zatem nic, jak tylko udać się po kamienną maskę na Korabandzie. Wszyscy weszli na pokłady swoich statków, polecieli i już wkrótce ich oczom ukazała się wyczekiwana planeta...

Border

Przez całe zamieszanie na Consularze spowodowany przez Ekipę Necka, okręt rozbił się tuż tuż przy bazie Ya Nusha. Wszyscy we czwórkę cudem przetrwali upadek o ziemię. Początkowo chcieli się rozejrzeć za Yagną i Filíp, ale one zostały zabrane przez żołnierzy admirała, prawdopodobnie na swojego Imperiala. We wraku nie znajdował się ani jeden Imperialny żołnierz, przez ewakuację zarządzoną przez admirała. Będąc u wrót bazy Nusha, Braw Neck krzyknął z całych sił.

– Wpuśćcie nas! Ya Nush, jesteś tam?! To ja, Braw Neck! – a jego głos rozbrzmiał i dosięgnął strażników na szczycie, a w tym niespodziewanego znajomego.

– Braw Neck?! To naprawdę ty?! Otworzyć im, szybciej, bo was zaje... – był to Ya Nush we własnej osobie, który natychmiast rozpoznał mistrza Necka, zezwalając całej czwórce na wejście. Imperialni zostali na zewnątrz, w zasadzie skazani na siebie, a Neck, Gienna, Luc i Ka mogli w końcu odetchnąć z ulgą.

– Uff... było blisko. Jeszcze trochę i by nas trafi-... Ya Nush?! To ty?! Kopę lat! – na co mężczyźni przywitali się jak szlachta, ciesząc się, że obaj nadal byli żywi.

– Neck! Gdzieś ty się podziewał?! Już myślałem, że zginąłeś gdzieś tam zabity przez tych białych żołnierzyków! Opowiadaj no, co tam u Ciebie było słychać, stary druchu! – mówił zadowolony Ya Nush, wypytując Necka o jego przygody.

– Od czego by tu zacząć, wszystko zaczęło się od wioski na Kashmarr'ku... – zaczął Neck, jednak Ya Nush mu przerwał.

– Aaaj tam, gdzie moje maniery! Chodźmy na stołówkę lepiej! Tam opowiesz mi wszystko, co Ci się przytrafiło! Chodź, chodź, nie będziemy tu tak sterczeć! – po czym Ya Nush zaprosił go wraz z jego kompanami do kantyny w jego bazie. Przy solidnym posiłku, Neck streścił zaufanemu druhowi wszystkie wydarzenia z Kashmarr'ku.

– Tak, a potem polecieliśmy na Zuomiarrę i spotkaliśmy rodzinę Tecków. Diego i ja nawet zabraliśmy syna tamtej kobiety, Kaia – opowiadał Neck.

– Tecków?! Powinniście ich zabić kiedy mieliście okazję! To przecież rodzina tego od floty, Barr Tecka! – wtrącił Ya Nush.

– O czym ty mówisz, Nush? Nie mógłbym tego zrobić, dobrze o tym wiesz. Pozwolisz, że będę kontynuował? Po pojedynku z moim dawnym uczniem wpadliśmy też do Przestrzeni Fide'a, gdzie poznaliśmy Luca – kontynuował historię Neck.

– Ach, Luc, Lucjan, Lucjano! Neck miał zadziwiająco duże szczęście, że Cię spotkał... mówisz, że chciał Ci pomóc i tak go zabraliście? Wydaje mi się to dość podejrzane, ale ujdzie. Prosę kontynuuj – dodał Nush.

– Dotarliśmy wreszcie do tej bazy Separatystów o której Diego nam mówił, Unconquerable. Wtrącili nas potem do celi, ale podczas ataku Imperium udało nam się uciec... kosztem tego chłopca który z nami był – Braw Neck posmutniał... zaczął wielce żałować tej decyzji.

– Uch! Separatyści, dwulicowe świnie które należy od razu zarżnąć w polu widzenia! Być może są jeszcze gorsi od Imperium! – wkurzał się Ya Nush, mocno niepokojąc Brawa.

– Nie byłeś kiedyś taki żądny krwi, Ya Nush. Co się z tobą stało... nie poznaję Cię – zmartwił się mistrz Jedi.

– Nie ważne! Kontynuuj lepiej, a nie przedłużasz! – irytował się Ya Nush.

– Postanowiliśmy wrócić na Kashmarr'ek. Tam niemal nie schwytali nas najemnicy, jednak Luc jakoś nas od tego wybawił... nie wiem jak mu za to dziękować. Potem udaliśmy się po Diega na Gambl-55, rozdzieliliśmy się dzięki Vrush i tak się tu znaleźliśmy... próbowałem cię odnaleźć, by osiedlić się gdzieś na dłuższą metę... mam pełno wątpliwości obecnie w głowie – dokończył Neck.

– Rozumiem... nie masz się o co martwić, Neck. Jak tylko uporamy się z Imperium, będziesz mógł się osiedlić na dobre, znaleźć swoje miejsce i tak dalej, zobaczysz! A ten Diego... czego on szukał?

– Jakaś kamienna maska... na Korabandzie. Nie mam zamiaru tam lecieć, boję się, że pochłonie mnie ciemna strona...

– Kamienna?! Koraband?! Jak tylko wejdą w posiadanie tej maski... mogą zyskać tak ogromną moc, by zagrozić niemal całemu światu!

– Co masz na myśli...?

Border

Luka, nowy oficer na Imperialu pewnego admirała, szedł by zająć swoje miejsce na mostku. Standardowa procedura, na razie oczekiwał na odgórne rozkazy. Wtem coś przykuło jego uwagę... jakby krzyki z sali przesłuchań? Odwrócił się, by zobaczyć i ujrzał swojego nowego przełożonego, tego samego który niedawno miał konfrontację z Braw Neckiem na Imperialnym Consularze. Admirał wyszedł z sali, odwrócił się i ukłonił do kogokolwiek kto był w środku.

– Dziękuję za pańską współpracę... ihihihi... nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z tak kooperatywną osobą jak pan! Ihi, ihihi! Przyślijcie proszę oddział sanitarny, ktoś musi posprzątać po mojej... ihihihihi... „pracy”. Na następną sesję przynieście patyk po wacie cukrowej z mojego pokoju... jestem pewien, że... ihihi... ihihihi... przyda się niezmiernie! – po czym bardzo zadowolony z siebie skierował się na mostek. Za nim poszedł również Luka, który był bardzo zaniepokojony jego zachowaniem, jednak na razie nie okazywał przejęcia się tym.

Już na mostku zajął swoje stanowisko. W niepokoju spojrzał ponownie na admirała, który nim dowodził. Szturchnął lekko oficera który miał stanowisko obok niego i spytał.

– Hej, o co mu chodzi? Co go tak śmieszy? Jest... dziwny – wyraził zaniepokojenie Luka.

– Nie słyszałeś nigdy o nim?! To przecież Koro Sidias, bardzo znany admirał w Imperialnej armii... ale przyznaję, jest całkiem dziwny, nikt nie wie skąd się on wziął – odpowiedział mu stojący obok Rafa.

– Nie słyszałeś pogłosek, Rafa? Mówili, że kiedyś był normalnym admirałem, jeszcze za czasów Republiki. Ale zaraz po powstaniu Imperium mocno schrzanił jakąś akcję... aż sam Imperator go do siebie wezwał. Gdy wyszedł z tego spotkania... już tak wyglądał i się zachowywał. Ale to tylko plotka – odpowiedział kolejny oficer, Sudea.

– Och tak! Jest także bardzo skuteczny, ofiary jego przesłuchań są tak przerażeni, że czasem popełniają samobójstwo. I w dodatku nigdy nie zajmuje tego szalika i rękawiczek, nawet w czasie wolnym. Nikt nigdy go nie widział bez nich, ani nie ma świadków tego jak te rzeczy zdejmuje. Mówią, że pod tym szalikiem ma jakąś maskę, czy coś – dodał Rafa.

– A czy to nie jest wbrew przepisom przypadkiem? Z tego co wiem, Imperialny styl ubioru zakazuje noszenia takich dodatków jak szalik, racja? – dopytuje Luka.

– To prawda, ale powiedzieli, że to wyjątek. Tłumaczyli to tym, że to przez specjalny przypadek, może jakaś choroba, czy coś. Ech, nie jestem pewien, różne rzeczy mówią, nie znam jednak prawdziwej odpowiedzi – odpowiedział ponownie Sudea.

– Hej, cichajcie już! On coś mówi, słyszycie? – zatrzymał konwersację Rafa.

– Ach! Barr Teck! Jak miło, że w końcu raczyłeś się ze mną skontaktować... ihihihi... jak się miewa twój syn? Ihi... ihihi... jestem pewien, że dobry z niego chłopaczek... ihihi... – Mówił bardzo niepokojącym tonem admirał Koro Sidias.

– Wieści szybko się rozchodzą po Imperium, co? Zresztą, co cię to obchodzi? Nie założysz własnej rodziny? – Barr nie miał zamiaru dyskutować z Sidiasem więcej niż potrzeba, sama obecność admirała wprawiała go w niepokój, co pogłębił fakt, że był zainteresowany jego rodziną.

– Ihihi... nie, nie, nie. Nie interesują mnie takie... rodzinowe sprawy, ihihi... właśnie, przypomniało mi się. Gdy już z tym skończymy mam dla ciebie małą niespodziankę, Teck... zaprze ci ona dech w piersiach... ihihi... hihi...

– Możemy przejść do rzeczy? Jakie masz siły, powiesz mi co zaplanowałeś? – odparł zniecierpliwiony Teck.

– O-oczywiście... moja flota, czyli dwa Arquitensy... jeden Consular, wcześniej miałem dwa ale trafił się... ihihi... niefortunny fortunny wypadek, hihi... i trzy Lancery. Ze wszystkich danych które dotychczas zebraliśmy przypuścimy mały pokaz fajerwerków z dwóch stron naszymi Imperialami... ihihi... nawet nie dowiedzą się, jaka cudowna rzeźnia skosiła ich wszystkich jednocześnie! Otoczymy ich bazę z dwóch stron i rozpoczniemy bombardowanie... podoba ci się ten plan, Teck? Bo mi bardzo! Ihihihi!

– Wszystko jedno... skończmy z nim w końcu, za długo grał na nerwach naszemu Imperium. Przy naszych obecnych, połączonych siłach jestem pewien, że ich osłony ugną się pod nami jak papier. Zaczynajmy – przytaknął Teck.

Dwa Imperiale wycelowały swoje działa w bazę okrutnego Jedi... prawdziwa rzeź właśnie się rozpoczęła.

Border

Całe fale turbolaserów poleciały w kierunku bazy Ya Nusha. Wszyscy wpadli w panikę, w tym sam Ya Nush, który nie wiedział co się dzieje.

– C-co to ma znaczyć?! Co tu się dzieje...?! – spytał spanikowany Ya Nush widząc jak wszystko wokół zaczyna się walić, a jego osłony pękły pod naporem takiej siły ognia. – osłony zostały zniszczone?!

– Imperium... musiało zacząć bombardować! Szybko, musimy stąd uciekać! – krzyknął Braw Neck, po czym wszyscy się zerwali z siedzień, uciekając gdzie się da, byle tylko nie zginąć od eksplozji. Podczas ucieczki, ekipa Necka próbowała znaleźć frachtowiec do ucieczki, zaś Ya Nush próbował uratować tylu swoich ludzi ilu się da.

Border

Jednak nie wszyscy widzieli w bombardowaniu same negatywy... pewna dwójka Inkwizytorów tylko na to czekała.

– Chinn, przygotuj się! Zaczęło się! – krzyknęła do Marra Calista.

– Co się zaczęło...? – spytał zdziwiony Chinn.

Gdy tylko to powiedział, cała ściana celi runęła, pozwalając im na ucieczkę.

– Szybko! Biegnij za mną! – po czym Calista wybiegła z celi i zaczęła biec w kierunku wolności.

Dwójka inkwizytorów przedzierała się przez gruzy, próbując jakimś cudem przetrwać cały ten chaos ich otaczający. Na ostatniej prostej, pewien wielki odłam gruzu zaczął spadać na Marr Chinna, by go przygnieść...

– Chinn, uważaj! – calista użyła mocy by odepchnąć spadający gruz, ratując życie Marr Chinna.

– Cz-czemu to zrobiłaś...?

– Mniej gadania więcej biegania, no chodź! – pogoniła go Inkwizytorka.

Na ich szczęście, nic im już nie przeszkodziło przy wydostaniu się poza całą bazę... została tylko jedna, nieprzewidziana przeszkoda.

– Nieźle ci poszło, Marr Chinnku! Teraz tylko odejść tak by nie oberwać od eksplozji i... ACH!

Oboje inkwizytorów nagle upadło na ziemię... elektryczne obroże które na sobie mieli zostały przez kogoś aktywowane. Tym kimś był Ya Nush... tuż za nimi.

– A wy gagatki gdzie się wybieracie?! Nie skończyłem z wami! Zapłacicie za to co mi zro... – jednak wtedy pilota od jego ręki próbowała odebrać Calista używając mocy.

– Nie, Ya Nush... to ty mi zapłacisz za... – próbowała do siebie przyciągnąć pilota Calista. Włącznik znajdował się teraz równo między nimi, a Ya Nush zdawał się nabierać mocy, gdyby tylko...

I trzask! Marr Chinn naskoczył na pilota, rozbijając go nogą na drobne kawałki!

– Nie tylko tobie, Calista! Szykuj się, ciężarny Nushu! – krzyknął wkurzony Chinn, nie pozwalając zgarnąć Inkwizytorce całej chwały.

– Dobra... tak chcecie by się to skończyło, to... – po czym Ya Nush zapalił swój miecz świetlny i stanął z nimi do walki. – dam wam to, czego chcecie!

Border

Hangar był w zaskakująco dobrym stanie, tak jak większość statków tam. Kto mógł to wsiadał do wolnych kanonierek Republiki z czasów wojen klonów, ekipa Necka nie miała zamiaru być gorsza. Popędzili zatem do pierwszej lepszej kanonierki.

– Szybciej, szybciej! Musimy stąd uciec, zanim... – zaczął Braw Neck. Zanim zdążył wejść, gruz z sufitu całkowicie zasypał i zniszczył pojazd którym mieli się ulotnić.

– To by było na tyle z naszego pojazdu, hę? Gdzie my znajdziemy inny? – powiedział zawiedziony Luc.

Vrush Ka szybko wyciągnęła szybko swoje karty do Tarotto i zaczęła wróżyć...

Krzyk Rozpaczy... tamten statek... jest cały. Możemy nim uciec – powiedziała Ka patrząc na wynik wróżby.

– Idziemy zatem, nie mamy czasu! Ten frachtowiec może być naszą ostatnią deską ratunku! – rozkazał Neck. Poprzednia wróżba kobiety się sprawdziła, więc zaufał jej przewidzeniu i skierowali się czym prędzej na teren poza bazą. Już gdy mieli wyjść z Hangaru, Neck zauważył, jak Vrush Ka upadła... spory kawałek gruzu upadł jej na stopę, była z pewnością złamana, zielarka zawyła z bólu.

– P-panie Jedi! Nie możemy jej tak zostawić, prawda?!

– Nie... nie tym razem! Nie powtórzy się sytuacja z Kaiem! – po czym Neck czym prędzej mocą zdjął gruz z jej stopy i pomógł jej dojść na pokład Krzyku Rozpaczy.

– Dz-dziękuję... – podziękowała Vrush Ka. Już po kilku minutach dotarli do wraku Consulara. By uniknąć potencjalnych zagrożeń ze strony Imperium, Neck pogonił Luca.

– Luc, odpalaj! Szybko! – popędził Luca Neck.

– Robię co mogę, panie Jedi!

Udało im się odlecieć w ostatniej chwili. Gdyby zostali choćby minutę dłużej, prawdopodobnie zostaliby trafieni przez jeden z turbolaserów, co oznaczało natychmiastowy zgon. Jednak problemem nadal była Imperialna blokada. Na szczęście lotnicze umiejętności Braw Necka w połączeniu z całkiem sterownym statkiem jakim był Krzyk Rozpaczy, były ratunkiem dla całej czwórki...

Border

Minęło trochę czasu i sytuacja się uspokoiła. Przynajmniej na zewnątrz. Wewnątrz zaś, cała czwórka była wypełniona niepokojem... co mieli teraz począć.

– Ale... jak to, panie Jedi? Co z Ya Nushem, co z... – wypytywał Luc.

– Czekaj, czekaj! Daj mi się zastanowić... – Neck złapał się za głowę, nadal w lekkiej panice po tym co się stało.

Nastąpiła długa chwila ciszy. Nie dość, że wokół nich było pusto, to jeszcze wręcz martwa cisza. Próbując ułożyć sobie wszystko w głowie przyszła mu na myśl jedna rzecz...

– Ya Nush wspominał o kamiennej masce... i jej wielkiej mocy. Diego chciał ją zdobyć... co jeśli... co jeśli to on kazał nas zamknąć? – zastanawiał się Neck.

– Panie Jedi...?

– Luc! Szybko kurs na Koraband! Musimy lecieć po tę maskę! Póki nie jest za późno... obyśmy zdążyli. Nie możemy mu pozwolić na zdobycie jej... konsekwencje mogą być tragiczne...

Luc w mig odpalił silniki i polecieli czym prędzej na Koraband... jeszcze nie wiedzieli, że czeka na nich tam bardzo niemiła niespodzianka...

Advertisement